Rozdział 10
Pokój dziewczyny był większy od mojego w którym obecnie mieszkałam. Zobaczyłam tam ogromną szafę. Chyba największą w całym domu. Przy oknie stało biurko na którym walała się cała masa książkę i zeszytów. Niedaleko biurka stało ogromne łóżko. Pościel, na szczęście, była ładnie ułożona. Ściany były w biało - czarne, grube pasy. Na oknach wisiały pomarańczowe zasłony.
— I jak? — Zapytała Gracie.
— Ładnie i zgaduję, że jest na pewno w twoim stylu. Sama urządziłaś? — Zapytałam.
— Oczywiście — powiedziała dziewczyna i rzuciła się na łóżko. — Chodź tutaj — poklepała miejsce obok siebie. — Musimy pogadać.
Usiadłam obok niej. Dziewczyną podniosła się do siadu i spojrzała na mnie.
— Zakochałaś się w moim bracie? — Zapytała poważnie.
— Co? Nie. On mi tylko pomógł. A do tego jest dużo starszy ode mnie. Jak dobrze liczę to dwanaście lat — powiedziałam.
— Okej. Tak tylko pytam. W co się ubierasz na kolację? — Zapytała.
Wzruszyłam ramionami.
— Wybiorę coś z ubrań, które mi dałaś — oznajmiłam.
— Nie. Ma. Mowy. Jak pojedziemy na zakupy to coś ci kupimy — powiedziała Gracie.
— Nie, Gracie. Nie chcę na nic was naciągać. I tak już dużo mi daliście. A po za tym i tak będziecie musieli zgłosić, że mieszkam u was. Potem przyjadą z pogotowia opiekuńczego i mnie zabiorą. Ucieknę i znowu będę żyła na ulicy. Czyli normalka — powiedziałam.
— To cię adoptujemy — odpowiedziała Gracie.
Pokręciłam głową.
— Za dużo już dla mnie zrobiliście — rzekłam.
Nagle do pokoju wparował Grant i oznajmił:
— Zbierajcie się. Jedziemy do miasta.
I wyszedł. Westchnęłyśmy po czym wstałyśmy i ruszyłyśmy do wyjścia.
Ubrałam swoje trampki i to byłby koniec. Stara kurtkę wyrzucili, więc nie miałam nic, aby na siebie narzucić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro