Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zniszczyłeś wszystko!


Julia zamknęła ostatni raz drzwi od domu. Ostatni raz przejrzała się w szybie czarnego pickupa. Ostatni raz wetknęła w uszy słuchawki i ostatni raz rozejrzała się za zamówionym Chevroletem. W tym roku.

— Przepraszam! – Z czarnej Tesli wybrzmiał tajemniczy głos, a Julia, nauczona doświadczeniem z przeszłości, odruchowo odsunęła się od jezdni. – Wiesz, jak dojechać do centrum?

Mężczyzna skrywał pod ciasnym garniturem muskularną sylwetkę. Mimo ponurego zimowego poranka miał na sobie ciemne aviatory. Ale zsunął je na nos specjalnie do rozmowy.

— No i gdzie jest mój samochód? – mruknęła z irytacją do pustej ulicy i potarła dłonie, by je rozgrzać.

— To jak, pomożesz mi?

— Jesteśmy w centrum – odpowiedziała zdawkowo mężczyźnie. Wetknęła zmarznięte ręce w kieszenie płaszcza i ruszyła naprzód.

Auto także. Toczyło się leniwie i nie dawało za wygraną.

— Jestem z międzynarodowej agencji modelingowej – nie zrażał się. – Mogłaś już słyszeć o XYZ Models.

— A ty słyszałeś o nawigacji? – prychnęła. – XYZ? Przecież ja się tak na angielskim podpisuję.

Xiǎoyǔzhòu – wytłumaczył z udawanym chińskim akcentem. – To z mandaryńskiego „mały wszechświat". Proszę, tu jest moja wizytówka. Może to cię przekona... Jadę do centrum w poszukiwaniach ładnych twarzy. Ale widzę, że już jedną znalazłem.

— Doprawdy? – W reakcji na najbardziej lamerski tekst jaki słyszała tylko uśmiechnęła się niezdarnie. – Jeździsz drogą furą, wypatrujesz samotnych i zagubionych frajerek, podajesz się za pożal się Boże agenta... – wydusiła bez tchu, głosem nasączonym pogardą. Na ten jeden jedyny moment Nieśmiałość dała się zastąpić Brawurą. – A jedyną kreacją, w jakiej później wystąpię będzie czarny plastikowy worek! – wrzasnęła. – Paweł, możesz już przestać się chować – zajęczała sfrustrowana, nagle orientując się, że owy mężczyzna w samochodzie nie był sam. – Wiem, że tam jesteś.

Warszawski wychylił się zza siedzenia kierowcy.

— Wygrałem! Ha! Mówiłem ci, że się nie nabierze.

— Co wy tu robicie?

— Jak to leciało? A... Wypatrujemy samotnie spacerujących frajerek. Podajemy się za pożal się Boże agentów... – nabijał się Paweł. Radość nie znikała z jego twarzy, a każde ze słów przeplatał chichotem. – Prowadzimy akcję! Nie rozmawiaj z nieznajomymi! – Jego śmiech zaczynał upodabniać się do pisków. – Dobra robota! Nie wyprę się ciebie.

— Zabije was – wykrzyczała, gdy wślizgiwała się na siedzenie samochodu, tuż obok rozweselonego brata. – A to co? – zapytała i schyliła się po broń. Paweł zrobił to samo. Ale Julia okazała się być szybsza. – Coś nam grozi?

— Nie, oddaj mi to.

— Wątpię, czy ta marna atrapa nas obroni.

— To nie atrapa – odpowiedział Warszawski. Jednocześnie uspokoił gestem mężczyznę na przednim siedzeniu. Dopóki nie odbezpieczyła broni, mogli czuć się względnie bezpiecznie.

— Co?! Jak to?!

— I nie jest moja – dopowiedział, by rozwiać wątpliwości. – Julianno... to jest Tymoteusz Hecht. Oficjalnie tylko nas wozi. Nieoficjalnie dziadek chce mieć nas na oku. To jego człowiek.

— Dla niedoszłych modelek Tymek! – Odwrócił się z krzykiem na ustach i złapał za zgubę.

— Nie przyzwyczajaj się – ciągnął Paweł. – Jeśli dalej będzie tak pilnował swoich zabawek, prawdopodobnie widzisz go ostatni raz. Pojedziemy najpierw do firmy, a później Tymoteusz jest cały twój – zwrócił się do siostry. – Szofer, kurs na La Rivestire. Mam masę roboty.

— Pawlito, ty się dobrze czujesz? Przecież dziadek stawia wycieczkę.

— Nie zdziwiło cię nigdy, że robi ten głupi konkurs z wyłączaniem telefonów w święta i zawsze wygrywam ja? – powiedział tak głośno, by przebić się przez radiowy jazgot i dotrzeć do uszu kierowcy. – To oczywiste, że chce się mnie pozbyć z miasta.

— Albo jest dobrym dziadkiem – odparła, wzruszając ramionami. – Czyli zostajesz?

— Oczywiście, że nie. Dubaj sam się nie zwiedzi. Lecimy z Pauliną i Hubertem. Podobno o północy ma się jej oświadczyć. Ale jak coś, to nic nie wiesz – Pogroził jej palcem. – Zjedź tutaj w prawo, Tymoteuszu.

— A ty, panno Julianno... co robisz w sylwestra? – zagadnął kierowca. Na krótki moment skrzyżowali wzrok w lusterku. – Gdzie mam cię później odwieźć?

— Weronika mnie zaprosiła... Czarnecka. Taki pałacyk pod Warszawą. Na pewno nie przegapisz – Wyszczerzyła się sztucznie. – A tak w ogóle dlaczego dziadek cię zatrudnił? Przecież wcześniej woził nas Paweł. Trochę wkurzający... Ała! – krzyknęła, po tym jak brat dźgnął ją w bok. – Ale przynajmniej za darmo.

— Nie mogę o tym rozmawiać, panno Julianno – odpowiedział, a wszyscy umilkli już do końca drogi.

— Zatrzymaj się tu, Tymoteuszu... Moja droga siostro, idziesz czy nie?

— Sam mówiłeś, że nie powinnam...

— Udowodnij w końcu, że się mylę. Albo dalej będziemy podejmowali decyzje za ciebie.

Gdy Julia wyszła z auta, Tymek odjechał. A wraz z nim zniknęła możliwość rychłego odwrotu. Stanęła przed wejściem jak za karę i skupiła wzrok na swoim odbiciu.

Desperacja nawałem przykrych ruminacji próbowała zmusić ją do ucieczki. Nieśmiałość wydostawała się spod idealnie dopracowanej stylizacji. A Samotność... rozproszyło ponaglające spojrzenie brata.

— Dzień dobry, panie prezesie. Dzień dobry, pani Julianno – przywitał ich miły głos sekretarki.

Młoda i drobna blondynka musiała czaić się już przy samym wejściu. W pakiecie z uśmiechem i kawą z firmowego baru.

— Oo, dzień... dobry, dziękuję – Julia ze zdziwieniem przejęła aromatyczny napój. W jednej chwili poczuła się zupełnie nie szara, nie anonimowa i prawie na swoim miejscu.

Znajoma twarz i nazwisko utorowały jej drogę pełną uśmiechów, a towarzystwo brata zapewniło same uprzejmości. Wnętrza w niczym nie przypominały tych ponurych sprzed kilku miesięcy. I nawet manekiny patrzyły jakoś tak przychylniej.

Gdy przemaszerowali już przez hol, weszli do windy, gdzie spokojna zamknięta przestrzeń i relaksująca muzyczka aż prosiły się o bzdurny small talk.

— Więc dokąd się wybierasz na sylwestra, Haniu? – zapytał nagle Paweł.

— Chyba... Zostanę w domu... z dzieckiem – odpowiedziała nieco speszona. Spodziewając się, że zaraz zarzuci ją dobrze wszystkim znaną opowiastką o Dubaju, wlepiła wzrok w tablet.

— No i masz rację. Zakrapiane hulanki są już passé. I mówię ci to jako prezes tego modowego imperium... Już wiecie o podwyżkach? – palnął znienacka. A gdy nie otrzymał odpowiedzi, spojrzał na twarz kobiety. Z każdą sekundą promieniała coraz bardziej. – Aha, twoja mina wskazywałaby na nie. Nie usłyszałaś tego ode mnie.

— Oczywiście. A co do firmowych spraw... – zaczęła po chwili, profilaktycznie upewniając się, że Warszawski upił już pierwszy łyk kawy. – ...O 12.30 ma szef spotkanie z panem Ferro – referowała, gdy przemierzali kolejne metry firmowych korytarzy. – W sprawie...

— Wólki Załęskiej i nowej szwalni z krojownią? – nie pozwolił kobiecie dokończyć. Całkiem jakby miły i uśmiechnięty pan prezes zatrzasnął się w windzie. – Inwestorzy przedstawili projekt rozbudowy, a ja go klepnąłem. Nie ma o czym rozmawiać. Poza tym o 12 będę już w samolocie, Haniu.

— Ale... Panu Ferro bardzo zależało na tym spotkaniu. Może je chociaż przesunę na...

— Na nigdy – rzucił krótko, czym całkowicie zgasił jej entuzjazm. – Nie będę sobie psuł tak pięknego dnia... Ani roku. Projekty?

— Gotowe, szefie. Przygotowaliśmy trzy propozycje garnituru. Zgodnie z wcześniejszymi wskazówkami.

— Ten nie. Ten też nie. A ten... jest absolutnie beznadziejny – odparł bez zastanowienia i z powrotem wcisnął jej tablet. – Nawet moja siostra zrobiłaby lepszy.

— Ale my już uszyliśmy... – urwała w pół zdania, nagle jakby tęskniąc za bajerą z windy.

— Nawet nie będę tego mierzył – odpowiedział z wyższością. – Chcę te projekty widzieć poprawione za pół godziny.

— Oczywiście, szefie.

— A co mojej żony... yy wróć. Co do War... Co do Skalskiej – Skrzywił się na myśl jak bardzo te lazurowe tęczówki zamieszały mu w głowie. – Nie chce mi pokazać sukienki. Nawet szyje ją za granicą. Dlatego narysowałem swój projekt – Z dumą przekazał pracownicy czarną obwolutę. – Macie tam wszystko. Łącznie z wymiarami.

— Przecież mówiła, że nie chce sukienki z La Rivestire – odezwała się Julia. – Bo się boi, że...

— Bo się przesądów naczytała. Ona jeszcze nie wie, że chce. Zobaczymy, którą wybierze – zwrócił się do siostry. – Na wszelki wypadek uszyjcie tak ze trzy – instruował dalej pracownicę. – Z odchyleniem co parę centymetrów w pasie. A później się jeszcze dopasuje. Hanno, słuchasz mnie? – Zerknął na nią i upewnił się, czy na pewno wszystko skrzętnie notuje. – Chcę mieć osobnego człowieka do tej sukni. A i miejcie w pogotowiu zapas materiałów. W ogóle wszystko miejcie w zapasie. To nie jest impreza, którą mam zamiar powtarzać. A jeszcze jedno... Moja narzeczona ma zobaczyć sukienkę dopiero dzień przed ślubem.

— Oczywiście, szefie – wymruczała, z trudem panując nad rosnącą zazdrością. Zdobyła się jeszcze na jeden sztuczny uśmiech, po czym zmyła się tak szybko jak się pojawiła.

— Skalska niech taka cwana nie będzie.

— Więc to jest ta masa roboty? – zagadnęła Julia. Starała się dotrzymać mu kroku. Ale poranne joggingi Pawła robiły swoje.

— Potrafiłabyś tak? – zapytał, kiedy w końcu się zatrzymał.

— Mówić ludziom, że są beznadziejni?

— Rządzić. Mówić to, co myślisz. Robić to, co chcesz. Nie bać się, że ich nie zadowolisz. Potrafiłabyś tak?

— Nie wiem.

— Tak myślałem.

Jednym zamaszystym ruchem otworzył drzwi do swojego gabinetu. W nim czekała już Wiktoria. Wyglądała jak wyrwana prosto z sylwestrowych przygotowań. Cała w czarnych cekinach prawie zlewała się z fotelem.

— Co to ma być? Ktoś umarł? – zapytała przestraszona Julia.

— Jeśli coś umarło, to twoja niewidzialność, droga siostro – odpowiedziała jej Wiktoria. – Ile ci tam przybyło? Dwadzieścia tysięcy? – zagadnęła, a po tym jak skończyła tuszować oko, sięgnęła po telefon. – Sto dwadzieścia tysięcy?! – Zadowolona aż podskoczyła. – No! Może wreszcie wygramy tę wojenkę trolli.

— Dobra, skończ. Przez ciebie boję się podświetlać ekran. Dlaczego tu jesteśmy?

— Narada rodzinna.

— Aż dziw, że to słowo przeszło ci przez gardło – Julia omiotła wzrokiem monochromatyczne wnętrze. – Ale się tu urządziłeś, Pawlito. Aż powiało dramatyzmem.

Sunąc po dębowej podłodze, weszła głębiej. Wprost w eklektyczną mroczną plamę, która rozlewała się pod postacią antracytowych lameli położonych po całej wysokości, minimalistycznych płaskorzeźb o teksturze jak z zębowej pacy, masywnego biurka z czarnego marmuru i dwóch ciężkich regałów zwieńczonych ledami.

— Tylko mi nie mów, że jesteś tu pierwszy raz – Wiktoria zwolniła skórzany fotel i przesiadła się na króciutki, welurowy szezlong. – A tak przy okazji... Na imprezę idę z tobą, Julianno. Adam mnie zaprosił.

— Jesteście razem? – Paweł z wrażenia aż przysiadł na biurku. – No nie bój się odpowiedzi. Jeśli tak, nie mam nic przeciwko temu.

— Dlaczego?! – wrzasnęła Julia. – Gdyby chodziło o mnie miałbyś milion powodów przeciwko temu!

— Nie wiem, okej? – Wiktoria uniosła ręce w obronnym geście. – Po prostu mnie zaprosił. Więc co to za narada?

— Zacznijmy od przyjemniejszych rzeczy – Warszawski wyciągnął z szuflady biurka dwa małe pudełeczka i podsunął je siostrom. – Wiktoria, wybieraj pierwsza.

— Resorak? – wyjęła biały samochodzik i z niepewną miną obróciła go kilka razy w dłoni. – Ale dlaczego?

— Gratuluję, po zdanym prawku dostaniesz Porsche Oliwii. Więc wychodzi na to, że w drugim jest...

— Twoje Audi?! – Julia rozchyliła wieczko, a zaraz usta. – Tak! Tak! Tak! To najlepszy dzień w moim życiu! – ryknęła ze szczęścia.

— Ja tu nie będę zawsze. Jak bardzo pięknymi różami byście nie były, każda powinna mieć kolce... Pora, żebyście się chociaż trochę ogarnęły. A własne fury na pewno nie zaszkodzą. No! – Klasnął w dłonie. – Teraz, skoro już dałyście się kupić, zostawcie na twarzach te radosne miny. Bo... czekają nas zmiany – zaczął ostrożnie i spojrzał po siostrach. Wiedział, że żadne z ich trójki nie cierpi tego wyrazu. – Musicie wiedzieć, że po ślubie... Po ślubie prawdopodobnie przestanę być prezesem La Rivestire. Ale zanim się to stanie... Chcę wiedzieć, czy mogę na was liczyć.

— W jakiej sprawie?

— Musimy pozbyć się Ferro – zarządził z ciężkim westchnieniem.

— Chcesz ich wkupić? – zapytała Julia. – Dziadek odblokował ci w końcu kasę? To może oddasz mi pickupa? Jazdę próbną już mam za sobą – trajkotała z uśmiechem. – No dawaj, Pawlito! Kupisz sobie coś lepszego.

— Nie rozpędzaj się. Gdybym miał dostęp do całego hajsu, to bym z wami nie rozmawiał – zażartował. – Stefan powiedział, że z wiadomych powodów zdania nie zmieni. Ale nie rozumiem jego przywiązania do trzydziestych urodzin. Przecież po nich też może mi odwalić.

— Dalej nie zapomniał o tym Ferrari?

— Jakbym ci wzięła twoje Ferrari i wjechała nim w drzewo, też byś nie zapomniała – odparła Wiktoria.

— Rozmawiałem z Oliwią. Pożyczy nam pieniądze. Zresztą... spróbowałaby nie. Musicie wiedzieć, że... Formalnie przekazałem jej zarządzanie La Rivestire. Jesteśmy nawzajem na półrocznych kontraktach. Ja dogłębnie poznaję jej branżę hotelarską, ona... – nie dokończył, bo nagle rozległo się pukanie. A widząc tę jasną czuprynę od razu przełączył się na tryb szampańskiego nastroju. – O jest i moja szefowa! – Przyciągnął Oliwię do siebie, objął w talii i złożył na jej ustach zachłanny pocałunek. – I Łukasz? Co to za solidarność platynowych blondi? Wracacie razem od fryzjera czy jak? – roześmiał się.

— Przecież mnie wzywałeś.

— Ja cię wezwałam – sprostowała Oliwia. – Kochani, mam dobrą nowinę. Dzięki udanym, choć niesamowicie męczącym negocjacjom z szefostwem... – wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Pawłem – ...które trwały w kilku seriach... do późnych godzin nocnych, pracownicy dostaną podwyżki od nowego roku. Od 20 do 25 procent – ogłosiła radośnie. – Do Ferro pójdzie mejl jak będziemy już w samolocie.

— Możesz powtórzyć? – zapytał Łukasz. – To o podwyżkach? Bo chyba się przesłyszałem.

— Podwyżki. Dla wszystkich. Od nowego roku.

— Co?! – jęknął, jakby uderzyła go czymś ciężkim. – Co ty zrobiłaś?

— Skoordynowała system podwyżkowy – wtrącił Paweł. – A jak mówi jedna z zasad zależności organizacyjnych... Koordynacja powinna być osiągana przez bezpośrednie, osobiste i poziome kontakty w przedsiębiorstwie. Oliwia wzięła to sobie do serca.

— Pionowe też były – dopowiedziała i zaraz zapłonęła rumieńcem jak mała dziewczynka.

Warszawski z całych próbował zachować powagę, ale koniec końców nie wytrzymał. Radość ukruszyła jego kamienną twarz, wyszczerzył się szeroko, a wreszcie parsknął śmiechem na cały gabinet.

— Oliwia... przestań! – napomniał ją, po tym jak chętnie zawtórowała mu chichotem. – Przecież ten chrabąszcz w twoim brzuchu właśnie przeżywa trzęsienie ziemi – Pragnąc zatrzymać tę karuzelę szaleńczego rechotu, niechcący rozkręcił ją jeszcze bardziej.

— Czyli bawicie się pracownikami jak plastikowymi żołnierzykami?! – Łukasz pacnął otwartą dłonią w czoło. – Macie pod sobą kilkanaście tysięcy ludzi, do cholery! A jak jeszcze dodać ich rodziny?! – Panikował, łażąc w kółko. Podczas gdy duet Skalska-Warszawski trząsł się i chichrał niemal do utraty tchu. – Nie no! Ja się wykończę!

— Manekinami raczej – odparł półżartem Paweł.

— Co?!

— No powiedziałeś o żołnierzykach. A to firma modowa, więc manekiny bardziej pasują, Łukaszu – nabijała się Oliwia. Oparłszy czoło na ramieniu narzeczonego, beztrosko śmiała się mu w rękaw.

— A jak wam to rypnie?

— No to rypnie – zadrwił Paweł. – Najwyżej w geście żałoby przemaluje jej hotele na czarno. Przestań mędzić i lepiej szykuj się na urlop – powiedział, klepiąc go protekcjonalnie po ramieniu.

— Urlop? Przecież ja nie mogę teraz.

— Jak to nie możesz? Wojciechowski, nawet się nie domyślasz jak musiałam o niego walczyć – Każde słowo przeplotła pozornie niewinnym chichotem.

— Bez szczegółów, błagam. Cały ten chory układ zależności zostawcie dla siebie.

— Gotowa? – Paweł zwrócił się do Oliwii i tanecznym krokiem okręcił ją wokół własnej osi. – Dubaj czeka! I mój słaby arabski.

— Nie, poczekaj chwilę.

— Dlaczego? – Spojrzał z troską. – Źle się czujesz? Przecież lekarz powiedział, że możesz lecieć. Dzwoniłem do niego jeszcze dzisiaj rano, żeby się upewnić.

— Nie o to mi chodzi, kochanie. Chcesz mi powiedzieć, że to jest wszystko, co bierzesz? – Oplotła jego dłonie i zwinnym ruchem przechwyciła weekendową torbę. – Pokaż mi to. Szlafrok?! Czy ty do Dubaju wziąłeś tylko szlafrok? Powiedz mi, proszę, że to żart – Spojrzała na niego wyczekująco, a śmiechem ryknęły tym razem Julia z Wiktorią.

— Lubię mieć swój.... Ej, spokój tam! Bo się podusicie – krzyknął do sióstr. – Oliwia, mogłabyś się czepiać, gdybyśmy nie spali w Burj Khalifa. A tak to, gdzie ja mam wychodzić jak wszystko widać z góry?

— I w szlafroku wręczysz kwiatki po zaręczynach? – zachichotała w zaciśniętą pięść. – Uważaj, bo jeszcze skradniesz Hubertowi całe szoł.

— I pewnie nie zdążę już do domu? – zapytał, spoglądając na zegarek. A wszystkie głowy w pobliżu zaprzeczyły z udawaną powagą. – Hanno – wypowiedział do telefonu. – Przyszykuj te garnitury. Zaraz będę! Dobra, to my lecimy. Aaa! – Wrócił się z krzykiem. – Ferro gdzieś się tu kręcą. Nie pobijcie się z nimi. Pamiętajcie, przemoc jest zła! Niczym lura na Wilczej.

— Czekaj! – Zatrzymała go Wiktoria. – Nie powiedziałeś, jak chcesz ich załatwić. Nie uwierzę, że tak po prostu sprzedadzą udziały.

— Sprzedadzą udziały tylko, jeśli weźmiemy winę na siebie. Publiczne oświadczenie, przeprosiny, bla, bla, bla... I nie, nie zrobimy tego.

— To jak chcesz się ich pozbyć?

— Ty to zrobisz – Skierował wzrok w stronę Julii. – Czas, żebyś zdecydowała, po której stronie stoisz. Zmuś ich do sprzedaży na naszych warunkach – wyszeptał do jej ucha. – Jakby coś się działo, nie dzwońcie. Bo to bez sensu. No to najlepszego wam wszystkim!

— Szczęśliwego nowego roku! – wrzasnęła Wiktoria. – Do zobaczenia!

— Pawlito, powiedz pilotowi, żeby nie leciał za szybko!

— Widzimy się w styczniu! – rzucił na odchodne do sióstr. – Chodź, Skalska. Będziemy całować się w windzie.

Gdy tylko zniknęli z pola widzenia, Julia podeszła do olbrzymiego okna. Skąd, z uśmiechem na ustach i miniaturką Audi R7 w dłoni wypatrywała zakochanej pary.

W pół miesiąca przedefiniowali wszystko. Z rozpieszczonych szczeniaków, którzy zarzucali się drogimi prezentami, stali się wzajemnymi podporami. Partnerami w zbrodni i w codzienności. W zdrowiu i w hiperglikemii. W obliczu góry szczęścia i groźby policyjnego dołka.

Kiedy wyszli z budynku, Gemera była już w gotowości. Torby w bagażniku. Drzwi na oścież. Jeszcze tylko jeden pocałunek na oczach całej firmy i mogli ruszać na lotnisko. A potem na podbój złotego miasta.

— I Warszawski zostawił tak swoją ciemną jaskinię bez opieki? – zagadnął Łukasz. Skrzyżował ręce na piersi i rozejrzał się łobuzersko po biurze Pawła. – Przydałoby się tu trochę koloru. Różu na przykład. Co wy na to, żeby obkleić wszystko...

— I zmarnować tyle papieru, albo co gorsza plastikowej folii tylko po to, żeby zrobić swojemu szefowi na złość? – prychnęła Wiktoria. – Przypomnisz, ile ty masz lat?

— Czterdzieści.

— No to kryzys wieku średniego, jak nic – podsumowała Julia.

— Wiecie, co? Jesteście nawet gorsze od waszego brata.

— A co do naprawdę istotnych spraw, Julianno... – zwróciła się do siostry, gdy wylądowały we względnie pustej drukarni. – Najpierw musisz przeciągnąć media na swoją stronę... Zrobić z siebie ofiarę. Rozumiesz? – nie zwracając uwagi na jej walkę z wielkoformatową laserówką, Wiktoria mówiła dalej. – Według mnie powinnaś odegrać łzawą scenkę. Słabe światło. Cichutki, łamiący się głosik. I może coś z tego będzie. O, jak chcesz to ogarniemy też makijażystkę. Dorobi ci takie sińce jakbyś płakała co najmniej od tygodnia. Słuchasz mnie? Co zamierzasz z tym zrobić?

— Powieszę się – powiedziała poważnym tonem, żeby za chwilę zapiszczeć ze śmiechu.

— Co?!

— Ściana Pawła tylko na to czeka – Przekazała jej zwinięte w rulon zdjęcie. – Znajdź jebitną antyramę.

— A cóż to za siostrzana współpraca? – zagadnął złośliwie Karol, gdy przekroczył próg i był gotów dołączyć do zaszczytnego grona grabieżców firmowych zasobów. – Namawiacie się, kogo następnego pobić? Mnie oszczędźcie, bo chyba jestem chory – na dowód kichnął, zginając się w pół. – Widzicie?

— Trzymajcie mnie! – wrzasnęła Wiktoria. – Nie dość, że kradnie toner, to jeszcze rozsiewa zarazki!

— Powiedz mi, że to był Kacper! – Julia osaczyła go błagalnym, a zarazem niecierpliwym spojrzeniem. – Powiedz mi, że to był twój brat i... Że to było nagrane wcześniej. Cokolwiek!

— I co, Warszawska? Co zrobisz?

— Zatłukę go.

— To zatłucz mnie. Wszystko, co powiedziałem było prawdą. Pogódź się z tym.

— Julia, chodź. Rozmowa z nim nie ma sensu. Musimy przygotować się do sylwestra! Włosy się same nie zrobią, no chodź!

— Jak mogłeś to zrobić?! – Zamachnęła się na niego otwartą dłonią, ale Karol był szybszy. Zatrzymał ją w porę, a rękę ustawił z powrotem przy jej talii. – Obwiniłeś publicznie moją rodzinę. Obwiniłeś mnie. Co ja ci takiego zrobiłam?!

— Chciałaś mnie zniszczyć, a ja cię wyprzedziłem – Wzruszył ramionami. – Jeden-zero, Warszawska.

— Czy ja mam wezwać już ochronę? – Wiktoria przechadzała się nerwowo po pomieszczeniu, szukając pomocy pośród drukarek. – Co ja mam robić? Przecież oni się tu zaraz pozabijają!

— Milcz! – krzyknęli chórem.

— Więc ratowałeś tylko swoją dupę?! – huknęła Julia. W nagłym przypływie złości capnęła plik skrzętnie zbieranych przez Karola kartek. Podarła je i wyrzuciła do kosza. Tak jak powinna już dawno wyrzucić jego. – A ja ci uwierzyłam. Uwierzyłam ci w sprawie tego pieprzonego dopingu. Zaufałam ci w sprawie zdjęć. Miałam cię za najmilszego człowieka na tym świecie. Nawet do głowy mi nie przyszło, że możesz zrobić coś takiego.

— Ciesz się, że nie wspomniałem o Kacprze. Gdyby to ode mnie zależało, Paweł siedziałby za napaść i spowodowanie uszczerbku na zdrowiu! Ale twoja rodzina załatwiła sprawę jednym telefonem – burknął z odrazą. – Mój brat leżał w szpitalu, a twój pił sobie kawkę na komendzie.

— Odpieprz się od mojego brata! Paweł ma być szczęśliwy.

— To się nie skończy dobrze – wtrąciła Wiktoria. – Zawołam kogoś.

— A ty, Warszawska?

— Ja nie muszę. Zresztą i tak nie będę. Przez ciebie! Po jaką cholerę gadałeś o tej ustawce? – ciągnęła Julia. –Miałam stać się taka jak ty?!

— Masz na myśli sławna? Przecież wam tylko o to chodzi – prychnął z pogardą i wyjął z drukarki kolejne kartki. – O pieprzone zasięgi.

— Przez ciebie wszyscy mają mnie za oszustkę – Wymierzyła w niego swój gniewny palec. – Niby jak ja mam to teraz wytłumaczyć?! Dobrze wiedziałeś, że przed kamerami nie mam z tobą szans! I to wykorzystałeś! – Złapała za kartki i wyrzuciła je w powietrze.

— Trzeba było pomyśleć, zanim zapłaciłaś za zdjęcia.

— Zaczynam żałować, że cię tam wtedy nie zostawiłam!

— Z wzajemnością! – krzyknął już do pleców Julii.

Kierowana złością szybko odnalazła wyjście z firmy. Zarzuciła płaszcz i wydostała się na gwarną, rozświetloną jak za dnia ulicę.

Zrobiła kilka kroków wzdłuż parkingu i bacznie rozejrzała się za Tymkiem. Ale zamiast jego dźwięcznego „panno Julianno", wybrzmiało wściekłe karolowe „Warszawska!".

Nie czekając aż Ferro ją dogoni, udała się Świętokrzyską w stronę parku.

— Warszawska, poczekaj – wrzasnął z oddali. – No zatrzymaj się, no! Nie każde z nas może biegać!

— To nie biegaj!

— Warszawska, porozmawiajmy w spokoju! – Przygnał za nią mimo bólu.

— Teraz chcesz rozmawiać? – Zamiast się odwrócić, przyspieszyła jeszcze bardziej. – Zostaw mnie, Ferro. I nie leź za mną!

— Też idę do parku!

— Znajdź sobie inny! Plac Grzybowski na przykład! Jest cały twój!

— To już nie mogę patrzeć na te same drzewa?

— Przedstawiłeś mnie w najgorszym możliwym świetle! – ryknęła mu oskarżycielsko w twarz. – Chciałeś, żeby wszyscy mnie znienawidzili, tak jak ciebie.

— Nie... Usiądźmy. Warszawska, proszę cię – Złożył ręce w błagalnym geście.

— O tym, że cię uratowałam już nie wspomniałeś! – zagrzmiała. – Nie musiałeś atakować mnie publicznie. Mogliśmy dojść do porozumienia, zanim wypaplałeś wszystko mediom. Zaufałam ci. I co? – Wbiła w Karola zimny, nienawistny wzrok.

Ale im bardziej się w niego wpatrywała, tym niepokojąco szybko łagodniała.

Wreszcie przysiadła obok Ferro na ławce, a on zamiast zdobyć się na tłumaczenia, zamilkł.

Spojrzał jej głęboko w oczy. Pogładził policzek zmysłowym dotykiem. A wreszcie zbliżył się do jej ucha.

— Za moimi plecami jest aparat, czy się mylę? – wyszeptał.

— No popatrz... – zaczęła, a kąciki jej ust od razu podskoczyły zwycięsko do góry. – Tak mnie nienawidzisz, a dalej się ze mną spotykasz. Nie zapomnij wspomnieć w mediach, że mnie przeprosiłeś, a ja z trudem ci wybaczyłam! – Cmoknęła powietrze. – Jeden-jeden, Ferro.

Nie pozostawił tego bez odpowiedzi. Przyciągnął ją do siebie, a ich usta na krótki moment złączyły się w jedno.

— Dwa-jeden – mruknął złośliwie.

— Niby dlaczego? To ty mnie pocałowałeś – odezwała się najspokojniej jak tylko potrafiła. Będąc wciąż na muszce lustrzanki, pozostawało jej tylko ciągnąć teatrzyk, w którym Ferro bezczelnie poplątał wszystkie sznurki.

— Wytłumacz to przed swoim dziadkiem.

— Zgłoszę napaść!

— Ale jak to, Warszawska? Podobno cię przeprosiłem, a ty z trudem mi wybaczyłaś – powiedział i smutno opuścił głowę, by później spojrzeć niewinnie z dołu.

Świadomy, że gdy tylko dosięgnął jej warg, ją dosięgnęło apogeum furii, nadstawił prowokacyjnie policzek. I tylko czekał aż Warszawska na dobre zniszczy swoje przedstawienie.

Julia, nie mogąc zareagować jakkolwiek, ciągle w grze pozornych uśmiechów, wciąż zniewolona przez sztuczną kurtuazję i nadal w roli poirytowanej kukiełki, odpuściła pasywno-agresywną potyczkę i odeszła w stronę fontanny.

Zadarła głowę do góry. Spojrzała w niebo, ale jej impas zamiast się rozwiązać, dostał oprawę kolorowych rozbłysków górujących nad Pałacem Kultury.

— Zrujnowałeś wszystko! – Odwróciła się, by przy akompaniamencie fajerwerków ostatni raz spojrzeć w te czarne oczy. Nic nie robiąc sobie z jej krzyków, błyszczały triumfująco i doprowadzały do jeszcze większego szału. – Zniszczyłeś nawet mój pierwszy pocałunek. Jak mogłeś mi to zrobić?! – Z frustracji wyrzuciła ręce w powietrze. – Ferro, chyba są jakieś granice?

— Masz rację – odparł zimnym tonem. – Przepraszam.

Założył kaptur, odwrócił się plecami, wykonał kilka kroków w przód i zanim na dobre stał się wspomnieniem, wrócił. Ujął jej twarz w dłonie, a kciukami powstrzymał napływające łzy.

— Pierwszy pocałunek nie powinien był tak wyglądać – szepnął, z wahaniem muskając jej wargi.

Najpierw zalotnie zaczepił jedną, później drugą. Z zaangażowaniem possał górną. Delikatnie przygryzł dolną. Szwendał się po nich nieśmiało, raz za razem biorąc każdą w swoje czułe objęcia. Dopóki się nie pogubił.

Pragnąc odnaleźć się w tym ogrodzie zmysłów, gdzie dotyk palił żarem, oczy kłuły niedomówieniami, a słuch zawęził pole do szamoczącego się dziko serca, zatrzymał się na moment. Jakby zastanawiał się czy zawrócić i poprzestać na krótkim cmoknięciu sprzed chwili, czy połakomić się na powolny i intymny pocałunek.

Karol cofnął się dwa kroki. Pozwolił, by mroźny wiatr ostudził mu głowę. Ale nie zapał.

Z niewielkiego dystansu obłapiał wzrokiem Warszawską, która w tej jednej chwili straciła kontrolę nad swoim ciałem. Wciąż stała w tym samym miejscu. Wciąż w milczeniu. Z ustami rozchylonymi dokładnie tak, jak je pozostawił.

Łaknąc ten widok, wykonał trzecie podejście. Objął zaróżowiałą twarz Julii i jak po mapie posunął po niej opuszkami. Od skroni, po policzki. Aż do tej wielkiej ognistej strzałki, która informowała, że miejsce docelowe znajduje się poniżej. Na rozgrzanych wargach Warszawskiej.

Koniuszkiem języka zwilżył całkowicie mu oddane usta. Zatoczył po nich namiętne kółeczko. Pobawił się z opadającymi kącikami, by mimowolnie poderwały się do góry. I cierpliwie poczekał, aż Julia wpuści go do środka.

Gdy tylko rozchyliła buzię, Karol poszedł jak po swoje. Wślizgnął się głębiej, mocniej i pewniej. Ich wilgotne wargi się splotły. Oddechy wymieszały. A nieśmiałość zlepiła się w tańcu z pożądaniem.

— Co to miało być, Ferro? – zapytała po chwili oszołomienia, gdy wydawało się, że doszła już do ponurej wersji siebie. Nieprzygotowana na taką dawkę oksytocyny, dopaminy i endorfin na raz, pochyliła się, oparła ręce na udach i odetchnęła głęboko. – Trzy do jednego?

— Nie, sześć na dziesięć. Potrenuj oddychanie przez nos. 


No co tu się stanęło? xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro