#8
*Oczami Bena*
Po tym jak wybiegłem za nią z restauracji gdzieś ją zgubiłem. Próbowałem się dodzwonić ale nie odbierała. Przypomniało mi się żenie daleko jest rzeka, nad którą kiedyś chodziliśmy, więc szybko pobiegłem w tamtą stronę.
Ujrzałem jej drobne ciało unoszące się na wodzie, a moje serce zamarło. Najgorsze scenariusze przychodziły mi do głowy. Jak najszybciej ją z tamtąd wyciągnąłem, i zadzwoniłem po pomoc. Trzymając jej chłodne i mokre ciało w moich dłoniach łzy spływały mi strumieniami. Myśl o tym że mógł bym ją stracić była nie do zniesienia. Po chwili przyjechało pogotowie. Nie pozwolili mi z nią jechać. Na rękach miałem jej krew. Winiłem siebie za to co się właśnie stało. Gdybym jej nie zgubił po drodze, gdybym nie dał jej uciec tak by się nie stało.
- Trzymaj się mała. Kocham cię.
Wyszeptałam gdy ją ode mnie zabierali. Odjechali a ja tam zostałem sam. Waliłem z calej siły w każdy przedmiot jaki się znajdował w pobliżu. Ból ogarniał całe moje ciało. Mogłem temu zapobiec. Spoźniłem się. Na koniec upadłem na kolana, a z moich kostek sączyła się krew. Ona nie może odejść.
Pobiegłem do restauracji gdzie zgarnąłem jeszcze Bryana.
W szpitalu walczyli o jej życie. Myśli nie pozwalały mi zasnąć.
Po kilku godzinach lekarz wyszedł na poczekalnie. Moje serce zaczęło bić jak szalone, a strach ogarnął całe moje ciało. Powiedział że z Amandą jest już wszystko dobrze, ale zapadła w śpiączkę, z której powinna się obudzić po kilku dniach.
Siedziałem przy niej całą noc. Spoglądałem na jej śliczną twarz, przypominając sobie wszystkie wspaniałe momenty. Próbowałem się pogodzić z faktem, że ona nie jest moja, tylko Lucasa. Próbowałem ogodzic sie z faktem, że nigdy nie pokocha mnie tak jak ja jej. Odgarnąłem kosmyk włosów który bezwładnie opadł na jej twarz. Pochyliłem się i delikatnie ucałowałem jej chłodne wargi. Dał bym wszystko żeby chodź raz odwzajemniła chodź jeden pocałunek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro