Po drugiej stronie medalu
* Kayn *
Dzisiejszy poranek wydawał mi się jednym z najlepszych jakie mi się przytrafiły ostatnimi czasy. Trzy egzekucje... Rhaast musiał być wniebowzięty!
Nawet kąpiel, którą teraz brałem mógłbym zaliczyć co tych lepszych. Ciepła woda przyjemnie otulała moje ciało, a Darkin miał tak dobry humor, że zgodził się masować mi stopy. Nawet Shieda przestał marudzić, chociaż to trochę zajęło.
- Panie. Kruk do Pana. - Sługa skłonił się pospiesznie i zniknął. Najwyraźniej nie chciał przeszkadzać mi w kąpieli. Rozsądny wybór.
- Koniec tego na dziś. - Podniosłem się z wanny i złapałem za miękki satynowy ręcznik, owijając się w pasie. - Trzeba wracać do obowiązków.
Kolejna egzekucja?
- Nie. To coś innego.
Pospiesznie ubrałem się i poprosiłem Shiedę by rozczesał mi włosy. Zawsze robił to delikatniej niż Darkin. Po skończonej toalecie ruszyłem do przytulnej komnaty, gdzie czekał na mnie kruk z pergaminem przywiązanym do skrzydła. Ptak ten oznaczał tylko jedno: list od Cesarza. Ostrożnie zdjąłem dokument z ptasiego skrzydła i usiadłem w fotelu aby przeczytać to, co chciał mi przekazać Jego Miłość.
Wielki Imperatorze!
Doskonale wiem, że jesteś teraz niezmiernie zajęty ściganiem Wyroczni, ale to sytuacja nagła i potrzebuję Cię teraz w Cytadeli. Liczę, że się pojawisz.
Wielki Cesarz Noxus
To brzmiało jak rozkaz. Zwłaszcza, że pieczęć była jeszcze świeża. Czeka mnie długa droga...
- Zwijamy się chłopcy. - Ponagliłem Rhaasta i Shiedę. - Cesarz nas oczekuje, a on szybko traci cierpliwość...
***
Cytadela wydawała się mi jeszcze bardziej okazała niż przy ostatniej mojej wizycie. Oczywiście audiencja musiała poczekać, ponieważ Cesarz miał swoje obowiązki. Nie zapomniał i o mnie, dając mi do użytku jedną ze swoich komnat. To bardzo miły gest.
- Panie. - Z zamyślenia wyrwał mnie drobny, młodzieńczy głos. - Jeżeli byś czegoś potrzebował, proszę mówić...
Obróciłem się i ujrzałem bajecznie przystojnego sługę. Był ioniańskiej urody, więc musiał pochodzić z którejś z Wysp, patrząc na jego karnację. Z długich, jasnobrązowych włosów miał zapleciony warkocz, ozdobiony złotą wsuwką. Ależ on ma oczy... Gdyby tylko był mój...
- Och podejdź tutaj. Jak Ci na imię?
- Ja? Jestem Mitiah, Panie. - Piękny chłopak skłonił się, a jego jasne morskie oczy pokornie mnie zlustrowały.
- Dobrze. Zgaduję, że jesteś Ioniańczykiem... - Uśmiechnąłem się do niego. Bogowie, gdyby był moją kurwą...
- Zgadza się. - Pokiwał głową, a ja nie mogłem się powstrzymać i ująłem jego twarz w dłonie, gładząc po policzku.
- Ależ ty piękny... - Szepnąłem, patrząc w zaskoczone morze w oczach chłopaka. On musi być mój...
Naszą chwilę przerwał drugi sługa, który stanął w drzwiach.
- Panie. Wybacz, że przeszkadzam ake Cesarz oczekuje. - Skłonił się, a ja machnąłem ręką by wyszedł.
-Miło było Cię poznać Mitiahu. - Westchnąłem, uśmiechając się do szatyna i skierowałem się w stronę sali tronowej. Oblicze Cesarza prezentowało się kwitnąco i wydawał się on być w doskonałym humorze. Może zgodzi się bym zabrał Mitiaha ze sobą?
- Wasza Miłość. - Skłoniłem się przed Cesarzem Swainem, klękając na kolano. - Przybyłem, gdy tylko otrzymałem Twą wiadomość.
- Cenię to sobie Imperatorze. - Władca uśmiechnął się lekko w moją stronę. - Dlatego chciałbym wesprzeć Twoje poszukiwania Wyroczni. Wiem, że ostatnio Tobie i twojej załodze prawie się udało.
- Zamieniam się w słuch, mój Panie.
- Podejdź tu Pogromco Galaktyki.
Z cienia wyłonił się wysoki mężczyzna we wspaniałym złotym rynsztunku. Po chwili zdjął hełm, prezentując swoje oblicze. Cholera... Ale ciacho... Może zmieniłbym mu fryzurę, ale białe włosy zaczesane do tyłu także dodawały mężczyźnie uroku. Po chwili Swain spojrzał na mnie, a ja w jeden moment otrząsnąłem się z fantazowania o Mitiahu i tajemniczym białowłosym.
-Jestem pewnien, że będzie on nieocenioną pomocą w walce z tą przebrzydłą rebelią.
Po chwili przystojny Pogromca Galaktyki uklęknął przede mną, zupełnie jakbym miał go pasować, albo jakby chciał zrobić mi loda.
- To zaszczyt służyć pod Twoimi rozkazami Imperatorze. - Pocałował moją dłoń, co było gestem najwyższego szacunku dla nowego pana.
- Dla mnie to także zaszczyt poznać tak wspaniałego wojownika. O Twoich dokonaniach słyszał już najpewniej cały znany nam Wszechświat.
- A właśnie. - Cesarz przerwał nasze grzeczności. - Słyszałem, że brakuje Ci służby Imperatorze. Możesz wybrać sobie któregoś z moich służących. Ja mam chyba ich trochę za dużo. - Swain zarechotał jak z dobrego żartu, a ja z wdzięcznością skłoniłem się przed obliczem władcy.
-Cesarz ma dziś doskonały humor. Oby było więcej takich dni.
- Też na to liczę. Mam nadzieję, że teraz będzie Ci łatwiej pozbawić głów tych zdrajców.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy. - Skłoniłem się ponownie. - Właściwie, to już biorę się do pracy.
- Na to liczę Imperatorze.
Ja i mój nowy towarzysz opuściliśmy salę tronową i ruszyliśmy w stronę komnaty. Trzeba powoli szykować się do odlotu, tylko wezmę ze sobą pięknego chłopca o oczach jak przystań.
- Tooo... Jak Ci na imię? - Zagadnąłem w stronę białowłosego, który utkwił we mnie swój fioletowy wzrok. - Lubię mówić do swoich ludzi po imieniu.
- Zed. - Przystojny wojownik kiwnął głową, po czym wszedł ze mną do komnaty. - Chociaż bardziej wolę być nazywany tytularnie.
- Dobrze. Chętnie poznam Cię bliżej, ale teraz musisz tu chwilę poczekać. Zaraz wrócę.
- Idziesz poprzebierać w służbie Cesarza? - Białowłosy uśmiechnął się lekko.
- Bystry i przystojny. - Także się zaśmiałem, po czym wyszedłem z komnaty i skierowałem się do budynku dla służby. Mitiaha dostrzegłem szybko. Czesał ostrożnie swoje włosy, ale wygląda na to że ma lekki problem z kołtunem.
- Musisz być bardziej stanowczy. - Złapałem za szczotkę i zacząłem rozczesywać jasnobrązowe włosy chłopaka. Drgnął, widząc moje oblicze przed sobą i omal nie padł mi do stóp.
- P- Panie? Czy czegoś Ci potrzeba? Wybacz jeśli zawiodłem...
- Spokojnie. Nikogo nie zawiodłeś. Cesarz chce abyś ze mną poszedł.
- Ależ ze mnie gapa! Nawet nie zacząłem się pakować! - Mitiah zrobił się wyraźnie nerwowy, więc delikatnie dotknąłem jego ramienia.
- Spokojnie, spokojnie. Nikt Cię nue goni. Sam muszę się spakować. - Zaśmiałem się. Chłopak skłonił się
przede mną, po czym utkwił swoje piękne oczy w mojej twarzy.
- Postaram się zrobić to bardzo szybko, panie. Nie chcę żebyś na mnie czekał. - Pobiegł szybko, do swojego pokoju robiąc lekkie zamieszanie, a ja wróciłem do komnaty, gdzie siedział znudzony Zed. Chwilę pogadaliśmy, kiedy w drzwiach stanął gotowy Mitiah.
- Panie...
- Włóż ty coś na siebie. Zmarzniesz. Droga przez port dokujący jest straszliwie lodowata.
Chłopak zbladł, jakby mnie czymś uraził.
-Nie mam nic innego... Panie...
- W takim razie... - Złapałem za jeden z moich płaszczy, wiszących na krześle. - Weź to.
- Panie... Nie mogę... To się nie godzi...
- Weź. - Owinąłem chłopaka płaszczem. - Zaraz wyruszamy.
Posłusznie kiwnął głową, a ja zabrałem resztę swoich rzeczy i przygotowałem się do odlotu.
Droga przez port była krótka, ale wiało tam lodem pochodzącym z próżni. Nienawidziłem tędy przechodzić, ale wybudowanie pawilonu, który chroniłby to miejsce od chłodu, byłoby zbyt kosztowne.
Mitiah drżał z zimna, więc przesunąłem go ramieniem by przyspieszył kroku. Nie chciałbym by dostał zapalenia płuc. W kilka sekund znaleźliśmy się na przytulnym pokładzie Apollina, który wracał teraz do Imperium. Od tej chwili wszystko będzie inne. Ja, Zed i ten niezwykły Ioniańczyk.
- Rozgość się. - Rzuciłem do Mitiaha, który zdjął mój płaszcz i podał mi go do rąk. - Pewnie jesteście głodni... Ja... Z resztą też. Uczta to dobry pomysł. - Zleciłem służbie obecnej na statku przygotowanie posiłku. Darkin i Shieda co chwilę marudzili, że są głodni, co robiło się już trochę irytujące.
-Piękny statek. - Pochwalił białowłosy, rozglądając się po holu. - Ma jakąś nazwę?
- Apollin. - Odparłem, prowadząc wojownika i Mitiaha do sali jadalnej. - Widzę błysk w Twoim oku. Myślałem, że taki wojownik jak ty widział o wiele wspanialsze maszyny.
- Fakt. Wybacz, że to powiem, ale Gwiazda Poranna jest o wiele ładniejsza. - Mężczyzna spojrzał na mnie, czekając aż pozwolę mu usiąść na krześle. - Projekt jest dobry, więc to...
- Projekt? - Zmierzyłem Zeda badawczo.
- Mało kto wie, ale wieki temu należałem do rebelii. - Pogromca Galaktyki westchnął. Na jego twarzy pojawiła się dziwna nuta nostalgii. - Dawne dzieje...
- A więc kapitan Gwiazdy Porannej nie jest Ci obcy?
- Yasuo? Ta, kiedyś byliśmy przyjaciółmi. - Białowłosy zlustrował mnie powoli. - Te czasy jednak minęły.
W tym momencie podano posiłek. Zupa z kolcoklusek pachniała wybornie. Na stole pojawiła się także dziczyzna i całkiem niezłe wino.
- Najpierw. - Odparłem, nakazując słudze by nalał wina Zedowi i Mitiahowi. - Wznieśmy toast za naszą owocną współpracę!
Wino było wspaniałe, idealne dla mojego spragnionego języka. Wprowadziło mnie w cholernie rozbawiony nastrój.
- A więc? - Zwróciłem się do Zeda jedzącego zupę. - Jak to z wami było? Ty i Ci wszyscy zdrajcy ramię w ramię. Cholera, dobrze że od tego uciekłeś.
- Długa historia. Byłem zbyt wierny ideałom... - Zed przestał jeść, ściskając w dłoni kieliszek wina. - A tego miotłowłosego skurwysyna niech diabli wezmą...
- Wybacz skarbie. - Uśmiechnąłem się, dolewając mężczyźnie wina. - Nie będę drążył, bo widzę że to boli. Napij się i odpręż. - Po chwili zwróciłem się do Mitiaha. - Jak Ci smakuje posiłek?
- J... Jest wspaniały. - Młodzieniec kiwnął głową, upijając wina z kieliszka.
- Cieszę się. - Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Szybko zjadłem, po czym poczekałem aż zrobią to moi goście. Po chwili oni także dołączyli w moje ślady. - Powinienem pokazać wam wasze kajuty. Pewnie chcecie się odświeżyć po całym dniu. Pogromca Galaktyki i Ioniańczyk chyba wydali się uradowani tym, ponieważ niemal natychmiast wstali od stołu. Zaprowadziłem więc obu mężczyzn do ich pokoi by mogli zająć się sobą. Moim kolejnym celem była własna przytulna kajuta. Od razu padłem na łóżko, nawet nie zdejmując butów.
- Co za dzień chłopaki! - Rzuciłem ostrożnie przeciągając się na łóżku.
Trochę za mało egzekucji.
Obok pojawił się Rhaast. Darkin przysiadł się na moim łózku, dotykając szorstką dłonią mojego czoła.
- Oj no weź. Prostaczkowie popadną w panikę, jak będziemy tak wszystkich ścinać.
A co z moim prezentem?
Shieda także zaszczycił mnie swoją obecnością, pojawiając się po drugiej stronie łóżka.
- Hm... Obaj jesteście niezadowoleni... Wiem jak to zmienić. - Przyciągnąłem obu do siebie, całując raz jednego, a raz drugiego.
Obiecująco.
Patrz, w końcu się zgadzamy.
Czuję, że szykuje się kolejny wspaniały wieczór...
*Yi*
Obudziłem się obolały, ponieważ kilka razy w nocy wstawałem i w końcu zasnąłem na krześle. Kapitan dochodził do siebie po wczorajszej gorączce. Wyglądał słabo, ale nie aż tak jak poprzedniego wieczora. Mężczyzna spał jeszcze, więc postanowiłem zacząć się powoli ogarniać, zanim wparuje tu Jinx albo ktokolwiek inny. Skorzystałem z dobrodziejstwa szybkiego prysznica i gdy wyszedłem z łazienki, powitał mnie widok Yasuo siedzącego na krawędzi łóżka.
- H-hej. - Spojrzał na mnie, uśmiechając się lekko.
- Cześć. Jak się czujesz? Strasznie wierciłeś się przez sen, myślałem że coś Ci się dzieje...
- Wszystko w porządku. Nie przejmuj się. Czuję się prawie doskonale. - Białowłosy ponownie się uśmiechnął,po czym zaczął związywać włosy w swoją rytualną miotłę.
- Dobrze to słyszeć.
Kapitan pospiesznie zerwał z łóżka po czym ruszył do drzwi, więc natychmiast pobiegłem za nim. W moment znaleźliśmy się w kokpicie głównym, który oblegała reszta załogi.
- Patrzcie kto to!? Farbowany Łeb! - Rudowłosa pilotka wyszczerzyła się, mierząc swojego kapitana.
- Miałaś tak do mnie nie mówić. - Yasuo spiorunował dziewczynę wzrokiem, po czym spojrzał na resztę załogi. - Przepraszam za moją drobną... niedyspozycję. Dokąd lecimy?
- Do samego serca Noxusu. - Sona odparła najspokojniej w świecie, kiedy Yasuo omal się nie zakrztusił.
- Co kurwa!? Nas tam nie powinno być! Chcecie się poddać temu wariatowi!?
- Spokojnie. Nic z tych rzeczy. - Sona podeszła do białowłosego, aby go uspokoić. - Mamy tam ludzi z zapasem broni. Nasz zapas uzbrojenia to klapa.
- Racja... - Yasuo nieco ochłonął. - Ale nie uzgodniliście tego z...
- Leżałeś półprzytomny w gorączce, do cholery! Niby jak mieliśmy to uzgodnić?
- Dolatujemy. - Rozmowę przerwała Jinx. - Lepiej się przygotujcie.
W tym momencie Yasuo ponownie mnie zauważył, zbliżając się. Wyglądał na lekko zdenerwowanego.
- Tobie też nie powiedzieli, prawda?
- Szczerze mówiąc to się domyśliłem, ale nie chciałem Cię martwić, kiedy zbierałeś siły. - Uśmiechnąłem się z zażenowaniem, a kapitan zmarszczył brwi.
- Jawna kurwa zdrada. Własna załoga ma mnie w dupie, co za ludzie... Depnij po hamulcu, bo znowu się rozbijemy! - Yasuo ryknął na Jinx, która miała teraz wylądować.
Gdy dotarliśmy, powitało nas kilku rebeliantów i Ioniańskich żołnierzy. Yasuo poszedł z nimi, dyskutując o sytuacji w Noxusie. Bądź,co bądź, rebelia czynnie patronuje samo serce zwierzchnictwa Imperium, prawdopodobnie wiedzą więcej niż wywiad szpiegowski.
- Chyba się przejdę. O ile nie macie nic przeciwko. Chcę trochę rozruszać kości. - Spojrzałem na Sonę, a ta twierdząco kiwnęła głową, więc ruszyłem w miasto.
*Aleje głownego pierścienia Noxus, czas niezarejestrowany.*
Miasto nie wydaje się tak dziwne, jak słyszałem. Miejsce jak każde inne. Chociaż wydaje mi się, że powinienem już wracać do obozu. Drobne dzielnice mogą być niebezpieczne. W każdym mieście jest przestępczość, prawda?
Większego błędu nie mogłem popełnić, zostając tu...
*Lochy wysokiego pierścienia Noxus, czas niezarejestrowany.*
- Co do... - Mruknąłem budząc się. Próbowałem poruszyć dłońmi, jednak zrozumiałem że moje ręce skute są cyberspoiwem. Trafiłem do więzienia? - Halo! Co tutaj robię!? Jestem niewinny! - Krzyknąłem do strażników za kratami.
- Stul się. Zaraz będziesz mógł się wygadać. Generał chętnie z tobą porozmawia.
Po chwili przed celą pojawił się wysoki, barczysty mężczyzna. Cholera. Generał Darius. W większej dupie nie mogłem być...
- Kogo my tu mamy...W oczach Imperium jesteś zdrajcą i mogę skrzywdzić Cię tak bardzo, że doświadczysz takiego bólu, jak nigdy w całym swoim życiu. - Mężczyzna wszedł do celi, niebezpiecznie zbliżając się do mnie. - Jednak, jest coś czym możesz się odkupić. Skonstruujesz broń. I bez sztuczek. Tutaj masz projekt. - Zdjął mi kajdany, po czym w moich dłoniach znalazł się owy projekt.
- Cholera... Co to jest... - W dłoniach miałem plany maszyny śmierci, zasilanej nieprzerwaną energią. - Ta machina to szaleństwo! Energia próżni jest strasznie niestabilna!
- Marudzenie nie wróci Ci wolności. Bierz się do pracy, albo porozmawiasz sobie z Cesarzem.
- Zapomnij! Nie mam zamiaru przykładać ręki do waszych chorych planów!
- Nie masz? - Poczułem siarczysty policzek, który przemknął przez moją skórę. - Owszem, zbudujesz to. Inaczej poznasz uroki Noxiańskiej Sali Tortur. Nie wyglądasz na takiego, który dobrze znosi ból. Przemyśl to. Masz czas do wieczora. Tymczasem skujcie go i przenieście do aresztu. Może w trochę lepszych warunkach pomyślisz o naszym wspaniałym projekcie.
Strażnicy ponownie unieruchomili mi ręce, prowadząc do windy i jakiegoś pomieszczenia. Ucieczka nie ma sensu. Jest tu dziesięciu uzbrojonych ludzi, gotowych do mnie strzelić na rozkaz tego wariata. Po chwili moim oczom ukazało się coś w rodzaju komnaty. Cholera. Ja jestem niewolnikiem czy zakładnikiem?
Zostałem wrzucony do pomieszczenia, jednak kroki zmierzające przez korytarz, sprawiły że natychmiast się podniosłem. Drzwi do sali zostały szybko otworzone, kilka metrów przede mną.
- K- kosu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro