Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Półka z romansidłami

*Yi*

Wybudziłem się ze snu, bo rozmowy z zewnątrz zupełnie nie dawały mi spać. Moje obawy były słuszne i po obróceniu głowy ujrzałem śpiącego Yasuo. Jego mina była przezabawna i momentami gadał coś przez sen o tym, że go szczeniaczki wożą w taczce.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale nie chciałem go budzić. Wczorajszego wieczora wyglądał na padniętego. Pogapiłem się przez moment w sufit, po czym zmusiłem jakoś ciało do siadu. Posłuchałbym jakiejś spokojnej muzyki...

- Kurwa Jinx, nie wstawaj bo mnie udusisz! Te okopy są ciasne! -Usłyszałem pogrążony w śnie głos Kapitana Miotły.- Przestań marudzić, bo Cię piaskiem zasypię!

Uśmiechnąłem się lekko i zdecydowałem, że po prostu tak o sobie poleżę, więc przysunąłem się do poduszki i starałem cieszyć spokojnym porankiem.
Po chwili dostrzegłem książkę na stoliku nocnym. Musiała należeć do Yasuo. Sięgnąłem po nią z czystej ciekawości i zacząłem leniwie kartkować. Prezentowało się z tego średniawej jakości barachło literackie dla samotnych kobiet. Bardzo dużo robiła okładka. Była taka typowa... Baba w czerwonej sukience, omdlewająca w objęciach umięśnionego kolesia...

Dlaczego ta Miotła to czyta? Przecież te książki są do bólu beznadziejne...
Odłożyłem romansidło i od razu wyczułem, że wieje tu nudą. Może jednak obudzę Yasuo? Żądza towarzystwa zaciska na mnie swoje szpony, niczym sokół na swojej ofierze... Westchnąłem znużony i ponownie opadłem na poduszkę, zaglądając w przestronne okno. Ewidentnie, na zewnątrz był dzień. Brakowało mi jednak natury. Wszystko tutaj było takie szare i nudnawe. Trudno określić czemu mam takie dziwne wrażenie, ale może to z powodu przyzwyczajenia do wiecznie zielonych łąk i lasu z dzieciństwa... Albo po prostu jestem dziwakiem...

Po chwili po drugiej stronie łóżka dostrzegłem ruchy i zorientowałem się, że mam towarzystwo.

- Która już godzina?- Yasuo przeciągnął się. Jego głos brzmiał lekko chrapliwie od długiego nieużywania.- Mam wrażenie, że przespałem za dużo...

- Spokojnie.- Spojrzałem na zegarek. -Dopiero szósta.

- Czyli jednak wcześniej niż się spodziewałem...- Zaczął rozczesywać włosy palcami.- Jak Twoje udo?

- Trochę boli, ale czuję się lepiej.- Odparłem, gapiąc się na każdy ruch Kapitana. Jestem pewnien, że babki piszczą na jego widok, ale on każdą trzyma na dystans i nie da się do siebie zbliżyć... Ciekawe dlaczego?

- Cieszę się, że Ci lepiej.- Podniósł się z łóżka i zaczął ubierać w swoje ubrania. Zdawał się spieszyć, sle to raczej kwestia temperamentu niżeli pośpiechu.- Niedługo będziemy musieli się zbierać. Nasz statek nie może za długo pozostawać w jednym miejscu...

- Doskonale o tym wiem...- Przerwałem mu.- Będę musiał szybko stanąć na nogi. Nie chcę wam sprawiać kłopotów. Imperialiści i tak depczą nam po piętach...

- Nie przejmuj się. Lepiej żebyś wydobrzał.- Yasuo złapał za rzemyk naramiennika, ustawiając go skrzętnie na ręce. Zawsze zastanawiałem się czym jest ta jaszczurka... Wygląda na żywą, ale jeszcze nigdy nie widziałem żeby ją karmił.- Odkąd Kayn jest ulubioną maskotką Swaina, to będzie nas męczył do usranego końca świata.

- Nie sądzisz,że powinniście przestać uciekać?

- Jeszcze nie czas.- Kapitan skończył się ubierać, pościelił starannie swoją połowę łóżka i przeciągnął się niczym kot po porannej toalecie.- Chyba nie masz nic przeciwko temu, że wyciągnę Cię z tego wyrka? Musimy się zbierać.

- Rób co musisz.- Pozwoliłem mu wziąć się w ramiona i wyszliśmy z pokoju. Tunel pod kamiennym murem wił się niczym wąż. Yasuo szedł pewnym marszem, aż czułem że podskakuję lekko w jego ramionach, jakby w takt dziwnej muzyki.
Dotarliśmy do innej sekcji pomieszczeń, które prowadziły na dziedziniec i otwartą przestrzeń.
Najbardziej intrygował mnie oszklony dach o kształcie kopuły, który w ciekawy sposób odbijał poranne światło. W tym kimonie było mi już zimno. Poza tym, było chłodno na zewnątrz, więc nie dziwne że zacząłem odczuwać skutki tej pogody.
Starszy kolega Yasuo wyszedł zza korytarza, jakby za pomocą zaklęcia, a ja starałem ukryć się to że dygotałem z zimna jak kurczak oskubany z piór.

- Zbieracie się już?- Doskonale przewidział nasze zamiary, a jednocześnie wyglądał na rozbawionego samą naszą obecnością. Czuję, że się przeziębię...

- Ta. Kajak nie pozwala nam zostawać za długo w jednym miejscu...

- Chyba też się z wami zabiorę. Podrzucicie mnie do ambasady?

- Cholera, kogo chcesz udupić?

- Nie, chodzi o to że Imperialiści mają tutaj swoich szpiegów. A najgorsze jest to, że to Ioniańscy dezerterzy. Nie spodziewałem się, że coś takiego kiedyś nastąpi.

- Chyba miałem okazję spotkać kilku. - Yas mruknął, a mi przypomniał się wczorajszy wypad do baru i drgnąłem lekko na samo wspomnienie niefortunnych wydarzeń. - A ty co się tak trzęsiesz?-Kapitan zwrócił się do mnie, a ja zatrzepotałem rzęsami jak zagubiona i nierozgarnięta kobieta.

- A to nic takiego...

- Zapewne Ci zimno.- Skwitował, odczytując wszystkie moje znaki. - Mi też było by zimno w takich ciuchach. Gacie Ci widać.

- CO! - Speszyłem się ze zdziwieniem. - Co za żenada....

- No, to kobiece kimono. Chodź, chodź.- Białowłosy uśmiechnął się do mnie. - Przebierzesz się i będzie cacy.

Pokiwałem głową, totalnie speszony. Czułem takie zażenowanie... Zupełnie jakby, zrobił coś zakazanego. Ruszyliśmy na zewnątrz. Rozmowy nadal nie miały zamiaru umilknąć. Ja tylko nasłuchiwałem. Rozmawiali o planach i wyjeździe do ambasady, ogólnie rzecz biorąc o polityce. Otuliło mnie cholerne zimno. Zacząłem drżeć mimowolnie. Czułem jak Kapitan próbuje otulić mnie ramieniem. To było miłe... Ta dziwna opieka sprawiała we mnie zakłopotanie, ale rad byłem takiego stanu rzeczy. Tak jakbym był jakąś ważną osobistością.

Długo to nie trwało, bo po jakimś czasie sterczenia na dziedzińcu usłyszałem lekki huk i zorientowałem o przybyciu naszego statku. Co za ulga. W końcu będę mógł zmienić ubrania. Mam wrażenie, że dosłownie wszyscy na mnie patrzą. Nawet kamienie...

*Yas*

Byłem rad tego, że te ciołki nas znalazły. Jedyne czego pragnąłem, to zaszycie się w kajucie i dokończenie noweli. Tak bardzo mi się nie chce dyskutować o tych wszystkich gumowych problemach...

Wsiedliśmy na statek. Dawno nie czułem takiego szczęścia po ujrzeniu ścian kokpitu. Miałem największą ochotę skakać jak powalony z radości.

- A wy co się szlajacie? - Głos Sony wyrwał mnie z radosnego uwielbienia dla pojazdu i zamrugałem kilkukrotnie.

- Kim jesteś i co zrobiłaś z Soną? - Ayron zmierzył ją z uśmiechem, ale też lekką nieufnością. Typowe zachowanie. Zawsze uważa, że nastąpiło globalne pranie mózgów, a on nic o tym nie wiedział, bo miał słuchawki na uszach. Chociaż ostatnio kiedy widział Sonę nadal nie mogła mówić.

- To nadal Sona, nie martw się. - Zapewniłem kumpla. - Po prostu teraz może mówić. Wiesz...

- Ta, ta. Wkręciliście w nią coś?- Zmierzył nas z rozbawieniem.

- Moooże...

Yi kichnął, przerywając chwilową ciszę, a ja spojrzałem na niego. Właśnie, pewnie czeka na to aż wrócimy do kajuty... Przeprosiłem resztę i zaniosłem mechanika do mojej kajuty. Muszę posegregować te książki, bo narobiło się tu syfu. Biblioteczka znowu niepoukładana...

- Wybacz za tą chwilę zwłoki. - Zacząłem, pomagając rannemu położyć się na łóżku. Wyglądał na trochę obolałego. - Jak się czujesz?

- W porządku. Po prostu trochę mi zimno.

- No tak. - Złapałem się za głowę. - Zapomniałem że mieliśmy dać Ci jakieś ubrania na zmianę. - Zacząłem grzebać w szafie, próbując znaleźć coś, co pasuje do postury mechanika. - Muszę jeszcze pogadać z reszta. - Podałem mu ubrania. - Zaraz wracam.

Wbiłem się im akurat w środek debaty, za co zostałem solidnie opierdzielony ale jakoś nie robiło mi to różnicy. Może przejdą do sedna, zamiast mamrotać o jakichś przyziemnych sprawach.

- To co z ta ambasadą? - Poruszyłem temat, a cała reszta zmierzyła mnie leniwie. Czemu oni są tacy nierozgarnięci?

- Mieliście układać plan... - Ofuknąłem ich, przecierając dłonią czoło.

- No przecież go mamy. Tylko Ciebie tam nie ma.

- Jak to? - Zdumiałem się, biorąc kubki i przygotowując kakao.

- No, ja i Sona idziemy. Ty zrobisz z siebie debila, -Ayron przewrócił oczami z lekkim uśmiechem.

- A idźcie. Ja sobie zrobię kakałko.- Machnąłem ręką i zacząłem nalewać napoju do szklanek. - A, mam nadzieję że tego nie spierdolicie.

- Ty się nie martw, tylko rób to kakałko. - Ayron machnął ręką. - A my idziemy się świetnie bawić.

- Właśnie, a gdzie Jinx? -Zagadnąłem, merdając powoli łyżeczkami w kubkach. Po chwili zacząłem nakładać bitą śmietanę.

- A, gdzieś się szlaja po statku z Malphitem...

- I co? Zostawicie ją samą? Przecież ona nas wysadzi!

- To ją znajdź? - Sona uniosła ręce,a ja przewróciłem oczami. Dlaczego wszystki spada na moje ramiona?

- Eeee... Mam inne sprawy na głowie, a poza tym to ja tutaj jestem kapitanem...

- Dobra, dobra. Ale i tak jej poszukasz.

-Czemu zawsze ja? - Westchnąłem, kończąc przygotowywanie napoju. -Znikajcie mi z oczu, bo wam zamknę śluzę.

Wyszli, a ja wziąłem gotowe kakao i ruszyłem w stronę pokoju. Mechanik wyglądał na lekko przybitego, więc myślę że ten napój poprawi mu humor.

- Puk, Puk.- Rzuciłem, otwierając drzwi łokciem. Przypomniały mi się czasy poligonu.

- Przecież to Twój pokój...

Yi gapił się na mnie z ogromnym zaskoczeniem.

- Mam coś, co obu poprawi nam humor. Wydajesz się zmęczony.

-Czy to kakao?

- A, owszem.

- Jej. Wiesz, jaką miałem ochotę na coś słodkiego? - Mechanik wyglądał na okrutnie radosnego. To dobrze. Złapał za kubek, po czym zaczął wesoło sączyć napój.

- Tamte głupki poszły do ambasady, więc mogę w końcu sobie poczytać.

- Właśnie. Ciekawią mnie Twoje powieści. Strasznie dużo ich tu masz...

- A no. Czasem złapię coś do przeczytania. - Odparłem, siadając w fotelu. Czułem że moje mięśnie są skłonne do błogiego lenistwa. -Lepsze to niż kłócenie się z Jinx.

- A właśnie. Gdzie ona jest? - Yi słusznie zauważył, a ja drgnąłem. Zapewne się znajdzie.

- Elo stwory.- Drzwi otworzyły się i Jinx wbiła do środka. O wilku mowa. Jednak maszkara się znalazła. - Co tu romansujecie?

- Popijamy kakałko. - Odparłem, rozkładając nogi na podnóżku. - A ty nie masz z kim. Ha, ha.

- Nie pyskuj Farbowana Kiteczko. - Zarechotała, a ja zignorowałem ją i wróciłem do powieści. Yi gapił się raz na mnie, raz na kubek kakao.

- Nie sądzisz, że powinieneś odstawić te romansidła?

- A czemuż to?- Odparłem, zamykając na moment powieść.

-Sam nie wiem. Te barachła są takie udawane... - Mechanik speszył się, a ja utkwiłem w nim spojrzenie. O co mu chodzi? Chce mi coś przekazać?

- Już Cię widzę jak uganiasz się za laskami...

- Noo... Miałem kilka dziewczyn...

- A im też tak marudziłeś?- Zaśmiałem się, a Yi pokręcił głową.

- No ale nie były takie jak ty.

- A ja jaki jestem?- Upiłem kolejny łyk kakao.

Yi zamrugał kilkukrotnie, po czym uśmiechnął się lekko.

- Na pewno zwariowany. No i masz mentalność Roszpunki...

Znowu zacząłem rechotać. Cholera... Czemu on mnie tak bawi?

- Mentalność Roszpunki?- W końcu skończyłem się śmiać. - Co to znaczy?

- Przejmujesz się włosami bardziej niż niejedna kobieta...

- Nie przesadzasz zbytnio? -Odstawiłem kubek z kakao.

- Ależ skąd.- Mechanik wsparł się na poduszce.- Ostatnio widziałem jak płakałeś, że masz kołtuna na głowie.

- To była sytuacja kryzysowa...

- A tam pierdzielisz.

- A chcesz spać w śluzie?

- Podziękuję. Wolę ciepłe łóżeczko. - Yi rozłożył się na nim, a ja miałem ochotę go zepchnąć i patrzeć jak marudzi i mnie wyzywa.

- Wracając... Jak Twoja noga?

- Daję radę. Boli, ale jest znośnie.

- To trochę moja wina. - Pokręciłem głową.

- Nie przesadzaj. - Yi pokiwał głową. -Nie obwiniaj się. To wina raczej mojej niezdarności.

- To wina tego, że za często szlajam się po miejscach publicznych.

- Wiesz co? Masz zamiar całe życie chować się po kątach?

- Na to wygląda.- Zmierzyłem go z lekkim poirytowaniem.- I tak już nie mam do kogo wracać.

Yi speszył się nagle i jego mina przyjmowała, że raczej ma wielką ochotę się rozpłakać.

- Wybacz... Powinienem ugryźć się w język...

- Nie przejmuj się tym. - Starałem się go uspokoić, więc dotknąłem ramienia mechanika a on utkwił we mnie spojrzenie.

- Jak to nikogo nie masz?

- Co tu dużo mówić. - Wzruszyłem rękoma.- Wszyscy nie żyją.

Yi drgnął, a ja wróciłem do czytania. W myślach błagałem, by nie drążył tematu.

- To straszne.- Nadal gapił się na mnie w ten sposób, że miałem ochotę go wyrzucić z pokoju.- Pewnie jest coś, co mogę dla Ci...

- Po prostu darujmy sobie już ten temat...

- Rozumiem.- Yi pokiwał głową i otulił się kocem.

Nastała niezręczna cisza...

Wszystko wydawało się teraz powalone...

Cholera...

Otworzyłem książkę i zacząłem udawać, że czytam.

Naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło...

Yi gapił się w okno... Wyglądał na przybitego...

Co mam zrobić, żeby nie wyjść na pajaca?

- Tooo co z tą Roszpunką?- Zacząłem, śmiejąc się.

- A co? Mam Cię uczesać? - Yi lekko się rozpogodził, chociaż nadal wydawał się lekko przybity.

- Co to, to nie. - Machnąłem ręką.-Po prostu chciałem poprawić Ci humor.

Znowu nastała ta cholernie niezręczna cisza...

- O, chyba mam już pomysł.- Zacząłem go łaskotać. To prawie zawsze działa.
Skończyłem go dręczyć i wymieniliśmy spojrzenia. Znowu ta cisza...

- Mam wielką ochotę Cię teraz pocałować.- Zaśmiałem się.

Mechanik zamrugał kilkukrotnie, gapiąc się nagle a ja powoli przysunąłem do niego twarz.

- Żartowałem. - Poklepałem go w ramię,po czym złapałem za książkę i wróciłem na fotel.

- Twoje żarty są beznadziejne. - Yi nadal wydawał się oszołomiony. Zaczął się rumienić. - Możesz mnie zanieść do łazienki? Wezmę kąpiel.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Ukłoniłem się z lekkim uśmiechem i wziąłem mechanika w ramiona.

* Yi *

Myślałem, że umrę przy nim ze wstydu... Ta scena... Cholera. I jeszcze zacząłem się rumienić...

Kąpiel będzie chyba dobrym wyjściem, chociaż nadal boli mnie tw noga.

Chociaż bardziej zdecydowałem się na nią, żeby uciec od tej niezręcznej sytuacji...

Zanużyłem się w wodzie i zacząłem myśleć co tu robię? Na tym statku, prawdopodobnie podkochując się w starszym ode mnie gburowatym kolesiu... Miałem przecież wybór... Mogłem zostać... Tylko cholera, gdzie... Miejsce w którym tyle lat żyłem, praktycznie już nie istnieje... A przynajmniej nie jest takie samo...

W tym momencie poczułem się bezradny... Mam wrażenie, że się narzucam... No i sprawiam kłopoty, ale to akurat fakt. Równie dobrze mógłbym skończyć w celi na arenie Imperium...

Ten pocałunek... Czy on się ze mnie naśmiewa... Nawet nie chcę tak myśleć... Chociaż, gdyby...

- Przestań... - Zganiłem się i otrzepałem z tych myśli. Powinienem raczej martwić się swoją raną niż tym.

Powinienem spierdalać kiedy był na to czas...

Skończyłem tą krótką kąpiel. Powinienem już zawołać tego pajaca.
Tylko najpierw jakoś zawinę się w ręcznik.

- Yas! - Zawołałem, rozglądając się po łazience. Jednak nikt mi  nie odpowiadał. Polazł gdzieś? Czy może specjalnie to robi?

Zawołałem jeszcze kilkukrotnie, ale odpowiedź była taka sama jak wcześniej.

Może faktycznie gdzieś poszedł...

- Yas! - Ponownie zawołałem, tym razem starając się wyjść z wanny. Utrudniało mi to, że nie mogłem zbytnio ruszać nogą, a czułem że jeden niewłaściwy ruch i rozwalę sobie nogę...

Jakimś cudem udało mi się złapać za ubrania i założyć je na siebie, ale wstanie na nogi nadal nie wchodziło w grę... Złapałem się półki i poczułem jak spada z niej jedno małe pudełko.

Pewnie zaraz ktoś mnie tu opierdoli, że robię burdel...

Nagle drzwi się otworzyły i moje spojenie zetknęło się z zaskoczonym spojrzeniem Wszechwiedzącej Miotły.

- Wszystko w porządku?- Yasuo podbiegł do mnie jak oparzony, trzymając w ręce poduszkę.

- Tak. Po prostu Cię wołałem...

- Cholera... Wybacz. Zasnąłem. Ile już mnie tak wołasz?

- A ja wiem... Dziesięć minut?

-Chodź. Nie będziesz siedzieć w łazience.

Yas znów zaniósł mnie do łóżka, a ja poczułem że zaraz zemdleję.

- Wiesz co... Muszę powiedzieć Ci coś ważnego...

- Co takiego? - Białowłosy przysiadł się obok, a ja spuściłem głowę.

- Nie wiem jak to powiedzieć, ale... Przy Tobie czuję się wyjątkowo dobrze jak przy nikim innym...

Yasuo uśmiechnął się tylko pod nosem, ale nie podniósł wzroku.

Pewnie znów się ośmieszam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro