15. Skutki uboczne idiotyzmu
Joseph wypowiada się na dosłownie każdy temat – dotyka zarówno tych niezręcznych i kontrowersyjnych, jak i zwyczajnych i nudnych. Aż dziwi mnie fakt, że przerwa trwa tylko dziesięć minut, tyle jest tych tematów, że wydaje się znacznie dłuższa. Trudno mi się skupić na urywkach zdań, które wypowiada. To trochę jak gra w skojarzenia – zaczyna się od jabłka, a kończy na nie wiadomo czym. Przechodzi z myśli na myśl, jakby nie mówił z nikim przez rok.
Jednak mówiłem już, że uwielbiam gadaninę Harry'ego, z Josephem jest podobnie, mimo że nie mówi zawsze do rzeczy jak tamten. I w jego wypadku nie chodzi jedynie o swojskość mówienia, ale o to, że mogę sobie teraz połowicznie odpłynąć z tego świata, jednocześnie nie wychodząc na skończonego forever alone'a.
Co poradzę, taka prawda, niestety. Czasem o coś się mnie pyta, więc potakuję, kiedy on jest na tak i zaprzeczam, kiedy on zaprzecza. Nie przypomina to za bardzo dialogu, ale tak jest przecież z życiem. Jedni mówią, co im ślina na język przyniesie, a drudzy milczą, topiąc się w rozmyślaniach. Gdy sprawdzam godzinę w telefonie, przerwa ma się ku końcowi. Podnoszę się z podłogi, kiwając głową w stronę Angelstone'a i usiłując przy tym nie wyjść na takiego, który nie słucha, a tylko ciągle się zgadza – mimo że tak to mniej więcej wygląda w rzeczywistości. Nie wiem, czy mi to wychodzi, ale on wydaje się nie zauważać mojego nastawienia.
Dosłownie sekundę przed dzwonkiem zauważam Brendę, która idzie dumnie przez korytarz, dziwacznie kiwając biodrami i patrząc z pogardą na mijane przez nią osoby. Królowa się znalazła. Trochę niepokoję się jej pojawieniem tutaj. Normalnie nie zniżyłaby się do takiego poziomu, żeby przejść do części A w szkole, która jest częścią podstawówki, bo ona chodzi przecież do liceum, więc jest lepsza (wyczujcie ten sarkazm). Zauważa mnie i miło się uśmiecha. Zaczyna kierować się w moją stronę, a ja marszczę brwi.
– Seth, mogę cię prosić na momencik? – Udaje, że nie zauważa Josepha, który gapi się na nią z otwartą buzią, jakby była ósmym cudem świata.
– Sorry – mówię do niego i podchodzę do Be. Dziewczyna przygarnia mnie do siebie ramieniem i odchodzi ze mną na bok, jakbyśmy byli tym typem rodzeństwa, które się lubi.
– Seth – mówi głosem przepełnionym skruchą. – Wiesz, co? Zmieniłam ostatnio zdanie, co do twojej osoby. Jak dotąd mnie denerwowałeś. Ale teraz chciałam... – Przepraszam, czy ja dobrze usłyszałem? O czym ona mówi? Nie poznaję jej. – Seth, ja naprawdę...
– Hę?
– ... cię nienawidzę – dokańcza tym samym tonem głosu, a ja czuję się, jakby ktoś mnie walnął w brzuch.
Nienawidzi mnie? Hej, nie ma sprawy. Ja też jej nienawidzę. Tak, nienawidzę jej. Jest okropna.
– Życzę miłej lekcji, kochany – dorzuca jeszcze, a ja nie jestem w stanie nic wykrztusić. Jakby coś stanęło mi w gardle.
Ta to wie jak mnie dobić.
Zresztą, co ja w ogóle myślę. Nienawidzę jej do szpiku kości. Umiejetność dobijania nie jest najgorszą jej cechą. Ma dużo znacznie okropniejszych. Z grzeczności nie wymienię.
Gula w gardle nie zamierza zmienić swojego miejsca pobytu...
Tego dnia w szkole nie dzieje się już nic, co by odciągnęło mnie od wizji mojej siostry wypowiadającej to przedostatnie zdanie. To są niby tylko słowa, zlepki przypadkowych liter. Jak to się w takim razie dzieje, że są takie mocne?
Słońce wydaje się ironicznie ze mnie śmiać, więc kładę na ławce głowę, ukrywając ją w ramionach. Zastanawiam się, czy byłoby lepiej, jakby na przykład walnął mnie samochód, czy coś i zapadłbym w śpiączkę. Może nie powinienem o tym myśleć? Serce mi się ściska, kiedy przypominam sobie tamten pisk opon, wydający się przeszywać na wskroś duszę. Zaczynają piec mnie oczy, dlatego coraz szybciej mrugam – nie mogę wyjść na frajera, który rozbeczy się przy wszystkich w szkole, błagam. Już w tej chwili patrzą na mnie jak na dziwaka, nie potrzebuję dodatkowych problemów.
Czuję się jak wrak człowieka, tak mi się przynajmniej wydaje. W moim sercu znajduje się jakaś dziwna pustka. Nie obchodzi mnie już teraźniejszość, chcę, żeby walnął we mnie tamten głupi samochód i żebym na zawsze zasnął.
Nauczyciele nie zwracają uwagi na to, że kompletnie ich olewam – muszę naprawdę wyglądać żałośnie. Patrzą na mnie z niepokojem. Angelstone na następnej przerwie idzie do kogoś innego, przez co jeszcze bardziej zapadam się w sobie. Zaczynam obskubywać sobie naskórki przy paznokciach, wpatrując się bezsensownie w przestrzeń. Nie pamiętam momentu, w którym opuszczam szkołę.
Do domu nie wracam biegiem, mimo że zwykle takie są moje powroty (zwykle nie chcę marnować czasu na wolne spacery). Tym razem jednak wlokę się noga za nogą, obserwując z uwagą wyrwy w bruku. Nie wiedziałem wcześniej, że jest ich tak dużo. Zresztą kto by się przyglądał? Znaczą drogę i ścieżkę, a ja zastanawiam się, czy nie jestem takim chodnikiem. Mam w sobie dużo wyrw i skaz, no i wszyscy po mnie depczą.
Gdy wracam do domu, humor mi się zbytnio nie poprawia, bo do moich nozdrzy dociera woń spalenizny. Mama znowu eksperymentuje. Nadawałaby się na takiego szalonego naukowca, który wszystko wysadza w powietrze, a nie jedynie przypala, rzecz jasna.
– Wróciłem – mruczę pod nosem, sam nie wiem, do kogo. Rzucam plecak na posadzkę w przedpokoju. – Wróciłem! – powtarzam tym razem głośniej. Mama po dłuższym momencie pojawia się przy mnie z zakłopotaną miną.
– Seth... Chciałam cię przeprosić za to, co wczoraj zrobiłam. Po prostu tak mało o was wiem... – tłumaczy się, a ja rzucam jej ponure spojrzenie. – Chciałam przygotować spaghetti, ale zapomniałam nastawić stoper, no i miałam małą awarię...
Wzruszam ramionami.
– Trudno. I tak nie byłem głodny. – Mama patrzy na mnie jakby urażona. Jakby ugotowała najlepsze danie świata, a nie spaliła spaghetti z paczki.
– Jak było w szkole? – Pytania tego typu zawsze są bez sensu. No bo co można na nie odpowiedzieć?
– Jak zwykle. Nuda – odpowiadam półgębkiem, po czym zaczynam iść na górę, a ona nie próbuje mnie zatrzymać, tylko patrzy na mnie z dołu z wyrzutem. Udaję, że tego nie zauważam.
Idę do swojego pokoju i sam nie wiem, czy chcę, żeby Harry przyszedł. Jednak mimo zniechęcenia ciekawość bierze górę. Zaglądam do skrzynki odbiorczej, chcąc się dowiedzieć, czy mój przyjaciel już coś opublikował, czy nie, ale niestety zawodzę się, bo nie znajduję tam jego odpowiedzi. Piszę do niego, żeby do mnie wbił i szukam jakichś dobrych filmów w internecie.
Filmów akcji. Pełnych strzelaniny, walenia po mordach i krwi oraz rozwalanych samochodów, kosztujących więcej niż mój dom. Żeby zająć czymś myśli. Żeby zająć myśli czymś innym niż moje życie, które z dnia na dzień robi się coraz gorsze. Byłoby dobrze, gdybym znalazł coś z Jasonem Stathamem, czego nie oglądałem. Im mniej ambitne, tym lepiej.
W końcu wybieram "Włoską robotę", chociaż chyba już to kiedyś widziałem, ale wszystko mi jedno. Gdzieś w połowie akcji, w momencie gdy Charlie przypina do koszuli Stelli przyczepkę w kształcie flagi Stanów z ukrytą kamerą w środku, pokazuje mi się informacja o nowym mailu. Szybko wychodzę ze strony, na której oglądałem film i otwieram skrzynkę odbiorczą. To Harry. Pisze, że za chwilę będzie. To znaczy pewnie za jakąś godzinę, przecież dobrze znam jego poczucie czasu. Wracam do oglądania filmu.
Harry przychodzi po jakimś czasie, nie mam pojęcia, jakim – na pewno krótszym niż godzina, ale dłuższym niż chwila.
– Siema – mówię sucho.
– Stary, wyglądasz jak truchło na kacu. Nawet gorzej niż wczoraj po rozpieprzeniu nosa temu pedałowi i po koszu od Elli. – Cóż, raczej słabym byłby Harry psychologiem, chyba, że ze specjalizacją na dołowanie pacjentów.
– Opublikowałeś? – ignoruję jego słowa. Harry, jak kiedyś wspominałem, nie ma żadnych portali społecznościowych, bo uważa je za stratę czasu. Ale i tak zna moje hasło (rzecz jasna, nie powiedziałem mu, tylko jakoś samo wyszło. Pewnie szperał w moim laptopie). Chłopak potakuje.
– Chcesz zobaczyć, co? – Wzruszam ramionami na to pytanie, bo naprawdę sam nie znam na nie odpowiedzi. – Dla pewności wrzuciłem na twoją i jej tablicę.
Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Brenda w końcu popamięta.
Tyle że jest jeden mankament.
Jestem pewien, że oboje popamiętamy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro