Rozdział 6
„Przysługa 1997" – tak brzmiała wiadomość zapisana na karteczce znalezionej przez Justin. Aż nazbyt oczywiste wydawało się, że odnosiła się ona do wydarzeń z czasu kataklizmu albo Wielkiej Odbudowy Świata, która nastąpiła zaraz po nim. Nie wiedziałam jednak, o jaką przysługę mogło chodzić. Czy moja mama komuś podpadła? Zwróciła na siebie uwagę nieodpowiednich osób?
Czy to w ogóle było możliwe? Mama była spokojna, wyważona i ciepła. Potrafiła postawić na swoim, ale do każdego zawsze podchodziła z szacunkiem. Trudno mi było wyobrazić sobie matkę, jak zadziera z gangsterami czy dokonuje jakiejś zbrodni, w konsekwencji której musiała się teraz ukrywać. To zupełnie nie pasowało do obrazu, który miałam w głowie.
Odetchnęłam głęboko i znowu popatrzyłam na karteczkę. Była niewielka, miała maksymalnie dwa na dwa centymetry. Brzegi papieru były nadpalone, a wiadomość napisano czymś wyglądającym na węgiel do rysowania. Dziwne.
— Pozwolisz, że ją zabiorę? — spytała Case, wyciągając urękawiczoną dłoń po karteczkę. Nawet nie zauważyłam, kiedy założyła kolorowe rękawiczki nitrylowe. — Poddam ją analizie. Może dowiemy się czegoś przydatnego.
Wyglądała, jakby chciała dodać: „ale niczego nie obiecuję", lecz ostatecznie zrezygnowała. Wpływ na to miały pewnie krokodyle łzy, które nagle zaczęły spływać po mojej twarzy. Podałam detektywce wiadomość, bo raz, że nie chciałam poplamić jej łzami, a dwa, że nie wiedziałabym nawet, co z nią zrobić.
— Czy mogłabym zostać tutaj sama? — zapytała jeszcze Case. — Tylko proszę, aby w tym czasie nikt mi nie przeszkadzał ani tu nie wchodził.
— Jasne — odparłam i powoli, na miękkich nogach wyszłam z pokoju mamy.
Zanim zamknęłam za sobą drzwi, zobaczyłam jeszcze, jak Justin ściąga czapkę i buty. Całkiem bosa stanęła na środku. Nie wiem, co wydarzyło się dalej, ale pod szparą w drzwiach pojawiło się ciepłe, złotawe światło. Z pokoju nie dochodził żaden dźwięk, nawet najcichszy szmer, odgłos oddychania, kroków, kompletnie nic. Zanuciłam pod nosem jakąś melodię, by przekonać się, że nie jest to efekt nagłego ogłuchnięcia.
Nie był.
Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić ani ile czasu potrzebowała Case, więc wróciłam do babci, by jej pomóc. Przynajmniej to pozwalało mi na podjęcie jakichś działań i zajmowało mój umysł. Zanim przekroczyłam próg sklepu, uspokoiłam się, w łazience ochlapałam twarz zimną wodą, przywdziałam firmowy uśmiech numer sześć i dopiero po tym dziarsko wkroczyłam do środka. Od razu rzucił mi się w oczy spory ruch. W świecie, w którym konwencjonalna medycyna zawodziła, szczególnie w wypadku leczenia ludzi o magicznych mocach, zielarstwo było nierzadko jedyną deską ratunku dla chorych, a dla nas – dochodowym biznesem.
Czy to możliwe, by ktoś porwał mamę dla okupu? Chyba nie, skoro do tej pory nie otrzymaliśmy żadnych żądań czy pogróżek. To by nie miało sensu.
Do południa przez sklep przetoczył się tabun ludzi. Zanim zamknęłyśmy zakład na czas trwania przerwy obiadowej, babcia spisała na kartce listę ziół i medykamentów, które będzie trzeba uzupełnić w jak najbliższej przyszłości. Przekręciłam zamek w drzwiach zewnętrznych, a potem, dokładnie kwadrans po dwunastej, przeszłyśmy do części mieszkalnej, by coś zjeść i chwilę odpocząć. Wyciągnęłam domowe mrożonki z lodówki, wstawiłam je do piekarnika i udałam się na górę. Byłam ciekawa, czy Justin już skończyła.
Podeszłam pod drzwi pokoju mamy. Na podłogę wciąż padało złociste światło. Po drugiej stronie nadal panowała idealna cisza. Przypomniało mi się, jak Case prosiła, by jej nie przeszkadzać, ale minęło już kilka godzin, odkąd się tam zamknęła. Ostrożnie przystawiłam ucho do pomalowanego drewna. Zmieniłam się w słuch. Niestety nieważne było, jak blisko czy daleko drzwi stoję, i tak niczego nie słyszałam. Przez chwilę walczyłam ze sobą, niepewna, co powinnam zrobić.
Zbliżała się dwunasta trzydzieści, moja pora jedzenia. Czułam, jak burczy mi w brzuchu. Jednocześnie umierałam z ciekawości, co mogła odkryć pani detektyw. W końcu delikatnie nacisnęłam na klamkę i uchyliłam drzwi. Zerknęłam przez szparę.
Otworzyłam szeroko oczy. Nie wierzyłam w to, co widzę.
Case zasunęła zasłony, odcinając pokój od promieni słonecznych. Mimo to w pomieszczeniu nie było ciemno, ponieważ po podłodze rozlewało się złociste światło, falujące miękko niczym mgła. Przewalało się raz w jedną, raz w drugą stronę. To zbliżało się do łóżka, pokrywało je na moment jasnym kocem, by zaraz cofnąć się i oblec poświatą biurko. Przez kilka długich sekund, w czasie których wstrzymałam oddech, w niemym zachwycie obserwowałam swoisty taniec złotej magii.
Potem uniosłam wzrok na detektywkę. Jeśli wcześniej byłam zaskoczona, to nie wiedziałam, jak opisać to, co teraz zobaczyłam.
Case unosiła się jakieś trzydzieści centymetrów nad ziemią. Była bosa, miała na sobie tylko koszulkę i bieliznę. Rozpuściła ciemne włosy, które ruszały się niczym szarpane wiatrem. Skóra dziewczyny nabrała złotawego odcienia, zapewne odbijającego się od falującej poniżej poświaty. Co dziwne, Justin znajdowała się w powietrzu, lecz jej ciało wydawało się spoczywać na niewidzialnym krześle. Stopy nie dotykały podłogi, ręce poruszały się powoli, niezwykle powoli. Patrzyłam, jak detektyw wyciąga je przed siebie, by następnie rozłożyć ręce po obu stronach ciała, a wreszcie swobodnie położyć na kolanach.
Nie wiem, ile czasu przypatrywałam się temu niezwykłemu widokowi, zanim Case, nadal w transie, nie obróciła głowy w moją stronę. Jej niepokojąco złote oczy wwiercały się we mnie, nie potrafiłam odgadnąć, co kryło się za tym spojrzeniem. Serce zabiło mi szybko, gdy nagle poczułam, jak niewidzialna ręka zaciska palce na moim gardle. Nie mogłam się oswobodzić, nie mogłam niczego chwycić, nie znajdowałam podparcia, kiedy to, co mnie dusiło, czymkolwiek było, zaczęło unosić mnie nad ziemię.
Jakimś cudem zacharczałam głośno, desperacko walcząc o oddech.
Ten dźwięk przebił się przez trans, w którym znalazła się Case.
Naraz jej oczy nabrały normalnego koloru, magiczna poświata znikła, zabierając ze sobą także niewidzialnego dusiciela. W pokoju zrobiło się ciemno. Upadłam na podłogę. Oddychałam głęboko, chrapliwie, napełniając płuca zbawiennym powietrzem. Kiedy wreszcie przestało mi się kręcić w głowie, uniosłam wzrok.
Case podeszła do mnie i pomogła mi wstać. Podprowadziła mnie do krzesła. Opadłam na nie ciężko. Sięgnęłam ku szyi, próbując rozmasować ją po niedawnym ucisku.
— Mówiłam, żeby nie wchodzić — rzekła z wyrzutem. — Mogłam zrobić ci krzywdę.
Co ty nie powiesz.
— O-obiad — wycharczałam.
Justin popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
— Zaryzykowałaś afiksję, ponieważ chciałaś zawołać mnie na... obiad? — spytała.
Pewnie gdybym nie interesowała się zielarstwem i ciałem człowieka, nie wiedziałabym, że afiksja jest nazywana także zamartwicą. Ogólnie oznacza to stan niedoboru tlenu, który, jeślinie udzielić poszkodowanemu pomocy, może doprowadzić do jego śmierci lub uszkodzenia mózgu.
Tak blisko.
Case zostawiła mnie na moment, by wrócić zaraz ze szklanką wody. Wypiłam ją chciwie, a potem wzięłam głęboki oddech, nim nie zadałam dręczącego mnie pytania:
— Co to było?
Case skrzywiła się, jakbym zadała intymne pytanie. Może tak było. Jeśli posiadała wyjątkowo rzadkie moce magiczne, mogłam ją urazić swoją dociekliwością. Ja byłam tylko świtezianką, więc nie widziałam sensu w skrywaniu prawdziwej natury, ale wiem, że niektórzy woleli zachowywać swoje tajemnice dla siebie. Dziewczyna wyglądała, jakby toczyła ze sobą wewnętrzną walkę, a w końcu odparła lakonicznie:
— Widzę aurę.
Nie zrozumiałam, co miała na myśli. Case przewróciła oczami, a potem zaczęła mówić, przechadzając się po pomieszczeniu:
— Jeśli te informacje wyjdą poza to pomieszczenie, to obiecuję, że cię zabiję. — Zerknęła na mnie, chcąc przekonać się, czy nie wzięłam jej słów za żart. Nie wzięłam. Wspomnienie duszenia było wciąż zbyt świeże. Pokręciłam się niespokojnie na krześle. — Mam zdolność wyczuwania i manifestowania energii magicznej w otoczeniu. Im silniejsza magia, tym łatwiej ją złapać, ale oczywiście przy mniejszych zdolnościach także jest to możliwe. Tak więc... — zawahała się na moment. — Po prostu czuję i przyciągam energię pozostawioną w jakimś konkretnym miejscu. Widzę ślady emocji, nawet tych nie do końca uświadomionych, czarów, a także urywki wspomnień i czasem słyszę echa dawnych rozmów. To pomaga mi w wyszukiwaniu wskazówek. Używam tej mocy, aby zobaczyć krótkie fragmenty zdarzeń, które miały miejsce w danym pomieszczeniu. Złote światło, które na pewno dostrzegłaś, jest narzędziem umożliwiającym mi wizualizację tych wglądów w rzeczywistość. Najlepsze efekty osiągam nago, ale nie przepadam za paradowaniem w stroju Ewy po domu obcych ludzi.
Zamrugałam, próbując przyswoić owe informacje.
— Ufasz mi na tyle, by powierzyć mi to wszystko?
Popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
— Mówię ci to, bo nie wyglądasz na groźną ani nawet ostrożną na tyle, by nie pakować się w kłopoty, a jesteś moim zleceniodawcą. Nie chcę stracić okazji na zarobek.
No tak.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro