1. Ale jesteś słodki
Louis
- Na pewno wszystko spakowałeś, chłopcze? - zapytał czarnowłosy mężczyzna, nachylając się nad moją walizką.
- Tak, chyba tak. - odparłem niepewnie.
- Chyba czy na pewno? - wydawał się zniecierpliwiony.
- Wszystko. - powiedziałem cicho, wbijając swój wzrok w buty.
- Nic więcej ci nie doślę, pamiętaj o tym. - odparł. - Na święta zostaniesz w szkole. Mam dużo pracy, więc nie wrócisz.
Skinąłem głowa na znak, że rozumiem. Już mi o tym mówił. Powtarzał to po kilka razy. Wysłanie mnie do szkoły to dla niego najlepsze rozwiązanie. Tylko mu przeszkadzałem. Gdy dostałem list z Hogwartu, był bardzo szczęśliwy.
Jeszcze tego samego dnia zabrał mnie na zakupy na ulicę Pokątną. Kupił wszelkie potrzebne rzeczy. Najwięcej zabawy miałem przy wyborze różdżki. Mark co prawda się już denerwował, bo za długo to trwało. Koniec końców zostałem właścicielem jedenastocalowej, sosnowej różdżki z rdzeniem z włosa z ogona jednorożca, niezbyt giętkiej. Oprócz rzeczy, kupiliśmy dla mnie sowę. Była piękna, szare pióra błyszczały w słońcu, a złote ślepia wpatrywały się we mnie. Nazwałem ją Night.
- Bierz to ptaszysko i ruszamy. - powiedział.
Wziąłem klatkę z ptakiem i wyszedłem za nim z domu. Od śmierci mamy mieszkałem z tylko z tym mężczyzną. Był moim ojczymem, nie miałem nawet rodzeństwa. Innej rodziny oprócz niego nie miałem. To na niego spadł trud wychowywania mnie. Wiedziałem, że gdy się mnie pozbędzie, sprowadzi do domu taką okropną kobietę.
Myślał, iż nie wiedziałem, że się z nią umawiał i spotykał potajemnie. Miałem jedenaście lat, ale to nie znaczyło, że byłem głupi. Bolało mnie tylko to, że miał romans wtedy, gdy był z moją mamą. Mama była chora i nie chciałem jej martwić, dlatego nic jej nie mówiłem. Odeszła rok temu i nie było dnia, abym o niej nie myślał. Od tamtego momentu Mark traktował mnie znacznie gorzej. Stałem się dla niego niechcianym karaluchem.
Mój prawdziwy ojciec był Mugolem. Nawet go nie poznałem. Moja mama jaki i ojczym byli czarodziejami. Dostałem nazwisko po Marku.
- Zachowuj się dobrze i nie wystawiaj mojego nazwiska na pośmiewisko. - powtórzył to po raz kolejny podczas tej godziny.
Po długich godzinach jazdy samochodem, dotarliśmy na stację. Wszystko to dla mnie było nowe. Ojczym szedł pierwszy, pchając wózek z walizkami. Ja próbowałem za nim nadążyć. Na szczęście zatrzymał się przy jednym z peronów. Byłem świadkiem, jak jakaś dziewczyna wraz z matką znika w ścianie. Otworzyłem szeroko usta i patrzyłem zdziwiony. Mark starał się nie używać magii w domu. A jeśli już ją używał to tylko wtedy, gdy nie widziałem. Ale ja zawsze byłem jej ciekawy.
- Musisz przejść na drugą stronę. Tam będzie czekał twój pociąg. - poinformował mnie. - Dasz radę, mały.
- Nie... nie mógłbyś pójść ze mną? - zapytałem nieśmiało.
Bałem się tego, co zastanę po drugiej stronie. Wolałem, aby ktoś ze mną był. Cały drżałem z przerażenia. Byłem tylko dzieckiem! W dodatku nieśmiałym dzieckiem, co Agnes - ta kochanka mojego ojczyma, uważała za słodkie. Mark teraz jedynie skrzywił się i popatrzył na mnie surowo.
- Nie mam na to czasu. - odrzekł. - Weź wózek i biegnij prosto na tę ścianę. Tam pomogą ci z bagażami, nie martw się.
Poczułem jak położył swoją ciężką dłoń na moich włosach i zmierzwił je, co było dosyć miłe zważywszy na fakt, że rzadko kiedy się mną przejmował i okazywał czułości. Uśmiechnąłem się lekko i spojrzałem na bagaże. W sumie to chyba nic trudnego...
- Kocham cię tato. - powiedziałem.
Mężczyzna spuścił wzrok i skinął głową. Odwrócił się na pięcie i zaczął odchodzić. Tak bardzo nie chciałem zostać sam. Zagryzłem wargę, powstrzymując się od płaczu. Nie mogłem rozkleić się jak jakiś dzieciak. Byłem już prawie dorosły! Pora wziąć się w garść. Uniosłem dumnie głowę i gdy spojrzałem w stronę, gdzie odszedł mój ojczym, już go nie było. Złapałem za rączkę od wózka i popatrzyłem sceptycznie na mur przede mną.
- Dasz radę, Lou. - szepnąłem do siebie. - Dasz radę.
Rozpędziłem się i w ostatniej chwili zatrzymałem. Chyba zgłupiałem. Nie chciałem wpaść na twardy mur. Night siedzący w klatce zaczął się przemieszczać. Przecież takie uderzenie mogłoby go skrzywdzić!
- Pomóc ci? - usłyszałem damski głos.
Spojrzałem na dziewczynę. Była dużo starsza ode mnie. Miała jasne i długie włosy. Uśmiechała się szeroko, dzięki czemu ja również delikatnie uniosłem kąciki ust.
- Nazywam się Gemma. - przedstawiła się. - A ty?
- L-louis. - powiedziałem, wciąż nerwowo zagryzając dolną wargę.
- To twój pierwszy raz, Louis? - zapytała, a ja skinąłem głową. - Mój mały braciszek również w tym roku zaczyna naukę w Hogwarcie. Moja mama już go przeprowadziła, ale ja zapomniałam o swoim kocie. - zaśmiała się.
Jak na potwierdzenie swoich słów, pokazała mi rudego kota, który zmieścił się w kieszeni jej szaty. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej dziwny ubiór. Mark kupił mi podobną szatę. Byłem trochę zawiedziony, że była koloru czarnego, wolałem niebieski...
- Gdzie twoi rodzice? - zapytała.
- Mój tata odjechał już. - odparłem.
- Nie szkodzi, pomogę ci, okej?
Złapała za rączkę od wózka i kazała mi trzymać się rąbka jej szaty. To trochę dodało mi pewności siebie. Policzyła do trzech i ruszyliśmy w stronę muru. Zamknąłem mocno oczy, ale nie poczułem uderzenia.
- Już możesz otworzyć. - powiedziała rozbawiona. - To pociąg, który zabierze nas do Hogwartu.
Pomogła mi z bagażami. Wydawała się miłą dziewczyną. Gdyby była młodsza byłem pewien, że mógłbym ją bardzo polubić, ale tak lubić, lubić.
- Dziękuję! - zawołałem, obejmując ją w pasie.
- Ale jesteś słodki. - zaśmiała się, mierzwiąc moje włosy. - Teraz musisz wejść do tego przedziału i zająć miejsce, ja muszę pójść do innego, ponieważ umówiłam się ze znajomymi, w porządku? Dasz sobie radę?
Pokiwałem energicznie głową. Znów posłała mi szeroki uśmiech i zniknęła między ludźmi. Wszedłem do pociągu i zacząłem iść przed siebie, szukając wolnego miejsca.
>>>>>>>>>>>>>***<<<<<<<<<<<<<<<
Witajcie czarodzieje!
I mamy pierwszy rozdział ^.^
Co o nim sądzicie?
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
>>>>>>>>>>>>>***<<<<<<<<<<<<<<<
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro