10. Idiotyzm do kwadratu
Podjeżdżam powoli do krawędzi rampy. Czy to lekkomyślne? Może trochę. No dobrze, nie będę ukrywał – to jest tak lekkomyślne, że nawet siebie bym o to nie posądzał. Umiem zjeżdżać po rampie i umiem wywracać się tak, żeby jak najmniej bolało. Tylko że mogło przed chwilą dojść do jakiejś kontuzji wewnętrznej. Ten fakt właśnie czyni ze mnie głupca.
Harry mi kiedyś opowiadał o takim kolesiu, który podobno nie wiedział, że ma uraz wewnętrzny, ale i tak zjeżdżał po rampach i skończyło się w szpitalu. Mówił jeszcze coś typu, że urazy wewnętrzne nie zawsze czuć, więc różnie bywa. Jako przykład można podać raka. Taki cichy, trudno wykrywalny, niczym pasożyt wyjadający wnętrze człowieka (zarówno dosłownie jak i przenośnie), który o niczym nie ma pojęcia.
Nieważne. Za dużo "Doktora House'a" i "Chirurgów". Mój umysł zaśmiecony jest popularnonaukowymi serialami.
Cóż, nie obchodzi mnie to. Spoglądam jeszcze za siebie. Miałem nadzieję, że ten koleś i Ella będą na mnie patrzeć i nie zawodzę się. Udaję tylko, że nie widzę tego, z jakim politowaniem mój przyjaciel mierzy mnie wzrokiem. Odwracam głowę i z powrotem wpatruję się w szorstką powierzchnię tak dobrze znanej mi deski i na podłoże, z którego zbudowana jest rampa. Uginam kolana i prostuję kręgosłup, po czym uśmiecham się do siebie. Będzie dobrze. A ten cały chłopak Elli zobaczy, kto rządzi światem skateboardingu.
Powoli przenoszę ciężar ciała na przednią nogę i zaczynam zjeżdżać. Przy przeciwnej krawędzi rampy, podczas skoku zręcznie chwytam deskę w dłoń i odwracam ją o sto osiemdziesiąt stopni. Jadąc ku wcześniejszej, skaczę, podbijam mocno deskę jedną nogą i przesuwam drugą tak, że obraca się dwa razy dookoła swojej osi podłużnej. Yup! Podwójny kickflip! Idealna rotacja! Jak dotąd niezbyt sobie z nim radziłem, ale teraz wyszedł bezbłędnie. Co nie zmienia faktu, że nie będę próbował w najbliższym czasie robić potrójnego, a na pewno nie teraz, tylko bym się wygłupił. Sam bym się pewnie śmiał z gościa, który chciał być cool, a zamiast tego spadł na ryj.
Przy następnej próbie podskakuję razem z deską, jednocześnie obracając ciało. Muszę przyznać, że widownia jest dla mnie dobrą motywacją. A nie przypuszczałbym, że tak będzie. Wykonuję jeszcze serię innych trików – niektóre wychodzą lepiej, niektóre nieco gorzej, ale przez cały ten czas nie zaliczam ani jednego upadku, których to w skateboardingu zazwyczaj nie braknie.
Duma z samego siebie wynagradza wstyd, który jakoś ostatnio często mnie dopadał. Uwielbiam walkę o przetrwanie, jakim jest ten sport. Okej, wiem, brzmi to raczej dziwnie. Ale ja kocham to ryzyko, tę adrenalinę. Do tego kiedy zjeżdża się po krzywiźnie rampy, można się rozluźnić i zamiast myśleć o problemach, myśleć o kolejnych trikach. Człowiek przyzwyczaja się do wszystkich pułapek, które się na niej znajdują, do starych wyrw i uwypukleń, i zaczyna je traktować jak wyzwanie. No dobra, ja, a nie jakiś tam człowiek, bo szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jakie podejście do tego miejsca mają Harry, czy Ella oprócz tego, że je kochają tak samo jak ja. Akurat to łatwo jest dostrzec w ich oczach, kiedy się spotykamy.
Hej! Przecież oni tu są!
Przestaję wykonywać triki i zaczynam jeździć swobodnie po betonie, góra-dół, góra-dół, góra-dół. Zerkam na platformę. Pierwszy rzuca mi się w oczy Harry, pewnie dlatego, że jest czarny i dość kontrastuje z jaskrawością tych wszystkich drzew. Gwiżdże z uznaniem.
– I jak? – wołam, chociaż spodziewam się tego, co może powiedzieć. Mimo wszystko udaję nieświadomego. Większość ludzi lubi, kiedy się ich chwali, a ja najwyraźniej należę do większości.
– Nijak – odpowiada chłopak. – No, a myślisz, że jak? Wiesz co? Mogę ci zadać pytanie? W sumie, co cię pytam, tak, czy siak je zadam: jesteś odważny, czy głupi?
Szczerzę się do niego. To jest Harry i jego rodzaj pochwały. Jeżeli mówi komukolwiek coś tego typu, znaczy to, że naprawdę podziwia.
– Głupi, a co myślałeś? Ja i odwaga? – prycham z przekąsem.
– Wow – tym razem odzywa się domniemany chłopak Elli. Ślę mu pseudo-miły uśmieszek. Mów sobie "wow", mów. Dobrze wiem, że to było "wow". Nie spuszczam z niego oczu, wciąż jeżdżąc. Czekam na jego dalsze słowa. Najwyraźniej to zauważa, bo nieco się czerwieni – a jeżeli nawet ja to spostrzegam, to inni z pewnością. On jest jakiś dziwny. Po prostu. Dziwny. – Chciałbym tak umieć – dodaje trochę ciszej.
– Łatwizna – mówię, mimo że wcale tak nie myślę. Nie wie, jak dużo zajęło mi czasu nauczenie się tego wszystkiego. – Nauczyć cię? – Słysząc mój pogodny głos, wytrzeszcza oczy.
– Co ty! Nie... Ja ledwo zjechać umiem! – śmieje się nerwowo.
– Oj tam!
Naprawdę nie wiem, co znajduje się w moim umyśle. Widzę, że chłopak stoi na desce, spodziewam się, że stabilnie. Wyciągam do niego rękę i ciągnę za sobą, przekonany, że mogę zdziałać wszystko. Nawet nauczyć świeżaka, jak się robi triki na rampie. Chociaż może jednak to nie przekonanie o moich zdolnościach mnie do tego zmusiło. Może to przez ten głosik, irytujący głosik mówiący bezustannie: "Zezłość ich jeszcze bardziej! Większego idioty z siebie nie zrobisz!"
Jak widać ten głos nie miał racji. Przynajmniej co do drugiej kwestii, którą bezustannie powtarzał.
Już od momentu, gdy chwytam go za tę rękę, wiem, że popełniłem katastrofalny błąd, którego zwyczajny człowiek raczej by nie popełnił.
Nie wziąłem pod uwagi tego, że chłopak nie umie czytać mi w myślach, bo tego, co zrobiłem, nie dało się logicznie uzasadnić. Chociaż nie jestem pewien, czy gdyby odwiedził wcześniej mój umysł, zobaczyłby, co mam zamiar zrobić, bo sam jestem zaskoczony tym, co robię.
Jestem tak nieprzewidywalny, że zaskakuję samego siebie. Czy powinienem się bać?
Najwyraźniej tak.
Gdy widzę, że za chwilę straci równowagę, puszczam jego nadgarstek, bo wiem, że inaczej pociągnąłbym go tylko dalej po betonie, co nie zakończyłoby się dobrze, bo zdarłby sobie jeszcze kolana. Zakręcam, żeby zobaczyć, w jakim jest stanie. Hmm... Wspominałem coś typu, że bym się śmiał, jakby ktoś upadł tutaj na ryj? Bo teraz jakoś nie jest mi do śmiechu...
Elli oczy prawie że wyskakują z orbit, a Harry wali ręką w czoło, próbując powstrzymać się od śmiechu.
– Kurde... – Twarz chłopaka naprawdę nie wygląda zbyt ciekawie. A dokładniej nos. Nie przyglądałem się wcześniej jemu aż tak szczegółowo, ale ten jego nos jest jakby skrzywiony i leci z niego krew... Zaczęła już kapać na jego T-shirt.
– Nie żyjesz – mówi Ella tym razem głosem spokojnym i opanowanym. Jak widać już dość się dziś nakrzyczała, a ta sytuacja ją przerasta. – Jesteś chorym psychicznie... Pojebem – wydusza, a trzeba dodać, że zwykle stara się nie przeklinać. Musi być naprawdę wściekła, chociaż przeciętny obserwator mógłby tego nie zauważyć. Jak dobrze, że w tym miejscu rzadko się widuje przechodniów. Rozglądam się wokoło. Na moje szczęście nikogo oprócz nas tu nie ma. – Prawie zabiłeś... Mojego chłopaka!
Czyli moje podejrzenia potwierdzają się... Chętnie zdzieliłbym teraz tego debila w łeb własną deską. Najlepiej w ten nos.
– Chodzisz z nim? – kładę nacisk na ostatnie słowo. Mimo wszystko trudno jest mi się z tym pogodzić. Patrzę na niego z pogardą. Dziewczyna porzuca deskę i ześlizguje się na nogach.
– Ja... – chce się odezwać mój oszołomiony upadkiem rywal, jednocześnie próbując zatamować krew.
– Tak! I co? I co, że z nim chodzę?! A z kim mam porównywać?! Z tobą?! No chyba nie. – Okej, zmieniam zdanie, co do tego, że się już dzisiaj nakrzyczała. – Chodźmy do mnie, Oliver, nie wiadomo, co ten psychopata jeszcze może zrobić!
A więc Oliver. Nie podoba mi się to imię, chociaż pasuje do niego, bo jego też raczej nie lubię.
Stoję jak słup, gdy dziewczyna odchodzi z chłopakiem, uprzednio zabierając deski, a Oliver zerka na mnie ukradkiem tym razem z lękiem, a nie podziwem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro