Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

- Louis, rusz się kurwa, bo jeśli się spóźnimy... - przewróciłem oczami, pod nosem przedrzeźniając jego głos podczas poprawiania włosów przed lustrem.

- Poczekaj jeszcze chwilę! - jęknąłem, kiedy moja czupryna naprawdę ze mną nie współpracowała. Grzywka zrobiła się zbyt długa. - Nie widzisz, że one nie chcą się ułożyć? A na czubku głowy jakoś dziwnie sterczą. Wyglądam głupio. - marudziłem, spryskując włosy lakierem. Mimo to, nie chciały trzymać się tak, jak je układałem. - I co jest z moimi oczami dzisiaj? Mam sińce, a spałem tak, jak zawsze. Mam zły humor, odwołajmy to. - tupnąłem nogą, odkładając lakier na półkę i wyszedłem z łazienki naburmuszony.

- Masz za minutę już stać na korytarzu, bo nie reczę za siebie. - oho, zaczęła mu drgać powieka. Styles traci cierpliwość.

- Nigdzie nie idę! Zadzwonię do taty i powiem, że coś mi wypadło. - powiedziałem gasząc światło i zamknąłem za sobą drzwi.

- Nie ma nawet takiej opcji. - warknął, chwytając mój nadgarstek i pociągnął za sobą w stronę przedpokoju a ja zacząłem piszczeć i się szarpać.

- Zostaw mnie Harry! No zostaw mnie! - krzyczałem. Z czasem dźwięki, które z siebie wydawałem zaczęły przypominać śmiech, aż całkowicie począłem chichotać. - Kochanie, przestań już!

- Zaczynasz powoli wpadać w kult własnego ciała i nie podoba mi się to, Louis. - prychnął, wciskając siłą na moje stopy trampki.

- Tobie wszystko nie pasuje. - wzruszyłem ramionami, odpychając jego dłonie i zacząłem sznurować swoje buty. - Mógłbyś czasem powiedzieć: "nie, Louis, jesteś piękny, a twoje włosy są cudowne" zamiast wytykać mi niestworzone rzeczy!

- Nie zachowuj się jak baba, Tomlinson. - przewrócił oczami. - Zakładaj kurtkę i jedziemy. Nie chcę słyszeć jak marudzisz już do końca dnia.

- Będę marudził tyle, na ile mam ochotę. - odpyskowałem mu. - I nie potrzebuję kurtki, jest już wiosna. Słońce jest ciepłe!

- To samo zawsze mówisz dzień przed tym jak zaczynasz kichać, prychać i błagać, żebym zrobił ci rosołek. - odgryzł się, wciskając mi płaszczyk na siłę do rąk.

- Nie chcę tego, Harry! Jest naprawdę ciepło, już dzisiaj byłem na dworze z Krakersikiem, prawda Krakers? Chodź do mamusi! - zachichotałem, rzucając kurtkę w zapomnienie, gdy roczny kundelek wskoczył w moje ramiona, kiedy kucnąłem.

- Krakers, przyjedzie do ciebie Ziam, więc nie nasikaj nam w tym czasie do łóżka. - mruknął Harry, łapiąc mnie za rękę, by wyciągnąć z domu.

- Jesteś dla niego zbyt surowy. - powiedziałem mu, już któryś raz w tygodniu. - Traktuj lepiej naszego synka!

- Synek jakiego chciałem adoptować jest człowiekiem, ale pewien kurdupel się uparł, że to "za wcześnie". - burknął, udając mój głos.

- Jesteśmy ze sobą zbyt krótko, kłócimy się codziennie i w dodatku nie ma nas w domu całe godziny i ty naprawdę uważasz, że to dobry czas na adopcję dziecka, Harry? - spytałem go. - Poczekajmy przynajmniej aż skończę szkołę, dlaczego tak naciskasz na dziecko? Sprawiasz, że to nie jest dla mnie komfortowe. - sapnąłem, zapinając pas.

- Nie chcę, żeby dzieci naszego dziecka śmiały się gdy będzie już w szkole, że nie dość, że ma dwóch tatusiów to jeszcze jeden z nich jest stary... - powiedział cicho.

- I to jest twój powód, poważnie? - przewróciłem oczami. - Mogłeś zawsze wiązać się z kimś w twoim wieku, kto byłby gotowy na dzidziusia tak jak ty. - odwróciłem wzrok na szybę.

- Oh, robisz to zawsze! - jęknął, odpalajac silnik. - Zawsze obracasz wszystkie takie rozmowy w taki sposób jakby to była moja wina. Twoja specjalność!

- Czyli teraz ja jestem tym złym? Super! Widzisz? - spytałem go z wyrzutem. - Nie możemy się dogadać w najmniejszych rzeczach, a ty chcesz mieć dziecko! To jest zbyt duża odpowiedzialność.

- Wiesz, po tym jak zachowywałeś się dwa lata temu, gdy mieliśmy większe problemy niż twoje włosy, sądziłem, że podołałbyś.

- Teraz jeszcze powiedz mi, że w ogóle żałujesz związania z takim kimś jak ja! - wybuchnąłem, mrugając i oddychając szybciej. Nie znosiłem dobrze kłótni z Harrym, wręcz przeciwnie - znosiłem je bardzo źle. Dlatego zdziwiłem się tylko trochę, kiedy emocje zawładnęły mną, a oczy szybko zrobiły się wilgotne, dlatego już całkiem odwróciłem głowę od Harry'ego. - No powiedz. Żałujesz tego?

- Oczywiście, że nie, Louis. - odpowiedział mi dużo spokojniej niż przypuszczałem. - Akurat związanie się z tobą jest jedyną rzeczą jakiej nigdy, choćby przez sekundę nie żałowałem, bo kocham cię, ty wredny kutasie.

Westchnąłem cicho, spoglądając na swoje uda. - Wiem, że mam ogromne wady i to są rzeczy, z którymi nadal nie potrafię wygrać, ale nie możesz być na mnie zły z tego powodu, że nie czuję się na coś gotowy. To jest duży etap, wielki krok i to musi być czas nas obu. - mówiłem, nadal nawiązując do adopcji. - I znów jestem zbyt emocjonalny. - machnąłem ręką z frustracją. Nie biorę leków od kilku miesięcy, żadnych i chyba to jednak zbyt wcześnie na odłożenie ich, albo po prostu zdenerowałem i przytoczyłem się tym wszystkim za bardzo.

Chłopak, nie odrywajac wzroku od drogi, złapał mnie za rękę i przyciągnął ją do swych ust, całując jej wierzch. - Kocham twoje zalety jak i wady, Lou. Poczekam. - uśmiechnął się przy tym delikatnie.

- Przepraszam za to wszystko. - spojrzałem na niego delikatnie, sięgając ręką by szybko przetrzeć swój policzek. - Bardzo źle znoszę czas, gdy się kłócimy.

- Myślisz, że mi sprawia to radość? - westchnął. - Ale nie ma związku bez kłótni. Gdybyśmy wiecznie żyli w zgodzie, byłoby to niezdrowe.

- Ale poważnie, Hazz? - zaśmiałem się cierpko. - Kłótnia o moje pieprzone włosy? Chyba masz rację, mam jakąś głupią obsesję na punkcie swojego beznadziejnego wyglądu.

- Jesteś wobec tego po prostu zbyt surowy i sam nie wiem dlaczego tak bardzo się przejmujesz. - wzruszył ramionami. - Dla mnie, zawsze jesteś perfekcyjny.

- Może to dlatego, że nagle moja twarz zaczęła się zmieniać i wyglądam jakby ktoś przejechał po mnie ciężarówką? - westchnąłem bunczucznie. - Postaram się mniej przejmować sobą i obiecuję, że kiedy tylko skończę szkołę pomyślimy o dziecku. To nie tak, że ja nie chcę go mieć, po prostu nie teraz, jeszcze nie.

- Louis, zaczynasz wyglądać coraz lepiej, a nie sądziłem, że to możliwe. - odparł. - Zaczynasz wyglądać tak... męsko i dojrzale. Kręci mnie to.

- Ale ja nie chcę wyglądać męsko i dojrzale, ty tak wyglądasz. Ja chcę być twoim chłopcem! - przekręciłem lekko głowę.

- Zawsze nim będziesz, kochanie. - powiedział słodziutko, szczypiąc moje udo. - Twój charakter, sposób bycia cały czas pozostaje taki sam, a ja nie zakochałem się tylko i wyłącznie w twoim wyglądzie.

- Nie wiem dlaczego tak się tego boję. - zaśmiałem się, w końcu całkiem odpinając pas i zbliżyłem się do Harry'ego siadając na jego podołku.

- Jak się rozbijemy to będzie twoja wina. - powiedział beznamiętnie, gdy pocałowałem jego szczękę.

- Stoimy przecież w miejscu. - zaśmiałem się, kładąc dłonie na jego koszuli. - Chcę cię tylko pocałować. - zachichotałem w jego usta. - Kocham cię.

*

- Mogę usiąść ci na kolanach? - spytała mnie Doris podchodząc do mnie z lizakiem w ustach. - Uczeszesz mnie w warkocze? Proszę, Loueh!

- Oczywiście, kochanie. - odpowiedziałem jej z uśmiechem, gdy ona usadowiła się wygodnie na moich udach. - Zawsze i wszędzie.

- Mama kupiła mi ostatnio takie ładne spineczki ze zwierzątkami. Pomyślałam, że ci się spodobają. - powiedziała, kładąc na stół kilka ślicznych spinek. Chwilę później zacząłem bawić się jej włosami co jakiś czas śmiejąc się i podszczypując brzuszek dziewczynki.

- Zobacz, Harry! - Ernest, w przeciwieństwie do siostry od razu wdrapał się na kolana bruneta, pokazując mu swój składany (z tego co mówił Troy całkiem drogi) samolot.

- Wow, jaki to model? - powiedział mój chłopak, pochwytając odrzutowiec wielkości jego dłoni. - Wygląda na naprawdę skomplikowany. Złożyłeś go sam?

- Nie, tata to zrobił. - odparł, wzruszając ramionami.

- Zajęło mi to dwa dni... - jęknął ojciec, wzdrygając się na samo wspomnienie.

- Wiecie, z okazji tego super dnia dziecka razem z Harrym stwierdziliśmy, że musimy wam coś kupić. - powiedziałem, w końcu sięgając po torbę zawieszoną na oparciu krzesła tarasowego, na którym siedziałem. Tata już rozpalił grilla, kiedy mama (zacząłem nazywać ją tak od całkiem niedawna) przyniosła na stół wszystkie wypieki. - Dlatego tutaj upominek dla księżniczki Doris, a tu dla księcia Ernesta. - wręczyłem im różową i niebieską torbę.

- Dziękujemy! - bliźniaki pisnęły w tym samym czasie, po kolei całując mnie z wdzięcznością w policzek.

- No to... Z okazji dnia dziecka mam coś jeszcze dla mojego najstarszego dziecka. - zaśmiał się Troy, zadziwiając mnie tym aż zesztywniałem, patrząc na Harry'ego przez ułamek sekundy, gdy mój ojciec zniknął za drzwiami do domu.

Nawet bliźniaki na chwilę straciły zainteresowanie swoimi upominkami, patrząc jak Harry podchodzi do mnie, gdy wyczekiwaliśmy aż Troy znowu zjawi się na tarasie.

Styles pocałował moją skroń w geście otuchy, przez co wysłałem mu uśmiech, informujący, że wszystko jest w porządku, kiedy Troy znów wrócił do nas z.... Dużym prezentem.

- R-rower... - powiedziałem cicho, nie mając pomyłu na to jak inaczej mógłbym skomentować to co widziałem, ponieważ... naprawdę tata dał mi rower. Piękny, posrebrzany rower o jakim marzyłem odkąd byłem małym dzieckiem.

- Wszystkiego najlepszego z okazji dnia dziecka, Louis! - zawołał uradowany, widząc moją minę i ruszył on dzwonkiem, przez co ten wydał charakterystyczny dźwięk, który poderwał mnie do góry razem z dziewczynką, która mnie przytuliła śmiejąc się. - Wiem, że zawsze chciałeś takie cacko, no dalej, chodź tutaj, jest cały twój! - powiedział tata.

- Nie wierzę, że rzeczywiście to zrobiłeś... - wymamrotałem, powoli kierując swoje kroki w stronę mojego prezentu.

- Zrobiłem. - odparł zwyczajnie, poklepując siodełko. - Zobacz czy jest na dobrej wysokości, zawsze mogę dać je wyżej, lub niżej.

- Zapewne niżej...

- Zamknij się, Harry. - prychnąłem, widząc jego złośliwy uśmieszek.

Wsiadłem na rower, dotykając kierownicy i koszyka, który był od niego przyczepiony. Będę mógł w nim wozić Krakersa i pieczywo, które kupuję rano w piekarni.

- Jest idealny, dziękuję! - zawołałem, okazując swą radość całkowicie szczerze, wręcz rzucając się na szyję ojca.

- Cieszę się, że ci się podoba. - powiedział do mojego ucha, głaszcząc moje plecy. Czułem na sobie dumny wzrok mojej macochy i po prostu wciskałem swój uśmiech w kark ojca, w końcu się odsuwając.

- Zawsze chciałem rower. - wymamrotałem, zerkając na uśmiechającego się od ucha do ucha Harry'ego. - Ale nigdy nie było pieniędzy...

Mój ukochany podszedł do mnie, oglądając pojazd. - To co, Lou? Ja dzisiaj wracam do domu samochodem, a ty masz już załatwiony transport...

- Jeszcze jedno słowo i będziesz zapierdalał ze mną na plecach. - burknąłem.

- Louis, dzieci tu są! - mama zwróciła mi uwagę.

- Przepraszam! - zarumieniłem się, lekko podskakując do niej i pocałowałem jej blady policzek, na co ona się rozweseliła. - Dajcie mi już jedzenie, jestem naprawdę głodny! - zajechałem łapiąc dłonie Harry'ego, by pociągnąć go do stołu.

- Ten to by tylko żarł. - Styles przewrócił oczami. - Zaraz nie wejdziesz już w żadne spodnie, kochanie!

- Już zacinam się w biodrach. - spojrzałem w dół na moje dżinsy, kładąc dłonie we wspomnianym elemencie mojego ciała. - Ale nie udawaj, że tego nie lubisz, skarbie. - zagruchałem. Promienie słoneczne idealnie padały na moją twarz.

- No to ja już chyba wolę, abyście przy dzieciach przeklinali niż takie rzeczy mówili. - wymamrotała moja macocha.

- One chyba i tak nie są zainteresowani naszymi rozmowami. - zaśmiałem się, patrząc jak Ernest biega za swoją siostrzyczką.

- No i dobrze. Może uda im się być tak niewinnymi długo jak ja. - powiedział Harry. - Ja dowiedziałem się skąd się biorą dzieci dopiero w wieku czternastu lat.

Roześmiałem się, klepiąc Harry'ego po policzku. - To całkiem przykre, życie w niewiedzy. - zachichotałem, kładąc dłoń na jego kolanie. - Niewinny Harold. Uroczo.

- A ty ile miałeś lat? - spytał mnie. - I w jaki sposób się dowiedziałeś?

- To naprawdę nie jest ważne, Harry. - speszyłem się, wciskając w słomiany fotel. - Czy Ernest je ślimaka?

- Co? - rodzice bliźniaków poderwali się do góry, widząc, iż rzeczywiście, chłopiec trzymał małego mięczaka przy ustach.

- Erni! Zostaw tego ślimaka! - Troy zaczął biec za chłopcem, który rozpoczął ucieczkę, a wtedy oboje się wywrócili, doprowadzając mnie tym do śmiechu.

Dostrzegłem to w jaki sposób Harry przyglądał się im. Jego oczy błyszczału w ten charakterystyczny sposób... Cholera, on tak marzył o zostaniu ojcem...

Uśmiechnąłem się, patrząc na niego jak w obrazek dobre kilka sekund, aż w końcu zostałem na tym przyłapany przez co od razu poczułem jak moje policzki zaczynają pąsowieć. Zachichotałem, przegryzając wargę, zanim zbliżyłem się do Harry'ego biorąc jego dolną wargę między te moje i zassałem ją, delikatnie całując.

On od razu odwzajemnił moje peiszczoty, dłonią odnajdując biodro, które począł masować jak miał w zwyczaju.

Uśmiechnąłem się przez pocałunek, kładąc dłoń na jego szczęce nim się odsunąłem. Cmoknąłem czule lewy kącik jego ust, wtulając się twarzą w policzek Stylesa.

- Nie kłóćmy się już, kochanie, bo potem mam wyrzuty sumienia, gdy powiem coś o czym wcale nie myślę. - mruknął.

Spojrzałem w jego oczy, głaszcząc twarz chłopaka opuszkami palców. - Byłeś po prostu szczery, skarbie. Jest w porządku. Muszę nad sobą nadal pracować.

- Każdy powinien nad sobą pracować w mniejszym czy większym stopniu. - wzruszył ramionami.

- Dlaczego nadal myślisz o naszych kłótniach? - spytałem go łagodnie. - Nie lepiej zostawić to za sobą?

- Wiesz, że ja nie zapominam tak łatwo. - pokręcił głową. - Nadal mam koszmary, w których jestem znowu w tym pieprzonym magazynie...

- Nie możemy cały czas tego wspominać. Trzeba zapomnieć. - przymknąłem powieki. - Gdzie moja Tajlandia, draniu?

- Daj mi hajs to cię tam zawiozę. - zaśmiał się, szczypiąc mój pośladek na co ja wzdrygnąłem się.

- Harold, tu są dzieci i moi rodzice. - pokręciłem głową. - Nie wierzę w to, że mamy coraz więcej planów do spełnienia. Spójrz, zacząłem nową szkołę, więc to jest już coś, mam naprawdę dobre relacje z tatą, chciałem odwiedzić dziadków i moje siostry, czego tak bardzo się boję, ale potrzebuję tego, w dodatku niedługo zaczniemy starać się o adopcję i musimy wcisnąć w to Tajlandię.

- Ale ja cię tam zawiozę, zobaczysz. - powiedział poważnie. - Obiecałem ci to i zawiozę cię tam choćbym już chodził o lasce.

- Harry masz trzydzieści lat, nie osiemdziesiąt, przestań tak mówić. - jęknąłem z frustracją, klepiąc go po udzie.

- Zakochując się w tak starym pierdzielu powinieneś był wiedzieć na co się piszesz. - odparł.

- Dobra, kim jesteś i jakim prawem obrażasz mojego chłopaka? - warknąłem na niego, a on zachichotał. - Dlaczego jesteś taki surowy dla siebie, Styles? - znów użyłem jego nazwiska. Tak bardzo mi się ono podoba...

- Odkąd skończyłem trzydzieści lat, coraz częściej myślę o przyszłości, skarbie.

- Twoja przyszłość będzie cudowna dopóki będę w niej ja, a nie mam zamiaru nigdzie ruszać swojego wielkiego tyłka. - powiedziałem pewny swoich słów. - Kiedyś będę nawet twoim mężem. Będziemy mieć dzieci, mamy już spory dom, ale zawsze możemy mieć większy, ponieważ chciałbym mieć dużo zwierząt. Więcej niż pies i dwa żółwie. Będziemy dużo podróżować, poznawać świat i cały czas bardzo się kochać. Będziemy rodziną, a nie tylko zakochaną parą.

- Tamte sukinsyny były doprawdy idiotami rzeczywiście sądząc, że mógłbyś mnie zabić. - zaśmiał się krótko, całując mnie w czoło.

- Byłem gotowy zabić siebie. - spuściłem wzrok, wciskając się w jego szyję.

- Kurwa, nie powinienem był tego wspominać. - sapnął, obejmując mnie jeszcze mocniej. - Przepraszam.

- Naprawdę byłem na to gotowy Harry. - odezwałem się cicho, wtulając w niego. - Naprawdę byłem. Kocham cię.

- A ja ciebie, najbardziej na świecie, mały. - zwinąłem się w "kłębek" na jego kolanach, dopasowując do sposobu w jaki mnie obejmował.

Uśmiechnąłem się, spokojnie wdychając jego kojący zapach i trzymałem w ramionach mój cały świat, nasłuchując jak wiatr porusza drzewami i innymi roślinami, śpiewających ptaków i śmiechu dzieci wokół.

I cały czas nie potrafiłem uwierzyć, że ostatnie dwa lata mojego życia nie są jedynie jakimś pięknym snem, z którego zaraz wybudzę się w moim ciasnym, akademickim łóżku. W końcu przestałem liczyć się tylko ja.

Koniec.

JESTEM CAŁA W EMOCJACH PO WYSTĘPIE LOUISA, ALE WSZYSTKIE LARRIES WIEDZĄ DOSKONALE DLACZEGO, WIĘC JEDYNE CO MOGE ZROBIĆ TO ZAPROSIĆ WAS JUTRO NA PODZIĘKOWANIA I...

Na nowe ff o tytule "Sweet Creature", które właśnie opublikowałam, enjoy!!!

KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro