Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zwycięstwa i porażki

* Yasuo *

Nie miałem serca, by spojrzeć na mechanika. Po prostu usiadłem w fotelu, nawet nie podnosząc wzroku. Jego słowa... Co to wszystko ma znaczyć?

Pamiętasz, co sobie obiecałeś? Co jej obiecałeś?

- Wiesz... - Zabrałem głos, unosząc oczy i patrząc na Yi. Ten zdawał się oczekujący, a jednocześnie zawiedziony mną. Nie wiem co mam mu przekazać...

Nagle do moich uszu dotarł głośny wybuch, a Gwiazda Poranna przechyliła się w bok, sprawiając że upadłem na podłogę.

- Co się dzieje? - Mechanik zdawał się całkowicie przerażony, ściskał koc do tego stopnia że knykcie mu bielały.

- Nie mam pojęcia, ale zaraz to sprawdzę... - Poczułem, że to sprawka Jinx... - Niech ja dorwę tą...

Mój monolog pełen jadu i chęci mordu przerwał fakt zderzenia się z rudowłosą pilotką.

- Co ty odpierdalasz!? Cały statek się przechylił! - Ofuknąłem ją, a Jinx zaczęła machać rękami. Gdzież jej pewność siebie?

- Zestrzelili nas debilu! To statek Imperatora! Ten pierdolony wariat po nas przyszedł, rozumiesz to!? Nie mamy kompletnej załogi! - Dziewczna nagle zaniosła się płaczem. Cholera, becząca Jinx! Gdzie moja kamera!? - Jeszcze statek nie odpowiada na komendy! Zginiemy tu! Zginiemy!

Zaczęła mi tu wariować, więc zdecydowałem że potrzebuje jakiegoś impulsu, który przywoła ją do porządku.

- Uspokój się! - Strzeliłem jej lekkiego policzka. - Damy sobie radę. Gdzie Malphite?

Jinx jakby na moment otrząsnęła się z histerii i zaczęła współpracować.

- W kokpicie głównym...

Natychmiast pobiegłem do pomieszczenia i zauważyłem Malphite'a starającego się naprawić nasz statek. Jednak zniszczenia wydawały mi się za duże...

- I co z tym? - Oparłem dłonie o blat kokpitu, patrząc na szalejące diody i wskaźniki.

- Wszystko pada. - Głaz pokręcił głową, łapiąc zdecydowanym ruchem za kierownicę. - Najpewniej się rozbijemy. Auto - pilot też nie działa...

- Dobra, zostaw to mnie. Postaram się jakoś uspokoić Gwiazdę, ewentualnie miękko wylądować. Zajmij się Jinx, bo lata po korytarzu i beczy.

Malphite pokiwał głową, a ja zasiadłem za sterem statku. Przewody się przepaliły... Cholera. Złapałem za kierownicę i starałem się przywrócić kurs Gwiezdzie Porannej. To było niemożliwe... Spadaliśmy z coraz większą prędkością...

- Cholera jasna i wszyscy święci... - Z całych sił usiłowałem spowolnić nasz upadek. Do tego jeszcze wpadliśmy w atmosferę planety... Spalimy się na popiół, zanim to spowolnię...

Dlaczego znów zawodzę swój zespół?
Po raz kolejny nie jestem w stanie nikogo uratować... Nawet tego durnego statku...

Gdybym inaczej wybierał.
Z pewnością nie zawiódłbym załogi... Nie zawiódłbym Viv...

Wciskałem hamulce, aż do bólu palców ale to nic nie dawało. Czuję jak ten statek płonie pod wpływem atmosfery...

Usłyszałem huk i Gwiazda Poranna ponownie przechyliła się, rozpoczynając rotacyjne wirowanie.
To nas zabije, zanim dotrzemy do podłoża...

Mogłem być trochę mniejszym pacanem, gdybym wiedział że tak szybko umrę...

Uderzenie na moment wyrwało mnie z kontekstu. Szykowałem się już na powolną śmierć, nawet miałem wrażenie że coś przebija mi szyję... Ale tak się nie stało. Wylądowaliśmy... Udało się...

Odetchnąłem cicho i starałem się powstrzymać chcęć zwrócenia ostatniego posiłku.

- Nie chcę Cię martwić Yas, ale jesteśmy otoczeni...

- Jak to otoczeni? - Zmusiłem się do podniesienia roztrzęsionego ciała z fotela.

- Imperialiści...

- Kurwa... - Ruszyłem w stronę drzwi. - Niech ja tylko spotkam tego zjeba z kosą!

Wyszedłem ze statku i przede mną wykwitł komitet powitalny złożony z uzbrojonych po zęby żołnierzy wiernych Imperium. Do mnie dołączył Malphite, który trzymał na ramieniu kaszlącą dymem Jinx.

Tylko gdzie Yi...

I co bardziej niepokojące... Gdzie Kayn...

* Kayn *

Gdzie ona jest? Przecież powinna tu być! Na pewno ją schowali!

Zabijmy ich! Nie dość utrudniają nam życie?

- Nie Rhaast. - Pogłaskałem kosę czułym ruchem dłoni. - Nie możemy ich teraz zabić. Przynajmniej kiedy mają Wyrocznię. A poza tym... Możemy ich podręczyć. A ich słodkiego kapitana wypatroszyć...

Brzmi obiecująco.

Głos Darkina był już spokojny. Pierwszy raz brzmiał tak potulnie.

Zaczekaj. Czuję kogoś w pobliżu... Ależ świetna krew...

Zbliżyłem się do drzwi i po chwili wyleciał z nich młody, zagubiony chłopak.

Zabij go dla mnie Kayn! - Darkin ryknął pełen pożądania. - ZAPIERDOL GO!

Nie miałem najmniejszej ochoty posłuchać Rhaasta, ale mimo to złapałem chłopaka i przycisnąłem mu spluwę do szyi.

- Idziesz ze mną, Słonko. - Mruknąłem do niego. - A spróbuj mi uciekać, to strzelę.

Koleś stał sztywno, prędko oddychając. Wyglądał jakby prawie zeszczał się w gacie na mój widok.

Złapałem go w pasie i zacząłem powoli prowadzić do wyjścia. No, no. Może i nie mam dziewczyny, ale dopadłem inną ofiarę. Rhaast chętnie się nim pożywi...

Kayn! ZABIJ GO! ZABIJ RESZTĘ! Będziesz miał ich z głowy!

Odradzam. - Teraz Shieda przemówił. - Przydadzą Ci się.

ALE TO ŚCIERWA!

- Zamknijcie się oboje! - Ryknąłem na kosę. Mój zakładnik drgnął, a ja mocniej ścisnąłem uścisk którym go trzymałem i przyspieszyłem kroku. Wyszedłem z tego wraku. Na zewnątrz stali moi żołnierze, którzy otoczyli tę słodką trójeczkę.

- Aaa, dzień dobry! - Zaśmiałem się, witając z załogą zwłok Gwiazdy Porannej. Ich kapitan mierzył mnie zabójczo, kiedy zauważył że prowadzę jego przestraszonego towarzysza. - Gdzie ona jest?

- Myślisz,że Ci ją oddam? - Białowłosy zmierzył mnie wymownie, trzymając w dłoni swą śmieszną katanę.

- Poświęcisz swojego koleżkę dla ideałów?

Przycisnąłem pistolet do brody szatyna.

- Słodki jest. Szkoda mi go będzie zabijać.- Pogłaskałem chłopaka po policzku. Drgnął tylko. - Cesarz Swain byłby zachwycony takim darem...

- Nie skrzywdzisz go...

- A skąd ta pewność, że nic mu nie zrobię? - Przycisnąłem szatyna do siebie, muskając ustami jego włosy. - Chcesz zobaczyć jak robię miazgę z tej ślicznej buzi? Jak strzelę, to mu mózg wyjdzie razem z żuchwą. - Zbliżyłem się do kapitana. - A teraz gadaj, kurwa. Gdzie Wyrocznia?

- Nie jest z nami obecna...

- Kłamiesz! - Jeszcze mocniej przycisnąłem lufę pistoletu do brody chłopaczka. - Naprawdę Ci na nim nie zależy? Spójrz, kochany. Twój kapitan ma Cię w dupie. Haha!

- Proszę... - Mój zakładnik pisnął, a ja szarpnąłem go, przyciskając do siebie.

- Milcz, bo złamię Ci rękę.

- Posłuchaj Kayn...

- Imperatorze.- Poprawiłem tą głupią miotłę. - Trochę szacunku.!

- Hm. Imperatorze... - Rzucił od niechcenia. Powinienem uciąć mu język. - Mam dla Ciebie inną propozycję. Na pewno na niej skorzystasz...

- Mów dalej. - Uśmiechnąłem się, przytulając chłopaczka do siebie. - I oby mnie zadowoliła, bo jestem coraz bardziej chętny by uśmiercić Twojego kolegę. Wiesz, strasznie ciąży mi już na ramieniu...

- A więc. - Yasuo podszedł do mnie bliżej. - Co powiesz na całkiem spory zapas ory?

- Zapas ory? - Zaśmiałem się. - A Twojego kolegę mogę zabrać. Spodobał mi się. Velowi też by przypadł do gustu.

- Nie. Jeżeli go zostawisz, zapas ory będzie Twój.

Zamyśliłem się na moment, analizując za i przeciw. Ora zmniejszy nerwowość Rhaasta.

Bierz! Bierz tą zasraną orę! Kayn! - Głos Darkina wybuchł w mojej głowie, a cichy pomruk Shiedy także stwierdził że ten układ jest dobrym pomysłem.

- Niech wam będzie. Najpierw ora, a potem chłoptaś.

- Najpierw odłóż broń. - Kapitan zażądał,a ja uśmiechnąłem się zaintrygowany.

- Nie ufasz mi? Słusznie. - Schowałem pistolet do pasa. - To gdzie moja nagroda?

Po chwili w moich dłoniach znalazł się dość pojemny zbiornik z obiecaną substancją.

O tak! DAWAJ JĄ TUTAJ!

- Wedle umowy. - Puściłem chłopaka,a ten upadł na ziemię. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem sprawnym krokiem w stronę statku.- Miło się z wami robi interesy. Ale nie liczcie, że nie jesteście poszukiwani. Narazie macie moją amnestię. To prezent. Od jutra znowu jesteście wrogami narodu.

Wszedłem do mojego Apolliona i rozkazałem natychmiastowy odlot.

- Widzisz Rhaast. Nie trzeba było ich zabijać. A ora jest nasza.

Czas świętować chłopcze.

- Taak. Poczekaj aż wrócimy do Imperium...

* Yas*

Chwyciłem mechanika w dłonie i najbardziej martwiło mnie jego krwawiące udo. Sam Yi otrzepywał się z kurzu przestraszony i zdezorientowany, ściskając rzemyk mojego naramiennika.

- Wszystko w porządku? - Zacząłem, patrząc Yi w oczy. - Ten wariat nic Ci nie zrobił, prawda?

- Na szczęście nie. - Mechanik jakby odzyskał odrobinę humoru.- Ale zdążył mnie już kilka razy obwąchać... Cholera... Tak się bałem, że we mnie strzeli...

Nagle do naszej rozmowy wtrąciła się Jinx.

- Nie chcę wam przerywać w romansowaniu, ale tak jakby jesteśmy na środku pustkowia,a nasz statek to wrak...

- E tam, wrak. - Poklepałem w drzwi,a one nagle spadły z zawiasów, prawie uderzając mnie w stopę. - Dobra, jednak wrak...

- Da się wszystko naprawić, ale zajmie mi to z dwa tygodnie... Przynajmniej z moim wyposażeniem...

- Moment. Najpierw pokaż nogę. Kiepsko wygląda.

Yi zamrugał kilkukrotnie, ale pokazał mi swoje ranne udo.

- Trochę je nadwyrężyłem..

- Właśnie widzę. Nie jest źle. - Rozejrzałem się. - Powinienem zadzwonić do reszty. Inaczej umrzemy tu z głodu...

- Racja, Miotełko. Już jestem głodna.

Moje połączenie odebrała Sona. Ależ będzie opierdol...

- O, właśnie. Miałam pytać gdzie jesteście. Przecież umówiliśmy się na stacji dokującej...

- Eee... To długa historia... Zgadnij kto nas odwiedził...

- Yas nie żartuj sobie! - Jej głos brzmiał zabójczo.

- Mieliśmy spotkanie trzeciego stopnia z Zjebimperatorem...

- CO!?

- Zestrzelił nam Gwiazdę, a ta jest w opłakanym stanie...

- Yas...

- I tak jakby musieliśmy oddać mu nasz zapas ory...

- DLACZEGO ODDALIŚCIE MU ORĘ!? WIECIE JAK NA NIEGO DZIAŁA!

- No... Próbował zabić Yi.

- Nie tłumacz się... Lecimy po was. A ty masz klepę...

- Sońka, ale to Kajaczka wina...

- Ale to ty masz klepę. Szykuj dupę.

Rozłączyła się, a ja spojrzałem na mizerną trójkę obok. Byli zmęczeni. Ja też. Plus miałem lekkie mdłości od tego wszystkiego...

Czuję się jak gówno...

Długo to nie trwało, bo po chwili w naszym kierunku podleciał myśliwiec. Szybcy są.

- Uff... - Podniosłem głowę, witając przybyszy. - Sońka, ależ ja się za Tobą stęskniłem!

- Masz klepę. - Zeszła ze statku, trącając mnie w ramię. - Gwiazda Poranna jest w kawałkach.

- Ja to naprawię. - Yi machnął ręką. - Chociaż brak mi narzędzi...

- O! - Ayron ożywił się. - Przecież możecie zostać w naszym obozie. Wstawimy Gwiazdę do hangaru,a narzędzi u nas dostatek. Co ty myślisz, że nie rozwalają myśliwców dla zabawy?

- Brzmi świetnie! - Jinx rozweseliła się. Ja miałem wielką ochotę paść na ziemię i już się z niej nie podnosić...

- W takim razie ruszajmy. - Sona zabrała głos. - Im szybciej, tym lepiej.

Wsiadłem na pokład myśliwca, zupełnie wyprany z energii.

- Wybaczcie, ale idę się położyć. Kiepsko się czuję... - Zniknąłem w maleńkiej kajucie i położyłem się na kanapie. Nie mam siły... Jak myślę o tym wszystkim... Zdjąłem naramiennik i większą część rynsztunku, wtulając się w obicie kanapy. Drzemka to chyba dobry plan...

************************************
- Wstawaj Miotło! JUŻ JESTEŚMY! - Obudził mnie piskliwy głos Jinx. Wolałbym spać, ale przy niej to się nie da...

- Pizgaj mi stąd! Jesteś za głośna! - Zacząłem marudzić, podnosząc się z kanapy. Złapałem za naramiennik i założyłem narzutę na ramię, wychodząc z myśliwca. Załoga zmierzyła mnie z zaskoczeniem, bo z pewnością wyglądałem jak szczota.

Gdzie Yi? Tylko jego tutaj brakuje...

Oparłem się o mur, bo nie wiedziałem co zrobić ze swoją osobą.

- A Tobie co? - Sona zmierzyła mnie wymownie, a ja starałem się udawać że wszystko jest okej. - Nie dość już nabroiłeś?

- Ah. Nic, nic mi nie jest. Rozmyślam nad tym jak bardzo beznadziejnym kapitanem jestem...

- O nie, Yasuo znowu ma depresję.- Pokręciła głową. - Co się przejmujesz? Naprawimy ten statek.

- Nie chodzi o to. Przeze mnie prawie zginęliśmy... Nie wiem, kurwa jestem chyba jakimś chodzącym fatum...

- Znowu wszystko rozdrapujesz? - Pokręciła głową. - Dajże spokój, pewnie jesteś głodny i marudzisz.

- Już nawet nie wiem co czynić...

- Brzmisz, jakby ktoś wpadł Ci w oko, ale Twoja obietnica nie pozwala Ci się z tym pogodzić...

- E... To nie Twoja sprawa! - Oburzyłem się.

- No najwyraźniej muszę się Tobą zająć, skoro nie umiesz własnych uczuć odczytać.

- Ale Viv...

- Debilu, ona by chciała żebyś był szczęśliwy! A ty co? Użalasz się jak stara dewota!

- Skąd możesz to wiedzieć? - Zmierzyłem ją wymownie.

- A no bo znałam ją dłużej niż ty. - Przekrzywiła głową. - I chcesz czy nie, ale mam rację. W tym momencie powiedziałaby Ci żebyś wziął się w garść. - Nagle się uśmiechnęła. - Czyżby Jinx wpadła Ci w oko?

- Boże w życiu... - Przewróciłem oczami. - Już wolałbym gwałt. Gdzie Gwiazda? - Zmieniłem temat.

- Yi nad nią siedzi. - Sona machnęła ręką. - Wkręcił się. Robi ją już od kilku godzin. A jaki szczęśliwy...

- To ile ja spałem... - Złapałem się za głowę.

- No ze trzy godziny, jak nie więcej.

- Czemu nikt mnie nie obudził, ja pierdolę... - Ruszyłem w stronę hangaru, z którego dobiegały odgłosy stukania w metal i inne takie. Yi wyglądał jakby był w swoim żywiole. Chociaż raczej widziałem tylko jego nogi, bo leżał pod statkiem i coś przykręcał.

- Ale tu syf... - Rzuciłem, gapiąc się na niewielki bałaganik i porozrzucane części. Mechanik wysunął się spod pojazdu, aby mnie powitać. Nawet japę ma umazaną smarem... On to chyba kocha...

- Raczej artystyczny nieład. - Yi zaśmiał się, łapiąc w dłoń klucz. - Właśnie miałem o Ciebie pytać. Wydawałeś się strasznie przybity.

- Aaa... To. - Machnąłem ręką. - Tooo tylko niewyspanie. Potrzebne mi kilkanaście godzin słodkiego snu...

Mechanik zaśmiał się, wyjmując jakieś części z silnika Gwiazdy.

- Jak idzie praca? - Zacząłem, opierając się o filar.

- Beznadziejnie. Połowa części do wymiany. - Mechanik pokręcił głową. - Będę robił Gwiazdę przez kilka dni... Dopiero odbudowałem silnik.

- Czyli nie dasz wyciągnąć się na spacer?

- Ja? Może i dam. Jestem zmęczony grzebaniem w silniku. Wkręcę tylko tą płytkę. - Spojrzał na siebie. - Och i się umyję.

- No dobra. - Uśmiechnąłem się lekko, widząc jego umazaną smarem twarz.

Yi otarł brudne dłonie w szmatę.

- Idę doprowadzić się do porządku, bo widzisz jak wyglądam. - Zaśmiał się.

- Okej, okej. - Pokiwałem głową. - Jak chcesz, to poczekam tutaj.

- Może być. To ja zaraz wracam.

Zostałem sam i po chwili rozglądania się stwierdziłem, że dokończę powieść. A, że mam coś do czytania przy sobie, to nie stanowiło to problemu. Przynajmniej na moment będę mógł przestać rozmyślać...

* Kayn *

Byłem dziś w doskonałym humorze. Rhaast także zdawał się być wesolutki. Chociaż ciągle marudził o tym, że chce krwi.

- Panie. - Usłyszałem głos jednego z zołnierzy, upiłem lotosówki i spojrzałem na mężczyznę. - Kat Cię oczekuje.

- Powiedz mu, że zaraz przyjdę. - Machnąłem ręką.

- Wedle rozkazu. - Żołnierz skłonił się i wyszedł.

Upiłem kolejny łyk herbaty i czule pogłaskałem kosę.

- Rhaast, skarbie. Mam dla Ciebie niespodziankę. - Zaśmiałem się. - Zapewniam Cię, że będziesz zadowolony.

Rozpieszczasz mnie chłopcze.

Shieda akurat był obrażony na Rhaasta, za to że próbował go zgwałcić, więc nie oczekiwałem że wtrąci się do rozmowy. Dopiłem napój, ubrałem płaszcz i zabrałem kosę. Byłem taki szczęśliwy, że omal nie podskakiwałem. Spotkanie z katem i egzekucja napawały mnie jeszcze większą radością. Udałem się do lochów pod areną, gdzie czekał na mnie długowłosy Noxianin, który jeszcze nie zdążył wyczyścić zbroi po ostatniej egzekucji i na piersi wciąż miał krwawy ślad. On także miał wyśmienity humor.

- Witaj Imperatorze. - Skłonił się, trzymając w dłoni jeden ze swoich toporów. - Widzę że jesteś dziś w wyśmienitym humorze.

- A jakże. - Uśmiechnąłem się i ruszyłem za Dravenem. - Więc? Po co mnie wezwałeś?

- Nooo... Chciałem poprawić ci nastrój, Panie. Mamy Ioniańczyka z wywiadu. Chciałbym abyś wybrał dla niego sposób, w jaki zostanie zgładzony.

- Och! To bardzo miło z Twojej strony, że się o mnie troszczysz mój słodki! - Poklepałem kata przyjaźnie po plecach.

Dotarliśmy do celi, gdzie znajdował się młody, pobity Vastaj. Był przystojny jak cholera i mimo że nie lubię rudych, to szaleńczo mi się podobał. Patrzył na mnie z taką pogardą, że miałem ochotę go skopać.

- A więc? Co masz do powiedzenia swojemu władcy? Jedno słówko i zmienię Twój wyrok. - Zwróciłem się do mężczyzny, a on łypnął na mnie okiem, poruszając złamanym skrzydłem.

- Pierdol się wariacie. Nic od Ciebie nie chcę. Po prostu mnie zabij... - Wymruczał, a ja westchnąłem. Szkoda. Nadawałby się na moją kurwę.

- Sam wybrałeś sobie taki los, psie. - Odwróciłem się do niego plecami.

- A więc? - Kat zmierzył mnie oczekująco.

- Słyszałem, że Vastaje boją się ognia. Spalcie go. Niech cierpi. Wykonać natychmiast.

- Wedle życzenia mój Panie. - Draven skłonił się z gracją i dwóch żołnierzy wywlekło Vastaja z jego celi, ciągnąc go za kolana na dziedziniec.

- A ja chętnie sobie popatrzę.

Także ruszyłem na plac i z cichą satysfakcją patrzyłem, jak moi ludzie do końca łamią skrzydła Vastaja i przywiązują go do pala.

- Wiesz, zawsze mogę to cofnąć. Szkoda mi takich ładnych chłopców... - Rzuciłem do skazanego, a on tylko spuścił wzrok. Ich honorowość jest przezabawna. - A więc milczysz... Szkoda.

Przypatrywałem się egzekucji z oddali. Rhaast także dobrze się bawił, chociaż potem zaczął kłócić się ze Shiedą.

Za dużo czasu poświęcam Rhaastowi. Zazdrosny i zły Shieda jest jeszcze gorszy niż Darkin. Cóż. W takim razie jutro zrobimy dzień dla Shiedy.

Wróciłem do mojej przutulnej komnaty.

- No chłopcy. - Mruknąłem, kładąc się w fotelu naprzeciw łóżka i pozwoliłem Darkinowi i Shiedzie wyjść z kosy, ale zrobił to tylko pierwszy z nich. - Macie ochotę na orę.

- Pewnie. - Rhaast machnął ręką, a ja chwyciłem mój dzisiejszy łup.

- A ty Shieda?

Nie mam ochoty.

Shieda był w kiepskim nastroju, więc dałem mu spokój.

- Nie gniewaj się Shieda. Jutro będziesz wyjątkowy. Obiecuję.

Zobaczymy.

- To dajesz tą orę? - Darkin naprawdę był już niecierpliwy.

-  Najpierw... - Uśmiechnąłem się lekko. - Najpierw spraw mi przyjemność. - Usiadłem na łóżku, ciągnąc Darkina ze sobą.

- Z chęcią.

* Yi *

Zawędrowaliśmy do lasu i czas upłynął mi naprawdę dobrze. Miałem wrażenie, że nasza relacja jest naprawdę silna, mimo że nie znamy się za długo.

- Chyba zbliża się burza. - Zacząłem, unosząc rękę, kiedy wyczułem na sobie pierwsze krople deszczu.

- Ach. Na to wygląda... - Yas skwitował. Wydał mi się podejrzany, zwłaszcza że przez połowę drogi umierał ze śmiechu.

- Dobrze się czujesz? - Dotknąłem jego ramienia, a on drgnął tylko po czym otrząsnął się i pokiwał głową.

- Taaa. Wszystko w porządku.

- Wracajmy już. Zanim zacznie mocniej padać. - Odparłem. Yasuo zrobił się strasznie małomówny. Jakby coś się stało...

Dotarliśmy do siedziby. Reszrę załogi wcięło, bo hol świecił pustką.

- Co oni wszyscy śpią? - Zaśmiałem się cicho.

- Nie mam pojęcia... - Yas nagle zgiął się w pół i oparł o ścianę. - Chyba jednak nie czuję się najlepiej...

- Widzę. - Podszedłem do Kapitana. - Lepiej będzie, jak się położysz. - Zacząłem prowadzić białowłosego do pokoju. Jego stan coraz bardziej się pogarszał. Już ledwo słaniał się na nogach...

- Pójdę po kogoś. - Odparłem z niepokojem. Yas naprawdę źle wyglądał. Miałem wrażenie że się dusi... Pobiegłem do Sony i zacząłem walić w drzwi.

- Yi? - Kobieta zmierzyła mnie z zaskoczeniem, a ja czułem zdenerwowanie. Bałem się o życie trj Miotły. Jego stan naprawdę się pogarszał...

- Z Yasuo coś nie tak. - Zacząłem machać rękami. - Chodź szybko, boję się że będzie za późno. Yas leży jak kłoda!

Sona pokiwała głową i pobiegła za mną do pokoju.

- Faktycznie źle wyglądasz Yas. - Kobieta rzuciła, a Yasuo zmierzył ją z lekką wymownością, chociaż był zbyt słaby by jej dogryzać.

- Dzięki... - Mruknął tylko.

- Hmm... Coś ty robił? - Zaczęła się rozglądać.

- Nie wiem, ale ciężko mi się oddycha...

- Chwila. Pokaż mi nóżkę. Aha. Mam. - Ożywiła się. - Nie chcę Cię martwić, ale udziabał Cię wąż. Muszę zrobić antidotum, inaczej nam wykitujesz...

Zbladłem. Jad? A co jeżeli antidotum nie zadziała?

- Zostań tu z nim. - Sona spojrzała na mnie, a ja pokiwałem głową. - Ja zaraz wrócę.

Usiadłem obok na łózku. Yas znacznie zbladł i bałem się, że on umrze zanim Sona wróci...

- Nie waż się umierać, Miotło. - Rzuciłem patrząc mu w oczy. - Ta łajba potrzebuje kapitana...

- Ale nie jesteśmy na morzu. - Yas zaśmiał się, a potem złapał go lekki kaszel.

- Odpoczywaj lepiej, zamiast żartować. Potrzebna Ci każda cząstka energii.

Po jakiś dziesięciu minutach do pokoju, trzymając w ręce fiolkę z lekarstwem.

- Ja się nim zajmę. - Zwróciła się do mnie. - Idź sobie zrób herbatkę. Ja muszę się skupić.

- No dobrze. - Odparłem zmartwionym tonem i wyszedłem z pomieszczenia. W sumie... Herbata? Czemu nie?

************************************

Sona zajęła się Yasem, a mnie  pożerał niepokój. Bałem się, że naprawdę gi stracimy... Aktualnie została mi tylko ta nieliczna grupka złożona z załogi Gwiazdy... To moi jedyni przyjaciele... Myśl o tym, że mogliby umrzeć... Nie...

Poszedłem do pokoju Yasa. Oddychał niewymiarowo, pogrążony w niespokojnym śnie, a na dodatek miał lekką gorączkę. Mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej.

Usiadłem na łóżku i zauważyłem, że Yasuo się obudził. Nadal wygląda źle, ale odzyskał ten swój błysk w oku.

- I jak samopoczucie? - Uśmiechnąłem się do Kapitana.

- Czuję się beznadziejnie,ale chyba nie jest tak źle. - Nawet jego głos brzmiał pewnie. - Nie wiem dlaczego, ale śniłeś mi się...

- Śniłem? - Zacząłem się rumienić.

- Śniło mi się, że odszedłeś a...a ja nie mogłem Cię zatrzymać...

- Pamiętasz o tej rozmowie sprzed ataku Kayna? - Spojrzałem mu w oczy. - Nadal mi nie odpowiedziałeś...

Yasuo spuścił wzrok, po czym znów go podniósł.

- Tak...

- Tak? - Uniosłem brew z zaskoczeniem.

- Ja też czuję się przy Tobie dobrze... - Zakaszlał cicho, a ja złapałem jego dłoń, po czym zrozumiałem co robię ale nadal ją trzymałem. Nie odpowiadałem, ale moje ciało totalnie mnie zdradzało...

- Rumienisz się... - Białowłosy uśmiechnął się lekko, a ja przysunąłem się. - Czy to coś znaczy?

- Zaraz pokażę Ci co to znaczy... - Nachyliłem się nad nim, przez moment wahając się czy powinienem to zrobić... Ostatecznie się przemogłem i przycisnąłem usta do ust białowłosego. Drgnął z zaskoczeniem, ale po chwili przyjął mój pocałunek, obejmując mnie słabo ramieniem.

Przerwaliśmy ten moment po kilku minutach, a ja nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Yas miał podobnie.

- Odpoczywaj. Musisz się zregenerować. Masz gorączkę. - Podniosłem się z łóżka, ale zostałem zatrzymany.

- A... Zostaniesz?

Zamrugałem kilkukrotnie, po czym uśmiechnąłem się lekko.

- Oczywiście. Zgaduję, że chcesz żebym rozpuścił Ci włosy?

- Skorzystam z tej oferty...

Zająłem się kitą Kapitana, po czym ułożyłem się obok.

- A teraz śpij. Bo zacznę zachowywać się jak Jinx.

Yas mruknął coś o dzbanach, po czym wtulił się w poduszkę a ja nie mogłem powstrzymać się by się do niego przycisnąć.

Sen nadszedł szybko, mimo że drżały mi dłonie a umysł wariował.

To może być początek czegoś niezwykłego...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro