Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Moja idiotyczna siostra

Mały, przynieś nam tę zgrzewkę piwa, co stoi w rogu kuchni! – krzyczy Rosalie, najlepsza przyjaciółka mojej siostry. Osobiście uważam, że Brenda nigdy nie miała talentu do dobierania sobie znajomych (jakby ona w ogóle miała jakieś talenty).

Biorę moją kamerę pod pachę i posłusznie idę po ich ulubiony napój. Butelki są ciężkie, dlatego z głośnym stęknięciem ledwo udaje mi się je unieść. Wchodzę do salonu, gdzie siedzi jakieś dziesięć rozwalonych na kanapach, narąbanych osób i z impetem kładę zapakowane butelki na stół, a potem biorę mój sprzęt z autorskimi filmami w garść.

Kiedyś pewnie bym ich wyśmiał, że w ogóle taki pomysł przyszedł im do głowy – że niby to ja mam im usługiwać! Ale odkąd Rick, jeden z tych "porywczych" z ich miłej paczki, ze złości wylał mi połowę butelki octu (czyli rzeczy, która pierwsza wpadła mu w ręce) na głowę za nieposłuszeństwo, wolę nie ryzykować. Aha, i do tego nie jem niczego, co miałoby jakikolwiek związek z octem. Tfu.

– Hej, pacanie! Tylko spokojnie! – rechocze John, trącając mnie w ramię tak mocno, że zataczam się do tyłu i prawie upadam na plecy.

Z takimi osobami muszę obcować na co dzień. Rewelka.

Johnny, misiaczku... Zlituj się, to jeszcze dzieciak – odzywa się Brenda.

Dzięki siostro za to wielkie wsparcie, naprawdę bardzo go w tej chwili potrzebuję. Zresztą zawsze byłaś dla mnie podporą. Normalnie kołem ratunkowym. Ha.

– Bren, ja po prostu martwię się o jego przyszłość... No popatrz sama na niego. Strach myśleć co z niego wyrośnie.

Raczej strach myśleć, co z ciebie wyrosło, ty ćpunie. I miło pomyśleć jak będziesz wyglądał w grobie.

– Wiem, popracuję nad nim. Kochanie, to jeszcze gówniarz – mruczy, a potem całuje go przeciągle w usta. Bardzo przeciągle. Stanowczo za przeciągle.

Popracuje nade mną? Już to widzę! Powiedziałbym, że to ja powinienem popracować nad nią (w sumie za taką robotę musiałby mi ktoś słono płacić. I to bez gwarancji na sukces w tym przedsięwzięciu).

– Nie dasz sobie z nim rady, maleńka. Z takimi to trzeba postępować stanowczo, z ciężkim pasem w pogotowiu.

Wiesz co? Wsadź sobie gdzieś ten pas!

Brenda prycha (sądzę, że opluwa się przy tym piwem, bo zaraz potem wyciera sobie ręką dekolt. Mojej uwadze nie umyka fakt, że Johnny w tej chwili łakomie się na nią patrzy... Fuu... Gościu, ogarnij się! Głupia, ale w końcu moja siostra!) i potrząsa swoją blond grzywą.
– Oczywiście, że dam sobie z nim radę, Johnny! Poza tym od wychowywania ma matkę, nie będę go niańczyć! – warczy na niego. Jakby zupełnie zapomnieli, że stoję tuż przy nich!

– Hmm... – John ponownie głośno się śmieje. Ten to dopiero się nachlał. Zresztą nic nowego. – Ktoś tu się boi być stanowczy... Nie chcesz postawić brata do pionu?!
– Mało mnie to obchodzi, ale jeżeli chcesz dowodu, że nad nim panuję, to ci go dam.
– No dawaj, Brenny! Liczę na ciebie. – Rosalie szczerzy się od ucha do ucha. Ta to nigdy mnie nie lubiła. Z wzajemnością zresztą. Gdy zauważa, że na nią patrzę, puszcza do mnie oczko.

– Rose. – Siostra patrzy na nią z wyrzutem, a potem przewraca oczami, na co tamta tylko chichocze. Nie dość, że pijana, to jeszcze psychopatka!
– Dawaj – mówi Rick z upiornym półuśmiechem na twarzy. W jego oczach tańczą ogniki żądzy mordu. Najwyraźniej ten ocet mu nie wystarczył. Jego natura Neandertalczyka daje się we znaki.
– Dawaj – mówi Rita.
– Dawaj! – wrzeszczy Horace.
– Dawaj, Be! Dawaj, Be! – Po chwili cały pokój skanduje te słowa.
– Okej, okej, cisza! – przekrzykuje ich moja siostra, wyraźnie rozdrażniona całą tą sytuacją. Wrzawa stopniowo cichnie. Wzrok Brendy pada na mnie. Brązowe oczy, nazywane przez niektóre mające na jej punkcie fioła ciotki łagodnymi, przeszywają mnie teraz na wskroś zabójczym spojrzeniem. Sztuczne rzęsy są krzywo doklejone, przez to Be wygląda jeszcze upiorniej, nie mam nawet odwagi jej tego wypomnieć, co pewnie normalnie bym zrobił.

O masz. Czuję się jak skazaniec, który idzie na szubienicę. Zaraz mnie powieszą. Pętla wisi nade mną, sznur zrobiony z tanich nitek z pierwszego-lepszego marketu. Jeszcze trochę i zawisnę.

– Więc... Mój drogi Sethie... – mówi spokojnie, nadając swojemu głosowi taki ton, że brzmi jak znudzona życiem (pewnie tak jest. Ona musi mieć naprawdę nudne życie). – ...co tam masz? – Wskazuje na moją kamerę.

No super.

–  Nic – odpowiadam przyciskając ją do piersi i zakrywając drugą ręką, choć wiem, że to bezsens. Nie mogła wymyślić niczego innego?!
– Przecież widzę, karaluchu. Co to jest? Aparat? Cyfrówka jakaś? – Próbuje dotknąć moją własność, ale szybko cofam się o krok.
– Nie, wiedźmo. Masz Alzheimera, czy Downa? Bo jeśli się nie mylę, byłaś przy tym, jak ją dostałem. To jest kamera – różni się od zwykłego aparatu tym, że można na niej nagrywać filmy lepszej jako...

– Zamknij się! Dawaj mi tu tę swoją kamerę. – Wyciąga przed siebie rękę władczo.

– Chyba śnisz. – Na te słowa znajomi Bren chichoczą (bardzo zabawne), a ona mruży oczy.
– Dawaj.
– Spadaj! Nie będziesz mi rozkazywać. I nie dam ci mojej ka...
– Zamknij się i daj mi ją, bo jak nie, to sama ją sobie wezmę!
– Nie... – Chcę odejść, ale gdy się odwracam przede mną nagle wyrasta jak spod ziemi jej ukochany Johnny. Moja siostra wykorzystuje tę chwilę nieuwagi i zręcznym manewrem odbiera mi najważniejszą dla mnie rzecz. – Oddaj mi ją! Oddaj! – Dziewczyna trzyma kamerę za wysoko, żebym mógł ją dosięgnąć, ale i tak skaczę do góry i wyciągam ręce, jak jakieś cyrkowe zwierzę. – Oddawaj! – ten potwór macha "cyfrówką" w górze i zwycięsko się szczerzy. Zewsząd słyszę kpiące i ironiczne chichoty, jednak przyzwyczaiłem się już do nich, nie są dla mnie niczym nowym. Poza tym opinia znajomych Brendy nigdy nie była dla mnie specjalnie ważna.

I wtedy to się dzieje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro