7
- Dobra dobra jeszcze raz!
Pisałem włączając kolejny raz trasę. Chłopak obok mnie był mocno wkurozbt sam bym był przegrywając tyle razy.. Położyłem dłonie na konsoli i wskazałem ekran.
- Patrz Williamie, tak wygląda twarz zwycięzcy. - wskazałem swoją facjatę i zwróciłem się w stronę ekranu.
Wyścigi samochodów to jedna z tych gier które lubiła moja siostra. Tylko jedna osoba jest lepsza niż ja. A raczej była.
Konsola w moich dłoniach była tak gorąca że mógłbym skarżyć na niej jajecznicę a chłopak obok był równie gorący nie wiem czy to że złości czy dlatego że faktycznie jest przystojny i tego mu zazdroszczę.
Zaklnal kolejny raz gdy go wyprzedziłem.
- Jak ty to robisz na świętego ojca Lucyfera!
- po pierwsze nie wiem jak stworzyłeś zdanie zestawiając świętego ojca i Lucyfera ale ja mam przewagę, czule zręczne palce. Kurs szydełkowania nie poszedł na marne.
- szydełkujesz? To przypadkiem nie są testy obowiązkowe takie wiesz kwalifikacyjne na "babcię".
Prychłem od tego stwierdzenia i już miałem ostatnia prostą kiedy mój pad wyleciał gdzieś w kosmos a nade mną zawisł chłopak.
- nie wolno ci ze mną wygrywać.
- a to dlaczego?
Sięgnęłem ręką po pada ale mój zamiar został zniweczony Mo na mojej ręce wylądowała ręką chłopaka którą lekko zacisł spoglądając w ekran. Wyprzedzał mnie opierając się lekko kolanem o moje ciało.
- Will wiesz że to bardzo nie ładnie? Podstępy są nie przyzwoite.
- Cały jestem nieprzyzwoity. - Oparł się łokciem teraz lądując na moim ciele. - Przecież to nie oszustwo, pad ci wypadł a ja tylko trzymam cię za rękę. Jeśli zaprzeczasz i podasz mi argument to przyznam się do oszustwa.
Wyszczerzył swoje kły i kiedy usłyszałem dźwięk trąbek spojrzałem na ekran i wyświetlający się napis że wygrał.
- To bardzo uczciwe, tak jak to co teraz zrobię ja.
Objęłem go nogami w pasie i chwytając za ten okropny golf odwróciłem sytuację. Teraz on był na dole i zdecydowanie podobało mu się to że igram sobie w te samą grę co on. Zbliżyłem twarz do niego tak jak wcześniej on się zbliżył w kawiarni. Odepchnęłem jego włosy z twarzy i dziko się uśmiechając przestalem czuć przerażenie... może to dlatego że zasłaniał oczy a może dlatego że moje ataki są słabsze odkąd lepiej mi się oddycha. Wciąż nie chciałem by się zbliżał kiedyś będzie musiał zdjąć te okulary a gdy zobaczę jego oczy przerażenie wróci. Zresztą nie zależy mi na tym, przecież on nawet mnie nie lubi. To gra w której on próbuje się zaprzyjaźnić, potem nadejdzie momęt jak w każdym filmie, książce i co gorsza w życiu codziennym, wyciągnie brudy jakie w zaufaniu mu będę chciał oddać, Zwróci mi je wbijając jak nóż w plecy.
Dlatego czas przerwać te śmieszna grę, bo posuwa się to za daleko.
Zniżyłem wzrok na blade usta chłopaka i prychajaąc lekko wsadziłem rękę na jego kark oczywiście drugą trzymając jego dłoń. Lekko podniosłem go z podłogi by odsunąć sobie dojście do szyji. Moje kolano znalazło się przy jego kroczu... był dziwnie bezwładny jakby chciał sprawdzić co robię, jakby nie rozumiał i testował co się stanie gdy go będę dominował. Już miałem przyłożyć usta w jednym z delikatnych miejsc, tam gdzie wystawał tatuaż. Każdy kto taki nosi w pobliżu tego miejsca jest wrażliwy na każdy dotyk i wstrząs. Uśmiechając się już miałem przyłożyć swoje własne suche wargi ale w ostatnim momencie zmieniłem kierunek do jego ucha.
- No homo.
Bez żadnych emocji moje słowa opuściły usta. Podniosłem się z ziemi jednocześnie z niego biorąc robię wodę. 1:0 dla Dippera.
°°°
Pierwsze co stało się po wkroczeniu do szkoły to Gideon zawieszający się na moim ramieniu. Cały weekend się nie odezwał. To niepodobne, zwykle telefon jest drugą mikrofalówką w moim domu. Uściskałem go kładąc głowę w Zagłębieniu jego szyji. Wzdrygnał się ale nie odsunął. To zabawne zważywszy na fakt że jest dość mocno zaskoczony. Jemu też zazdroszczę, jest wyższy a młodszy niż ja.
- Dipper, długo się nie widzieliśmy.
- Masz rację dość długo.
- Jest i nasza para roku! - Zmrużyłem oczy wyglądając za ramię przyjaciela.
Jake. Stał jak gdyby nigdy nic. Sądziłem że go wyleją ale pewnie nawet Gideon nie wie że to on mnie pobił. Zresztą to nie ważne. Stał za nimi William z chytrym uśmiechem. Wciąż miał okulary. Mrugłem wcześniej do Gideona oznajmiając że ma się dopasować.
- Zazdrościsz? Gideon z chęcią się mną podzieli, chociaż nie wiem czy będziesz chciał schorowanego chłopczyka.
Dosunęłem ręką tyłek przerażonego Gideona który dopiero po chwili pojął moja grę i założył mi rękę w pasie starając się nie roześmiać. Musiał odwrócić twarz.
Teatralnie zaczełem kaszleć przypominając tamtemu chwilę gdy niemal się dusiłem.
- Nie jestem gejem Pines. Pasujecie do siebie para debili.
- Możliwe że jesteśmy debilami, bynajmniej ty jesteś na pewno.
Toczyłem te wymianę słów dalej widząc że pacyfika wynurza się z tłumu który zaczyna nas otaczać, a może raczej przyglądać się niby to z ukrycia. W tym mieście bujka była by niezłą atrakcją.
- Nie za dobrze cię przetrzepaliśmy? może upadłeś na głowę sądząc że twoje pyskowanie się na tobie nie odbije.
- Ta, równa walka i honor, to co lubię najbardziej. Nie obchodzi mnie co zrobicie ze mną, gorzej jeśli się dowiem że zrobiliście coś moim bliskim.
Spojrzałem w jego oczy a on prychł i zbliżył się przekrzywiając głowę.
- Dobra. W życiu nie ruszymy twoich znajomych jeśli...
W tedy zobaczyłem wzrok Williama na sobie i Gideona który się przestraszył. Ja natomiast przeczesałem włosy.
- jeśli co Jake?
- Jeśli odważysz się pocałować swojego chłopaka, no wiesz ty Gideon, tu teraz.
Zaśmiał się kpiąco a ja uniosłem brew. Sądził że jestem ciotą? Zastygłem w bezruchu. Z jednej strony ja się nie bije szczerze mówiąc nie zrobi to większego chaosu z moją orientacja ponieważ nigdy nie wątpiłem że lubię tylko dziewczyny, pocałunek z chłopakiem będzie jak dodatkowe przeżycie utwierdzajace mnie jak kotwica że wolę kobiety. Zresztą to nie o to chodzi. Po pierwsze potencjalne osoby homoseksualne w mojej szkole mogą zobaczyć że nie brzydzę się bliskości facetów co znaczy że mogą chcieć mnie dla siebie, bynajmniej z tego co mówi pacyfika jest kilku którzy uważają że jestem super uroczy co super mnie drażni. Po drugie Gideon, on sam może to go nie chcieć a jedynie mógłbym spowodować że tego nadziani rodzice go znienawidzą.
Spojrzałem na Gideona a ten czerwony jak pomidor odwrócił wzrok.
Ostatnio w tej szkole za dużo się dzieje. Westchnęłam patrząc na te chora grupę i Williama który mimo bycia szefem oglądał to co się dzieje. Niczym cień.
Wróćmy do mnie. Nie mam nic do osób homo, ale udowadniać że się taka osoba jest utwierdzi ich że faktycznie jestem w związku z gideonem.
- Tchórzysz Pines?
Zaraz cię pierdolnę Jake to zobaczysz jak tchórzę. Zobaczyłem Pacyfiku litra niczym demon wyskoczyła w stronę tego idioty.
- Nie możesz ich do tego zmusić, pojebało cię!? Jake!
Ale było o pięć sekund za późno. Zaczął odliczać nie wiadomo co.
- Jeśli tego nie zrobisz postaram się by twoje życie było piekłem, zacznę od niego. - wskazał Gideona. - trzy...
Potem zobaczyłem że nawet nie patrzył na mnie. Gideon się rumienił ale nie że stresu czy z głupoty tej sytuacji, za to ja się rumieniłem z głupoty. Gideon się rumienił bo chciał się zarumienić. Nie zrobi pierwszego kroku a chce tego.
On się bał.
- Dwa...
To sprawi mu ból jak cholera... a może i nie. Nie wiedziałem patrzyłem na bok twarzy chłopaka oświetlonej słońcem. Już miał zginąć ostatni palec kiedy zrobiłem coś czego po sobie nie oczekiwałem.
Łapiąc mocno koszule przyjaciela zmusiłem by się pochylił dzięki czemu sięgnęłem powoli do jego warg. Dziwnogedon musiał złożyć pokłon właśnie tej sytuacji bo nic dziwniejsze go nie będzie.
Chłopak który kochał moja siostrę teraz gorączkowo zaciskał palce na moim biodrze.
Miał ciepłe i wilgotne usta. Przyjemne pełne. Skłamał bym mówiąc że mi się nie podoba, dobrze się całował. Wystawiłem środkowy palec w stronę grzybki chłopaków i zamykając oczy lekko polizałem usta Gideona, odrazu je otworzył niemiłosiernie szybko szybko zmieniając dominację. Oboje wiemy że to wystarczyło ale moja ręka wylądowała na jego karku a on lekko sapiąc pozwolił mi nabrać powietrza. To znaczyło koniec. Otworzyłem oczy widząc te błękitne, zdziwione. Miał mocne wypieki. Odsunęłem od niego twarz i zsunęłem rękę na plecy.
- Wystarczy ci Jake? Może teraz twoja kolej?
Syknęłem łapiąc rękę Gideona by odejść od tego całego zdarzenia. Jake otwierał usta z zdziwienia. To że nazwał nas para nie znaczyło że w to wierzył. I dobrze, ma nauczkę. Czułem się jednak dziwnie. Jakbym nie powinienem robić tego. Coś wierciło we mnie dziurę i zastanawiam się czy to to samo co wzrok Williama który wydawał się wysoko zaskoczony. Te okulary ... dziwne że się nie topią od tego spojrzenia pod nimi.
°°°
Geografia. Kolejne minuty. William się nie odzywał. Wydawało się by że nic więcej się dziś nie stanie, a może to właśnie początek.
- jesteście razem?
Nie wiem co odpowiedzieć. Uzgadniane z Gideonem tego co się stało graniczyło z cudem bo unikał mojego wzroku i nie słuchał mnie wcale. Wykorzystałem go a on widocznie uważa mnie za atrakcyjnego. Skoro mi to nie przeszkadza a jego bliskość jest wręcz przyjemna to mogłem śmiało powiedzieć mu to co mogłem chodź z drugiej strony wczoraj powiedziałem że nie jestem homo.
- tak.
Ale nie byłem z Gideonem. Zresztą co za różnica. Nie jestem gejem. Tak?
- Kłamiesz?
Nie.
- tak.
Dlaczego mówię wszytko na odwrót.
- Więc po co to było?
- Nie próbuj udawadniać że zrobiłem źle. - syknęłem.
- Pójdziemy na spacer po szkole?
- nie udawaj że ci na mnie zależy.
Teraz patrzyłem w ramkę czarnych okularów. Wydawał się wściekły, było od niego tak silne ciepło że sam nie rozumiem dlaczego nie wzywają jeszcze straży pożarnej i pogotowia.
- A jeśli zależy?
- Nie znasz mnie.
- Chce poznać ale nie ułatwiasz mi tego.
Złapał mocno moje kolano. Zaraz zedrze mi spodnie tym piekielnym dotykiem. Co za dupek.
- Udław się kolbą kukurydzy.
- Więc tak teraz to nazywasz? - Zachichotał ale w tym śmiechu było więcej złości niż chumoru. - czemu mnie odpychasz.
- Napisać ci listę alfabetycznie? Mogę wymienić najważniejsze powody, jesteś niebezpieczny...
- zgadza się - poprawił włosy.
- jesteś dupkiem.
- zgadza się - Delikatnie zaczął zdejmować dłoń.
- przyciągasz za dużo uwagi, nie lubię jej.
- zgadza się. - znów wzrokiem był na mojej twarzy.
- Wywołujesz mój lęk, robisz co chcesz, lekceważysz to na czym mi zależy.
- zgadza się , zgadza się i zgadza się. Nie kłamię, mam za to plus?
- Nie mówisz mi prawdy. Jest z tobą coś nie tak, bardzo nie tak.
Pokiwał głową odrzucając mój zeszyt na bok. Niemal wbił paznokcie w deskę lekko się nachylając.
- a jednak nie drzysz gdy jestem bardzo blisko. Nie bałeś się wczoraj dotknąć mnie w sposób którym zawne obdarzyłeś już kogoś bądź chciałeś. Nie boisz się śmierci a jednak nie pozbawiono cię leku. Pierwszych dni nie mogłeś wysiedzieć obok mnie. Tydzień temu zemdlałeś od patrzenia mi w oczy więc dlaczego teraz się nie boisz?
- trudno mnie wystraszyć. A na życiu mi nie zależy.
Odsyknałem zaś kobieta spojrzała ku nam.
- Panowie czy wy znów macie problem?
- Zaraz! Szukamy mojej zatyczki, spadła!
Krzykł William nade mną łapiąc mój podbródek z dziwną nienawiścią.
- Skoro nie boisz się śmierci to dlaczego wogóle się boisz, nie widzisz jak dziwnym jest to absurdem?
- Widziałem wiele rzeczy ale to co mnie przeraża nie jest do pokonania, puki istnieje chodź jedna dusza to zawsze będzie w mojej głowie, nawet w tedy gdy trzy stopy pod ziemią będę się rozkładał.
- Dlaczego nie drzysz Dipper, bałeś się mnie.
- Dobrze wiesz dlaczego, zasłaniasz oczy, to ich się boję. Zostaw mnie w spokoju. To że się nie duszę nie znaczy że nie zacznę.
- Uciekasz od tego. Ciągle uciekasz Dipper a może zmierzysz się z koszmarami co? Z tymi gdzie widzisz mój wzrok. Widzisz go? śniłeś już o mnie jestem prawie pewien.
- do czego zmierzasz.
- Po prostu ciekawi mnie dlaczego wciąż się mnie boisz, chodź powodu nie masz Pines. Oboje to wiemy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro