Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Jeden-zero nie dla idiotów

Wymuszam śmiech, gdy się odwraca.
– Odważna jesteś, Be. Ale wiesz, czego ci brakuje do wygranej? Zdolności logicznego myślenia, na przykład. To ja mam cię w garści, siostrzyczko.

Rzuca mi spojrzenie pełne rozbawienia i pogardy.
– Mówi to dwunastolatek z ADHD, który bezustannie nagrywa jakieś tandetne filmiki i jest żenujący, chociaż myśli, że fajny.

Parskam śmiechem.
– Przepraszam, możesz powtórzyć? Bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałem. Ja myślę, że jestem fajny? Ciesz się, że nie widzisz tej sytuacji z innej perspektywy, bo z tego, co widzę, nie lubisz się śmiać, a dla obserwatora to jest po prostu komedia.
– Zgadzam się z nim – potakuje Harry. – Nigdy nie lubiłaś żartów.

Moja durna siostrunia wykrzywia kpiąco twarz.
– Oczywiście, że lubię żarty, ale nie suchary małych dzieci, które nie mają nic ciekawego do powiedzenia. I miło jest żartować sobie z was. Bo jesteście żałośni. I to nie wiecie jak bardzo.

Kiwam głową, uśmiechając się krzywo i z politowaniem. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że ta cała "kłótnia" brzmi jak dziecięce przekomarzania, ale ona najwyraźniej nie. Chce mi się śmiać. Mimo to przyjmuję bardzo poważny wyraz twarzy, oczywiście sarkastycznie poważny, stosowny do tej groteskowej sytuacji.

– Czyli skończyłaś już mówić, jaka to ty jesteś fajna, a ja beznadziejny? – Unoszę brwi. – Koniec przemówienia? Okej. W takim razie chcę, żebyś wiedziała, że tak, jak mówiłem wcześniej – mam cię w garści. Nie ty mnie, a ja ciebie. Nie możesz nic mi zrobić. Bądź fair, a wszystko będzie dobrze. Dopóki nie będziesz postępować wbrew zasadom, nic ci nie zrobię. Umowa stoi?

Podnosi palec i przykłada okropnie długi tips (albo raczej: szpon) do ust, jakby się zastanawiała nad moimi słowami i rozważała odpowiedź. Wiem, co zaraz powie, nie znam jej od dziś. I właśnie o to chodzi. Nawet nie zdaje sobie sprawy, że nią manipuluję.
– Hmm... Pomyślmy. Nie sądzę.
– Na pewno?
– Tak, karaluchu, na pewno. Poza tym żaden gówniarz nie będzie ustalał mi zasad.
– Cóż. Robiłem, co mogłem. Twój wybór – mówię ze smutkiem, nie nazywając jej wiedźmą, co zwykle jest moim odwetem na "karalucha". I tak jej się jeszcze odwdzięczę, więc mogę odpuścić sobie parę wyzwisk. Odwdzięczę się za wszystko, co mi dotychczas zrobiła i zrobi (wychodzi na to, że długo jej będę "dziękował").
– Papa, karaluchu. – Patrzy to na mnie, to na Harry'ego z obrzydzeniem, naciskając na ostatnie słowo, pewnie nieco zdziwiona lub zaniepokojona tym, że nie odpowiedziałem przytykiem na przytyk.
– Pa. A tak przy okazji to zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś suką, prawda? – odzywa się mój przyjaciel ze stoickim spokojem. Brenda nic sobie z tego nie robi (albo udaje, że nic sobie z tego nie robi), odwraca się na pięcie i tym razem odchodzi.

Patrzymy po sobie z Harrym.
– Wiesz co? Podczas niezwykle kształcącej rozmowy z twoją siostrą stwierdziłem, że jednak warto byłoby przeczytać ten pamiętnik. Co może siedzieć w tym umyśle zdeformowanym przez to okropne, tanie piwo i zjebanych kumpli? To będzie tak nudne, że aż ciekawe. Dawaj to tu, w tej chwili – mówi.
Podchodzę do drzwi i zamykam je na klucz, śledzony wzrokiem kumpla.
– To tak na wszelki wypadek. Jakby chcieli nam przeszkodzić – tłumaczę. Harry patrzy na mnie jak na psychola.
– Zabrzmiało dziwnie, ale lepiej będzie, jak zostawimy to bez komentarza.

Wzruszam ramionami.
– Chyba powinienem...
– Hej, stary, nie obwiniaj się. To naprawdę nie twoja wina.

Hmm... źle zrozumiał.
– Wiem, że to nie moja wina. – Przewracam oczami. – Właśnie chciałem powiedzieć, że powinienem przeczytać go wcześniej. I wcześniej zdemolować jej pokój.
– Mi już od jakiegoś czasu chodziło to po głowie, ale cieszę się, że cię oświeciło.
Tia. Agree.

W duchu wznoszę oczy ku niebu (albo w tym przypadku – sufitowi) nieco zirytowany postawą Harry'ego – nie musi się w końcu zachowywać tak, jakby wszystko wiedział lepiej, nawet jeśli tak jest. Postanawiam jednak nie ripostować jego odzywki i przelać swoją frustrację i gniew na konto Brendy, które i tak jest już nimi przepełnione.
– To co, czytamy?
– No, jasne, a co mielibyśmy innego robić? Dawaj mi tutaj ten pamiętnik, no, Seth – mówi pewnym siebie głosem, unosząc brwi, jakby dziwił się mojemu wahaniu. – Gdzie jest?
– Aaa... no, tutaj, gdzieś. – Wskazuję nieokreślonym do końca gestem na moją biblioteczkę.
– Gdzieś. To znaczy wiesz gdzie, tak? – mówi zniecierpliwiony. – Stary, nie mów tylko, że nie pamiętasz, gdzie go dokładnie włożyłeś! Przecież masz taki bajzel... z miesiąc byśmy odkopywali!
– Hej, bez spiny, wrzuć na luz, Harry. Jest okej, czekaj chwilę, zaraz go znajdę.
– No mam nadzieję.

Po części ze złośliwości, a po części z roztargnienia przeszukiwanie tych wszystkich półek zajmuje mi trochę więcej niż obiecaną Harry'emu chwilę. Naprawdę nie pamiętam, gdzie dokładnie włożyłem ten notes, który jest teraz moją najniebezpieczniejszą bronią oraz asem w rękawie, pewnie jest to spowodowane tymi wszystkimi emocjami: wściekłością, smutkiem, rozczarowaniem, złośliwą radością i chęcią zemsty – to wszystko buzuje we mnie i wrze jak w czynnym wulkanie.

Mój jedyny sprzymierzeniec tupie nogą z irytacją, od czasu do czasu narzekając lub wtrącając jakieś przekleństwo, czy mruknięcie – czyli po prostu zachowuje się tak, jak na Harry'ego Jenkinsa przystało – chociaż muszę przyznać, że dzisiaj akurat mówi dość mało. Zwykle woli rozbudowane, filozoficzne zdania niż spontanicznie rzucane monosylaby.

Gdy odnajduję wzrokiem szukany przedmiot, odczekuję parę sekund, wodząc palcem po wypukłych tytułach moich ulubionych książek, bo szczerze mówiąc, jestem przyzwyczajony do gadaniny mojego kumpla (czy też i monosylab) i słuchając jej, czuję się bardziej swojsko – najlepiej byłoby, gdyby gadał i gadał, byle jak najdłużej. Jednak w końcu ciekawość zwycięża. Szybkim ruchem wyjmuję fant spomiędzy dzieł fantasy.

– Jest! – mówię głośno.
– No wreszcie... Facet! – Kręci głową z niesmakiem. – Do ogarniętych to ty raczej nie należysz.
Uśmiecham się przepraszająco.
– Emocje... – tłumaczę. Najlepiej zrzucić winę na naturę. W sumie, jeśli się zastanowić, to wszystko przez nią. Ona jest wszystkiemu winna albo jej się wszystko zawdzięcza – zależy od punktu widzenia.

Widzę, jak Harry łakomie patrzy się na różowy notes, gdy macham mu nim przed nosem. Jego zapał nakręca również i mnie. Ściągam usta w zastanowieniu. A co jeśli ta pozornie drogocenną zdobycz okaże się tak naprawdę niczym? Nie żeby miała być czymś, mam raczej na myśli to, że może okazać się, że Be nie pisze w niej samych głupot. Nie chodzi od razu o jakieś genialne stwierdzenia, ale nawet śladowe przebłyski inteligencji.

Otrząsam się.
Jeżeli już – po prostu się zawiodę. No i spoko. Zawód nie jest najgorszą rzeczą na świecie. A przynajmniej nie taki zawód – on by mnie raczej nie zranił, najwyżej lekko podrażnił... Tak jak kot drażni mysz przed jej zabiciem.

Przestaję trząść notatnikiem i dramatycznie, parodiując scenę z jakiegoś filmu akcji, otwieram go niczym tajne akta sekty.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro