1
Drżącymi rękoma uniósł pudełko tabletek dysząc, ledwo łapiąc oddech. Kuląc się z bólu rozsypał je na podłodze, a potem dwie z nich wsadził do ust i przełknął. Słysząca to z dołu kobieta przybiegła szybciej niż zwykle, a potem złapała duszącego się chłopaka i podała mu wodę. Łapczywie zaczął pić, jakby to było zbawienie, a potem otarł usta ze śliny.
- Wybacz, ciociu...
Wyszeptał niemal niesłyszalnie, a ona pomogła mu wstać i rozejrzała się po pokoju zabierając żółte i trójkątne przedmioty. Przykryła go kołdrą i zaczęła zbierać leki do pudełka. Nie tak wyobrażała sobie spędzać czas z chrześniakiem. Ale gdy usłyszała o tragedii nie miała wyjścia. Jej wychowanek co noc śnił o złotych oczach, które zabijają jego rodzinę, choć policja mówiła, że było ślisko i to był nieszczęśliwy wypadek. On jednak nie wierzył. Obwiniał się i wtedy zaczęły się ataki paniki. Odrętwienie, drżenie ciała, a czasem spadek temperatury. Przedmioty barwą i kształtem przypominające mu jego stwora, były niemal zakazane. Do tego stopnia, że ciotka nie kupowałam nawet cytryn, by nie zaczął się trząść lub tracić oddech.
Próbował chodzić do szkoły, ale zawsze wracał stamtąd w gorszym stanie niż był. Dipper nie chciał wyglądać na świra, ale ból psychiczny powoli go zabijał. Sam z siebie.
Ciotka nie chciała tego robić, ale nie miała wyjścia. Wyjęła telefon szybko wybierając numer i gdy wyszła, spojrzała w lustro.
- To go zabija. Zabierzcie go stąd, póki jeszcze oddycha.
Rozdział poprawiony przez torka24
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro