Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16 "Po prostu go zabij"

Od wnętrza mojej czaszki odbijały się bardzo niewyraźne odgłosy rozmów, kiedy ciało było unieruchomione, a powieki zbyt ciężkie.

Jak próbowałem je podnieść, od razu opadały bezwładnie w dół. Czułem jak bardzo moje usta są wysuszone, ale nie mogłem ich nawet nawilżyć językiem, gdyż pomiędzy wargi miałem włożony kawałek materiału. Gdy poruszyłem nadgarstkiem, zorientowałem się, że moje dłonie są związane, ale chwila... Ja żyję. Ja naprawdę żyję. Naprawdę jestem tu i gdzieś tutaj musi być też Harry... Powoli uniosłem powieki, krzywiąc się, gdy oczu dostało się pod nie światło.

Zanim zdołałem przyzwyczaić się całkowicie do blasku, do moich uszu zaczęły dochodzić coraz to wyraźniejsze wymiany zdań będących nieopodal mężczyzn w, jak zrozumiałem później, jakimś sporym, pustym magazynie.

Słyszałem przeraźliwe jęki i sapnięcia. W końcu zrozumiłem, że leżę na lewym boku, moje nogi i ręce są związane, a ciało pół nagie. Musieli zedrzeć ze mnie koszulkę przez co było mi tak strasznie zimno.

Gdy w końcu zdołałem poruszyć głową i wygiąć ją na tyle, by móc zobaczyć co było źródłem tych niepokojących dźwięków, sapnąłem cicho z przerażenia. Czwórka, imponująco zbudowanych mężczyzn bez żadnych skrupółów biła ojca mojego oraz Harry'ego.

Moje oczy strasznie lepiły się przez łzy, ale starałem się w tym amoku (pomijając okropne zawroty głowy i to, że ledwo oddychałem przez nos) odnaleźć mojego Harry'ego.

Po nieudolnym przekręceniu się na drugi bok (pocąc przy tym z wysiłku niesamowicie), miałem ochotę krzyknąć ze szczęścia, kiedy rozpoznałem w nieprzytomnej, leżącej do mnie tyłem sylwetce Stylesa.

Obserwowałem jak jego naga klatka piersiowa unosi się w górę i w dół. Musiał być nieprzytomny, na pewno nawdychał się więcej gazu niż ja chcąc mnie chronić.

Po ostatnim zerknięciu na zajętych męczeniem mężczyzn przerażających typów, wykorzytałem całą siłę jaką posiadałem, żeby zacząć czołgać się w stronę bruneta.

Nie było to w ogóle proste. Nie mogłem rozprostować nóg, każde ich zgięcie bolało mnie niemiłosiernie, ale musiałem znaleźć się blisko niego, by choćby uewnić się, że z jego twarzą jest wszystko w porządku.

Oprócz tego panicznie zerkałem cały czas na agresywnych facetów, wiedząc, że jeśli tylko choćby jeden z nich mie zauważy, cała ich agresja skupi się na mnie.

Wykonywałem powolne, ciche ruchy, mając wrażenie że jeden z nich trwał wieczność, że poruszałem się tak strasznie ślamazarnie.

W momencie kiedy już tak niewiele dzieliło mnie od zaledwie muśnięcia jego skóry, wszystkie włosy na moim karku stanęły dęba po usłyszeniu: - Ej, młody! A ty gdzie pełzasz?!

Popatrzyłem na nieznanego mi mężczyznę z wielkim lękiem, oddychając szybko. Szarpnąłem za swoje nadgarstki znów patrząc na Harry'ego który poruszył się niespokojnie przez sen. Facet podszedł do mnie, ciągnąc mnie za włosy do góry, przez co jęknąłem głośno.

Zamachnął się, uderzając mnie w szczękę tak mocno jak jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyłem. Przez siłę jaką w to włożył, wylądowałem z hukiem na podłodze.

Zapłakałem, kiedy uderzyłem głową o cholernie twardą podłogę, czując ból którego nie mógłbym opisać ludzkimi słowami. Zwykle coś piecze, szczypie, czy cokolwiek innego, ale to bolało jakby ktoś strzelił mi w tył głowy, jakby moja czaszka pękała, przez co tak strasznie wyłem, zaciskając oczy.

- Co za mała, sukowata beksa. - burknął zjadliwie i tak jakby mój płacz dawał mu satysfakcję, kopnął mnie w udo, a następnie w brzuch.

Zwijałem się z jękami, patrząc w stronę, gdzie Hrry zawzięcie walczył ze swoimi związanymi dłońmi, w końcu uwalniając się i wrzeszcząc:

- Louis! - zawołał, odpychając na chwiejnych nogach mężczyznę, jednak później usłyszałem strzał.

- Nie! - krzyknąłem, co brzmiało jeszcze dramatyczniej przez moje ściśnięte płaczem gardło, kiedy chłopak jęcząc głośno z bólu, upadł na podłogę, niedaleko mnie. Z jego lewej łydki zaczęła sączyć się krew.

Zapłakałem, ignorując już całkowicie wszystkie inne gówna i zacząłem zbliżać się do chłopaka, który wykrzywiał się z bólu uciskając swoją ranę.W jakiś niewygodny sposób pozbyłem się materiału z moich ust i mogłem już normalnie odetchnąć.

- Boże, kochanie, dlaczego to zrobiłeś? - zapłakałem, dygocząc przez świadomość, iż nasi oprawcy przyglądali się nam. - Mogłeś kurwa leżeć spokojnie i udawać, że nic się nie dzieje...

- Jesteś poważny? - spytał z bólem w oczach. Jego zakrwawione dłonie natychmiast powędrowały do mojej twarzy. - Jesteś cały. - oddychał ciężko, patrząc w moje oczy.

- Awww jakie to słodkie... - Boutler zagruchał w najbardziej fałszywy sposób w jaki kiedykolwiek słyszałem, nawet klaszcząc dla nas krótko. - Korzystajcie ze swojego czasu razem, bo macie go coraz mniej, gołąbeczki.

- Nie płacz, nie płacz, proszę. - Harry jęknął, całując moje mokre policzki, brodę i usta. - Żyjemy, widzisz?

- Jeszcze. - najmłodszy z nich, wyglądający na (o zgrozo) mojego rówieśnika, wzruszył ramionami.

- Harry, boję się tak strasznie. - powiedziałem zachrypniętym głosem, ściskając kark bruneta. Dotykałem jego włosów, napawając się ich miękkością pod palcami. Zuważyłem, że faceci znów skupili się na naszych ojcach, którzy już ledwo dychali.

Ich twarze były w potworny sposób zakrwawione, a ciała wiotkie i zbyt słabe do wykonania jakichkolwiek ruchów.

- Wiem, Lou. Ale musisz być silny. - powiedział, całując moje wargi. - Silny. - powtórzył, ukradkiem starając się rozwiązać moje ręce. - Kocham cię tak bardzo i wiem, że to przetrwasz.

- H-Harry, spójrz... - szepnąłem, zamykając odruchowo oczy zaledwie po chwili, kiedy Boutler ukucnął przy Desie i zupełnie tak jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie, złamał mu rękę.

- Nie patrz na to, nie pozwalam ci. - powiedział, od razu przekręcając moją twarz w swoją stronę. - Jestem tu tylko ja. - powiedział wyswobadzając moje nadgarstki z mocnego uścisku. - Tylko ja.

- Oni ich z-zabiją... - zapłakałem jeszcze mocniej się w niego wtulając. - Ja nie chcę!

- Wystarczy wam. - odezwał się głos nad nami, ale ja nie posłuchałem go, ściskając Harry'ego, który głaskał moje policzki.

- Ogłuchłeś, kurwa?! - warknął właściciel tego właśnie niskiego, nieprzyjemnego dla ucha głosu, kopiąc mnie, zaskakująco mocno w plecy.

Wygiąłem się w łuk jęcząc i skomląc imię Harry'ego.

- Połamiesz mu kręgosłup, śmieciu! - krzyknął brunet, dostrzegając pistolet leżący gdzieś nieopodal naszych ciał.

Moje oczy o mało nie wyskoczyły z orbit, kiedy obserwowałem jak brunet prędko chwycił broń do ręki i w całkowitym amoku strzelił dokładnie w środek klatki piersiowej mężczyzny.

Zacisnął mocno oczy, kiedy strzał padł razem z ciałem zbudowanego mężczyzny. Pojękiwałem z bólu, wyciągając pokaleczone ręce do Harry'ego, kiedy ktoś zaczął ciągnąć mnie do samej ściany to samo robiąc z moim ukochanym po drugiej stronie pomieszczenia.

- Harry, zdecydowanie jesteś zbyt pyskaty i szarżujesz. - pokręcił głową Boutler, gdy jeden z jego byków kopnął Stylesa w brzuch, a ja zareagowałem na to zasłonięciem oczu. - Powinieneś dostać małą nauczkę.

- Zostaw go! - warczałem, wyrywając swoje nogi, które nie były mocno ściśnięte z uwiązu. - Słyszycie?! Zostawcie mnie i jego!

Nikt nic nie robił sobie z moich przerażonych okrzyków, a kiedy dwóch facetów przytrzymalo Stylesa aby miał idealny widok na moją osobę, Boutler uśmiechnął się odrażająco do stojących przy mnie gości, zupełnie jakby dawał im jakiś sygnał.

Widziałem jak krew cieknie z nosa Harry'ego, wzdłuż jego twarzy, po ustach i brodzie. Zapłakałem, ponieważ to łamało mnie bardziej niż niejeden, największy cios w brzuch.

- Cóż, nawet jeśli rozjebalibyśmy ci głowę, nie zrobiłoby to na tobie większego wrażenia, dlatego sądzę, że idealną karą dla ciebie będzie jedynie obserwowanie... - kontynuował przywódca tej chorej organizacji, gdy poczułam na swoich barkach kilka, męskich dłoni.

- Nie dotykajcie mnie, pierdolone brudasy! - krzyknąłem na nich przez zęby, kiedy jeden z nich podniósł mój podbródek przekręcając do góry, bym spojrzał na twarz jednego z moich oprawców. Czułem się strasznie.

- Co oni mu robią?! - wrzeszczał Harry, kiedy wzdrygnąłem się z obrzydzeniem czując jak wciska on kolano między moje nogi.

- Przestań Harry, tylko się nim trochę pobawią. - odparł mu typ na B, którego nazwiska nie pamiętam. Parsknął śmiechem, krzyżując ręce kiedy jedna z dłoni wylądowała pod gumką moich spodni. - Ty robiłeś z nim to samo jeszcze całkiem nie dawno, nie zaprzeczysz temu. Mała dziwka, mała zabawka. - parsknął. - Teraz jest nasza...

- Nie! - krzyknął, a ja kątem oka widziałem jak zaczął się szarpać, gdy ja nie byłem w stanie się nawet ruszyć przez to jak wszyscy mocno mnie przytrzymywali. Pozwalałem sobie jedynie na cichutkie popłakiwanie.

- Rozłóż nogi, laleczko. - mruknął do mnie jeden facet na co ja zareagowałem wręcz przeciwnie, zaciskając kolana do środka blisko siebie i sycząc do niego przez zęby. Później było tylko gorzej, i gorzej.

- Zostawcie go wy popierdolone, chore kurwy! - darł się chłopak, a ja przysięgam, iż nigdy nie słyszałem bardziej łamiącego serce odgłosu niż właśnie jego histeryczny płacz. Szarpałem się, starając kopnąć głównego agresora, jednak wszystko czego uczył mnie Harry, nadawało się do kosza, teraz gdy przytrzymywała mnie trójka, silnych mężczyzn.

Nasze jęki i płacze mieszały się ze śmiechem. Złośliwym, nikczemnym śmiechem. Nie potrafiłem otworzyć oczu, po tym jak udało mi się uderzyć z łokcia jednego mężczyznę i dostałem za to uderzenie w twarz.

- Spłoniesz w piekle. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, kiedy ten oblech rozpiął moje jeansy, ręką przejeżdżając po moim nagimi torsie, pozostawiając w tamtych miejscach niewidzialną, lecz zdecydowanie odczuwalną smugę brudu.

- Dobra, dobra. - do moich uszu dotarł dźwięk głosu ich szefa. - Wystarczy na teraz. Zabieramy was w ciekawsze miejsce.

Chciałem, naprawdę chciałem odetchnąć z ulgą, kiedy tylko nie czułem już na sobie ani chwili dłużej jednoznacznego dotyku na moim ciele. Nie potrafiłem się przecież wyluzować wiedząc, że i tak, prędzej czy później umrę.

Moje ręce i nogi znów zostały związane, tym razem mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Mój wzrok błądził po ciele mojego ojca, który musiał żyć. Musiał po tym jak widziałem, że oddycha, z wielkim trudem, ale jego klatka piersiowa się unosiła.

- Podobno Harry tak bardzo wychwalał cię w twoich zdolnościach w strzelaniu, prawda, Louis? - Boutler obejrzał się na mnie przez ramię, gdy przenieśliśmy się do innego, mniejszego pomieszczenia.

Pokój był cholernie wysoki, jak... patrzyłem w górę i czułem się jak w jakimś pomieszczeniu szpitalnym, one mają cholernie wysokie sufity, takie jak ten.

- Wiesz, mam dla ciebie dobrą wiadomość. - mężczyzna ponownie się do mnie odezwał. - Poćwiczysz i to w ekstremalnych warunkach!

Z bólu, który odczuwałem dostałem mroczków przed oczami. Wszystko pulsowało, głowa i brzuch. Czułem że jest mi niedobrze, słabo i wszystko piszczało mi w uszach. Ktoś podniósł mnie do góry, rozkazując bym stał na równych, trzęsących się nogach.

Będąc już do reszty zdezorientowanym, patrzyłem jak jeden z nich zaszedł mnie od tyłu, aby rozwiązać, powoli krwawiące już nadgarstki, a po chwili w moją prawą dłoń został wciśnięty pistolet.

Patrzyłem z przerażeniem na mój krwawiący, posiniaczony brzuch, aż moja szczęka została ponownie boleśnie ściśnięta i uniesiona bym spojrzał przed siebie widząc... widząc Harry'ego.

- Teraz masz do wykonania tylko jedno, naprawdę banalne zadanie. - Boutler, odsunął klejące się loki, które opadały na czoło Stylesa. - Musisz trafić w idealnie środek jego głowy, zupełnie jak do celu. Sam rozumiesz... Po prostu go zabij.

Harry klęczał jakieś trzy kroki przede mną, jego ręce związane były z tyłu, opadając na lędźwia. Kolana w odległości trzydziestu centrymetrów od siebie. Moje ręce się trzęsły, widząc ból na jego twarzy. Nie wiadomo skąd, nagle któreś drzwi otworzyły się, a przez nie przeszło dwóch facetów i między nimi mój najdroższy, ukochany przyjaciel Liam.

- Jak się domyślam, zapewne masz teraz w głowie mały mętlik. - zacmokał czterdziestolatek, stukając dwa rayz palcem w moją skroń. - Dlatego uznałem, że dam ci wybór drugi i jest to Liam. A więc kogo wybierzesz ostatecznie? Przyjaciela, którego znasz już całe lata i nie raz już uratował ci dupsko, czy może jedyną osobę, którą pokochałeś bardziej niż swoje, nędzne życie?

Usłyszałem jak Liam płakał przez zaciśniętą w jego ustach szmatę. Oddychałem szybko i nierówno, moją skórę wypalały łzy. - Zabij mnie, Lou. - odezwał się Harry. - Im chodzi o to, by zginął jeden z nas, inaczej nie dadzą nam spokoju. - powiedział. Jego głos był zupełnie inny niż kiedykolwiek.

- Masz na decyzję minutę.

Nie było najmniejszej opcji, abym zabił któregokolwiek z nich. Obydwoje, nawet jeśli Harry'ego znałem dużo krócej, byli dla mnie ważni dokładnie tak samo mocno, każdy przyczynił się w jakimkolwiek stopniu do nieodwracalnych zmian w moim życiu i... jeśli ktoś miałby oprócz nich zginąć to tylko ja.

- Oni chcą by zginął któryś z nas. - odezwałem się, powtarzając słowa Harry'ego. - Jak myślisz, że mogę cię zabić, H-Harry? - zapłakałem. - Tak bardzo cię kocham.

Utkwiłem swoje zdeterminowane, lecz równocześnie pełne strachu spojrzenie w Boutlerze, zaledwie moment później przykładając lufę pistoletu do swej skroni.

- L-Louis, co ty wyprawiasz?! Natychmiast przestań! - Harry płakał, a ja widziałem złość w jego spojrzeniu, zmieszaną z przerażeniem. - Louis, opuść tą broń, natychmiast!

- Chcą jednego z nas, Harry. - sapnąłem drążym głosem. - Chyba naprawdę nie sądzisz, że mógłbym skrzywdzić Liama lub ciebie? - przyłożyłem palec od spustu.

- Przestań, kurwa! Kochanie, kochanie musisz mnie posłuchać! - majaczył, szarpiąc się. - Odłóż pistolet, nie możesz tego zrobić, rozumiesz mnie, skarbie?

- A zakład, że mogę? - przymknąłem powieki, starając się nie ubolewać tak bardzo nad płaczem jego oraz Payne'a.

- Przestań, Lou-Louis... - Harry próbował mnie powstrzymać. - Jeśli to zrobisz znienawidzę cię tak bardzo, jak cię kocham, słyszysz dupku?! Odłoż tą broń, do kurwy!

- Wolę, abyś nienawidził mnie ty, niż, żebym to ja znienawidził siebie. - wymamrotałem, już przymierzając się do naciśnięcia spustu. - Zaraz się zobaczymy, mamo... - szepnąłem. - Kocham was...

- Louis, nie! - zawołał Harry najgłośniej i najbardziej przeraźliwie jak mój przyjaciel, jednak w połowie jego krzyku, rozbrzmiał strzał.

Jednakże jego źródłem bynajmniej nie była broń, którą trzymałem ja. Otworzyłem swoje mocno zaciśnięte powieki, widząc martwego, leżącego na ziemi... szefa wszystkich tych obrzydliwych kryminalistów.

Nie wiedziałem co się dzieje, kiedy ktoś powalił mnie na ziemię i szybko poczułem po zapachu, który dotarł do moich nozdrzy, że tym kimś jest Nick.

- Grimshit! - pisnąłem uradowany, gdy po chwili do pomieszczenia wtargnął jeszcze Zayn oraz około piątka, nieznanych mi kompletnie mężczyzn, którzy natychmiast zastrzelili resztę, znajdujących się w pomieszczeniu oprawców.

- Cześć mały, ciebie też miło widzieć. - powiedział, trzymając moją głowę przy ziemi, kiedy w pomieszczeniu grasował zupełny amok przez strzały, a nawet wybuchy. Do pomieszczenia wparowała chmara antyterrorystów z wielkimi broniami. W oczy rzuciła mi się blond czupryna.

- O mój Boże... - wymamrotałem nie wierząc, doprawdy nie wierząc w to co się właśnie działo. Jak mało brakowało do tragedii.

- Już po wszystkim. - powiedział Nick, cały czas mając dłoń w moich włosach, kiedy straciłem przytomność.

*

Pierwsza rzecz jaką zacząłem odczuwać podczas stopniowego odzyskiwania przytomności był zapach. Skrzywiłem się odruchowo, gdy rozpoznałem w nim typowy dla szpitali swąd leków i środków dezynfekujących, jednak, Chryste panie, jeszcze nigdy nie byłem taki wdzięczny za zmianę miejsca w jakim przebywałem.

Moje powieki powoli unosiły się i opadały, kiedy zorientowałem się, że mam idealny widok na biały, szpitalny sufit. Do uszu dotarł dźwięk aparatur, do których byłem podłączony. Spojrzałem w bok, widząc kroplówkę.

Zamrugałem kilkukrotnie, wzdychając cicho przez pulsujący za moimi oczami ból, zanim ujrzałem obok swojego łóżka mojego najlepszego przyjaciela, wraz z Zaynem. Boże, jak mogłem wcześniej ich nie dostrzec?

Zayn siedział na małym krzesełku obok Liama, który wygodnie oparty był o duże, białe poduszki. Mój kącik poderwał się do góry, kiedy ujrzałem ich złączone dłonie przy ustach Malika. - Będę się obwiniać do końca życia za to, że nie dopilnowałem wszystkiego, gdy cię mi zabrali. - powiedział cicho, patrząc na szatyna z żalem.

- Wow... - wymamrotałem, zwracając na siebie ich uwagę. - Czy jeśli poczekam dostatecznie długo, doświadczę porno na żywo?

Automatycznie ich oczy poderwały się na mnie. Pierwszy przemówił Zayn: - Nie, ale dobrze widzieć, że żyjesz, Tomlinson. - wysłał mi ciepły uśmiech, wracając do miziania Liama po włosach.

- Loueh! - chłopak wydał z siebie coś na wzór piśnięcia, odpychając od siebie, dosyć gwałtownie dłoń mulata, aby następnie wskoczyć na moje łóżko. - Tak się bałem, kutasie! - objął mnie, uważając na zabandażowane miejsca.

- Ty się bałeś? - spytałem go. - Ja byłem gotowy na śmierć. - jęknąłem, dotykając się po głowie, gdzie widniał opatrunek. - Po co mi to?

- Uderzyłeś się w tą pustą makówkę i jak się o dziwo okazało, uszkodziłeś lekko mózg, o którego istnieniu nie zdawałem sobie sprawy!

- Nienawidze cię. - mruknąłem, przytulając go mocniej na przekór moich słów. - Ale kocham cię tak mocno, Liam.

- Uważaj, bo Harry będzie zazdrosny.

- Jaki Harry? - Zayn i Liam, z tego co zdołałem wyczytać z ich przerażonych spojrzeń, o mało nie zeszli na zawał przez mój malutki żart, a ja widząc to, nie mogłem nie wybuchnąć śmiechem. - Przepraszam, żałujcie, że się nie widzieliście!

- Boże, nie strasz nas tak! - warknął na mnie Zayn, przewracając oczyma. - Naprawdę mogłeś mieć amnezję pourazową. - powiedział, kręcąc głową. Chciałem już spytać co z moim chłopakiem, kiedy w drzwiach zobczyłęm znów tego samego blondyna, którego widziałem przed utratą świadomości.

Spojrzał on na mnie, uśmiechając się przy tym delikatnie. - Najwyższa pora na pobudkę, Tomlinson. - nie dało się przegapić jego mocnego, Irlandzkiego akcentu. - Właśnie skończyła się operacja twojego Romea. Powodzeniem.

- O-operacja? - przeraziłem się, powżniejąc. - I-i kim jesteś? Uratwałeś nas?

- Nawet nie jestem zdziwiony ilością pytań jakie zadajesz, gaduło. - zaśmiał się, siadając na krawędzi mojego łóżka. - Za długo już cię obserwowałem.

- Jesteś kolejną osobą, które mnie obserwowała? Nie gadaj. - jęknąłem, poprawiają swoją pozycję. Wszystko mnie boli. - Czekaj, a może to ty wysyłałeś mi ostrzegawcze listy?

- Jeśli mówisz o tych, które były treści typu "Nie wychodź z domu", to tak. - pokiwał głową. - To właśnie byłem ja, albo ludzie którzy działali na moje zlecenie.

- Oh... Więc, kim jesteś? - spytałem zniecierpliwiony trzymając ręce na moim brzuchu.

- Jestem jednych z ulubieńców premiera w naszej krajowej agencji rządowej, zajmującej się ściganiem rozbudowanej grupy przestępczej na terenie całego Zjednoczonego Królestwa. - odparł lekko.

- J-ja, ehm... Możesz wolniej? Mój mózg chyba jakoś słabo działa, wiesz... - zaśmiałem się.

- Niall Horan, jestem znajomym Zayna. Przyjechałem z Irlandii na waszą akcję.

- Jest co najmniej trzy stanowiska wyżej ode mnie pod względem pracy jako agent rządowy i gdyby nie on, żaden z was nie wyszedłby stamtąd żywy. - dodał od siebie Malik.

- Nie strasz mnie. - sapnął Liam, wtulając się w ramię Zayna, kiedy oboje wstali z mojego łóżka. - Muszę wiedzieć co z Harrym. - powiedziałem szybko. - Gdzie on jest? I co z nim?

- Miał małe, bo małe ale jednak niebezpieczne uszkodzenia wewnętrzne, ale teraz już wszystko w jak najlepszym porządku. Niedługo powinien się wybudzić, ale i tak będzie ledwo kontaktował przez to jak naćpany został. - parsknął.

- Muszę być przy nim kiedy się wybudzi. - oznajmiłem prędko pozbywając się kabli którymi byłem podpięty. - Muszę go zobaczyć. Jak mogli nas rozdzielić p-pieprzonymi salami?

- Ty tylko troszkę uderzyłeś się w główkę, Tomlinson. - powiedział, jak się po przyjrzeniu mu okazało, farbowany blondyn. - On natomiast miał krwotok i prawie kopnął w kalendarz na stole.

- Krwotok? - moje serce zatrzymało się na moment, usta rozchyliły, a oczy otworzyły w przerażeniu. - Pierdolę to wszystko. - powiedziałem, w końcu uwalniając się. Nałożyłem na siebie miękki szlafroczek wiszący na wieszaku obok łóżka i założyłem szpitalne kapcie. - No dalej. Zaprowadźcie mnie do mojego Hazzy.

- Chyba cię chłopczyku, mówiąc kolokwialnie, popierdoliło. - Irlandczyk pokręcił głową, siłą kładąc mnie na łóżku. - Nie umrzesz bez niego, a teraz leż.

- Umrę, właśnie, że umrę. Muszę go teraz zobaczyć. - upierałem się na swoim. - Puszczaj mnie i tak postawię na swoim i tam pójdę.

- Nie dyskutuj ze mną, Tomlinson, bo zaraz powiem pielęgniarkom, żeby przywiązały cię pasami do łóżka. - spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

- Chcę. Być. Z moim. Chłopakiem. - powiedziałem ostro. - Oni są rzem i ja też mogę być z Harrym. Potrzebuję go, a on mnie. - moje oczy zabłysły.

- Louis, rozumiem, że go kochasz i to całkiem mocno, ale i tak czy tak nie będziesz w stanie z nim pogadać. - wzruszył ramionami. - On jest naćpany.

- Nie potrzebuję rozmowy z nim. - odparłem spokojnie. - Masz kogoś, Niall? No dalej, masz kogoś kogo kochasz i byłeś dosłownie krok od stracenia go? Stracenia na zawsze? No właśnie, nie. A ja byłem gotowy na to, że go stracę. Teraz muszę z nim być, więc puść mnie i daj mi do niego pójść.

Blondyn westchnął ciężko, wyraźnie poirytowany, lecz ostatecznie pozwolił mi wstać. - Ale z ciebie wrzód na dupie, Tomlinson.

- Wszyscy mnie takiego kochają. - wzruszyłem ramionami uśmiechając się dumnie, kiedy ruszyliśmy przez zupełnie pusty korytarz szpitalny. Musiał być środek nocy, lub poranek.

- Tylko bądź cicho, bo jak pielęgniarki nas przyuważą, to opierdol dostaniesz i ty i ja. - ostrzegł mnie, prowadząc na górne piętro.

- Myślisz, że po tym wszystkim groźne mi pielęgniarki? - spytałem go, w końcu stawając przed drzwiami sal pooperacyjnych. - Dlaczego tu są takie pustki?

- Bo jest trzecia w nocy, mój drogi. - pokręcił z rozbawieniem głową. - Pamiętaj, że jak przyjdzie jakiś lekarz, udawaj, że lunatykujesz. - mówił, otwierając powoli drzwi.

Powoli wszedłem do środka, wyszukując wzrokiem łóżka, na którym leżał Harry. Mój piękny, zawinięty w pościel i nieprzytomny Harry, z maską tlenową na twarzy. Skrzywiłem się widząc jaki kruchy nagle zaczął się wydwać.

- Boże, moje słońce, mój skarbeczku, miłości mojego życia... - zacząłem wymieniać, podbiegając do jego łóżka, następnie ujmując jego dłoń w swoją.

Od razu podsunąłem do łóżka małe krzesełko, siadając na nim i obserwowałem bardzo łagodną twarz Harry'ego, przeczesując włosy, które opdały na czoło chłopaka.

- Nieźle się nawdychał tych gazów, u ciebie nie było ich tak dużo, myślę, że wyciągnęli cię z nich pierwszego. - powiedział cicho Niall, pdchodząc do łóżka. - No i było coś nie tak z jego wnętrznościami, tak jak mówiłem, ale nie jestem od stawiania diagnoz. Nie będę wam przeszkadzał, więc będę przez salą, tak? - spytał, na co kiwnąłem głową. Dłoń Hrry'ego była nadal bardzo delikatna, choć skóra w niektórych miejscach miała wręcz strzępki. Zbliżyłem ją sobie do twarzy by pczuć znajome ciepło na policzku.

- Tak bardzo cię kocham, Harry i przysięgam, że nie opuszczę cię teraz ani na krok w miarę możliwości. - obiecałem. - Nieważne jak bardzo zaczniesz już mieć mnie dość. Mogłem cię, kurwa stracić...

Dotknąłem jego czoła, obserwując jego długie, podkręcone rzęsy. Zbliżyłem się, by ucałować jego skroń delikatnie, nad paseczkiem maski. - Bardzo chciałbym cię już przytulić, ale boje się, że cię zranię. Będę tu cały czas czekał aż się obudzisz. To nie jest sprawiedliwe. Mi prawie nic nie jest, ty tutaj leżysz taki słaby. - Posuń się trochę. - ułożyłem się bokiem dosłownie na kawalątku łóżka jaki mi pozostał. - Jesteś taki zachłanny. Wiecznie w łóżku zabierasz mi kołdrę i spychasz na samą krawędź materaca, tak jak teraz. - zachichotałem.

Położyłem dłoń na nagim ramieniu chłopaka, następnie lokując tam delikatnie policzek, by przejechać nosem po jego obojczyku. - Spójrz na to z tej strony. - zagadnąłem cichutko. - Przeżyliśmy, naprawdę, zupełnie tak jak cały czas mi mówiłeś. Teraz będziemy mogli spełnić swoje marzenia. Najpierw zrobimy sobie wakacje, później możemy znaleźć jakieś ładne miejsce oddalone od wszystkiego, tak jak oboje chcieliśmy. Jesteśmy razem nie za długo, ale ja już chcę spędzić z tobą całe życie, jeśli mi na to pozwolisz. No dalej, wiem, że ty też mnie kochasz tak samo jak ja ciebie. Obudź się już. - zachichotałem. - Nie powinnem cię pospieszać, przepraszam. Ale to ty zawsze ściągasz mnie z łóżka!- jego dłoń, którą ułożyłem na swym udzie, zacisnęła nagle swój uścisk, a ja westchnąłem głośno, z zachwytem. - Słyszysz mnie, skarbie? - Harry oddychał głęboko, a ja pocałowałem obie jego powieki, chcąc w końcu ujrzeć jego piękne oczy. Ucałowałem nawet miejsce między jego brwiami, które słodko zmarszczył, powoli się wybudzając. - Kocham cię, wstawaj, śpiący królewiczu.

- Louis? - wymamrotał, z taką intonacją jakby był pijany, a jego powieki uniosły się tylko do połowy. Oho, Harry odurzony narkozą, to może być ciekawe.

- Jestem tu, kochanie, jestem tu, nie musisz nic mówić. - uspokajałem go, całując jego policzki. - Tylko otwórz oczy.

- Nie chce mi się... - odparł bardzo cicho i niewyraźnie, a ja zaśmiałem się, wciskając nos mocniej w jego szyję.

- Jesteś taki leniwy. - zachichotałem. Harry uniósł powoli swoją dłoń do maski tlenowej. - Nie zdejmuj, musisz oddychać. Podtrułeś się.

- Chuj. - powiedział krótko, a jego głowa nagle bezwładnie opadła na bok, a ja znowu zaśmiałem się. Ta narkoza była taka... śmieszna.

- Już dobrze, kochanie. - cmoknąłem go w policzek, poprawiając jego maskę. W końcu otworzył oczy patrząc na mnie zaspanym wzrokiem. - Wszystko dobrze? Nie jest ci zimno?

Pokręcił głową, później odzywając się do mnie słabym głosem. - Ty za to masz lodowate dłonie...

- Mogę wejść pod kołdrę do ciebie. - zaproponowałem, patrząc na niego, kiedy położył ręce na mojej głowie.

- Wygonią cię... - szepnął, jednak ja nie słuchałem go, wskakując pod cieplutką, białą pierzynę.

- Nie obchodzi mnie to ani trochę. - powiedziałem delikatnie się do niego przysuwając. - Chcę mi się spać, ale nie chcę iść do swojej sali. - zachichotałem, głaszcząc jego skórę.

- Więc śpij, bo nie ukrywam, że ja sam chętnie bym to znowu zrobił. - bardzo mocno przeciągał samogłoski i robił zmęczone przerwy między słowami.

- Musisz dużo odpoczywać po operacji, bardzo wiele przeszliśmy, a teraz w końcu będziemy mieć spokój. - uśmiechnąłem się do niego po krótkim ziewnięciu.

- Następnie jedziemy do Tajlandi? - zapytał, chcąc się upewnić zanim sam ziewnął, odrobinę głośniej niż ja.

- Tak, albo na Dominikanę. - zaśmiałem się ostrożnie kładąc dłoń na jego klatce piersiowej i pocałowałem to miejsce. - Gdziekolwiek z tobą.

- Nie jestem zbyt rozmowny teraz, wybacz... - mruknął, mocniej wtulając się we mnie będąc już praktycznie na granicy jawy, a snu. - Ale wiedz, że cię kocham.

- Ja cię kocham bardziej. - oznajmiłem z pewnością swych słów, nachylając się, by cmoknąć jego usta i już dałem mu spokój, zamykając oczy.

Harry zasnął bardzo szybko ze względu na mocne działanie narkozy pod jakiej wpływem był cały czas, lecz i mi nie zajęło to długo. W końcu byłem spokojny. Nie obawiałem się przy nim już niczego.

No i ostatni, pełen emocji rozdział za nami! Wieczorkiem spodziewajcie się epilogu oraz małej niespodzianki 😏😏

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro