Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wypad do Imperium

*Yas*
Mechanik zasnął mi w ramionach i zrobił się cięższy niż wcześniej.

Cholera,nie chcę przeszkadzać mu we śnie ale muszę go obudzić,żeby go dokładnie opatrzyć.

-Hej,przynęto.-Położyłem go delikatnie na swoim łóżku,żeby się nie wystraszył.Czasem wydaje się okropnie płochliwy...-Dawaj,pobudka.

Rozbudził się raptownie,patrząc na mnie ciut zaskoczonym spojrzeniem.

-Gdzie jesteśmy?-Widać,że nadal żył wydarzeniami z naszej poprzedniej misji,więc musiałem go jakoś uspokoić.

-Dotarliśmy już na statek.Trzeba Ci ogarnąc stopy,pamiętasz?

-Jak mógłbym zapomnieć?-Skrzywił się lekko.-Straszliwie mnie pieką.

-Dobrze,że wcześniej zdjąłem Ci buty,bo mogłyby się przykleić i musiałbym albo obdzierać Twoje stopy ze skóry albo je obciąć...

-Nie pocieszaj mnie już...

-Wybacz.-Machnąłem ręką.-Czasem gadam jak Sona.Zaraz biorę się za połatanie Cię.

Zacząłem powoli czyścić mu nogi,żeby je odkazić i złagodzić ból ale mam wrażenie,że to nie pomagało.

-Nadal Cię tak boli?

-Kurde,no...łaskocze...-Yi wydał się lekko poddenerwowany ale to zrozumiałe przy tak długim bólu.

-Moment,muszę je jeszcze osłonić i daję Ci spokój.

Obandażowałem jego stopy i wygląda na to,że bolały odrobinę mniej,bo Yi wydawał się spokojniejszy.

-Wiem,że to brzmi absurdalnie ale spróbuj stanąć na nogach.

Mechanik zmierzył mnie z dezaprobatą,ale zrobił to o co prosiłem,krzywiąc się z bólu.

-Dajesz radę.Niedługo wrócisz do normy.Jak masz czucie w stopach,to powinno być okej.Teraz chcesz pewnie odpocząć,co?

-Możemy pogadać.Widzę,że zbierasz się do wyjścia,a ja nie chcę spędzać wieczora w samotności.

Zaskoczył mnie tą na nagłą chęcią spędzenia czasu ze mną.Jakoś nie mogłem mu odmówić.

-W takim razie zrobię nam herbatę.O i przy okazji pokaże Ci sztuczkę.

Yi gapił się w pokój przrz dłuższy moment,aż moja maszynka zadziałała,wlokąc z kuchni świeżo zaparzoną herbatą.

-Ciekawe.-Mechanik uśmiechnął się lekko,wyraźnie urzeczony moim pomysłem.-Autorskie?

-Taaa...Nie chciało mi się kłócić z Jinx,żeby zrobiła mi herbatę jak już ją robi,więc poradziłem sobie sam.

-A więc masz coś z konstruktora?-Chyba poprawił mu się nastrój,co sprawiało że szykowała się miła pogawędka przy herbacie.Yi upił łyk napoju,po czym złapał go raptowny kaszel.

-Cholera,ale mocna...

-Mocna?Krótko się parzyła...

-Zwykłem pijać delikatniejszą herbatę...

-To siuśki nie herbata.-Spojrzałem na niego z lekkim uśmiechem.-A moja przynajmniej jest wyrazista.Babcia tłukła mi Ioniańską szkołę parzenia herbaty,więc trzeba to wykorzystywać.A właśnie,zauważyłem że masz lekko Ioniański akcent.

-Wieki temu byłem w Ionii...Chyba jeszcze za dzieciaka...-Posmutniał nagle.

-Coś nie tak?-Spojrzałem mu ostrożniej w oczy.

-Nic.Po prostu ciężko mi o tym mówić...

-Może chcesz się wyżalić?Widzę,że Cię to męczy.

Drgnął nagle i pokręcił głową.

-Może kiedy indziej...Nie mam teraz ochoty tego wspominać...

-Rozumiem.-Odparłem szybko,bo wyglądał jakby miał się rozpłakać.-Jak Twoje stopy?

-Trochę lepiej.Bolą mniej...

-To dobrze,cholera ty też tak zgłodniałeś?-Starałem się uciszyć mojego burczącego Fafika.

-Może trochę...-Westchnął z uśmiechem,upijając kolejny łyk herbaty.-Miałem wam lampę naprawić z tyłu,ale zapomniałem...

-Ty tylko o jednym...-Zaśmiałem się.-Musisz w tym siedzieć cały szmat czasu.

-Zacząłem,kiedy miałem szesnaście lat...

-Cóż...Ja w tym wieku ślepo strzelałem z wiatrówki do gołębi,żeby ćwiczyć cela i ich nie pozabijać.

-Ciekawe praktyki...

Nagle w pomieszczeniu pojawiła się Sona.

-Nie chcę wam przeszkadzać ale ktoś musi zrobić zakupy,a ja muszę pilnować Jinx,bo dowiedziała się że Kayn jest w Imperium...

-Racja.Lepiej mieć ją na oku.

-Ooo...Zawsze chciałem zobaczyć Imperium...Nigdy tu nie byłem.

-Możesz iść ze mną,jeżeli stopy Ci pozwolą.

Yi ostrożnie postawił stopy na podłodze.

-Chyba dam sobie radę...
O! Słyszałem,że w stolicy ma być koncert K/DA.Może się wybierzemy?

-Nie jestem fanem tego typu muzyki...

-No proszę.Tak mi się nudzi...Cholera,kupię Ci kolację jak mnie tam zabierzesz!

Nie byłem przekonany do jego pomysłów,zwłaszcza na terenie Imperium...

Jestem tu zbyt rozpoznawalny i nie chcę by moja załoga miała przez to jakieś kłopoty.

-Naprawdę nie wiem czy to dobry pomysł.Imperator nie jest moim najlepszym kumplem.

-Będę grzeczny,obiecuję.Nie wpakuję nas w żadne kłopoty.-Westchnął.-A jak się nie zgodzisz,to pójdę z Jinx.

Cholera,nie...Jinx zaraz zrobi jakiś szturm na Kajaka i będzie zamieszanie.

-Zgoda...Nie cierpię k-popu...Ten obiad aktualny?

-Może.-Yi uśmiechnął się lekko.

Zrobiliśmy te zakupy.Udało się to dość szybko i o dziwo całą drogę przegadaliśmy,dyskutując o herbacie.

-Ooo,no na zakupy sobie poszli i hot-dogi wpierdalają!A gdzie dla mnie?-Usłyszałem piskliwy głos Jinx i nabrałem szczerej ochoty,by zaszyć się w pokoju i przeczytać coś z mojej nowej kolekcji.

-Dostaniesz,jak przestaniesz rozwalać nam sprzęt.-Rzuciłem z uśmieszkiem.

-A właśnie!-Yi nagle ożywił się.-Chyba powinienem się przebrać!Ty też.

-Ja nic nie zmieniam.-Odparłem nieufnie.-Po kij?

Widział,że byłem nieugięty,więc chyba sobie odpuścił.

-A ja muszę.Jeszcze mam spodnie ubabrane krwią.

-Zgoda.-Przewróciłem oczami.-Leć i zaraz masz tu wrócić,bo inaczej nigdzie z Tobą nie pójdę.

Pojawił się błyskawicznie.Kurde,serio mu zależało...

-Czy to moje buty?

-Wybacz,że je zabrałem ale tylko w nich nie bolą mnie stopy...-Spojrzał na mnie przepraszająco,a ja pokiwałem ze zrozumieniem głową.

-Przynajmniej długo Ci to nie zajęło...-Czułem,że będę zdychał z nudów na tym wypadzie ale cóż.W końcu już się zgodziłem.Najwyżej coś zarzucę i się zdrzemnę...

************************************
Tak,miałem rację.
To było cholernie nudne...

Jedyne co mnie teraz interesowało to mój drink i obserwowanie śmiesznych ludzi.Yi siedział przy mnie,bo nie chciał się zgubić i wyglądał na niepocieszonego.Może martwi go to,że nie piszczę jak małolata i nie skaczę po pomieszczeniu jak popierdolony?

-Coś ty taki markotny?-Upiłem łyk zimnego alkoholu i spojrzałem na Yi.Wygląda przezabawnie,popijając to swoje babskie piwo.Równie dobrze mógłby pić sok pomarańczowy z lodem.

-Sam nie wiem.Dziwnie się czuję...Jakby nas ktoś obserwował...
Ale to może z powodu tej ilości ludzi.

-Nie wiem...Możliwe.-Napiłem się ponownie.-Czemu nie skaczesz,jak cała reszta?

-No wiesz ty co?Chyba jestem na to za stary.Cała reszta to małolaty...

-W sumie racja.Nie podoba mi się ta ich muzyka.

-Nie przesadzaj.Przecież grają dobrze.

-I pewnie są lezbijkami...

-Yas!-Zmierzył mnie z lekkim uśmiechem,jakby go to rozbawiło.-Zaraz wrócę.

-Idziesz siknąć?

-Może.

-Okej.Baw się dobrze.-Rzuciłem,dopijając drinka do końca i gapiąc się na ludzi.Jakaś laska wyjebała się i złamała obcas.Zaczęła rozglądać się wokół z zażenowaniem,po czym zdjęła buty i zniknęła w tłumie.

Dobrze,że zabrałem coś do czytania...

************************************

Nagle poczułem,że ktoś zasłania mi oczy,więc chciałem wyrwać się z uścisku i tak też zrobiłem.

-Ayron?Co ty tu do cholery robisz?Już szybciej spodziewałbym się Ciebie w burdelu,niż tutaj.

-Ha,ha.Żartowniś jak zwykle.-Stary kumpel zmierzył mnie wymownie.-Córki doglądam.Napaliła się,żeby tu przyjść,a wiesz jak to jest z młodzieżą.

-Taaa...Samo zło.

Zaśmialiśmy się oboje.

-A ty co tutaj robisz?

-Wiesz...-Nagle w zasięgu mojego wzroku pojawił się Yi.-To on mnie tutaj zaciągnął.

Mechanik zdawał się być lekko zaskoczony tym,że na niego wskazuję,a obok stoi podstarzały koleś.

-Kim jest Twój kolega?-Zapytał spokojnie.

-Aaa,to jest Ayron.Mój worek treningowy z dawnych lat.

-Pfy.Chyba Twój były dowódca.-Zaśmiał się.

-Gdyby nie ja,nie miałbyś nogi.

-A ty leżałbyś martwy na pustyni...

Oboje zaśmialiśmy się,a Yi wyglądał na zupełnie skołowanego.

-Zupełnie was nie rozumiem...-Uśmiechnął się pewnie z grzeczności.-Skoczę chyba po coś do picia.

-Oho.Po co?

-Po sok pomarańczowy.

-Wiedziałem...-Odparłem z lekkim uśmiechem.-W takim razie powodzenia.

-Przyda się.-Zniknął w tłumie,a ja wróciłem do straszliwego nudzenia się,tylko teraz miałem towarzystwo.

-Cholera,nie rozumiem czym oni się tak jarają...-Rzuciłem,kładąc nogi na podłodze.Byłem już w cholerę zmęczony.Miałem ochotę na kubek czegoś ciepłego i książkę.Zarzuciłbym drina ale nie mogę się upić...

-Ja też tego nie rozumiem...-Ayron westchnął,gapiąc się na tych wszystkich ludzi.-Strzelanie do celu brzmi lepiej.Hej,czy Twój kolega przypadkiem nie ma kłopotów?

-Cooo...-Spojrzałem w dal i ujrzałem lekko wystraszonego Yi i jakiegoś kolesia na sterydach.-No co za debil...

Ruszyłem w tą stronę,licząc że w tym czasie ten koleś nie pobije go do nieprzytomności.

-Jaaa...Bardzo przeprasza...aaaj!-Pisnął,kiedy podniosłem go i przerzuciłem przez ramię.

-Nie marnuj na niego czasu.-Zwróciłem się do tamtego kolesia.-To pacyfista i w dodatku nie umie się bronić.

Yi zmierzył mnie i wyglądał jakby chciał się szarpać,ale ostatecznie się poddał i grzecznie leżał mi na ramieniu.

-Na nas już pora,bo mi go tu pobiją.-Rzuciłem do Ayrona,a ten pokiwał głową z lekkim uśmiechem.Był tym w cholerę rozbawiony.

-Jak to już wychodzimy?-Yi drgnął,a ja mocniej przycisnąłem go do siebie,żeby nie spierdolił.

-Tak chyba będzie lepiej.Poza tym jest już późno.Nie sądzisz,że trzeba kiedyś iść spać.

-Cholera,Yas!Jest dziewiętnasta!Nie będę kładł się spać jak przedszkolak.

-A ja nie mam zamiaru wlec Cię do statku,jak ktoś Ci wpierdoli.-Zmierzyłem go chłodno i wyszliśmy z lokalu.Postawiłem go na ziemi.Zmierzył mnie z niezadowoleniem,ale ostatecznie westchnął i zaczął za mną podążać.
Wybrałem wąską,rzadko wybieraną alejkę.Raczej nikogo tu nie spotkamy.

Zapowiada się na deszcz...Cholera...Oby nie padało...

-I tak dziękuję,że mnie tu zabrałeś.-Yi rzucił nagle,a ja wyrwałem się z rozmyślania i pokiwałem głową.

-Do usług.

Szliśmy tak nadal kiedy usłyszałem męskie głosy i dostrzegłem,że są to żołnierze Imperatora.

Przycisnąłem Yi do siebie,chowając się za śmietnikiem i zasłaniając mechanikowi usta,żeby nie piszczał.

-Ciiiii....

-Ej Silvan,słyszałeś coś?

-To pewnie jakiś kot.-Drugi strażnik zbył tego pierwszego,a ja liczyłem na to,że odejdą stąd jak najszybciej.

-Może i masz rację...

Usłyszałem kroki i zdjąłem dłoń z ust Yi,a ten wziął głęboki oddech i spojrzał ma mnie.

-Ohh...Myślałem,że mnie udusisz...

-Wybacz.Oni nie mogli nas zobaczyć.Wylądowalibyśmy w lochach.

Mechanik wydawał się na lekko wzdrygniętego ale po chwili odzyskał rezon,a ja poczułem pierwsze krople deszczu na skórze.

-Ojej,zaczyna padać...-Yi uniósł rękę.

Zaczeło padać coraz bardziej.

-Przylecą po nas pewnie dopiero rano,bo za dużo kręci się tu straży.Powinniśmy znaleźć jakiś nocleg,bo zmokniemy jak psy.

-Gdzie ty chces znaleźć tutaj nocleg?-Yi zamrugał kilkukrotnie,a ja machnąłem ręką.

-Spokojnie.Mam tutaj kumpla.Fajnie jakbyśmy mieli jakiś środek transportu ale wygląda na to,że musimy iść pieszo...

-W tym deszczu!?

-Na to wygląda...

Yi skwasił się ale musiał na to przystać.Nie miał zbytnio innego wyjścia.

-To nie dobrze...Bolą mnie już nogi,a ty każesz mi chodzić...

-Czy jak Cię poniosę,to przestaniesz marudzić?-Zmierzyłem go,a on drgnął.

-Może...

Szykuje się długa,męcząca droga.

*Yi*
Obudził mnie dopiero podmuch ciepłego wiatru i wesoło rozmawiające głosy.Zasnąłem w deszczu,jeszcze w ramionach Yasuo.Ciekawe czy moja obecność bardzo mu przeszkadzała,gdy tutaj szedł...

-Ooo,śpiąca królewna się obudziła.-Potarłem oko,słysząc znajomy głos.Nadal trzymał mnie w ramionach...

-Cześć kolego.-Inny głos powitał mnie,a ja rozbudziłem się,słysząc go.

-Eeee...

-Chyba najpierw powinniśmy się osuszyć.

Znowu na moment zakręciło mi się w głowie.Poczułem,że jestem gdzieś niesiony ale nie miałem ochoty zbytnio się rozglądać.

-Może się czegoś napijesz?-Yas rzucił do mnie,otwierając drzwi i sadzając mnie na miękkim łóżku.

-Mam chyba jak narazie dosyć wody...Wolałbym się wysuszyć.-Odparłem cicho,chociaż wiedziałem że nie mogę się przebrać w inne ubrania,bo ich nie mam.

-Hm.- Yasuo Rzucił mi ręcznik.-Może to trochę pomoże.

Wyglądał zabawnie z przemoczonymi włosami.

Po chwili zdjął gumkę,rozpuszczając kucyka i robiąc sobie z ręcznika turban.

-Może to nie za wiele ale zawsze coś.

-Czuję się wykończony...

-Ja też...

Oparłem się o łóżko,czując ból w całym ciele.Czemu jestem taki zmęczony.

Yas wyjął sobie jakąś mangę i zaczął ją czytać.

-Znów czytasz?-Zmierzyłem go z uśmiechem.

-Miałeś spać.-Rzucił na mnie okiem i wrócił do książki.

-Cholera...Masz rację.Ale nie chcę tutaj spać sam...

-Yi...

-A poza tym wiem,że masz koszmary a ja pomagam Ci zasnąć...

Yas zamrugał kilkukrotnie,po czym westchnął i oparł się o ramę łóżka.

-Zgoda.Tylko mnie nie budź,jak już zasnę...

-Zgoda.-Pokiwałem głową i ostrożnie położyłem się obok.

Czułem się coraz bardziej senny i po chwili usnąłem...

*Yas*

Wybudziłem się z bardzo dziwnego snu ale o dziwo nie obudziłem Yi...
Mechanik wtulił się do mojego ramienia,a ja spojrzałem na zegarek.Było już po czwartej nad ranem.

Cholera...Czuję jak ściska mi rękę i sam nie wiem co z tym zrobić.
Wtuliłem się samoistnie do jego policzka.

Może znów pomoże mi zasnąć?



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro