Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Dalsze wyczyny idioty na rampach i nie tylko

–Wiedziałeś, że Green ma żonę i dzieci? – pyta Joseph na długiej przerwie, kiedy kończę lunch. O dziwo udało mi się przetrwać pierwszą lekcję bez większych nieporozumień. Co prawda facet rzucał mi jakieś krzywe spojrzenia, ale na szczęście obeszło się bez żadnych kąśliwych uwag. Pewnie bał się, że nakabluję na niego, czy coś. Ale obojętnie co on zrobi, albo czego nie zrobi – ja i tak nakabluję. To chyba logiczne.
– Co? Serio? – unoszę brwi. Współczuję tej kobiecie. Tej jego żonie. No i dzieciakom oczywiście też. – A po co mi to w ogóle mówisz? Mam gdzieś Greena i jego życie prywatne.

Chłopak wzrusza ramionami i drapie się w szczękę, jakby chciał dotknąć zarostu, którego rzecz jasna nie ma.
– Po prostu... Sam się temu dziwię. No i wiesz, wczoraj nie wyglądało na to, żebyś go jakoś szczególnie lubił.
– No mam nadzieję – prycham. Jeszcze by tego brakowało, żeby ktoś pomyślał, że darzę tego oblecha szacunkiem. Mierzę Josepha wzrokiem, próbując wyczytać emocje z jego twarzy. Podejrzanie dużo ze mną rozmawia. To znaczy wiem, że nie ma Mary i że może zobaczył, że mam podły humor i chciał pomóc, jak to anioły mają w zwyczaju, ale to i tak dość nienaturalne. Normalnie pewnie siedziałbym pod ścianą ze spuszczoną głową albo grałbym w Color Switch, tymczasem muszę przynajmniej udawać, że go słucham. Powoli zaczyna mnie irytować.

– Hej, Seth?
– Hm? – Jakby nie wystarczyło to, że on mówi. Teraz ja będę musiał. Rewelka.
– Czy... Czy to prawda?
– Co "prawda"?
– No... Wiesz... Czy Green i twoja siostra... To co mówiłeś wczoraj w klasie... Pytałem wtedy, ale nie odpowiedziałeś.

Aha, więc o to mu chodzi. Nie że dobrze mu się ze mną rozmawia albo że mnie polubił. Obudził się w nim ten plotkarski instynkt, dzięki któremu można zrobić wszystko, żeby tylko dowiedzieć się, jaka jest ekscytująca prawda – chociaż moim zdaniem zwykle prawda jest tym najnudniejszym aspektem, za to powstające plotki potrafią być bardzo ciekawe. Zastanawiam się, jakie mity o Brendzie zdążyły się rozprzestrzenić od wczoraj po szkole.
– Myślę, że to raczej nie twoja sprawa.

Chłopak uśmiecha się smutno.
– Moja. Hej, Seth, przecież się przyjaźnimy. Nikomu nie powiem. – Niech Jahwe ma go w swej opiece (czy jakoś tak), jeśli on myśli, że się przyjaźnimy.

Marszczę brwi.
– Według ciebie to jest przyjaźń? Bo według mnie nie.

Tak, wiem. Brawo, Seth. Pewnie tak właśnie wszyscy myślą. Ktoś uznaje się za mojego przyjaciela, a ja go odtrącam, jakbym wcale nie miał ich za mało. Ale umówmy się – Joseph, chociaż jest jak anioł, mega dobry, uczynny i w ogóle, to wcale nie uważa mnie za swojego przyjaciela. Na pewno chciał po prostu rozsiewać plotki o Brendzie i opowiadać tym swoim wszystkim żydowskim znajomym, że ma w klasie takiego niewierzącego przegrywa, którego siostra spała z nauczycielem od historii. A ja nie chcę jeszcze większej dawki obgadywania. Bo przecież nawet ktoś taki jak Joseph musi czasem obgadywać – kto tego nie robi?
– To się nie przyjaźnimy? – Nie wiem, czy to niedowierzanie na twarzy jest wyćwiczone, czy szczere.
– A czy tak wygląda przyjaźń? – Chłopak robi taką zbolałą minę, że aż serce mi się ściska. – Joe – mówię, trochę schodząc z tonu – nawet u mnie nie byłeś. Ani ja u ciebie. Mimo że znamy się od paru lat. A teraz nagle mi mówisz, że się przyjaźnimy. Musisz przyznać, że to dość dziwne. Zależy ci tylko na tym, żebym potwierdził, że Green pieprzył moją siostrę, nie jest tak? – Joseph milczy, więc postanawiam powiedzieć mu to, czego tak naprawdę chce. Może się wreszcie odczepi i nie będzie wreszcie udawał, że się przyjaźnimy. – Okej, więc specjalnie dla ciebie: to co mówiłem Greenowi było prawdą. Spał z moją siostrą. To znaczy pieprzył ją. Bo to że z nią spał brzmi jakoś zbyt łagodnie.

Joseph wpatruje się we mnie wielkimi oczyma, a ja cierpliwie czekam na jego odpowiedź. Parę osób się nam przypatruje, ale nie zawracam sobie nimi głowy. Pewnie i tak wiedzą.
– Seth, w sumie... Nie musiałeś mówić, jeśli nie chciałeś, wiesz? Nie chciałem cię zmuszać.
– Przecież oboje wiemy, że zależało ci właśnie na tym.
– Wszystko tak musisz komplikować? Dobra, może mnie ciekawiło to, jak było naprawdę, ale to tak jak z tą nogą Mary. Też się o to pytałeś i ci odpowiedziałem.
– Wiesz, myślę, że to dość różne sprawy – seks z nauczycielem i złamana noga.

Joe unosi ręce w geście poddania się.
– Okej. Myślałem, że mnie lubisz. Ale jak tak sprawy się mają, to nie będę ci przeszkadzał w życiu. – Ostatnie zdanie rzuca przez ramię, idąc wgłąb korytarza, a mnie zaczynają dopadać wyrzuty sumienia.

Kieruję się w stronę ramp z deską pod pachą, umówiłem się tam z Harrym. Wciąż się jej boję – to znaczy deski. Albo i siebie. Jak zwykle do parku docieram pierwszy, ale tym razem nie czekam na przyjaciela przy tej ławce, co zawsze, tylko od razu idę na platformę i kładę deskę obok siebie. Nie pamiętam już, czy się bałem, kiedy zjeżdżałem stąd po raz pierwszy, bo to było bardzo dawno, ale jeśli tak, to cała sprawa musiała wyglądać mniej więcej jak teraz. Wydaje mi się, że jest za wysoko i omal nie przechodzę na niższą rampę, tę dla dzieci, ale w porę wyobrażam sobie kpiący uśmieszek Harry'ego i stoję tam, gdzie byłem wcześniej. Tylko że właśnie – stoję, a nie jadę. Jakby to nie była zwykła rampa, tylko bezdenna przepaść. Jestem frajerem. Chowam twarz w dłoniach, a potem przeczesuję włosy jedną ręką.

– Cykasz się? – Ella podchodzi tak cicho, że prawie podskakuję w miejscu. Jakby się skradała.
– Chcesz, żebym dostał zawału? Przed chwilą cię nie ma, teraz jesteś, rany... – Przeczesuję jeszcze raz włosy, mając na dzieję, że nie słyszy dudnienia mojego serca. – A gdzie twój chłoptaś? – Mierzy mnie morderczym wzrokiem. – Nie no, poważnie, wszystko z nim okej?
– Oprócz nosa? – mówi kąśliwie.
– Yhym.
– No to całkiem nieźle.
– A dlaczego go z tobą nie ma?
– Harry do mnie napisał, że będziecie jeździć, więc przyszłam, Oliver pewnie ma jeszcze lekcje. Poza tym nie sądzę, żeby chciał z własnej woli przyjść, wiesz? – dodaje z przekąsem.
– Dobra, laska, nie denerwuj się. – Prycha na moje słowa, a potem znika z moich oczu i chwilę zabiera mi zorientowanie się, że jeździ już po rampie.
– To ty na mnie tak wpływasz, wiesz? To przez ciebie się tak denerwuję. Bo czasem, musisz wiedzieć, Seth, jesteś naprawdę, naprawdę wkurzający.

– Nie musisz mi mówić. Wiem – rzucam z uśmiechem, a dziewczyna obraca deskę pod sobą i wskakuje na nią z taką szybkością, że przeciętnemu obserwatorowi trudno byłoby to zauważyć. – Coraz lepiej, Ella.
– Zabrzmiałeś jak mój ojciec. Kiedy miałam sześć lat, to tak mnie motywował – mówi ironicznie.
– Chciałaś powiedzieć, że sprawiam wrażenie dojrzałego, tak?
– Wiesz co? Bardzo śmieszne. – Deska wymyka jej się spod kontroli i Ella upada, na szczęście sztukę bezpiecznego upadania opanowała już dawno, więc nie ma potrzeby się o nią martwić. – Jesteś bardziej niedorozwinięty niż bracia Harry'ego.
– Ej. To bolało. – Łapię się za serce, żeby przybliżyć jej swój ból. Bracia Harry'ego to największe ADHD, jakie znam.
– A ty co? Nie zjeżdżasz? – Ella zmienia temat, a ja czuję, że żołądek mi się ściska.
– Jasne, że zjeżdżam – odpowiadam smętnie. – Tylko...
– Tylko co?

Siadam na krawędzi platformy i zwieszam nogi zrezygnowany.
– Ja wiem? Może cię jeszcze przez przypadek zabiję? Albo siebie? – Uśmiecha się na te słowa kpiąco.
– Chyba masz za wysokie mniemanie o sobie. Nie jesteś w stanie mnie zabić. Za cherlawy jesteś. – Unoszę kącik ust.
– To za bardzo nie podwyższa mojej samooceny.
– Nie miało. No dalej, Seth!

Przewracam oczami, ale głos Elli działa na mnie pokrzepiająco. Daje mi świadomość, że istnieje na tym świecie ktoś, kto choć trochę we mnie wierzy.
– El?
– No co?
– Brakowało mi ciebie. – Teraz to ona przewraca oczami, a potem się śmieje.
– Weź się ogarnij i zamiast mi tu słodzić, zjeżdżaj!
– Okej, bez spin! – Udaje mi się przemóc i mimo że na początku prawie tracę równowagę, później idzie mi całkiem nieźle. Co prawda kilka razy się wywracam, ale nie jest źle, naprawdę. W końcu dołącza do nas Harry i natychmiast zaczyna gadać, tak jakby było mu to do życia potrzebne bardziej niż tlen (i poniekąd tak jest). Od razu zdradza Elli sprawę z Brendą i całą tę wczorajszą akcję, a ja jestem na niego zły, bo właściwie to nie chcę, żeby ona o tym wiedziała. Czasem się z tego śmieje, czasem na jej twarzy maluje się szok lub zniesmaczenie – udaje mi się odczytać te wszystkie emocje z jej twarzy pomiędzy trikami i zjazdami.

– Jesteście okropni – kwituje pół żartem, pół serio. – Gdybyście mi ukradli pamiętnik, to bym chyba...
– Piszesz pamiętnik? – Harry zdradza głębokie zainteresowanie.
– Ciii... Wcale tego nie powiedziałam.
– Ale piszesz?
– No...
– Piszesz pamiętnik! – woła chłopak z ekscytacją.
– Cicho! Boże, co ja zrobiłam. Mam nadzieję, że potem nie znajdę moich przemysleń gdzieś w internecie.
– Bój się.

Przyglądam się im spod rzęs tak, że w końcu Ella łapie mój wzrok, a ja odwracam się, czując się podobnie jak wtedy, kiedy człowiek gapi się przez kilka sekund w samo słońce.
– W ogóle to co o tym myślisz, Seth? Bo trochę to wszystko wygląda tak, jakby Harry był wszystkiego sprawcą, a ty obserwatorem, bo tak nic ciągle nie mówisz.
– A co mam mówić?
– No co myślisz o tym wszystkim?

Wzruszam ramionami.
– Może jestem głupi i nic nie myślę? W sumie nie zdziwiłbym się.
– Uuu... Ktoś tu ma cholerny stan depresyjny. Weź się w garść, chłopie! – wrzeszczy Harry na cały park.
– Harry, nie przyszło ci do głowy, że krzyczenie może zakłócać spokój biednych spacerowiczów?!
– Hm, nie?! – Jak można się było spodziewać, nie żałuje płuc na te słowa. – W sumie to w dupie to mam, co o mnie myślą, i tak ich nie znam!

No tak, akurat Harry to chyba wszystko ma w dupie, nie powinienem się dziwić. Jasne, Harry, krzycz jeszcze głośniej, tego nam tylko brakowało.
– Seth ma rację, powinieneś się trochę wyciszyć, jesteś taki nabuzowany – popiera mnie Ella, na co Harry tylko śmieje się jak obłąkany. Ja i Ella wymieniamy spojrzenia.
– Serio Ella? Wiedziałem, że mu się podobasz, ale że on tobie? Patrz jaki z niego jest idiota. – Zwykle Harry i ja dogryzamy sobie ile wlezie, ale to wcale nie zabrzmiało jak żart.
– Co jest, chłopie? – pytam go zdziwiony, a on pierwszy raz od nie wiem jak dawna zaciska usta i nie zalewa mnie potokiem słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro