17. Początek idiotycznej burzy
Odruchowo nadstawiam uszy, chociaż nie jest to jakoś bardzo wskazane, bo i tak słychać ich na cały dom. Wydaje mi się, że nawet z tego miejsca mógłbym ogłuchnąć. Wcale nie na mnie tak przeklina i wrzeszczy. W tle słyszę rechot jakiegoś chłopaka, pewnie Ricka, i jeszcze piski Rosalie, no i głos Johnny'ego pełen wyrzutów. Ups. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek mieli takie spiny (może, dlatego że prawie ciągle byli na haju, ale co ja tam mogę wiedzieć). Lecą przeróżne wyzwiska z wszystkich stron do wszystkich stron, chwilami nie wiadomo, kto z kim właściwie się kłóci. Nie powinienem czuć tego uścisku w żołądku, ale czuję się teraz naprawdę podle, jakkolwiek chciałbym temu zaprzeczyć. Może Rose, Rick i Johnny to nie najlepsze towarzystwo, ale w końcu byli dla niej jakiegoś tam rodzaju przyjaciółmi, ludźmi, z którymi czuła się dobrze. A ja rozpieprzyłem to coś.
Sam nie wiem, skąd bierze się to poczucie winy, w końcu powiedzmy sobie szczerze – oni są idiotami od siedmiu boleści i wrednymi, okropnymi, uzależnionymi od imprez i alkoholu typami, ale co mam zrobić? Nie odpowiadam za to, co czuję.
– Ty jebana kurwo, suko pierdolona, co ci w ogóle przyszło do głowy, żeby pisać ten jebany pamiętnik?! Jesteś jakąś pieprzoną, zakompleksioną nastolatką, czy co? – Rosalie, jak widać, jest w formie. Oprócz tych dzikich zawołań do moich uszu docierają inne dźwięki – jeśli się nie mylę, coś właśnie się rozbija na posadzce, chyba w przedpokoju, bo jest dobrze słyszalne charakterystyczne dla tego pomieszczenia echo. Słyszę kroki kolejnej osoby i do dyskusji nieprowadzącej donikąd włącza się mama, ale wydaje mi się, że nikt nie zwraca na nią uwagi.
– Idziemy – rzucam do Harry'ego, chociaż pewnie nie jest to zbyt mądre z mojej strony, żeby iść w sidła tej jędzy.
– Zgłupiałeś? – pyta chłopak, jak można się było spodziewać. – Aha, nie, przecież miałeś tak od urodzenia. Biedny, niedorozwinięty Sethek. – Gromię go wzrokiem. – Hej! Ty w ogóle znasz się jeszcze na żartach?
– Idziemy – powtarzam. – I koniec.
– Jeżeli tam pójdziesz, jesteś trupem. Gwarantuję ci. I generalnie nie polecam spotkań z rozwydrzonymi i zlanymi w trzy dupy osiemnastolatkami.
– Masz jakieś doświadczenia, jeśli o to chodzi? – dopytuję się ni to dla podroczenia, ni z ciekawości.
– Nie wiem, ale ty masz na pewno. Przekonałeś się przecież w sobotę na własnej skórze. – Uśmiecha się z politowaniem, a ja przewracam oczami.
– Idziemy i koniec. – Nie myślę o konsekwencjach. Ten, kto mnie zna, wie, że ta cecha jest jedną z moich najgorszych. Ale cóż. Nie pozbędę się jej, nie umiem pracować nad sobą, czy jak to się tam dokładnie nazywa.
– Tylko nie mów, że nie ostrzegałem, okej? – wzdycha.
– Będę milczał.
– Fakt, przecież trupy zazwyczaj nie mówią. – Ach, ten wybitny humor Harry'ego Jenkinsa. Przewracam oczami i wskazuję gestem ręki, żeby za mną poszedł.
– No, chodź po prostu.
Idę ostrożnie, żeby żadna deska pode mną nie skrzypnęła. Mam wrażenie, że gdyby tak się stało, zdradziłbym się i złość wszystkich obecnych natychmiast przelałaby się na mnie. Mój przyjaciel depcze mi po piętach, czasem nawet dosłownie, przez co coraz bardziej mnie irytuje. Chwytam się poręczy i powoli schodzę ze stopnia na stopień, starając się tym razem nie narobić kolejnego rabanu. Przeklinam w duchu Harry'ego, który chyba zaraz na mnie wleci i oboje niezbyt zgrabnie stoczymy się na dół. Wejście smoka po prostu.
Na szczęście tak się nie dzieje. Wyglądam nieco przez poręcz tak, że mnie nie widzą i przed oczami ukazuje mi się naprawdę ciekawa scena – Brenda i Rose zażarcie walczą na słowa, albo nawet nie tylko na słowa, bo czasem popychają się, szturchają i trącają, pozornie przypadkowo, ale każdy może dopowiedzieć sobie, jaka jest prawda. Chłopacy przyglądają się z założonymi rękami i wtrącają jakieś półsłówka, a mama próbuje je rozdzielić i przekrzyczeć ich zgiełk, ale tak jak słyszałem przedtem, nie wychodzi jej to zbyt dobrze.
– I wiesz, co ci powiem, ty jebana szmato?! – wrzeszczy, ekhem, najlepsza przyjaciółka Bren. – Wiesz, co ci, kurwa, powiem?!
– Cholera wie, pewnie nic ciekawego, ty nigdy nie masz nic ciekawego do powiedzenia, jesteś po prostu nudna!
Rosalie prycha z pogardą, mruży oczy i złośliwie się uśmiecha.
– To, co ci pokaże, akurat może cię zainteresować. Nie każdy bierze cię za ciekawszą ode mnie – syczy, a potem robi coś, czego nawet po niej bym się nie spodziewał. To znaczy, wiedziałem, że teoretycznie byłaby do tego zdolna, ale teraz, kiedy to widzę, wydaje mi się to nie do pomyślenia. Bierze głowę Johnny'ego w dłonie, a potem przyciąga go do siebie i namiętnie całuje. Chłopak z początku sztywnieje, ale w końcu opanowuje się – chwyta dziewczynę w talii i przyciąga ją jeszcze bliżej, o ile w ogóle się da. Brenda patrzy na to z rozdziawionymi ustami. Mama również. A Rick nadal się śmieje jak głupi.
Rosalie odrywa się wreszcie od Johna i głośno oddycha, pewnie na pokaz, żeby pokazać, jak się zmęczyła tymi wszystkimi pocałunkami.
– Lol – stwierdza cicho Harry, a ja tylko kiwam głową jak marionetka, bo nie jestem w stanie z siebie nic wydusić. Nie miałem pojęcia, że to tak będzie. Myślałem, że może się trochę wkurzyć, i że jej przyjaciele też się trochę wkurzą, ale że od razu takie akcje?
– Podobno w łóżku też niezbyt jesteś ciekawa. – Pogrąża się jeszcze bardziej dziewczyna. – No i wiesz, jak bardzo wkurwiało mnie, kiedy bez przerwy pierdoliłaś o nim? – Wskazuje na Johnny'ego, który robi minę niewiniątka. – Był z tobą dla fejmu, na pokaz, ale to mnie kocha, nie ciebie.
To jest aż śmieszne. Jakby ktoś włączył jakąś kiepską operę mydlaną w telewizji. Zresztą widać, jak mocno chłopak kocha Rosalie, skoro był z inną na pokaz. Też mi miłość. Gierki. I ona się jeszcze na to łapie! One wszystkie!
Dziewczyny aż kipią. Psychicznie piana cieknie im z ust, prawie że widzę oczami wyobraźni jak kapie na ziemię. Patrzą na siebie jak byki na czerwoną płachtę.
– Seth? Masz popcorn, czy coś? – ekscytuje się Harry, najwyraźniej również myślący o tym, jak o operze mydlanej.
– A co z tym przypalonym spaghetti? Nie zjadłeś w końcu. – Silę się na luźny ton. I wtedy zauważa mnie Rick.
– Bren, weź, zostaw biedną Rose, tam jest twój kochany braciszek. – Wskazuje na mnie brodą. – Na nim się wyżyj, mała.
Dziewczyna odwraca głowę i tę chwilę nieuwagi wykorzystuje Rose, która ciągnie ją mocno za koszulę, którą ma na sobie. Moja siostra krzyczy z zaskoczenia i złości.
– Oj, czy to była twoja ulubiona bluzka? Zszyję... Albo jeszcze trochę ci ją rozedrę... – Tym razem jej się nie udaje, więc próbuje kolejny, ale wtedy wreszcie do akcji wkracza nieporadna wcześniej mama. Też jest wściekła, a u niej nieczęsto się to zdarza. Chwyta brunetkę stanowczo za nadgarstek i odpycha tak, że dziewczyna musi cofnąć się o krok. Wow. Nie przypuszczałem, że jest taka silna, ale serio duma mnie rozpiera, kiedy na to patrzę.
– Dość tego – warczy. – Wasza trójka ma mi stąd natychmiast spieprzać albo wezwę policję i to ona się wami zajmie. – Rzuca każdemu z nich groźne spojrzenia, ale wszyscy nadal stoją, co prawda już w milczeniu. Mama ogarnia, że trzyma jeszcze w dłoni rękę Rosalie, więc ją puszcza z takim obrzydzeniem, jakby wyrzucała do kosza stary ogryzek od jabłka. – Sama byłam nastolatką i wiem, jak to jest, ale wy zachowujecie się okropnie. A teraz out. – Wskazuje rozkazująco na drzwi frontowe. – No, dalej, do cholery.
W końcu wychodzą, ktoś rzuca jeszcze jakiś chamski komentarz skierowany do mamy, ale nie wygląda, jakby ją to obchodziło. Brenda oddycha ciężko i zaciska szczękę.
– Idź do siebie – mówi nieco spokojniej mama. – Później pogadamy.
Trudno mi dociec, jakim cudem ona jest w tej chwili tak opanowana. Ja na jej miejscu zadałbym setki pytań, zapominając dać Brendzie czas na odpowiedź. Może to gra pozorów? Może nie chce znowu topić się w smutku i goryczy i dlatego chce się cieszyć z życia jak dziecko, a tak naprawdę jest dojrzała?
Pomyśleć, że przez cały ten czas tak pochopnie ją osądzałem...
– Z wami też sobie pogadam. – Te słowa kieruje do nas. Hmm. Ciekawe, co z tego wszystkiego będzie. Brenda kręci głową i robi, to co każe, głośno tupiąc. – Ile razy mówiłam ci, żeby nie łazić po domu w szpilkach?! Dziury się robią w podłodze!
Be ignoruje to i mierzy mnie groźnie wzrokiem, nie wiem, który to już raz.
– Nienawidzę cię! – Te słowa padają już drugi raz tego dnia. Tyle że wtedy mówiła je szeptem, a teraz krzyczy. Siostra, jeszcze sobie głos zedrzesz! W sumie mi też nagle zasycha w gardle. – Nienawidzę! Rujnujesz całe moje życie!
Unoszę brwi z pogardą, usiłując utrzymać lekceważący wyraz twarzy. Drżę i mam wielką nadzieję, że ona tego nie widzi. Brenda robi się czerwona na twarzy i zaczyna gorączkowo mrugać oczami, a potem ucieka do siebie.
Zapada cisza. Po chwili mama odchrząkuje i bierze się pod boki.
– Mógłby ktoś z was mi wyjaśnić, co jej się stało?!
– Pewnie ma okres – mówię i natychmiast żałuję tych słów. Kobieta prycha.
– Tylko bez nieśmiesznych żarcików, Seth, bo z tej sprawy nie warto żartować. W tym momencie schodź mi tu i wyjaśniaj. Ty, Harry, zresztą też.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro