Nerwica Kapitana Miotły
*Yas*
W końcu przerwaliśmy ten pocałunek,a ja średnio wiedziałem jak reagować.Miałem ochotę schować się do szafy i udawać,że mnie tu nie ma.Spojrzałem tylko na mechanika,który odsunął się nagle i zamrugał z niedowierzaniem.
-P-Przepraszam.-Odparł nagle,po czym podniósł się i ruszył w kierunku drzwi.-To nie powinno mieć miejsca...
Rozejrzałem się zdezorientowany w zupełnej ciszy.Może i cieszyłby mnie teraz ten zupełny brak atencji,ale akurat jak na złość miałem ochotę pogadać z kimś o tym,co teraz czuję...Cholera...Powinienem zachować teraz zimną krew,ale nie mogłem.Gdybym nie był ranny,to biegałbym po pokoju jak powalony...
Sam nie wiem...
Ten mechanik zamieszał mi w głowie.
************************************
Śniły mi się w cholerę dziwne rzeczy i Zed na rowerku dla dzieci,więc coś ze mną jest chyba nie tak.Nie mam pojęcia jakim cudem zasnąłem tej nocy.Zmusiłem się do wstania.Yi nadal się nie pojawił.Ani na holu ani w głównym kokpicie.Może postanowił odejść?Nieee, nie miałby gdzie.Jesteśmy przecież w próżni...
-Witaj Farbowany Łbie!- Jinx jak zwykle musiała się tu napatoczyć. Ona ma jakiś radar,czy co?
-Żadny Farbowany Łbie.Nienawidzę gdy tak mówisz...
-Czyli muszę tak mówić wcześniej!Zaśmiała się.
Przewróciłem oczami i zacząłem grzebać w lodówce.
-Paliwo nam się kończy.-Usłyszałem głos mechanika.Wydawał się jakiś przybity,gdy mnie zobaczył.
-Nie przesadzaj.W schowku powinny być jakieś kanistry z paliwem.Ostatnio je napełniałem.
-No problem w tym,że ich nie ma...
-Jak to?-Zmierzyłem wszystkich i mój wzrok zatrzynał się niczym policyjna lampa.-Jinx?
-Co ja?
-Gdzie jest nasze paliwo?
-No...Chciałam gdzieś położyć karabiny i...
-Chcesz mi powiedzieć,że całe w cholerę trudne do znalezienia paliwo,specjalnie do tego typu statków,za które prawie nogę oddałem, lata teraz gdzieś po kosmosie,bo wyjebałaś je przez śluzę żeby postawić tam kilka głupich karabinów?
-Może...-Pisnęła,rozglądając się jakby szukała ratunku.
-W takim razie ja wyląduję,a wy się nie pozabijajcie.-Sona odparła,a ja spojrzałem na nią kiwając głową.
-Tylko błotników nie zarysuj.Yi je wczoraj polerował.
-Czy ta zmarszczka na Twoim czole jest normalna?-Jinx uniosła dłoń,a ja pierdolnąłem pięścią w stół,aż szklanki podskoczyły do góry.
-Ona pokazuje jak bardzo chcę,żebyś zawisła nad Imperium jako wycieraczka tego snoba z łopatą!
-No przepraszam!-Zaczęła machać łapami.
-Wypierdzielaj po to paliwo,bo wylecisz przez rurę od kibla prosto w próżnię.Albo...podrzucę Cię do Kajaka z dopiskiem,że może Cię zgwałcić!
Jinx poleciała,aż prawie wyjebała stół.Przewróciłem oczami ze zrezygnowaniem.
-A mamusia mówiła,żebym piekł bułeczki...Ale nie.Kupcie drogi statek kosmiczny-mówili,wydajmy hajs Yasa-mówili,będzie fajnie-mówili.A zawsze mogłem iść na fryzjera...
-Brak Ci zmysłu artystycznego,Kapitanie.-Mechanik zaśmiał się.
-Milcz,bo Cię poślę do Kajaczka razem z Jinx.
-Podziękuję.Nie mam ochoty spotykać tego wariata z kosą...
Widziałem,że jest jakiś spięty...
-Tooo...Jak Twoja rana?
-A całkiem nieźle.Trochę boli,ale to nic w porównaniu z bólem egzystencjalnym którego doznaję przy rozmowach z Jinx.
Yi zaśmiał się.Wydawał się trochę mniej zestresowany.
-Przynajmniej macie tu wesoło...
-Nah.Mam nadzieję,że znajdzie szybko to paliwo,bo inaczej jesteśmy w dupiu.Tylko gdzie my wylądowaliśmy...-Rzuciłem okiem przez okno i potarłem oczy.
-Sona chodź tu i mi zdziel,bo mam zwidy!
-Nie masz.Tak się składa,że byliśmy w pobliżu.
-W takim razie możemy iść na ploty z kolegami...
-Jak ktoś załatwi Ci balkonik...
-Nic mi nie jest.
-Siwy włos i wkurwiona mina...W sumie...A rentę już masz?-Yi podłapał humor od Jinx i zaczął mnie wkurwiać.
-Bo zaraz Cię zapakuję do tego kartonu i skończysz jako zabawka dla Kajaczka...Chociaż w sumie nie wiem czy mu się spodobasz,bo on rucha się z wielką ośmiornicą...
-Skąd ty wiesz takie rzeczy.
-Nie pytaj.Ściany mają uszy,a te uszy teraz krwawią od środka.
-Skoro mówiliście coś o wyjściu...-Mechanik wzruszył ramionami.
-Znowu mam Cię niańczyć?
-Popilnuję Ci półki na książki,żeby nie warczała.
-Dobra.Będziesz ją trzymał przez kilka godzin,a ja zrobię porządki.
Mechanik przewrócił oczami,a ja dopiłem moją kawę.Wystygła i smakowała jak żarty Jinx.Jednym słowem:chujowo.
Czy ktoś znowu zapomniał kupić cukier,że to takie gorzkie!?
************************************
-Czemu tu musi tak pizgać...-Mruknąłem,a Yi przekrzywił głowę.-Włosy mi się rozwalą.
-Zawsze mogę Ci je skołtunić jak chcesz.
-Wtedy będzie Cię czekał większy opierdol niż Jinx kiedykolwiek...
-Jasne,jasne.-Odparł pewnie.
-To mówiłeś,że chcesz iść na drinka...
-E...No możemy,ale ja nie znam za bardzo tego miejsca.
-Hm.Trochę się tu pozmieniało,odkąd ostatnio tu byłem.
-Więc?
-Nie wiem,zdaję się na Ciebie.Gdzieś się zaszyjemy i będzie okej.
Dotarliśmy do czegoś w rodzaju baru.W sumie to nabrałem ochoty na powrót do statku,gdy zobaczyłem żołnierza w mundurze Imperium.Chociaż jego Ioniańskie rysy twarzy,raczej umiejscowiały go w roli dezertera,ale nigdy nic nie wiadomo.
-Tooo...Może pogadamy o tym wiesz,co wczoraj...Wiesz...
Yi zamrugał kilkukrotnie,po czym spuścił wzrok.
-Możemy...Ale nie wiem czy to dobry moment,bo nie umiem tego wyjaśnić.
-Masz rację.To nie jest dobry moment...
Przed nami stanęła niezręczna cisza,która mnie ciut dobijała.
-Pójdę sprawdzić czy Jinx ma paliwo i zaraz wracam.-Odparłem pospiesznie,a mechanik pokiwał głową i zaczął sączyć drinka.Chyba nie powinienem zostawiać go samego, ale Jinx tym bardziej...
Gdy wróciłem,to kilka minut zajęło mi znalezienie Yi.W końcu udało mi się.
-Szukałem Cię...-Odparłem z lekkim wyrzutem i zauważyłem,że mechanik ma oczy pełne łez.-Co się stało?
-Ja...Cholera,przegrałem cały mój hajs w pokera...
Zamrugałem kilkukrotnie,jakby powiedział że Jinx go rakietką pierdoliła.
-Czemu z wami zawsze są problemy...Dobra,spróbuję to odzyskać.-W sumie mecz pokera wydawał mi się całkiem dobrą odskocznią od codziennego wkurwienia.
Chociaż miałem wrażenie,że ten koleś w mundurze Imperium mnie obserwował...
Olewając ten fakt,podbiłem do kolesia który wyruchał Yi w karty,proponując kolejną rozgrywkę.
Typek zgodził się zawzięcie,jakby czekał na kolejny zysk.
W sumie,to nie wiem jak dobry jest ale ja jeszcze nigdy nie przegrałem.
Yi gapił się raz na mnie,raz na ludzi w tłumie ze stresem.Machnąłem ręką aby go uspokoić.Nie powinien się tym martwić.Przynajmniej narazie...
*Yi*
Gapiłem się na białą miotłę wystającą nad tłum ludzi.Wolałem nie podchodzić blisko,jeszcze ten koleś przypomniałby sobie o mnie.Yas wydawał się uradowany faktem,że może z kimś pograć.Ja za to czułem się beznadziejnie.Chciało mi się wymiotować od tego całego natłoku ludzi.Głównie dlatego,że było tu duszno...
Usiadłem sobie na skraju,przed wejściem.Tutaj nie było takiego zgiełku jak w centrum lokalu.Odetchnąłem,gapiąc się na przemęczone życiem skutery.Prezentowały się tak źle,jak moje umiejętności strzelania z karabinu.
Cholera zrobiło mi się tak nudno,że prawie zasnąłem.
-Yi.Już jestem.-Usłyszałem znajomy głos i spojrzałem w górę.-Odzyskałem Twoją kasę.To nie było trudne,po prostu nie umiesz grać.
-Em...Odparłem,wskazując palcem na tył.-Dziękuję,ale sądzę że powinniśmy się zwijać.
Yasuo chyba także zauważył tych obserwujących nas żołnierzy Imperium.Czy oni są już wszędzie?
-Masz rację.Spierdalamy stąd.
Żołnierze ruszyli za nami.Musieli nas od dawna obserwować...
Pobiegłem za Yasem,który był znacznie szybszy niż ja,przynajmniej kiedy musiałem biegać w tych mega niewygodnych butach...Z trudnością dotrzymywałem mu kroku.
Ci z Imperium nadal nie odpuszczali.Pociski z działek latały w powietrzu,a ja miałem wrażenie że wyląduję na tej słynnej imperialnej arenie Noxusu.Nie wyobrażam sobie tam siebie...No chyba,że jako dywanik pod nogi Imperatora...
-Gdzie biegniemy!?-Rzuciłem do Yasa,a on machnął ręką ale nie przestawał biec.
-Nie mogą namierzyć naszego statku.Nie martw się,wpadniemy do mojego kumpla.
Pokiwałem głową i starałem się dorównać tempem do białej miotły.
Te alejki wydają się coraz dłuższe...
Nagle poczułem rwący ból w udzie i wydałem z siebie cichy okrzyk,osuwając się na ziemię.Cholera...Trafili mnie...
-Biegnij,do jasnej...-Syknąłem na Yasuo,który zatrzymał się i ruszył w moją stronę.
-Sorki,ale swoich nie zostawiam.-Odparł,po czym wziął mnie w ramiona i ruszył do narwanej ucieczki.-Gdzie Cię trafili?
-Nie wiem...Chyba w udo...-Rzuciłem,ściskając krwawiącą nogę.-Mocno krwawię.
-Wytrzymaj.Zaraz będziemy.
W końcu chyba zgubiliśmy tych żołnierzy,bo okrzyki umilkły.Yas zatrzymał się na moment,po czym zrobił kilka kroków w kierunku otoczonego murem miejsca.Trochę bolała mnie noga i kręciło mi się w głowie...
-O,ty tutaj.Jaki ten świat mały...
Ujrzałem tego kolesia,które spotkaliśmy na koncercie.Teraz miałem jak największą ochotę zemdleć albo rzygnąć...
-Wiesz,tak trochę sobie uciekamy...-Yas rzucił spokojnie,a ja zacząłem wierzgać nogami.
-Wykrwawiam się!Haaalo!
-A,no tak.Yi jest ranny.Znajdzie się,ktoś kto szybko się nim zajmie?
-Jasne.Poczekaj,zaraz pójdę po Iris.
Kręciło mi się w głowie tak bardzo,że nie miałem już siły się rozglądać.Niech ktoś się mną szybko zajmie...
-Ojej,a jemu co się stało!?-Damski głos otulił powietrze.-Biedny!
-Dostał kulkę.Trochę szybko traci krew.
-Dajcie go tu,a nie gadacie.Już się biały zrobił!
Miałem wrażenie,że w tym momencie odpływam.Chociaż sam nie wiem czy straciłem przytomność...Cholera...
*Yas*
Ayron gadał o jakichś bzdurach,a ja zerkałem co jakiś czas na okno.Ciekawe co z Yi.Chyba zezgonował jak go niosłem,ale mam nadzieję że już odzyskał przytomność.
-Słuchasz mnie Miotło?
-Tak...to znaczy nie...-Odparłem z lekkim zawstydzeniem,gapiąc się w filiżankę z herbatą.
-Twój kumpel jest w dobrych rękach.Nie martw się nim,szybko wróci do siebie.
-Wiem,ale...Kurde coś każe mi o tym wszystkim myśleć...
-To w takim razie,powiedz co u Twojej załogi.
-Akurat o to musiałeś spytać?-Przewróciłem oczami,a Ayron wybuchł śmiechem.-Mam ochotę zatłuc Jinx dzisiaj,a co?
-Czyli po staremu.-Odparł wesoło,ale ja nie mogłem przestać myśleć o rannym mechaniku.-To dobrze.
-Mam dziś ochotę paść na ziemię i udawać,że nie żyję...-Rzuciłem,przeciągając się.-Potrzebuję chyba ze dwudziestu godzin snu,żeby pozbyć się tego uczucia.
-Doskonale Cię rozumiem.-Stary kumpel pokiwał głową.-Żyję z babami.Nie wiem co to długi sen.
-Może jednak zajrzę...Wiesz...
-Idż,bo Cię nosi.
-D-dzięki...-Mruknąłem cicho,idąc w kierunku budynków na końcu muru.
*Yi*
-Dobra,teraz gadaj czy masz czucie w nodze.-Ta miła kobieta,której imienia nie pamiętałem machnęła ręką,a ja otrząsnąłem się z lekkiego potępienia.
-T-tak.Boli jak cholera...
-A,tam.Niedługo Ci przejdzie.I tak miałeś szczęście,że kula nie trafiła w tętnicę udową.Twój kolega mógłby Cię nie donieść żywego.
-To faktycznie pocieszające.-Odparłem z lekkim uśmiechem.
-Dobra,dobra.Lubię czarny humor.Skończyłam.Teraz nie próbuj chodzić,bo to rozwalisz.Za kilka dni powinnieneś stanąć na nogi.
-Czyli ja mam Cię nosić?-Usłyszałem znajomy głos i obróciłem się w jego stronę.
-Na to wygląda.-Zaśmiałem się,starając się nie okazywać lekkiego przypływu bólu.
-Zawsze mogę Cię toczyć...
-Spróbuj,a sam będziesz go składał.-Dziewczyna obok rzuciła,a ja machnąłem ręką.
-Spokojnie,nie mam zamiaru.
-Zostajemy tu?-Spytałem,opierając plecy o poduszkę.
-Tak.Na dzisiaj.Jestem padnięty...Nie chce mi się zapierdzielać i szukać statku...
-Też jestem wykończony.-Faktycznie czułem zmęczenie w całym ciele i nie pogardziłbym snem.Trochę mi już zimno.-Nie mam żadnych ubrań na zmianę,a moje są we krwi...
-Hm.W takim razie coś Ci znajdziemy.-Yas delikatnie mnie uniósł,co było bolesne ale do zniesienia.Może to przez zmęczenie...
-Ej,koleżka.Mamy jakieś ciuchy dla tej kaleki?-Yas zaśmiał się,a ja przewróciłem oczami.
-Żaden kaleka...
-Jak to nie.Przecież muszę Cię nosić.-Zaśmiał się ponownie,a ja nabrałem ochoty na oddanie się w ręce żołnierzy Imperium.
-Coś się znajdzie.A czego właściwie szukacie?
-Eeee...Czegoś w czym można szybko zasnąć...-Rzuciłem cicho.
-Co powiesz na kimono?Chyba jest wygodne?
-Dobra,dawaj.Będzie mu pasować.-Yas odparł i zabrał mnie i te ciuchy.
Z jednej strony mnie irytował,a z drugiej byłem mu wdzięczy że stara się o mnie dbać.Ja czułem się zbyt obolały żeby o tym wszystkim myśleć...
-Wyglądasz beznadziejnie.-Yas rzucił,a ja zmierzyłem go spojrzeniem "zabij się".-No co?
-Oszczędź sobie tych komplementów.-Zmierzyłem go z uśmiechem.-A teraz wypierdzielaj,bo chcę się przebrać.
-Nie potrzebujesz pomocy?
-Nie.Sio,bo będziesz spał na podłodze.
-Czemu nie.Podłoga jest wygodna.
-Kysz!
Wyszedł,a ja z lekkim trudem zmieniłem ubrania.Czułem się jednocześnie zmęczony,a jednocześnie tak obolały że aż mnie to rozbudzało.
-Mogę już wejść?Nie chcę nic mówić,ale zaczyna padać...
-Chodź tu,Szczoto.-Przewróciłem oczami.
-Żadna Szczoto,tylko Kapitanie Jasiu.
-W takim razie będziesz Miotłą.
-Bo wylecisz z łóżka...-Yas usiadł obok i na moment nastała niezręczna cisza.
-Dużo się dziś wydarzyło...-Zacząłem bezpiecznie.
-Ta...-Yas oparł się o poduszkę.-Wczoraj też.
On znowu do tego wraca,a ja nie mogę uciec...
-Mhm...-Mruknąłem tylko,unikając wzroku tej białej miotły.
-Czemu?-Nasze oczy spotkały się,a ja teraz nie wiedziałem co mówić,jak się zachować...
-Sam nie wiem...Zaiskrzyło jak przy spawaniu...
Yas zmierzył mnie,po czym zaczął się śmiać,a ja zmarszczyłem lekko brwi.
Nie wiem co go bawi...
-To było słodkie...Ale wiesz co.Chodźmy spać.Padam z nóg.
Poczułem,że się rumienię...No nie...
-A mogę...się przytulić?
Miałem ochotę się za to zabić...
Nie powinienem o to pytać...
-Czemu nie.Zawsze będzie mi cieplej.-Zaśmiał się,a ja niepewnie przysunąłem się do jego piersi.
Że też musiał spać bez koszulki...
To wygląda dziwnie...
Ale czuję się dobrze w tej sytuacji...
Nawet ból mi nie przeszkadza...
Co jest ostatnio ze mną nie tak?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro