Vero, Fero, czy jakoś tak
Dzwonek echem rozniósł się po szkolnych korytarzach. Był jak wezwanie do boju o wiedzę, o forsę i te obiecane porszaki. U innych wzmógł poczucie obowiązku, u Julii wywołał paraliż. Ponury zwiastun nakazał jej stać w bezruchu i cierpliwie czekać aż to wszystko okaże się tylko złym snem.
O tym, że otoczenie miało inne plany, przekonała się lądując na czworaka. Z twarzą sprowadzoną niemal do parteru, Warszawska mogła już tylko patrzeć jak resztki jej godności umykają po kaflach w stronę podszeptującego tłumu.
— O mój Boże! – wrzasnęła sprawczyni całego zamieszania. Zaraz okrążyła Julię, pomogła jej wstać, a potem prześwidrowała swoim zielonym spojrzeniem. – Przepraszam. Strasznie cię przepraszam! Pierwsze dni nie są moją mocną stroną. Wszystko dobrze? – zapytała z troską, na co Warszawska kiwnęła tylko głową. – Czy wiesz, gdzie jest sala 204? Albo wiesz co? – Zmierzyła badawczo jej niemrawą i nieskłonną do współpracy sylwetkę. – Nieważne. Poradzę sobie. Przepraszam jeszcze raz! Mam nadzieję, że mi wybaczysz...
Lakierowane czółenka popędziły szybciej niż rozniósł się krzyk.
Rudowłosa wyróżniała się na tle innych. Nie tylko skandalicznie wysokimi i skandalicznie nieregulaminowymi obcasami. Miała posturę modelki, obycie i arystokratyczne ruchy jak z innego świata.
Każdemu z mijanych uczniów posyłała uśmiech tak olśniewający, jak z reklamy pasty do zębów. Toteż nie dziwił fakt, że przygarbiony tłum swoim zachwytem utorował jej szybkie przejście przez wąski szkolny korytarzyk.
— Jasne, że wybaczę – Julia odpowiedziała wystylizowanej rudej czuprynie, która znikała już za rogiem. – Tylko naruszyłaś moją nienaruszalną strefę komfortu. Ale przecież nic się nie stało... – dodała z lekkim, przygaszonym uśmiechem i spokojnym krokiem udała się do klasy 204.
— Warszawska! – krzyknął głos z grona kaszmirowych sweterków. – To ty żyjesz?
— Nie widzieliśmy cię całe lato! – dopowiedział kolejny, na co Julia zdziwiła się tylko, że po latach niewidzialności zaczepki nagle zaczęły dosięgać jej uszu.
— Zaszyłaś się na jachcie? – zagadnął następny, a Warszawska znów nie zająknęła się ani słowem.
— Dajcie spokój! Nic dziwnego, że była niewidoczna. Przecież przez ten szary zlewa się z tłem! – wrzasnął jeszcze inny, co Julia także próbowała naznaczyć obojętnością.
Usiadła w ławce i, zamiast zaspokajać głód ich wiedzy, wlepiła wzrok w smartfon, w nadziei, że huraganowy wiatr w prognozie pogody rozgoni złe myśli, a zapowiedź tygodniowego deszczu przykryje rzewne łzy, które czaiły się już w kącikach oczu.
— Cześć, Julia – przywitała się jedna z dziewcząt.
— To miejsce nie jest już twoje, Karo – odpowiedziała głośnym i stanowczym szeptem, jakby podręcznik z asertywności wykuła na blachę. – Możesz usiąść z tyłu. Ale na pewno nie tutaj.
— Dzień dobry. Drodzy państwo, proszę zająć miejsca – wygłosił mężczyzna w pobliżu pięćdziesiątki i, jeszcze zanim sam zdążył rozsiąść się na swoim nauczycielskim krześle, ponaglił klasę gestem. – Witam wszystkich w ostatnim roku tutaj.
— Julia, czemu taka jesteś? – zaczepiła jej plecy Karolina.
— Jaka? – odwróciła się z pytaniem na ustach i, na widok czarnookiego blondyna dwie ławki dalej, szybko tego pożałowała. – Ej, kto siedzi za tobą?
— Jakiś nowy. Nie kojarzę – szepnęła, wzruszając bezradnie ramionami. – Julia no, myślałam, że będziemy pomagały sobie jak kiedyś... Wiesz, jaka słaba jestem z matmy. A tu jest rozszerzona!
— Dzień dobry! – Rozległ się głos z przodu sali.
Rudowłosa uczennica dziarsko wkroczyła do pomieszczenia i od razu przykuła uwagę dwudziestu par oczu.
Ogniste loki opadały swobodnie na jej ramiona. Sukienka sięgała ledwo połowy uda. A obwiedzione ciemnozielonym eyelinerem oczy można było dostrzec nawet z szóstej ławki.
— Cóż, miejmy nadzieję, że ten rok będzie ostatni dla wszystkich z państwa... I? – Nauczyciel odwrócił głowę, mierząc nowoprzybyłą od stóp do głów. Mógł już zliczać minusowe punkty i szukać słów do reprymendy, ale w kontrze do przenikliwego spojrzenia dziewczyny, wywiesił tylko białą flagę. – Ma pani coś jeszcze do powiedzenia? – zapytał łagodnie, odkładając jakby sprawiedliwość na jutro.
— Szukałam klasy. Ale się nie spóźniłam – Machnęła smartwatchem rudowłosa. – To wy przyszliście za wcześnie. No, chyba że żyjemy w różnych strefach czasowych.
— Otrzymałem informację, że... – kontynuował nauczyciel.
— A i jeśli mogę coś dodać, psorze... – wtrąciła rudowłosa. – ...to nasz przedostatni rok. Tak dla przypomnienia, jesteśmy w trzeciej klasie. Niestety.
— Siadaj – odparł chłodno. – Więc drodzy państwo... otrzymałem informację, że...
— Co cię ugryzło, Warszawska?! – Karolina postanowiła pytać, kopać w krzesło i nie dawać za wygraną, nawet jeśli miałaby za to zarobić uwagę.
— Wystawiłaś mnie – szept Julii zaszeleścił w powietrzu.
— Drodzy państwo, ale proszę o ciszę.
— Zrobiłam pieprzoną imprezę niespodziankę – ciągnęła Warszawska. – Czekałam na ciebie! Ale ty wolałaś moją siostrę. Zawsze. Chodzi. O. Nią. O cholerną królową szkoły!
— Drodzy państwo, otrzymałem informację, że w tym roku dołączyły do nas aż trzy nowe osoby...
Słowa wychowawcy skutecznie ją otrzeźwiły. Julia natychmiast porzuciła dramę za plecami i skupiła uwagę na tym, co przed nią. Bo „trzy nowe osoby" były jak alarm. Piejący głośno i nieprzerwanie.
— O nie, nie, nie, nie – wyszeptała pod nosem, gdy zobaczyła zmierzającą ku niej rudowłosą. – Nie siadaj obok mnie. Nie siadaj obok mnie. Nie siadaj obok mnie – powtarzała jak mantrę, nie przejmując się spoglądającym w jej stronę nauczycielem. W tej jednej chwili była tylko Julia i jej życzeniowe myślenie, żeby oddać puste krzesło i mieć puste krzesło.
— Jako, że swoją obecnością zechcieli zaszczycić nas w tym roku nowi uczniowie, wypadałoby, żebym się przedstawił. Ja nazywam się Roch Ossowski. Przez dwa „es". Jestem wychowawcą tej wspaniałej klasy o profilu matematyczno-biologicznym – oświadczył z nutką dumy w głosie. – Kto się pomylił, jeszcze jest czas na ewakuację. Nikt? Jesteście pewni? – Wstał i z krzesła przesiadł się na róg biurka, skąd miał jeszcze lepszy widok na klasę. – Świetnie. Czy nowi koledzy i koleżanka chcieliby opowiedzieć coś o sobie? – Rozejrzał się dla formalności po gąszczu znudzonych sylwetek i zatrzymał na dłużej przy pyskatej rudowłosej.
— Nie... siadaj obok mnie – wyszeptała Julia. – Nie...
— Nie? Fantastycznie – Ucieszył się, gdy tylko wychwycił entuzjazm równy swojemu.
— Nie sia... O! Hej! Siadaj – odparła Julia, z uśmiechem, który na wzór swojego brata dokleiła do twarzy w sekundę. Zaprosiła gestem nową i nawet odsunęła pomocnie krzesło, byleby uwaga całej klasy skupiła się znów na wychowawcy.
— Może psor zaczynać – rzuciła rudowłosa. – Jestem gotowa do zajęć.
— Pani... – Zaplótł ręce na piersi, by przyszykować się do pokazu swojej nauczycielskiej mocy.
— Pani Czarnecka, pani Weronika Czarnecka – odparła głośno i wyraźnie, by na pewno zdołała usłyszeć ją ostatnia ławka. – Ale spoko, może mi psor mówić po imieniu – dopowiedziała z lekką szyderą.
Głos rudowłosej ani na moment się nie załamał. Jakby jej ciało składało się z wody, składników organicznych i mineralnych, ale przede wszystkim z pewności siebie. Zdawało się, że to nie ona istniała dla świata, tylko świat dla niej. Każde kolejne słowo Weroniki tylko potęgowało uczniowskie uśmiechy. Ku coraz większemu niezadowoleniu wychowawcy.
— Po swoim... wątpliwie punktualnym przyjściu powinna mnie pani choć trochę posłuchać, a nie...
— Jakby to było coś ważnego... – mruknęła pod nosem, a cała klasa ryknęła śmiechem.
— Weźcie plany zajęć i zejdźcie mi z oczu – rzucił bez emocji. – Jutro macie być o czasie! – Wbił wzrok w tarczę zegarka. Popukał kilka razy w szybkę i zrobił kwaśną minę. — Warszawska niech zostanie na chwilę.
— Przecież nic nie zrobiłam.
— Właśnie – powiedział, łypiąc okiem na drzwi. Poczekał aż ostatni z uczniów dotrze do wyjścia i wrócił do Julii spojrzeniem. – Nie myślała pani... nie myślałyście z Wiktorią, żeby zmienić szkołę? Albo chociaż klasę? – zapytał, na co Warszawska pokiwała tylko głową. – Zastanówcie się, czy obecna... czy... ta sytuacja będzie dla was korzystna. Nie chcę tu wojen.
— Wojen?
— Do zobaczenia jutro.
— Do widzenia.
Julia wyszła ze szkoły nie mniej zdezorientowana niż przed dwoma kwadransami.
Będąc już na zewnątrz, zrobiła kilka kroków naprzód i rozejrzała się w poszukiwaniu siostry. Ale zamiast Wiktorii po kamiennej ścieżce snuły się tylko całkowicie obce uśmiechy.
— Kacper, dziwne, że zmieniasz szkołę... tak w połowie – zagadnęła Nowego jedna z uczennic, i to tylko po to, by móc się na niego całkiem legalnie pogapić. Było na czym zawiesić wzrok. Blond włosy w połączeniu z czarnymi oczami i lekko oliwkową cerą, na tle której wyróżniał się wyuczony, włoski uśmiech czyniły z niego prawdziwie przystojną atrakcję. – Gdzie chodziłeś wcześniej?
— Właśnie! – Do przesłuchania dołączyła się druga. –Nie mówiłeś jeszcze skąd jesteś...
— Stąd – odparł. – Ale przez ostatnie lata mieszkałem w Bergamo.
— Brzmi bosko – skomentowała radośnie trzecia. – To znaczy włosko... Chciałam powiedzieć włosko. A to prawda, że... Włosi nie lubią...
— Więc to jest ta Warszawska? – wtrącił nagle, mając gdzieś, co lubią, a czego nie, Włosi. W tej jednej chwili ponad wszystko inne wybiła się u niego ciekawość, kim jest dziewczyna w oddali. Dlatego, tym razem, to on, w oczekiwaniu na odpowiedź, obrzucił pytającym spojrzeniem wianuszek wokół siebie.
— Julianna Rita „nie podchodź" Warszawska – zakomunikowała ochoczo pierwsza. – Nikt ważny. Jej rodzice zginęli w wypadku. Zabił ich Vero, Fero, czy jakoś tak... Był synem ich wspólników w La Rivestire – plotła jak najęta, z drobnymi przerwami łapanie oddechu. – Kojarzysz ich? ...Od tamtej pory bycie przegrywem stało się jej głównym zajęciem. Co? Coś nie tak? Za dużo gadam?
— Ferro. Przez dwa „r" – poprawił ją Kacper.
— A ty skąd wiesz? – zapytała z rozpędu, nie przeczuwając nawet jak bardzo w mózgu nie łączyły już jej styki. – W każdym razie... To modowa dziedziczka... chociaż nie wygląda. Uwierzysz, że wynajęła cholerny jacht na urodziny Karo? To ta blondi przy taksie – Wskazała papierosem na szczupłą jasnowłosą dziewczynę. – A kiedy wszyscy ją wystawili, wysłała starym nasze...
— To nie byłam ja! – krzyknęła Julia, gdy oskarżenia zdołały dosięgnąć jej uszu. – Nie miałam z tym nic wspólnego – Stanęła wyprostowana, z całych sił próbując ukryć fakt, że przy ich jaśniejących twarzach była tylko znerwicowanym wrakiem.
— ...relacje – dokończyła pierwsza. – Skończyło się na tym, że jednym kliknięciem panna Julianna zabiła nam całą zabawę.
— Ktoś mi się włamał! Na konto! Uwierzcie mi! – wrzasnęła Warszawska. Gorączkowo podejmowała wysiłki, by odeprzeć te wierutne bzdury, podczas gdy głos jej się łamał, a zdesperowane ciało odmawiało posłuszeństwa. – Gdzie idziecie? – zapytała, balansując już na pograniczu załamania. – Asia? Kasia? Basia?
— Zapomnij o nas – warknęła na odchodne trzecia.
Z czasem, Julia została przed szkołą sama. Rozluźniła wyprostowaną jak struna sylwetkę, uwolniła włosy z ciasnej kitki, i pomasowała tył głowy. Sfrustrowana czekaniem na brata, błąkała się po ścieżce, zerkając a to na drogę wjazdową, a to w telefon. Ale zza każdego rogu i zza każdego paska powiadomień wyglądała tylko okropna, ziejąca chłodem pustka.
— Przepraszam! Ja... ja... nie chciałam... – wykrzyczała po kolejnym zderzeniu z rudowłosą. W pośpiechu okręciła się na pięcie, by usunąć się z pola widzenia i ukryć rumieńce, które zaczęły sobie urządzać powolny spacer po jej policzkach. – Błagam, niech ten dzień się wreszcie skończy!
— Już drugi raz na siebie wpadamy. Może to przeznaczenie? – rzuciła nowo poznana Weronika, chwaląc się zębami od linijki. Raziły bielą, jakby codziennie na śniadanie pożerała solidny kawałek Yeti. – Musiał mi wypaść przy wejściu, jak zderzyłyśmy się poprzednio – wyjaśniła. – A wszystko przez to, że nie chciałam się spóźnić w pierwszym dniu.
— Do jutra – Julia ucięła dyskusję i zabrała się do odwrotu.
— Gdzie idziesz?!
— Myślałam, że skończyłyśmy.
— A skończyłyśmy?
— Zdajesz sobie sprawę, ilu ludziom można by pomóc za ten ogrom monet, które marnujesz na telefony? – rozległ się karcący głos z oddali. – Powinnaś mieć zakaz kupowania tylu smartfonów albo chociaż... jakieś ograniczenie – mędził nieznajomy.
— Więc... jesteście tu nowi? – zagadnęła Julia, by tylko nie poddać się niezręcznej ciszy. Nim dotarł do niej sens pytania, zderzyła się z chichotem i konkluzją, że lepiej było przejść w tryb rośliny. – A... Weronika. Już pamiętam. Więc... Czego ty ode mnie chcesz, Weronika?
Rudowłosa nie odpowiedziała od razu. Wyjęła z torby papierosa i, mając gdzieś minusowe punkty, zapaliła go ostentacyjnie pod szkołą.
— Słyszałam, że zwolnił się wakat na twoją przyjaciółkę – zaczepiła, unosząc sugestywnie brew. Zaciągnęła się fajką. Wypuściła dym. I tak raz po razie.
— Naprawdę... imponujące, jak... ubrałaś w słowa to, że ludzie są beznadziejnymi egoistami.
— A ty, jak masz na imię? – zapytała z szerokim uśmiechem, a jej wężowe kolczyki aż zaświeciły się w słońcu. – Zdradzisz mi je? – dodała po chwili zawahania. – Czy to tajemnica, Julianno?
— Chwila, skąd wiesz, jak mam na imię? – Zdumiała się, cofnęła wyciągniętą mimowolnie dłoń i zatknęła niesforne pasemko za ucho, by absolutnie nic nie przeszkodziło jej w wyłapaniu odpowiedzi. – Przecież ja... Nie zdążyłam... się jeszcze przedstawić.
Nawet w obliczu żądnych wiedzy spojrzeń, Weronika nie zamierzała zmieniać swoich nikotynowych priorytetów. W spokoju skończyła palić. Rzuciła niedopałek na chodnik i z zaangażowaniem rozgniotła go szpilką. Po czym wykrzywiła usta w półuśmiechu i świeżo wyciągniętym papierosem wskazała na identyfikator szkolny, z którym nadal paradowała jej nowa ławkowa koleżanka.
— Julianno, a to jest mój brat Adam – Skinęła na chłopaka, który w czarnych okularach, błękitnej koszuli i białych szortach, wyglądał, jakby zapodział gdzieś swój luksusowy jacht.
Warszawska popatrzyła na niego z rozdziawioną buzią, nie dowierzając, jak zdołała przejść obojętnie obok tego zawadiackiego uśmiechu, umięśnionej sylwetki i wzrostu, dzięki któremu na wszystko i wszystkich mógł spoglądać z góry.
— Cześć! Dla przyjaciół Adaś – przywitał się chłopak, za którym przemawiała nonszalancja i luz.
— Cze...ść...
Podczas, gdy u Julii była to Nieśmiałość plus.
— O, jest już nasz wóz! – krzyknęła Czarnecka. – A ty? – zapytała i, odchyliwszy głowę do tyłu, wbiła wzrok w posępne niebo. – Widzisz te chmury? Zapowiada się na deszcz.
— Możemy cię podrzucić. Zdradź nam tylko, gdzie – zaproponował Adam. Szybkim ruchem ściągnął czarne okulary, obdarzając Julię spojrzeniem tak samo zielonym i tak samo przenikliwym, jak te swojej siostry.
— Nie... ja... muszę tutaj... poczekać... – Julia próbowała naprędce wymyślić jakiś powód, ale Nieśmiałość o dwóch obcych głowach nie ułatwiała zadania. – Bo...
— Booooisz się nas – zachichotał.
— Tak, już drżę... o moje życie... zobacz! – krzyknęła, odgrywając pantomimę jak okropnie trzęsą jej się ręce.
— Roni, moja droga siostro, czy ty aby na pewno naostrzyłaś już siekiery, o które prosiła cię mama? – Obrócił wszystko w żart. Na tyle skutecznie, że wszystkie usta wokół automatycznie wykrzywiły się w półuśmiech.
— Ojejku, jeszcze nie zdążyłam – odpowiedziała z udawanym smutkiem Weronika. – A ty, Adaś, zakopałeś wreszcie ciało z bagażnika? Inaczej, zbankrutujemy na tych choineczkach zapachowych... Julianno, jedziesz, czy nie? – zapytała, choć jej radosna twarz oczekiwała tylko jednej odpowiedzi.
— Poczekam... na brata. Dzięki.
— Źle z nią – Pokręcił głową Adam. – Nawet mój uśmiech ciacha jej nie przekonuje.
— To do jutra.
Weronika zbliżyła się, by się pożegnać. Ale jej idealna twarz powitała jedynie zakłopotanie. Bo Julia, ani myśląc o burzeniu swojej strefy komfortu, wykonała trzy kroki w tył i przyjęła bezpieczną pozycję.
— Organizujemy imprezę! – Odchrząknęła dla rozproszenia uwagi Czarnecka. – Urodzinowo-powitalną. W następną sobotę. Wpadnij, jeśli chcesz – odparła, przy czym mało nie wpadła na swoją matowo czarną limuzynę. – Sukienki obowiązkowe! – krzyknęła z oddali. – Aa... i żadnych żałobnych ciuchów!
— Skąd pomysł, że tam przyjdę...
— Do zobaczenia na imprezie, Julianno!
— Mam już plany. Samotność, Nieśmiałość i Desperacja na mnie liczą...– mruknęła pod nosem, po czym przycupnęła na schodach szkoły wraz ze swoim jedynym przyjacielem. Tym elektronicznym, siedmiocalowym i wcale nieprawdziwym. – Jedziesz już? – wybąknęła w kierunku smartfona, gdy po serii prób zdołała połączyć się z bratem. – Paweł, umawialiśmy się. Miałeś po mnie przyjechać. Gdzie ty jesteś?
— W firmie... utknąłem.
— Kto to? – Do rozmowy wdarł się nieznajomy szept.
— Coś... coś mnie zatrzymało, siostrzyczko – wytłumaczył się niechętnie Warszawski. – Poradzisz sobie?
— Jowita?! – wrzasnęła Julia. – Czy to coś, co cię zatrzymało ma na imię Jowita? No koniecznie ją pozdrów!
— Jowita?... Jaka Jowita do cholery? – zagadnął żądny wiedzy głos. – O kim ona mówi?
— Mam dosyć twoich przelotnych miłostek! – wtrąciła się Julia. – Tego, że masz mnie gdzieś i tego, że jesteś moim bratem! Słyszysz?!
— Zapomniałeś już, że mam na imię Agnieszka?! – Kobieta obok Pawła również nie omieszkała nie przyłączyć się do słownego ataku. – Nie... nie odzywaj się do mnie. Nie chcę cię więcej widzieć!
— Zadowolona? – zwrócił się do telefonu.
— Też chciałabym cię więcej nie widzieć – dołożyła szorstko Julia. – Żałuję, że to nie ja zginęłam w tym wypadku! – ryknęła. – Może... uświadamiaj mnie na bieżąco jak się nazywają twoje dziewczyny, bo już zaczynam się gubić!
— Zamów sobie taksę, odklejeńcu – warknął i rozłączył się pierwszy, nie dając nawet siostrze szansy na wyżycie się na czerwonej słuchawce.
Julia westchnęła ciężko do telefonu.
Jako, że bateria urządzenia naładowaniem zrównała się już z tą społeczną, dalsze namiętne skrolowanie nie wchodziło w grę. Warszawska wygasiła więc ekran, podniosła się i nagle zatrzymała w półkroku. Bo kątem oka dostrzegła coś połyskującego w słońcu.
W miejscu, gdzie dokładnie trzydzieści minut zderzyła się z Weroniką, znalazła smartfon, który swoim nieustannym pikaniem wręcz błagał o atencję.
— To pewnie Czarneckiej – powiedziała do siebie i, nie wiele myśląc, dotknęła ekranu. Od razu powitał ją podchmielony uśmiech Wiktorii i zaproszenie do grupy. – „Fanklub Julianny"? Co to jest, do cholery?!
Przejrzała pobieżnie zawartość grupy. Każde z setki upokarzających zdjęć opatrzone było zabawnym podpisem. Przedstawiały królową fejlu w pełnej krasie – ponure miny podczas przyjścia do szkoły, zblazowane spojrzenia rzucane ukradkiem podczas drugiego śniadania i pokraczne pozy na szkolnych korytarzykach. Nie zdążyła jednak przeanalizować wszystkich, bo pojawiła się transmisja na żywo. Z Wiktorią w roli głównej.
Jeśli wcześniej była spochmurniała, teraz były to chmury burzowe. Emocjonalny zamęt unosił się nad jej kasztanową głową. Każda sekunda upojnej zabawy przy ognisku była jak powolne obracanie ostrza wbitego w serce.
Rejestr dram pękał w szwach już przy pierwszej minucie. Szykowała się, by zastopować wideo, ale coś ją powstrzymało. Podczas gdy ciekawość kazała jej czekać, kamera niefortunnie złapała ostrość. Zobaczyła Wiktorię i jej wyryte na drewnianej ławce cyfry: "789 345 1111"
— „Nagrywasz mnie już, tak? Moi drodzy, oto numer mojej siostry Julianny! Pora, by wreszcie przestała być niewidzialna! Dla płci przeciwnej... Wiecie, co robić, chłopcy! Chłopcy... Karolinom już dziękujemy...".
Coś w niej pękło. Siląc się na stłumienie dzikiego szlochu, zacisnęła wargi w wąską kreskę. Zaciągnęła na siebie sweter i szczelnie się nim opatuliła, jak gdyby ten skromny kawałek materiału mógł ochronić ją przed każdą złą emocją nadciągającą z otoczenia. Podniosła się, zabrała za sobą telefon i nie zważając na nadciągające ciemne chmury, ruszyła pędem przed siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro