Rozdział 6
Z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Nie wiem, czemu w tej chwili. Może to przez emocje? Co ja mam teraz zrobić? Nie mam tu nikogo, kto by mi pomógł. Chyba, że... pójdę do Granta. Ale on teraz jest z rodziną albo nie ma go w domu. Ale też, co mi szkodzi? Ruszyłam w stronę domu chłopaka, którego nie dawno poznałam. Gdy tam dotarłam nie byłam w stanie podejść do drzwi. Nie chciałam zakłócać jego radości. Widziałam jak się cieszy z rodziną. To był błąd tu przychodzić. Usiadłam na mokrym chodniku.
Kolejne święta, które są do bani, a nawet gorzej niż poprzednie nie licząc tamtych pamiętnych świąt. W tym roku poznałam chłopaka, który bardzo mi pomógł i zostałam pobita oraz cudem uniknęłam gwałtu.
Wtem poczułam jak ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu. Spięłam się. Obróciłam głowę. I to był poważny błąd. Przede mną stał Grant. Był uśmiechnięty, ale gdy zobaczył jak wyglądam jego wyraz twarzy od razu zmienił się. Wstałam.
— Kto ci to zrobił? — Zapytał poważnie.
Nie odpowiedziałam mu. Nie chciałam. Mogłam tu nie przychodzić. Tylko się narzucam. Niepotrzebnie. Są święta i powinien mieć spokój.
Chłopak widział, że nic nie powiem, więc złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę swojego domu. Chciałam wyrwać swoją dłoń, ale on był za silny. Bałam się. Nie Granta, tylko jego rodziny. Jak oni zareagują, gdy mnie zobaczą? Co sobie pomyślą?
W końcu weszliśmy do środka, a raczej to ja zostałam wciągnięta, chłopak puścił moją rękę, którą natychmiast schowałam do kieszeni kurtki tak jak drugą.
— Grant? Po co wyszedłeś? — Zapytała zapewne matka chłopaka.
Kiedy weszła do korytarza i stanęła zdziwiona moją obecnością tutaj.
— Kto to jest? — Zapytała.
— Mamo, to jest Hope. Pomagam jej od kilku dni. Mieszka na ulicy — powiedział chłopak.
— Ale... — chciała coś powiedzieć, lecz syn jej przerwał.
— Mamo, są święta. Każdemu trzeba pomóc bez względu na to kim jest i gdzie mieszka — rzekł Grant.
— Tom, Tyler, Gracie, Grant oszalał — powiedziała trochę głośniej matka chłopaka.
Po chwili w korytarzu zjawili się wszyscy domownicy.
— Kto to jest? — Zapytał starszy mężczyzna.
— Twoja dziewczyna? — Zapytał drugi chłopak.
— Przestańcie. Pomagam tylko Hope i nie jest moją dziewczyną. Ma szesnaście lat i mieszka na ulicy — powiedział Grant.
— Nie wiedziałem, że gustujesz w młodszych — zaśmiał się chłopak, który zapytał czy nie jestem dziewczyną Granta.
— Och, dajcie już mu spokój. Pomaga jej i tyle. A teraz chodź Hope ze mną. Ogarniemy cię — powiedziała, chyba, siostrą Granta.
Ma chyba na imię Gracie.
Niepewnie poszłam za nią po schodach na górę. Zaprowadziła mnie raczej do swojego pokoju.
Był ładny. Ściany w kolorze beżowym. Naprzeciwko drzwi stało duże łóżka na którym była masa poduszek w różnych kolorach. Przy jednej ze ścian stała ogromną szafa do której podeszła dziewczyna. Obok szafy stało białe biurko. Zauważyłam również drzwi, które zapewne prowadzą do łazienki.
— Masz — Gracie podała mi jakieś ubrania.
Postanowiłam je przyjąć.
— Tam jest łazienka. Wykąp się i przebierz — powiedziała dziewczyna.
Skierowałam się do łazienki. Była dość sporej wielkości i ładnie urządzona. W pomieszczeniu znajdował się prysznic, umywalka i toaleta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro