Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nerwica Kapitana Miotły

*Yas*

W końcu przerwaliśmy ten pocałunek,a ja średnio wiedziałem jak reagować.Miałem ochotę schować się do szafy i udawać,że mnie tu nie ma.Spojrzałem tylko na mechanika,który odsunął się nagle i zamrugał z niedowierzaniem.

-P-Przepraszam.-Odparł nagle,po czym podniósł się i ruszył w kierunku drzwi.-To nie powinno mieć miejsca...

Rozejrzałem się zdezorientowany w zupełnej ciszy.Może i cieszyłby mnie teraz ten zupełny brak atencji,ale akurat jak na złość miałem ochotę pogadać z kimś o tym,co teraz czuję...Cholera...Powinienem zachować teraz zimną krew,ale nie mogłem.Gdybym nie był ranny,to biegałbym po pokoju jak powalony...
Sam nie wiem...

Ten mechanik zamieszał mi w głowie.

************************************
Śniły mi się w cholerę dziwne rzeczy i Zed na rowerku dla dzieci,więc coś ze mną jest chyba nie tak.Nie mam pojęcia jakim cudem zasnąłem tej nocy.Zmusiłem się do wstania.Yi nadal się nie pojawił.Ani na holu ani w głównym kokpicie.Może postanowił odejść?Nieee, nie miałby gdzie.Jesteśmy przecież w próżni...

-Witaj Farbowany Łbie!- Jinx jak zwykle musiała się tu napatoczyć. Ona ma jakiś radar,czy co?

-Żadny Farbowany Łbie.Nienawidzę gdy tak mówisz...

-Czyli muszę tak mówić wcześniej!Zaśmiała się.

Przewróciłem oczami i zacząłem grzebać w lodówce.

-Paliwo nam się kończy.-Usłyszałem głos mechanika.Wydawał się jakiś przybity,gdy mnie zobaczył.

-Nie przesadzaj.W schowku powinny być jakieś kanistry z paliwem.Ostatnio je napełniałem.

-No problem w tym,że ich nie ma...

-Jak to?-Zmierzyłem wszystkich i mój wzrok zatrzynał się niczym policyjna lampa.-Jinx?

-Co ja?

-Gdzie jest nasze paliwo?

-No...Chciałam gdzieś położyć karabiny i...

-Chcesz mi powiedzieć,że całe w cholerę trudne do znalezienia paliwo,specjalnie do tego typu statków,za które prawie nogę oddałem, lata teraz gdzieś po kosmosie,bo wyjebałaś je przez śluzę żeby postawić tam kilka głupich karabinów?

-Może...-Pisnęła,rozglądając się jakby szukała ratunku.

-W takim razie ja wyląduję,a wy się nie pozabijajcie.-Sona odparła,a ja spojrzałem na nią kiwając głową.

-Tylko błotników nie zarysuj.Yi je wczoraj polerował.

-Czy ta zmarszczka na Twoim czole jest normalna?-Jinx uniosła dłoń,a ja pierdolnąłem pięścią w stół,aż szklanki podskoczyły do góry.

-Ona pokazuje jak bardzo chcę,żebyś zawisła nad Imperium jako wycieraczka tego snoba z łopatą!

-No przepraszam!-Zaczęła machać łapami.

-Wypierdzielaj po to paliwo,bo wylecisz przez rurę od kibla prosto w próżnię.Albo...podrzucę Cię do Kajaka z dopiskiem,że może Cię zgwałcić!

Jinx poleciała,aż prawie wyjebała stół.Przewróciłem oczami ze zrezygnowaniem.

-A mamusia mówiła,żebym piekł bułeczki...Ale nie.Kupcie drogi statek kosmiczny-mówili,wydajmy hajs Yasa-mówili,będzie fajnie-mówili.A zawsze mogłem iść na fryzjera...

-Brak Ci zmysłu artystycznego,Kapitanie.-Mechanik zaśmiał się.

-Milcz,bo Cię poślę do Kajaczka razem z Jinx.

-Podziękuję.Nie mam ochoty spotykać tego wariata z kosą...

Widziałem,że jest jakiś spięty...

-Tooo...Jak Twoja rana?

-A całkiem nieźle.Trochę boli,ale to nic w porównaniu z bólem egzystencjalnym którego doznaję przy rozmowach z Jinx.

Yi zaśmiał się.Wydawał się trochę mniej zestresowany.

-Przynajmniej macie tu wesoło...

-Nah.Mam nadzieję,że znajdzie szybko to paliwo,bo inaczej jesteśmy w dupiu.Tylko gdzie my wylądowaliśmy...-Rzuciłem okiem przez okno i potarłem oczy.

-Sona chodź tu i mi zdziel,bo mam zwidy!

-Nie masz.Tak się składa,że byliśmy w pobliżu.

-W takim razie możemy iść na ploty z kolegami...

-Jak ktoś załatwi Ci balkonik...

-Nic mi nie jest.

-Siwy włos i wkurwiona mina...W sumie...A rentę już masz?-Yi podłapał humor od Jinx i zaczął mnie wkurwiać.

-Bo zaraz Cię zapakuję do tego kartonu i skończysz jako zabawka dla Kajaczka...Chociaż w sumie nie wiem czy mu się spodobasz,bo on rucha się z wielką ośmiornicą...

-Skąd ty wiesz takie rzeczy.

-Nie pytaj.Ściany mają uszy,a te uszy teraz krwawią od środka.

-Skoro mówiliście coś o wyjściu...-Mechanik wzruszył ramionami.

-Znowu mam Cię niańczyć?

-Popilnuję Ci półki na książki,żeby nie warczała.

-Dobra.Będziesz ją trzymał przez kilka godzin,a ja zrobię porządki.

Mechanik przewrócił oczami,a ja dopiłem moją kawę.Wystygła i smakowała jak żarty Jinx.Jednym słowem:chujowo.

Czy ktoś znowu zapomniał kupić cukier,że to takie gorzkie!?

************************************
-Czemu tu musi tak pizgać...-Mruknąłem,a Yi przekrzywił głowę.-Włosy mi się rozwalą.

-Zawsze mogę Ci je skołtunić jak chcesz.

-Wtedy będzie Cię czekał większy opierdol niż Jinx kiedykolwiek...

-Jasne,jasne.-Odparł pewnie.

-To mówiłeś,że chcesz iść na drinka...

-E...No możemy,ale ja nie znam za bardzo tego miejsca.

-Hm.Trochę się tu pozmieniało,odkąd ostatnio tu byłem.

-Więc?

-Nie wiem,zdaję się na Ciebie.Gdzieś się zaszyjemy i będzie okej.

Dotarliśmy do czegoś w rodzaju baru.W sumie to nabrałem ochoty na powrót do statku,gdy zobaczyłem żołnierza w mundurze Imperium.Chociaż jego Ioniańskie rysy twarzy,raczej umiejscowiały go w roli dezertera,ale nigdy nic nie wiadomo.

-Tooo...Może pogadamy o tym wiesz,co wczoraj...Wiesz...

Yi zamrugał kilkukrotnie,po czym spuścił wzrok.

-Możemy...Ale nie wiem czy to dobry moment,bo nie umiem tego wyjaśnić.

-Masz rację.To nie jest dobry moment...

Przed nami stanęła niezręczna cisza,która mnie ciut dobijała.

-Pójdę sprawdzić czy Jinx ma paliwo i zaraz wracam.-Odparłem pospiesznie,a mechanik pokiwał głową i zaczął sączyć drinka.Chyba nie powinienem zostawiać go samego, ale Jinx tym bardziej...

Gdy wróciłem,to kilka minut zajęło mi znalezienie Yi.W końcu udało mi się.

-Szukałem Cię...-Odparłem z lekkim wyrzutem i zauważyłem,że mechanik ma oczy pełne łez.-Co się stało?

-Ja...Cholera,przegrałem cały mój hajs w pokera...

Zamrugałem kilkukrotnie,jakby powiedział że Jinx go rakietką pierdoliła.

-Czemu z wami zawsze są problemy...Dobra,spróbuję to odzyskać.-W sumie mecz pokera wydawał mi się całkiem dobrą odskocznią od codziennego wkurwienia.

Chociaż miałem wrażenie,że ten koleś w mundurze Imperium mnie obserwował...

Olewając ten fakt,podbiłem do kolesia który wyruchał Yi w karty,proponując kolejną rozgrywkę.
Typek zgodził się zawzięcie,jakby czekał na kolejny zysk.
W sumie,to nie wiem jak dobry jest ale ja jeszcze nigdy nie przegrałem.

Yi gapił się raz na mnie,raz na ludzi w tłumie ze stresem.Machnąłem ręką aby go uspokoić.Nie powinien się tym martwić.Przynajmniej narazie...

*Yi*

Gapiłem się na białą miotłę wystającą nad tłum ludzi.Wolałem nie podchodzić blisko,jeszcze ten koleś przypomniałby sobie o mnie.Yas wydawał się uradowany faktem,że może z kimś pograć.Ja za to czułem się beznadziejnie.Chciało mi się wymiotować od tego całego natłoku ludzi.Głównie dlatego,że było tu duszno...
Usiadłem sobie na skraju,przed wejściem.Tutaj nie było takiego zgiełku jak w centrum lokalu.Odetchnąłem,gapiąc się na przemęczone życiem skutery.Prezentowały się tak źle,jak moje umiejętności strzelania z karabinu.
Cholera zrobiło mi się tak nudno,że prawie zasnąłem.

-Yi.Już jestem.-Usłyszałem znajomy głos i spojrzałem w górę.-Odzyskałem Twoją kasę.To nie było trudne,po prostu nie umiesz grać.

-Em...Odparłem,wskazując palcem na tył.-Dziękuję,ale sądzę że powinniśmy się zwijać.

Yasuo chyba także zauważył tych obserwujących nas żołnierzy Imperium.Czy oni są już wszędzie?

-Masz rację.Spierdalamy stąd.

Żołnierze ruszyli za nami.Musieli nas od dawna obserwować...
Pobiegłem za Yasem,który był znacznie szybszy niż ja,przynajmniej kiedy musiałem biegać w tych mega niewygodnych butach...Z trudnością dotrzymywałem mu kroku.
Ci z Imperium nadal nie odpuszczali.Pociski z działek latały w powietrzu,a ja miałem wrażenie że wyląduję na tej słynnej imperialnej arenie Noxusu.Nie wyobrażam sobie tam siebie...No chyba,że jako dywanik pod nogi Imperatora...

-Gdzie biegniemy!?-Rzuciłem do Yasa,a on machnął ręką ale nie przestawał biec.

-Nie mogą namierzyć naszego statku.Nie martw się,wpadniemy do mojego kumpla.

Pokiwałem głową i starałem się dorównać tempem do białej miotły.

Te alejki wydają się coraz dłuższe...

Nagle poczułem rwący ból w udzie i wydałem z siebie cichy okrzyk,osuwając się na ziemię.Cholera...Trafili mnie...

-Biegnij,do jasnej...-Syknąłem na Yasuo,który zatrzymał się i ruszył w moją stronę.

-Sorki,ale swoich nie zostawiam.-Odparł,po czym wziął mnie w ramiona i ruszył do narwanej ucieczki.-Gdzie Cię trafili?

-Nie wiem...Chyba w udo...-Rzuciłem,ściskając krwawiącą nogę.-Mocno krwawię.

-Wytrzymaj.Zaraz będziemy.

W końcu chyba zgubiliśmy tych żołnierzy,bo okrzyki umilkły.Yas zatrzymał się na moment,po czym zrobił kilka kroków w kierunku otoczonego murem miejsca.Trochę bolała mnie noga i kręciło mi się w głowie...

-O,ty tutaj.Jaki ten świat mały...

Ujrzałem tego kolesia,które spotkaliśmy na koncercie.Teraz miałem jak największą ochotę zemdleć albo rzygnąć...

-Wiesz,tak trochę sobie uciekamy...-Yas rzucił spokojnie,a ja zacząłem wierzgać nogami.

-Wykrwawiam się!Haaalo!

-A,no tak.Yi jest ranny.Znajdzie się,ktoś kto szybko się nim zajmie?

-Jasne.Poczekaj,zaraz pójdę po Iris.

Kręciło mi się w głowie tak bardzo,że nie miałem już siły się rozglądać.Niech ktoś się mną szybko zajmie...

-Ojej,a jemu co się stało!?-Damski głos otulił powietrze.-Biedny!

-Dostał kulkę.Trochę szybko traci krew.

-Dajcie go tu,a nie gadacie.Już się biały zrobił!

Miałem wrażenie,że w tym momencie odpływam.Chociaż sam nie wiem czy straciłem przytomność...Cholera...

*Yas*

Ayron gadał o jakichś bzdurach,a ja zerkałem co jakiś czas na okno.Ciekawe co z Yi.Chyba zezgonował jak go niosłem,ale mam nadzieję że już odzyskał przytomność.

-Słuchasz mnie Miotło?

-Tak...to znaczy nie...-Odparłem z lekkim zawstydzeniem,gapiąc się w filiżankę z herbatą.

-Twój kumpel jest w dobrych rękach.Nie martw się nim,szybko wróci do siebie.

-Wiem,ale...Kurde coś każe mi o tym wszystkim myśleć...

-To w takim razie,powiedz co u Twojej załogi.

-Akurat o to musiałeś spytać?-Przewróciłem oczami,a Ayron wybuchł śmiechem.-Mam ochotę zatłuc Jinx dzisiaj,a co?

-Czyli po staremu.-Odparł wesoło,ale ja nie mogłem przestać myśleć o rannym mechaniku.-To dobrze.

-Mam dziś ochotę paść na ziemię i udawać,że nie żyję...-Rzuciłem,przeciągając się.-Potrzebuję chyba ze dwudziestu godzin snu,żeby pozbyć się tego uczucia.

-Doskonale Cię rozumiem.-Stary kumpel pokiwał głową.-Żyję z babami.Nie wiem co to długi sen.

-Może jednak zajrzę...Wiesz...

-Idż,bo Cię nosi.

-D-dzięki...-Mruknąłem cicho,idąc w kierunku budynków na końcu muru.

*Yi*

-Dobra,teraz gadaj czy masz czucie w nodze.-Ta miła kobieta,której imienia nie pamiętałem machnęła ręką,a ja otrząsnąłem się z lekkiego potępienia.

-T-tak.Boli jak cholera...

-A,tam.Niedługo Ci przejdzie.I tak miałeś szczęście,że kula nie trafiła w tętnicę udową.Twój kolega mógłby Cię nie donieść żywego.

-To faktycznie pocieszające.-Odparłem z lekkim uśmiechem.

-Dobra,dobra.Lubię czarny humor.Skończyłam.Teraz nie próbuj chodzić,bo to rozwalisz.Za kilka dni powinnieneś stanąć na nogi.

-Czyli ja mam Cię nosić?-Usłyszałem znajomy głos i obróciłem się w jego stronę.

-Na to wygląda.-Zaśmiałem się,starając się nie okazywać lekkiego przypływu bólu.

-Zawsze mogę Cię toczyć...

-Spróbuj,a sam będziesz go składał.-Dziewczyna obok rzuciła,a ja machnąłem ręką.

-Spokojnie,nie mam zamiaru.

-Zostajemy tu?-Spytałem,opierając plecy o poduszkę.

-Tak.Na dzisiaj.Jestem padnięty...Nie chce mi się zapierdzielać i szukać statku...

-Też jestem wykończony.-Faktycznie czułem zmęczenie w całym ciele i nie pogardziłbym snem.Trochę mi już zimno.-Nie mam żadnych ubrań na zmianę,a moje są we krwi...

-Hm.W takim razie coś Ci znajdziemy.-Yas delikatnie mnie uniósł,co było bolesne ale do zniesienia.Może to przez zmęczenie...

-Ej,koleżka.Mamy jakieś ciuchy dla tej kaleki?-Yas zaśmiał się,a ja przewróciłem oczami.

-Żaden kaleka...

-Jak to nie.Przecież muszę Cię nosić.-Zaśmiał się ponownie,a ja nabrałem ochoty na oddanie się w ręce żołnierzy Imperium.

-Coś się znajdzie.A czego właściwie szukacie?

-Eeee...Czegoś w czym można szybko zasnąć...-Rzuciłem cicho.

-Co powiesz na kimono?Chyba jest wygodne?

-Dobra,dawaj.Będzie mu pasować.-Yas odparł i zabrał mnie i te ciuchy.

Z jednej strony mnie irytował,a z drugiej byłem mu wdzięczy że stara się o mnie dbać.Ja czułem się zbyt obolały żeby o tym wszystkim myśleć...

-Wyglądasz beznadziejnie.-Yas rzucił,a ja zmierzyłem go spojrzeniem "zabij się".-No co?

-Oszczędź sobie tych komplementów.-Zmierzyłem go z uśmiechem.-A teraz wypierdzielaj,bo chcę się przebrać.

-Nie potrzebujesz pomocy?

-Nie.Sio,bo będziesz spał na podłodze.

-Czemu nie.Podłoga jest wygodna.

-Kysz!

Wyszedł,a ja z lekkim trudem zmieniłem ubrania.Czułem się jednocześnie zmęczony,a jednocześnie tak obolały że aż mnie to rozbudzało.

-Mogę już wejść?Nie chcę nic mówić,ale zaczyna padać...

-Chodź tu,Szczoto.-Przewróciłem oczami.

-Żadna Szczoto,tylko Kapitanie Jasiu.

-W takim razie będziesz Miotłą.

-Bo wylecisz z łóżka...-Yas usiadł obok i na moment nastała niezręczna cisza.

-Dużo się dziś wydarzyło...-Zacząłem bezpiecznie.

-Ta...-Yas oparł się o poduszkę.-Wczoraj też.

On znowu do tego wraca,a ja nie mogę uciec...

-Mhm...-Mruknąłem tylko,unikając wzroku tej białej miotły.

-Czemu?-Nasze oczy spotkały się,a ja teraz nie wiedziałem co mówić,jak się zachować...

-Sam nie wiem...Zaiskrzyło jak przy spawaniu...

Yas zmierzył mnie,po czym zaczął się śmiać,a ja zmarszczyłem lekko brwi.
Nie wiem co go bawi...

-To było słodkie...Ale wiesz co.Chodźmy spać.Padam z nóg.

Poczułem,że się rumienię...No nie...

-A mogę...się przytulić?

Miałem ochotę się za to zabić...
Nie powinienem o to pytać...

-Czemu nie.Zawsze będzie mi cieplej.-Zaśmiał się,a ja niepewnie przysunąłem się do jego piersi.

Że też musiał spać bez koszulki...
To wygląda dziwnie...
Ale czuję się dobrze w tej sytuacji...
Nawet ból mi nie przeszkadza...

Co jest ostatnio ze mną nie tak?





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro