Rozdział 5
Wytarłam spływające łzy po twarzy i dokończyłam herbatę.
— No to, ja już idę. Dziękuję za herbatę — powiedziałam.
Ubrałam kurtkę i zamierzałam już wyjść, lecz zatrzymał mnie Grant.
— Trzymaj — rzekł i podał mi reklamówkę.
Zajrzałam do środka, a tam było jedzenie.
— Nie mogę tego przyjąć i tak już zrobiłeś dla mnie więcej niż inni — odpowiedziałam i chciałam mu oddać torbę.
— Nie, to dla ciebie. Na pewno ci się przyda - oznajmił chłopak.
Westchnęłam i jeszcze raz podziękowałam Grant'owi po czym wyszłam z jego domu. Skierowałam się do opuszczonego budynku w którym spałam.
~ Time skip ~
Następnego dnia obudziłam się w miarę wyspana. Wstałam z podłogi. Nagle do środka ktoś wszedł. Przestraszyłam się. Spojrzałam w tamtą stronę. Stał tam mężczyzną w wieku, gdzieś około czterdziestu lat. Miał dość spory zarost i ubrania w gorszym stanie niż moje. Czuć było od niego woń alkoholu. Podszedł do mnie, a ja stałam jak wryta w ziemię.
— Chodź tu mała, zabawimy się trochę — powiedział mężczyzna.
Zaczęłam się cofać aż trafiłam na ta głupia ścianę. Rozglądałam w popłochu. Chciałam znaleźć wyjście, ale jedyne, które było, znajdowało się za mężczyzną.
— Niech pan mnie zostawi w spokoju — powiedziałam.
— W życiu. Idealnie nadasz się, by zaspokoić mnie — rzekł mężczyzna.
Był już bardzo blisko mnie. Zebrałam całą odwagę i siłę w sobie i uderzyłam faceta w twarz. Ręką od razu mnie zabolała. Niestety nieznajomy tylko zachwiałam się. Wykorzystałam ten moment i pobiegłam do wyjścia. Nie dotarłam tam. Ten zboczeniec dogonił mnie i przewrócił na ziemię. Zaczął mnie bić. Bolało mnie. Krzyczałam. Poczułam metaliczny posmak w ustach. Krew. Zebrałam w sobie resztki sił i kopnęłam faceta w miejsce, gdzie słońce nie dochodzi. Zrzuciłam z siebie tego bezdomnego, który zwijał się z bólu i ruszyłam do ucieczki. Biegłam ile sił w nogach. Gdy byłam już daleko, zwolniłam. Nałożyłam kaptur od kurtki na głowę, aby zakryć, chociaż część mojej twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro