Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Warszawscy nie jeżdżą autobusami

Powrót do szarej rzeczywistości, Julia okupiła maratonem ziewania i zakwasami w całym ciele. Jej kondycja fizyczna nie była gotowa na rolę pierwszoplanowej włamywaczki.

— Jesteśmy! – krzyknęła Oliwia, gdy zaparkowała Mini pod szkołą. – Dziesięć minut przed czasem! I to mimo remontów...

— Dostaniesz order pirata drogowego – odburknęła Julia. – Ktoś po nas przyjeżdża? Czy mamy wrócić autobusem? – pytała i sprawdzała jednocześnie, czy zabrała wszystko. Obsesyjnie przeszukiwała każdą kieszonkę plecaka. Jakby szukała w nim co najmniej zapasowej porcji energii. Albo proteinowego batonika.

— Warszawscy nie jeżdżą autobusami – Uniosła się Wiktoria. – Zresztą... i tak nie wiesz, jak to się robi. Niedługo to ja będę nas odwozić. Pawlito oddaje mi swoje autko, to znaczy... nam, ale ze mną za kółkiem.

— Wymeldowałam się z życia na dwa dni, a ty nagle dostaniesz samochód? Dlaczego ty?

— Bo twoje zamiłowanie do motoryzacji ogranicza się do wpadania pod cudze koła - wyartykułowała w kierunku siostry.

— To już wolę chodzić pieszo...

— Nie, błagam! Tylko nie pieszo! – wrzasnęła Skalska. – Wszyscy wiemy, jak to się kończy – Spojrzały po sobie. – Dzisiaj przyjedzie po was Paweł... moją biedną Gemerą. Aż nie do wiary, że ktoś kto urodził się w Le Mans tak bardzo gardzi jej osiągami... – westchnęła i objęła lazurowymi oczami wnętrze zastępczego auta. – Zabrałyście wszystko?

— Wszystko, oprócz chęci do życia – poinformowała oschle Julia.

— Odklejeńcu, twoja rozprawka na polski – Wiktoria zamachnęła kartkami. – Napisałam wszystko tak, jak pragnie nauczyciel. Dostaniesz pięć plus, żeby nikt nie zadawał pytań.

— Interesy z tobą to przyjemność. W sumie... tylko interesy – stwierdziła Julia, przekazując siostrze pracę domową z matematyki.

— A i zrobiłam ci jeszcze ściągi na kartkówkę z historii.

— Kartkówkę?

— Mega kartkówkę i to niezapowiedzianą – odpowiedziała z przejęciem w głosie. – Ze średniowiecza. Trzymaj – Wcisnęła jej zapisane zwitki. – Wszystko, żebyś znów stała się królową mózgowców. O ile nie dasz się temu tam makaroniarzowi – Wszystkie trzy wychyliły się jak na zawołanie. – Podobno to on teraz jest najlepszym uczniem w szkole.

— Co ty gadasz?! – huknęła do szyby. – Kacper odebrał mi mój ostatni powód do dumy?

— Trzeba było nie wagarować – prychnęła z pogardą Wiktoria. Po tym jak zgarnęła swoją część barteru, przywdziała pozę królowej szkoły i wyszła z samochodu.

— Jula, to znaczy... Julia! – zawołała Oliwia. – Zaczekaj chwilę.

— Na co? – Rozłożyła ręce. – Zostawisz mi auto, żebym mogła... poćwiczyć? To innym razem, bo teraz muszę kogoś wyjaśnić.

— Poczekaj, proszę cię. Już niedługo twoje urodziny – weszła jej w słowo. – Wasze urodziny.

— A już myślałam, że udało mi się o nich zapomnieć. Dzięki – mruknęła, złośliwie się uśmiechając.

Rok w rok Julia wolała cierpieć w ponurym milczeniu niż udawać szczęście w blasku imprezowych świateł.

Chciała, by to wszystko ponownie ją zniszczyło. Bo pamięć o wydarzeniach, nawet tych najsmutniejszych uważała za wyraz miłości. Rozpacz tego dnia była elementem obowiązkowym, a wszelkie czułości i pytania „jak tam?" nie do zniesienia.

Dwie trzecie Warszawskich doskonale o tym wiedziało. Ale Oliwia, dotychczas zdystansowana od cudzych tragedii, musiała się wdrożyć.

— Co planujesz? – Skalska się nie poddawała. – Może zabierzesz się z Wiki na Kretę?

— Nie.

— No dawaj! Co chciałabyś robić? Impreza, jakiś wyjazd, cokolwiek? – Zarzucała ją pytaniami i swoim entuzjazmem. – To twoje siedemnaste urodziny.

— No i co z tego?

— To jedyny taki dzień w życiu! A może chcesz jechać z nami do Le Mans? Paweł ma przedstawić mnie waszej babci – Ciągnęła Oliwia, a szczery uśmiech nie znikał z jej twarzy. – Chcemy też wybrać się do Paryża...

— Jak ty to robisz? – Spojrzała poirytowana.

— Robię, co?

— Dlaczego cały czas jesteś miła? To nienaturalne.

— Gdybyśmy wszyscy byli dla siebie mili, świat byłby dużo lepszym miejscem.

— Lepszym. Ale czy prawdziwym? – syknęła, nie dając wiary radosnemu głosikowi Skalskiej. – Wiesz, że Paweł cię oszukiwał? Jak możesz mu ufać... po tym wszystkim?

— A ty?

— Ja jestem jego siostrą – wydusiła od niechcenia. – Nie mam wyboru.

— Tak bardzo boisz się komuś zaufać... że wmawiasz sobie, że nikogo nie potrzebujesz, Jula. Yy... to znaczy Julia. Paweł jest najlepszą partią w mieście. Mądry, prawy, przystojny, a wczoraj pokazał, że...

— Że nie jest taki prawy?

— Że nie jest taki nudny, za jakiego go miałam.

— Ma przebłyski.

— Zrozum, że... kocham twojego brata i dlatego mu wybaczyłam. Ale czy ktoś pokocha ciebie, z takim podejściem?

— Boję się stracić, nie zaufać – sprostowała smutno i zebrała się do wyjścia. W międzyczasie zaaferowana łypnęła na blondyna. Siedział na oparciu ławki, zerkał do podręcznika i raz za razem zaciągał się papierosem. – To wszystko? Bo się spóźnię.

— Mam pomysł! – wrzasnęła natchniona. – A może... skoczymy na zakupy? Wybierzemy ci coś mniej szarego na wesele. Co ty na to?

— Kartkówka jednak nie brzmi tak źle. A co do urodzin... mam plany. Spotykam się z moimi trzema przyjaciółkami – kontynuowała, widząc zdziwiony wzrok Oliwii. – Właściwie to... jesteśmy nierozłączne. Muszę już lecieć.

— Julia, telefon!

Wybiegła z samochodu wprost w chmurę dymu papierosowego, tajemnic i arogancji dla szkolnego regulaminu. Był tam. Z kapturem na głowie i książką w ręku. W nieziemskim połączeniu łobuza i nerda.

— Tu się nie pali, gościu! – krzyknęła w kierunku chłopaka. Jednak nie spotkała się z oczekiwanym odzewem. Jak zawsze zderzyła się ze ścianą milczenia i brakiem reakcji na cokolwiek.

Dopóki nie wyjął z uszu słuchawek.

— Cześć – odparł z wahaniem. – Co tam?

— Czekaj, czekaj, czekaj.

— Na co?

Przeciągająca się cisza zmusiła go do rozejrzenia się po szkolnej okolicy. Pierwszy raz to chłopak błądził w niej spojrzeniem, a nie na odwrót.

Wychylił głowę w prawo. Koło ceglanego budynku kręciły się gromadki uczniów, którym nie straszne były jesienne temperatury i rujnowanie płuc. Wychylił głowę w lewo. Na parkingu ciągły ruch samochodów podrywał w górę uporządkowane kupki liści. Odwrócił się za siebie i spojrzał jak po trawnikach buszują kruki, po czym znów nawiązał kontakt wzrokowy z szarą postacią.

Przyglądali się sobie w milczeniu. Z rosnącym napięciem na twarzach. Zastygli w bezruchu, podczas, gdy ich płaszcze falowały wznoszone przez coraz mocniejsze podmuchy.

Julia zamrugała kilka razy, by na dobre odprawić senność. Widok, który chciała mieć przed sobą od kilku tygodni, nagle się urzeczywistnił. Spoglądał na nią czarnymi powątpiewającymi oczyma i od czasu do czasu zarzucał nerwowymi uśmiechami.

— Coś ci wpadło w oko? – zapytał.

— Ty... mówisz. Nie myślałam, że dobrnę tak daleko – wybąknęła pod nosem i zwiesiła ręce wzdłuż ciała. Szok był tak potężny, że notatki wymsknęły się z jej objęć i zatańczyły na wietrze.

A chłopak ruszył po nie pierwszy, zagarniając nadzieję na dobrą ocenę.

— Mówię, a nawet patrzę oceniająco... na twoje urocze zapiski – zakomunikował, unosząc brew. Gdy przeniósł wzrok z pokracznych literek na sylwetkę dziewczyny, jego usta wykrzywiły się cwaniacko. Wiedział, że niewytrenowana rączka nie miała szansy wygrać z jego refleksem.

— Oddawaj!

— Powinnaś upuścić książki – droczył się, puszczając mimo uszu rozeźlone kwękanie. – Klasycznie. Później cappuccino, ślub i dzieci. A przez te świstki tylko tracisz na wiarygodności, Julio – dramatyzował z iście włoską gestykulacją. – I jak ja mam ci zaufać po tym wszystkim?

— Oddaj mi to, no już! – ryknęła rozdrażniona. – Albo dyr dowie się, że najlepszy uczeń w szkole pali. Ile to było? Minus 50 punktów, kasztanie.

— A-a-a. Tylko nie mów, że zrobiłaś mi zdjęcie.

— Dokładnie tak – przyznała z wredną miną. Na ten jeden moment znów pragnęła wskoczyć w mroczną skórę z poprzedniego wieczora i zedrzeć z jego twarzy ten kpiarski uśmieszek. – Mam dowody. Pa, pa wzorowe zachowanie – pomachała prześmiewczo ręką.

— I pewnie użyłaś telefonu, którym macha ta blondynka w żółtym Mini – zasugerował drwiąco.

Spojrzała przez ramię i przewróciła oczami. Sarkazm wdarł się w jej nozdrza jak dym papierosowy.

— Mam jeszcze smartwatch – zagrzmiała.

— Robi dobre foty?

— Jak kalkulator. Zaraz wracam.

— Nie śpiesz się – mruknął szyderczo z nosem w podręczniku. Widząc, że dziewczyna zatoczyła nerwowe kółko, demonstracyjnie pacnął książką i sięgnął do kieszeni po kolejną fajkę. – Tylko powiedz mi, który profil lepszy. Prawy czy lewy? – Odwracał twarz w oczekiwaniu na odpowiedź. A każdym nonszalancko rzuconym uśmiechem zaklepywał sobie miejsce w kolejnych snach.

— Kacper, oddaj mi te...

— Ściągi na historię? – Pokiwał głową z niedowierzaniem. – I kto tu nie zasługuje na wzorowe? A wyglądałaś tak niewinnie – Zmierzył ją wzrokiem, a później wczytał się w notatki. – Kiedy podpisano rozejm w Dywilinie?

— Nie ma tam czegoś takiego.

— Być może. Piszesz jak kura pazurem – skomentował z kącikami ust uniesionymi w górę i zrezygnował z używki. Jakby granie na nerwach dziewczyny uwalniało więcej hormonów szczęścia niż nikotyna. – To „a" czy „g"?

— Oddawaj!

— Jak odpowiesz na pytanie – Pogroził jej podręcznikiem. – Nie powinnaś ograniczać się do podstaw, skoro tak panicznie boisz się o swoje oceny.

— Nazwałeś mnie właśnie panikarą?

— Nie, sama to zrobiłaś – Zgasił jej narastającą złość jak niedopałek.

— Mniejsza z tym – Przełknęła możliwą auto obelgę, bo ciekawość była ważniejsza. – Skoro już raczyłeś się odezwać, musisz wytłumaczyć mi kilka rzeczy.

— Z historii? Do usług.

— Nie, tak właściwie to... – przerwała, spostrzegając kątem oka Czarnecką i jej kocie ruchy.

— No tak się napracowałaś, Żuliet! – powiedziała Weronika, gdy wyrwała blondynowi kartki.

Na sam dźwięk jej głosu pobladł gwałtownie. Luzacką minę zastąpiła ta zakłopotana. Wstał z oparcia ławki, zarzucił plecak na ramię i przyszykował się do odwrotu.

— Weronika, co ty tutaj robisz? – zapytała Julia. – Tak wcześnie? Przecież zawsze się spóźniasz.

— Na pewno się nie uczę – odrzekła stanowczo. – Właśnie dostałam info, że nie będzie żadnej kartkówki. Nauczyciel rozpuścił tę plotkę, żebyśmy się przygotowali.

— Podobno robił je w każdej klasie. Dlaczego miałby się wyłamać?

— Żuliet... – zwróciła się do przyjaciółki, posyłając jej szereg porozumiewawczych sygnałów. – Zaufaj mi, zdążyłam już poznać tego podstępnego historyka i wiem, do czego jest zdolny. Taki tam prank z cyklu, jak zachęcić młodzież do nauki. Wiem, że posiadacie niezbędną wiedzę i tym razem was oszczędzę bla, bla, bla. – Podarła teatralnie ściągę. – Nie dam się na to nabrać, robaczki.

— 11 grudnia 1618 roku – rzucił na odchodne blondyn.

— Co 11 grudnia?

— Wtedy Rzeczpospolita stała się potęgą... terytorialną. Powinnaś to wiedzieć.

— A ty powinieneś wiedzieć, że jesteśmy do tyłu z programem! – wykrzyczała Warszawska. – Kartkówka ma dotyczyć średniowiecza.

— Ta, której nie będzie?

— Dokładnie tak – potwierdziła jak zahipnotyzowana.

— Żuliet, po czyjej ty jesteś stronie?

Julia bez odpowiedzi odwróciła się w stronę szkoły. Po raz pierwszy zdawała się nie być całkowicie szara.

Uśmiech zapisany w pamięci obezwładniał pokłady lęku. Mimo, że był tylko jedną ulotną chwilą, jednym drgnięciem ust, wyuczonym zwyczajem ze słonecznej Italii. I albo było w nim coś prawdziwego, albo działał jak placebo.

Lekcje minęły jej szybko. Matematyka na analizie związku przyczynowego między zmiennymi J i K. Polski na rozprawianiu, czy kierować się sercem czy rozumem. A historia na myśleniu, dlaczego w testowych momentach umysł zawodzi i bliżej mu do czystej kartki. Z krótkimi przerwami na uzupełnianie działek dopaminy na szkolnych korytarzach.

— Wszystko dobrze? – zapytała Czarnecka, kiedy po ostatnim dzwonku wyszły z budynku. – Nie wściekasz się, że podarłam te ściągi?

— Nic się nie stało – odparła z niezwyczajnym dla niej luzem. Eksplozja neuroprzekaźników przystroiła twarz Julii w niewymuszony uśmiech.

— Żuliet, tryby ci się pochrzaniły – Próbowała naprostować kąciki jej ust, czym tylko bardziej ją rozbawiła. – A gdzie twoje narzekanie? Nawrzeszcz na mnie chociaż. Chciałaś oddać pustą kartkę!

— Chciałam?

— Zamieniłam je. W ostatniej chwili!

— Wiesz co... ja muszę już iść! – krzyknęła, gdy w tłumie wychwyciła złote kosmyki.

— Żuliet, a może jakieś dziękuję?

— Tym razem cię dorwę, Kacper... Nie, nie, nie! No chyba ze mnie kpicie – warknęła do swojego odbicia w szybie. – Nie teraz!

Nim Julia zdążyła wykonać ruch w bok i wyminąć czarnego minivana, z auta wydostał się mężczyzna w trzyczęściowym garniturze. Odciął jej drogę muskularnym łapskiem i posępną miną.

— Dziadek chce cię widzieć – zakomunikował sucho.

— Mam plany – oświadczyła w naburmuszonej pozie z rękami wspartymi na biodrach. – Przekaż mu, że się zdzwonimy.

— To nie na telefon. Później odwieziemy – przemówił, nie rezygnując z surowego tonu. – Co to za plany?

— Planuję wdawać się w nastoletnie romanse – oznajmiła, mrużąc gniewnie oczy. Niesiona adrenaliną w żyłach nic nie robiła sobie z odznaczających się spod marynarki mięśni ochroniarza.

— Mogą poczekać.

— Jasne, poczekajmy aż przestaną być nastoletnie.

— Zapraszam do środka – wychrypiał, rozsuwając drzwi minivana.

— Co za nastoletnie romanse? – Paweł wychylił się zza książki.

— Wy tutaj? Gorzej być nie mogło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro