10. A nawet jeśli nie trafimy, przynajmniej pobłądzimy razem
Harry
- Mogłem zostać w sypialni - westchnąłem. - Sporo osób tu się zebrało.
- Mniejszy tłum jest w bibliotece - powiedziała Noora. - Odkąd pani Marion Cage zastosowała jęzlep na dwóch Ślizgonach, większość osób wyszła. Ja właśnie się tam udaję.
- Miłej nauki - rzucił Angelo. - Ja wolę Wielką Salę, przynajmniej tu można pogadać.
- Dokładnie! - zaśmiał się Grayson. - Kto wytrzymałby w ciszy przez tyle czasu?
- Nie wiem czy wiesz, ale w bibliotece są książki, które bardzo pomogą przy odrabianiu prac. Same eliksiry zajmą mi całą rolkę pergaminu.
- Nie wiem czy wiesz, ale mamy też coś takiego jak podręcznik - przedrzeźniał ją Gray.
- Zobaczymy - mruknęła tylko i poszła.
Zajęliśmy wolne miejsce przy stole. Obok mnie dwóch chłopaków grało w szachy czarodziejów. My musieliśmy najpierw zająć się lekcjami. Jakie to męczące... Na szczęście nie było tego aż tak dużo.
- Więc eliksiry najpierw? - zapytałem.
- Yup - odparł Angelo.
- To wy zróbcie, a ja spiszę - uśmiechnął się Grayson i położył głowę na blacie.
- Żartujesz sobie! - zawołałem. - Każdy zajmie się inną definicją i szybko nam pójdzie. Albo powiem bibliotekarce Cage, że zniszczyłeś dwie książki, kiedy próbowałeś zabić pająka w naszej sypialni.
- Nie zrobisz tego - zmrużył na mnie oczy. - Wiesz co ona zrobiła kiedyś z jednym Puchonem?
- Więc? - spojrzałem na niego znacząco.
- Dobrze, już dobrze - uniósł ręce w geście poddania. - Dawać podręcznik!
Zaśmialiśmy się i skupiliśmy na zadaniu. Nie było wcale tak trudno przepisać definicję na rolkę pergaminu. Używałem swoich słów, aby nikt się nie przyczepił. Uniosłem głowę w momencie, kiedy trzech chłopaków zajęło miejsce przy drugim stole, tyłem do nas. Potem ponownie spojrzałem do podręcznika. Po kilkunastu minutach skończyłem. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na swoich towarzyszy. Byli już przy końcu. Rozejrzałem się leniwie po sali. Każdy nachylał się nad książkami, lub trzymał pióro w ręce, starannie pisząc po pergaminie.
Mój wzrok przykuła grupka uczniów, która niedawno co przyszła. Wśród nich rozpoznałem Louisa Tomlinsona. Był zabawnie malutki przy swoich kolegach. Zaśmiałem się cicho, czym zwróciłem uwagę Graya.
- Co się śmiejesz? - zapytał.
Podążył za moim spojrzeniem. Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc co było aż tak śmieszne. Pokręciłem głową i spojrzałem na swoje dłonie.
- Zachowują się jak zakochana para - skwitował niebieskooki.
Spojrzałem jeszcze raz w tamtą stronę, tym razem to ja nie rozumiałem o czym mówi. Zauważyłem jak kolega Louisa się do niego przytula. Owinął ramiona wokół niego i szeptał coś na ucho, nosem zahaczając o jego włosy. Nie wyglądało na to, aby szatynowi to przeszkadzało. W sumie to niewinne wygłupy kolegów... Grayson też nieraz robi ze mnie wieszak, na którym może się uczepić niczym małpa drzewa.
- Jesteś zazdrosny? - zapytał Angelo.
- Co? - zamrugałem szybko oczami.
- Tak się na nich gapisz, jakbyś miał ich pożreć - wytłumaczył, wzruszając ramionami.
- Nie kpij ze mnie - prychnąłem.
- Chodź tu Hazz! - zawołał Grayson i owinął mnie szczelnie ramionami, śmiejąc się jak głupek.
- Oczep się ode mnie! - powiedziałem głośno.
- Nie ma to jak przyjacielski przytulas - skwitował. - Teraz lepiej się czujesz? - wyszczerzył się szeroko, pokazując zęby.
- Spadaj! - odparłem, lecz pomimo tego zaśmiałem się szczerze. - Ja już skończyłem, a wy głupki?
- Pięknie odrobiłem, panie profesorze - powiedział, ledwo hamując śmiech. - Mam ochotę na fasolki różnych smaków, które jeszcze zostały z pociągu.
- Ja też chcę! - zawołał Angelo.
- Więc chodźmy - oznajmił Gray.
Zamknął podręczniki i pozbierał pozostałe swoje rzeczy. Podniósł się jako pierwszy. Chwilę na nas zaczekał. Spojrzałem w stronę grupki Ślizgonów. Wciąż się wygłupiali, przez co Louis wylądował na podłodze i mulat pomagał mu wstać. Poczułem klepnięcie w ramię, więc skierowałem się za towarzyszami w stronę wyjścia. Do kolacji mieliśmy jeszcze trochę czasu.
Siedzieliśmy w pokoju wspólnym, objadając się słodyczami. Gray siedział w fotelu, kiedy ja leżałem rozłożony na sofie. Angelo również na niej się znajdował, trzymając moje nogi na swoich kolanach. Najwidoczniej mu to nie przeszkadzało. Od czasu, gdy zjadł fasolkę o smaku dorsza, siedział cicho. Minuty mijały nam na rozmowie i wygłupach. Czułem się tu jak w domu. Cieszyłem się, że dostałem się do tej szkoły.
- Chyba już pora kolacji - stwierdził Angelo. - Muszę pozbyć się smaku tej paskudnej ryby!
Zrzucił moje nogi ze swoich kolan i podniósł się, kierując w stronę drzwi. Gray i ja poszliśmy w jego ślady. Miałem zamiar wejść do Wielkiej Sali, gdy na kogoś wpadłem. Spojrzałem gniewnie na chłopaka, z którym się zderzyłem.
- P-przepraszam! - powiedział, nawet nie podnosząc na mnie swojego spojrzenia.
- Nic się nie stało, Lou - odparłem spokojnie. - Nie idziesz na kolację? Już zjadłeś?
Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że chłopaki poszli beze mnie. Szatyn uniósł w końcu głowę i spojrzał na mnie. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech i pokręcił głową.
- Już zjadłem - odparł. - Zgubiłem gdzieś Zayna, poszedł razem z Orionem i mnie zostawili. Wiesz może przypadkiem jak trafić do dormitorium? Mojego dormitorium... to znaczy Ślizgonów.
Patrzyłem jak plątał się w tym, co mówił. Spojrzałem w stronę stołów z jedzeniem, a następnie na chłopaka. Wyglądał na naprawdę zagubionego. Zastanowiłem się tylko przez chwilę.
- Jasne, że wiem - odparłem. - A nawet jeśli nie trafimy, przynajmniej pobłądzimy razem. Może do jutra nam się uda - zaśmiałem się.
Chłopak uśmiechnął się i pokiwał głową. Poprawił swoją szatę, która wydawała się być dla niego za duża. Skierowaliśmy się długim korytarzem, mijając grupkę osób, którzy przychodzili na kolację.
- Jak zajęcia? Podoba ci się w tej szkole? - zagadnąłem.
- Umm... tak! Nawet bardzo - odparł. - Tylko to wszystko jest takie... - zaczął gestykulować rękami.
- Nowe? Obce? - podpowiedziałem.
- Dokładnie tak - skinął głową. - Nie potrafię się w tym wszystkim odnaleźć...
- Kwestia przyzwyczajenia się - odparłem lekko. - Niedługo będziesz znał każdy zakamarek tego zamku. To dopiero początek roku.
- Zayn też tak mówił - przyznał.
Skierowaliśmy się do lochów. To tutaj Ślizgoni mieli swoje dormitorium. Po drodze minęliśmy nawet prefekta, ale nie było sensu prosić go o pomoc, ponieważ po chwili zatrzymaliśmy się we właściwym miejscu.
- Dziękuję, że mi pomogłeś - uśmiechnął się lekko.
- Przyjemność po mojej stronie - odwzajemniłem uśmiech. - To widzimy się jutro. Na zajęciach?
- Pewnie tak - odparł. - Dziękuję, Harry.
Odszedłem, gdy chłopak akurat wchodził do środka. Powolnym krokiem skierowałem się w stronę Wielkiej Sali. Byłem głodny i zastanawiałem się, czy chłopaki tam na mnie poczekają, czy już zjedli. Po drodze minąłem grupkę starszych Ślizgonów, którzy rzucili niemiłe komentarze w moją stronę. Oni przeważnie byli wredni i nieprzyjemni. Nie wiem dlaczego Lou został tam przydzielony, wydaje się być całkiem miły i sympatyczny.
>>>>>>>.<<<<<<<
Witajcie czarodzieje!
Co tam u was słychać?
Czyja postać została już wspomniana w tym ff? ^.^
Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥
>>>>>>>.<<<<<<<
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro