Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#25




Usiedliśmy w poczekalni. Zacząłem odtwarzać słowa kobiety. Nie zażyła  tabletki. To nie były żadne witaminy, tylko tabletki które pomagały  pracować jej płucą. W tym momencie przyszła mi myśl. Amanda wybiegająca  do pokoju Danieli. Szukała bluzy. Daniela powiedziała że włożyła ją do  prania. Amanda rzuciła w nią telefonem mówiąc coś o Lucasie. A dokładniej o  ich 'planie'. Wybiegła wściekła. Pewnie miała tabletki w kieszeni.  Cholera. Oni skrzywdzili moją małą! Nie odpuszczę im tego.

Wściekły  wstałem i agresywnie podeszłam do Danieli, która patrzała się na mnie z  lekkim uśmieszkiem, tak jak by ta sytuacja była śmieszna. Złapałem ją  za bluzę i podniosłem wściekle w górę, a jej uśmiech zamienił się w  grymas, i wyglądała na przestraszoną.

- Gdzie masz swój telefon?!
Warknąłem.
- Benjaminie co się stało?

Usłyszałem głos mamy Amandy, a kontem oka widziałem jak ojciej Danieli się podnosi. Puściłem Daniele, a ta upadła na ziemie.
- Daj mi swój telefon!
Krzyknąłem wystawiając rękę oczekując go. Daniela się tylko zaśmiała.
- Chciał byś.
Powiedziała,  czym mnie tylko wkurzyła jeszcze bardziej. Złapałem ją, podnosząc ją, i  bez wachania włożyłem ręce do jej kieszeni w bluzie. Daniela próbowała  się wyrywać i bić mnie, ale to na nic. Wyciągnąłem go.
- Ben co ci do cholery odbiło?!
Usłyszałem głos zdenerwowanego ojca.
- O co mi chodzi? Przez pańską córkę, mała teraz walczy o życie! Coś kurwa jeszcze?!
Warknąłem  otwierając wiadomości od Lucasa i pokazując mu je. Ten zaniemówił, i  wyglądał na zdezorientowanego. Usiadł ponownie na swoje miejsce.
- Coś ty zrobiła?
Powiedział zwracając się do Danieli.
- A co do Lucasa, to ja się z nim rozprawie sam.
Powiedziałem  ruszając w stronę wyjścia. Słyszałem głos mamy małej, która próbowała  mnie zatrzymać, ale nie myśląc o tym wyszedłem że szpitala. Wsiadłem do  auta, i napisałem z komurki Danieli do Lucasa.
- Hej jesteś nadal w nowym yorku?
- Tak a co?
- Spotkajmy się. Amanda w szpitalu, chyba nie przeżyje, dobry plan.
- Ok, ile zajmie ci dojechanie?
- 10 minut. W central parku. W lesie.
- Kk.
Ruszyłem. Czułem jak wściekłość domaga się wydostania ze mnie. Jeszcze chwila, a Lucas pożałuje tego, że w ogóle żyje.

Jakie  szczęście że Bridgeport leży nie daleko od Nowego Yorku. Po nie całych  dziesięciu minutch byłem pod central parkiem. Wyszedłem zatrzaskując  drzwi. Wyciągnąłem telefon i napisałem.
- Jestem tu.
Po czym  ukryłem się za jakimś drzewem i czekałem na Lucasa. Po kilku minutach  usłyszałem czyjeś kroki i ujrzałem jakąś wysoką sylwetkę. To on. Gdy  podszedł dość blisko wyciągnął telefon i napisał do Danieli, bo po chwili  dostałem wiadomość.

- Nie widzę cię. Nie baw się ze mną w chowanego koteczku.

Koteczku? Proszę powiedz że nie ma nic pomiędzy nimi bo to by było obrzydliwe.
- No, no, no. Od kiedy jesteście na 'koteczku' do siebie?
Powiedziałem  powoli wychodząc zza drzewa i powolnym krokiem zmierzając w jego  stronę. Lucas wyglądał jak by się przestraszył? Zdziwił? Jedno i to  samo.
- Co ty tu robisz?
Powiedział biorąc krok w tył. Nie przestając iść w jego stronę powiedziałem.
- Chciałem pogratulować zajebistego planu.
Powiedziałem łapiąc go za fraki, przybijając do drzewa i spojrzałem mu w oczy.
- I przy okazji sprawić że pożałujesz że się urodziłeś.
Powiedziałem po czym z całej siły wbiłem mu pięść w brzuch. Lucas skulił się, i spadł gdy go puściłem.
- To było za to jak się odzywałes do małej.
Uniosłem  jego twarz i przywaliłem mu rozcinając mu warge. Krew zaczęła się  sączyć i ciurkiem wylatywać i brudząc mu jego białą koszulę.
- To było za wkręcenie Danieli, i kazanie jej schować jej tabletki.
Powiedziałem po czym zadałem mu kolejny cios w twarz, chyba łamiąc mu nos.
- To było za wepchniecie jej do rzeki.
Powiedziałem  czując jak łzy zbierają mi się pod powiekami. Zacisnąłem pięści,  próbując je zatrzymać. I z całej siły, rozładowując resztkę złości  jaka we mnie tkwiła, i zadałem mu cios w jego klatkę piersiową, słysząc  jak odbieram mu dech.
- A to za skrzywdzenie mojego całego świata. Amandy.
Powiedziałem i czułem jak palące łzy spływając mi po policzkach bez litości.

^

Wróciłem  do szpitala, gdzie zastałem tylko mamę Amandy, która siedziała  zdenerwowana przeplatając bransoletkę którą dostała kiedyś zrobiona przeze  mnie i Amande. Usiadłem obok niej, i ją objąłem.
- Coś wiadomo?
Zapytalem, a ona tylko pokręciła bezsilnie głową.
- Gdzie reszta?
Zapytałem na co ona cieżko westchnęła i się wyprostowała.
- Stephan że tak powiem się zawiódł na Danieli. Ym.. Zaczął krzyczeć że jedzie do matki, że jest taka jak ona.. Sama nie wiem.

----------------------------------------------

Dziękuje za ponad 2K <3 Piszcie co o tym sądzicie to bardzo motywuje i dziękuje! :>
Jak myślicie? Co się stanie z Amandą?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro