Uwodzicielska gąska kontratakuje
Tygodnie zajęło Julii wypracowanie nowej rutyny. Takiej, w której uzmysłowiła sobie, że nie jest już sama, a jej łzy znów kogoś obchodzą, i to na tyle mocno, by znaleźć na nie choć tymczasowe lekarstwo.
Od teraz, co ranek mogła wszystko. Pod warunkiem, że najpierw wydobyła to z trzech różnych blistrów, zapiła szklanką wody, a na koniec jeszcze, pałaszując chrupiące naleśniki, uspokoiła Weronikę, Adama oraz ich rodziców, że „leki pomagają i czuje się coraz lepiej".
I, o dziwo, nie kłamała. Z pomocą Czarneckich anhedomię dzień po dniu pokonywała nieśmiałą, ale zauważalną radością z życia. Wieczorne użalanie się zastępowała wizytami w kinie i zawziętymi rozgrywkami chińczyka. Bezsens przysłaniała otoczką rodzinnego ciepła, niemoc topiła na torze pływackim, gdzie we wtorki i czwartki biła swoje indywidualne rekordy, a przeszłość przywalała wielką stertą książek, spoglądając znad niej już na swoją przyszłość.
Do czasu aż nie wybrała się na spacer do dobrze znanego jej miejsca, w którym wszystko, pochowane dotąd odmętach wspomnień, wróciło.
Park nieopodal szkoły wyglądał tak, jak rok temu na nagraniu. Z tym że korony drzew zdecydowanie bardziej się przerzedziły, po dróżkach wirowały w swoim ostatnim tańcu popalone słońcem liście, a lato za sprawą miejskich ogrodników powoli chowało się już w czarne plastikowe worki.
Mimo jesiennej pizgawicy panował tam względny spokój. Od czasu do czasu burzony tylko skrobaniem. Zawziętym i narastającym. Skrobanie i przerwa. Skrobanie i przerwa. Skrobanie i przerwa. Powtarzane z różną częstotliwością i siłą.
Akt wandalizmu miał oddalić złe myśli i zamaskować cierpienie. Jednak po kwadransie walki numer wyryty w drewnianej ławce ranił nadal. Wrył się głęboko, w samo serce, jak gnębiące wspomnienia i wcale nie chciał się poddać.
— Wszechświat ze mnie kpi – jęknęła z wyrzutem do Kasi i Basi, które stały za jej plecami, na czatach. – Moi rodzice. Moja siostra. Mój dom. Moje całe życie wywiozły ledwie trzy ciężarówki – Wraz z każdym słowem coraz mocniej wyżywała się na ławce. – Dlaczego ona, do cholery, wróciła? Dlaczego zginęła rok po tym, jak prawie zginęłam ja?
— Może coś jest w tym liście, który dostałaś razem z rzeczami ze szpitala – napomknęła Basia. – Skoro Wiktoria miała go przy sobie podczas wypadku, sądzę, że jest ważny.
— Właśnie – zawtórowała koleżance Kasia. – A ty nawet go nie otworzyłaś.
— I nie otworzę – wyburczała im w odpowiedzi Julia, raptem jakby żałując, że przejęła po siostrze te dwie burczymuchy. – Nie dam rady usunąć numeru nożem. Za słaba na to jestem – mruknęła. – Gdzie jest Aśka z tym kanistrem? Wysłałam ją już pół godziny temu.
— Po co ci kanister?
Na dźwięk głosu Karola zamarła.
— Syrenko? Po co ci kanister? – powtórzył, a Julia szybko odrzuciła nóż, podniosła się z klęczek i odwróciła się, przywdziewając od razu na twarz kurtuazyjny uśmieszek.
— Która mu doniosła? – warknęła w stronę Kasi i Basi. – Okej... – Przespacerowała się pomiędzy nimi we władczej pozie, jak kat nad swoimi przyszłymi ofiarami. – Skoro milczycie, załóżmy, że ta, której nie ma... Dobra, możecie iść – oznajmiła łaskawie, a potem przekrzywiła twarz w stronę Karola. Pod wpływem jego spojrzenia znacznie złagodniała i nawet zdołała się trochę rozchmurzyć. – A ty nie powinieneś trenować albo się uczyć? Co ty tu robisz?
Zanim ze szczegółami się wytłumaczył, podszedł bliżej Julii i na przywitanie mocno ją do siebie przytulił. Tak, jakby chciał jej wynagrodzić całe dwa tygodnie rozłąki.
— Korzystam z wolnego, syrenko. We Włoszech szkoła zaczyna się później.
— A Żelek? – Zatroskana brakiem białej puchatej kulki wyrwała się z objęć i spojrzała, czy nie czai się gdzieś obok. – Zostawiłeś go samego?
— Spokojnie, jest z rodzicami. Ja za to, chciałem spędzić trochę czasu tylko z moją dziewczyną, zabrać ją na lunch... ale zastałem tylko zołzę, która w wolnym czasie planuje podpalać ławki. Może powinienem przyjść później?
— Zaczęłam brać nowe leki – wypaliła.
— Benzo?
— Nie benzo – Przewróciła oczami. – Jakieś inne, lżejsze. Swoją drogą, zarąbista mieszanka. Tylko spać się chce.
— Czyli to prochy robią z ciebie czarny charakter? – zagadnął ze śmiechem. – Yyy... Przepraszam – zreflektował się, po czym wyciągnął w stronę Julii swoją pomocną dłoń. – Daj ten nóż, syrenko. Zniszczymy ławkę razem, i to zanim pojawi się tu straż miejska.
Karol, jak zapowiedział, tak zrobił. Po paru minutach, dzięki jego silnej ręce, po numerze pozostała już tylko kilkumilimetrowa wyrwa i garść tańczących na wietrze wiórów.
— Gotowe. Masz coś, żeby to zamalować?
Pokręciła głową.
— Farba tu nie pomoże. Trzeba kitu – oświadczyła pewnie, tak jakby nie pierwszy raz przyszło jej go gdzieś wciskać. – Powiem Adamowi, żeby tu kogoś przysłał. A my chyba powinniśmy już stąd iść – Skinęła na gang czepialskich staruszek w oddali i, nie czekając na reakcję Karola, zaraz schyliła się po deskorolkę.
— Od kiedy ty jeździsz na desce? Dobrze się czujesz?
— Od trzech dni. Nauczyłam się nawet jednego triku – pochwaliła się, a Karol, w kontrze do jej promiennego uśmiechu, tylko złapał się za głowę. – Mogę ci pokazać. Frontside 180.
— Błagam, nie. Jeszcze sobie coś zrobisz.
— Przy tobie, Karolu Żelazo? – wyśmiała jego obawy i wskoczyła na deskorolkę, oddalając się kawałek. – Nie ma takiej opcji.
— Czekaj, czekaj, czekaj – Zatroskany podbiegł i złapał za pasek od jej płaszcza, a później talię, przez co skutecznie uniemożliwił dalsze ruchy. – Po pierwsze... ubrałaś się fatalnie nawet do jazdy, już nie mówiąc o trikach – skomentował, lustrując od góry do dołu obcisłą czarną sukienkę, beżowy prochowiec i adidasy. – Po drugie to źle stoisz. Prawa noga bardziej do przodu. Lewa na taila. Ugnij lekko kolana – wymądrzał się coraz bardziej, a Julia słuchała go z rosnącym uśmiechem. Wreszcie znalazł się tak blisko, jak od dawna tego pragnęła. Ustawił się za nią i, po kolei, część ciała po części ciała, poprawiał jej sylwetkę. Muskał przy tym palcami nagie kostki, łydki i kolana. Sunął brodą po biodrze. Obejmował ramiona. Wtulał nos w szyję. Zostawiał ciepłe oddechy na policzku i jednocześnie asekurował plecy, by się nie przewróciła. A to wszystko dla jak najlepszego instruktażu nieporadnej gąski, którą udawała. – Już. Lepiej nie będzie – mruknął z obawą i niechętnie zabrał ręce, pozwalając Julii działać.
— Gotowy?
Po upewnieniu się, że Karol nadal z uwagą ją obserwuje, ugięła kolana, by przyszykować się do wyskoku. Wybiła się mocno tylną nogą z taila, a sam obrót zaczęła od ramion. Sekundę później skręciła także całe ciało wraz z deskorolką. Wykonała pełne 180 stopni, ale zamiast wylądować z powrotem na desce, wpadła w górę liści, przez co rozsypały się w powietrzu jak pomarańczowo-żółte konfetti.
— Nic ci się nie stało? – zapytał z mieszanką troski i potępienia w głosie.
— Wychodziło mi to – syknęła, wstając. – No ale gleby są wpisane w życie skate'a. Nic nie poradzę.
— Pytałem, czy nic ci się nie stało.
— Stało. Sukienka mi się zniszczyła – wyjęczała i pokazała rozdarcie od kolana do uda. – Ta była wyjątkowa! A teraz, co? Jak ja pójdę na naszą imprezę urodzinową? – dramatyzowała, prawie dorównując przy tym swojemu bratu. – Wszystko idzie nie tak!
— Naszą?
— Moją i Weroniki.
— Robicie razem urodziny? Przecież ty masz za trzy tygodnie.
— Mi to pasuje. Cała uwaga skupi się na Czarneckiej.
— Nie moja... Kupię ci nową sukienkę – zaproponował z uroczym uśmiechem. – Nawet zaraz możemy iść do butiku. Pod warunkiem, że oddasz mi deskorolkę – zarządził troskliwie i od razu stanął jej na drodze do nowego hobby. Dosłownie i w przenośni. – Już chyba wiem, dlaczego moja mama zawsze zamyka oczy, kiedy widzi mnie na desce. Straszne uczucie – Złapał się teatralnie za serce i znów otworzył usta, chcąc dalej grać jej na emocjach. Jednak pomiędzy przyszłe „boję się o ciebie" a „nie rób tego więcej" wcisnął się nagle dźwięk powiadomienia, a Karol pośpieszył wzrokiem do telefonu, żeby je przeczytać.
— Co jest? – posłała pytanie ku jego skupionej twarzy. – Musisz wracać? Trener cię wzywa? A może ta jędzowata menadżerka?
— Nie... Zobacz! – Ucieszony pokazał Julii ekran. – Dostałem informację, że usunęli w końcu ten twój głupi fanclub. Nie działał od dawna, ale nie chciałem, żeby coś jeszcze tam wisiało. No co się tak patrzysz? Załatwiłem to – Uniósł dumnie podbródek. – Zaczniesz nowy rok szkolny w spokoju. I tak się już wycierpiałaś – Złapał za deskorolkę, szybko na nią wskoczył i ruszył przed siebie, na triumfalną przejażdżkę.
— Co ty zrobiłeś?! – huknęła do jego pleców.
— No usunąłem fanclub... To chyba dobrze, nie? – wykrzykiwał pomiędzy akrobacjami. Wykonywał po kolei wszystkie triki, o których Julia, po zaledwie trzech dniach jazdy, mogła tylko pomarzyć, a deska się go słuchała, jakby miał z nią wspólny język. – Nie musisz dziękować!
— Za co?! Tylko to trzymało mnie przy życiu po śmierci Wiktorii! Dlaczego odebrałeś mi ostatni powód do nienawidzenia jej?
Na te słowa zakręcił deskorolką i to tak gwałtownie, że mało nie stracił równowagi. Kilkoma odepchnięciami nogą rozpędził się znów, ruszył w stronę Julii i zatrzymał się dopiero przed jej twarzą. Kwaśną jak cytryna.
— Bo to nie jej powinnaś nienawidzić... za to – wydukał zmieszany. – To nie twoja siostra go założyła... Nie wiedziałaś?
— Co? Kto w takim razie?
— Krukowska jakaś...
— Karolina? Ale dlaczego miałaby to robić? – Zmarszczyła czoło i zamrugała kilka razy, niedowierzając w to, co właśnie usłyszała. – Jesteś pewien, że to na sto procent ona?
— Jestem pewien – odparł stanowczo. – Lepiej martw się, żebym jej nie spotkał na swojej drodze.
— Czyli to znaczy, że... Wiktoria mówiła prawdę... – wybełkotała i przytknęła palce do skroni, by połączyć swoje wspomnienia i myśli w jedno. – Mówiła mi, żebym zapytała swojej dziewczyny, ale ja jej nie uwierzyłam. Pokłóciłyśmy się o to nawet. Mogłam to sprawdzić, a nie... O, nie! Nie! Teraz już jej nawet nie przeproszę! – załkała, na co Karol, wciąż rozdziawiając usta ze zdziwienia, tylko zamknął ją w swoim żelaznym uścisku. – Nie, nie. Nie będę płakać. Już wystarczająco napłakałałam się w życiu. Poza tym nie mam dzisiaj wodoodpornego tuszu, a ten rok szkolny ma być inny – Podnosiła się na duchu, albo zaklinała rzeczywistość. – Będę miała stuprocentową frekwencję i średnią 5.0. Później zdam maturę i pójdę na medycynę. Wejdę tu, potrzebuję kofeiny.
Wskazała na kawiarnię i na chwilę skryła się w jej wnętrzu, żeby zaraz wyjść z dwoma kubkami iście nieregulaminowego cappuccino dla siebie i dla Karola.
— Ja wiem, że się nie pije po dwunastej, ale tu mają bardzo dobre. Nawet ty nie wzgardzisz – trajkotała ku jego zdumionej twarzy. – O co ci chodzi? Nie czas iść do przodu? Czytałam, że coraz więcej Włochów wybiera cappuccino też na podwieczorek. Z ciasteczkiem – dodała radośnie. – Ale ja nie wzięłam, bo mam już jedno przy sobie – Dumna ze swojego żartu szturchnęła Karola zaczepialsko w bok, by i on choć trochę się rozchmurzył, uśmiechnął, ewentualnie pocałował. Ale nic z tego. Stał jak stał, z kubkiem parującej kawy w dłoni. – No pij, Ferro, nikomu nie powiem. Czemu tak zastygłeś? Chodź, bo nam butik zamkną – wykrzyczała. Jednak to też nie pomogło. Dopiero, kiedy pociągnęła go za rękę, oprzytomniał i posłusznie ruszył się z miejsca.
— Ty miałaś dziewczynę? – odezwał się dopiero po kwadransie marszu. Zdążyli już pokonać dwie uliczki, serię remontów i kilka wieloetapowych przejść na Alejach, ale Karol nadal myślami był w parku.
— Czyli to dlatego tak zamilkłeś – zachichotała. – Sama nie wiedziałam, kogo miałam. Tylko pisałyśmy. Później Paweł się o tym dowiedział i...
— Zabronił ci?
— Zabronił mi? – Zmarszczyła brwi na to absurdalne w kontekście otwartości Pawła pytanie. – Nie. Wtrącił swoje trzy grosze, jak zwykle. Skrytykował to, co do niej pisałam, poudzielał złotych rad, jak powinnam ją poderwać i mi się odechciało – wyjaśniła z uśmiechem. – Porozmawiajmy lepiej o sławnym Karolu Ferro. Ile ty miałeś dziewczyn?
— Nie one cię obchodzą, syrenko – odrzekł i otworzył jej drzwi do zabytkowej kamienicy, gdzie znajdował się jeden z butików La Rivestire.
Już od wejścia przywitał ich minimalistyczny wystrój, zmieniający się zwykle wraz każdą nową kolekcją oraz sprzedawczyni, z którą wymienili uśmiechy i chóralne „dzień dobry".
Gestem dali jej znać, że poradzą sobie sami, a kiedy nieco przerażona nie zaprotestowała, ruszyli w głąb pomieszczenia na modowy rekonesans.
— Źle zadałam pytanie – mruknęła, obejmując wzrokiem najpierw kilka kreacji porozwieszanych po butiku co najmniej jak dzieła sztuki, a później Karola, swoją prywatną włoską rzeźbę. – Z iloma spałeś do tej pory?
— Z moją... fanką, ze spoko laską i z wściekłą szajbuską – odparł beznamiętnie, nie podnosząc nawet oczu znad jednej z sukienek. Popatrzył chwilę na satynowe wariacje u jej dołu, a później odwiesił z powrotem.
— Co to za typiary? – Rozsunęła na boki kilka spódnic i przez utworzoną szparę dopadła Karola spojrzeniem.
— A chcesz wiedzieć to, bo? – zapytał, kiedy okrążył wieszak i stanął z Julią twarzą w twarz.
— Bo lubię twój dotyk, Ferro, i szukam sposobu, żeby go dostać – przyznała speszona. Jednak na Karolu nie wywarło to żadnego wrażenia. Zamiast zmierzyć się z jej słodkimi rumieńcami, odwrócił wzrok w kierunku imprezowych kreacji. – Powiedz mi chociaż, w co mam się ubrać – ciągnęła niezrażona. – Przeczytałam gdzieś, że optymalnie jest pokazywać 40% ciała i że to działa na wyobraźnię...
— Weź tę – Wymierzył w nią liliową sukienką.
Była piękna. Obcisła gorsetowa góra idealnie podkreślała talię i biust, a rozkloszowany dół wykonany z kilku warstw tiulu nadawał jej romantycznego charakteru, dziewczęcości i szyku jednocześnie.
— Pokażę pani przymierzalnię, pani Julianno – zaoferowała sprzedawczyni i przejęła od Karola sukienkę. – Tutaj, zapraszam! – Z uśmiechem otworzyła masywne białe drzwi i przepuściła Julię przodem.
— A ten tablet? Po co?
— Tutaj są różne opcje światła do wyboru, pani Julianno. Światło dzienne, światło ciepłe czyli domowe oraz światło wieczorne. Można zobaczyć, jak wybrane kreacje prezentują się w każdym oświetleniu. Wystarczy jedno kliknięcie – odklepała miłym głosem wyuczoną formułkę. – Na tablecie mamy też pełną ofertę butiku, więc jeśli jednak potrzebowałaby pani innej sukienki, albo innego rozmiaru, wystarczy zaznaczyć na ekranie, a ja przyniosę. To samo, jeśli chodzi o pomoc, na przykład z zapięciem – trajkotała. – Mogę dostarczyć też coś z oferty mini baru. Może napije się pani wody na początek?
— Wolę najpierw ogarnąć sukienkę, dziękuję.
— Służę pomocą, pani Julianno – dodała jeszcze przed wyjściem z przymierzalni.
— Ciekawe, czy na tym tablecie jest też Netflix?
Mierząc już tiulowe dzieło sztuki, wyciągnęła z torebki telefon. Poćwiczyła trochę pozy w lustrze tak drogim i przy oświetleniu tak dobrym, że nie miała prawa wyglądać źle, po czym wykonała kilka zdjęć, z których najlepsze wysłała Pawłowi.
— Że niby co mam zrobić? – Zdumiała się w kierunku SMS-a, którego otrzymała w odpowiedzi, pomyślała chwilę, po czym, przytrzymując jedną ręką przód sukienki, z powrotem rozpięła jej zamek. – Karoluu, pomożesz mi? – krzyknęła na tyle donośnie, by ze swoją prośbą przedostać się przez zamknięte drzwi. – Nie mogę dosięgnąć.
— Cały dzień tylko mnie prowokujesz... W końcu się doigrasz... – Z nietęgą miną przekroczył próg przymierzalni. Wyglądał jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale raptem zamarł z wrażenia.
— Coś mówiłeś? – rzuciła, poprawiając gorset i uwydatniając z lekka dekolt. – Chyba nie usłyszałam – dodała niewinnie, a przy braku szybkiej odpowiedzi zerknęła za siebie. Wtedy zrozumiała wszystko. W ręce trzymała nie tylko koktajlową sukienkę, ale i rosnącą żądzę Karola, i to od jej ruchu zależało, czy doprowadzi go do szaleństwa. – Może powtórzysz, Ferro?
Na zaprzeczenie pokręcił zdecydowanie głową, bo gdy ten widok odebrał mu mowę, tylko to był zdolny zrobić. Nie odrywając oczu od nagich pleców Julii, nogą zatrzasnął drzwi i podszedł bliżej. Ale nim ruszył z pomocą, odgarnął delikatnie kasztanowe fale i nachylił się jeszcze do jej ucha.
— Chcesz mi zaimponować? – wyszeptał. – To spotkaj się z Gabrielem. Nawet zdalnie, tak jak ja i moje wybuchy gniewu. Zamierzam się ogarnąć, dla ciebie. Pytanie, czy ty zrobisz to samo dla mnie.
— Biorę leki i to mi wystarczy, Ferro – odpowiedziała w stronę lustra. – Już się nawet nie budzę w nocy. Ręka mi mniej drży. Jestem coraz spokojniejsza. Nie mam też obsesyjnych myśli i zaburzeń koncentracji. Jeszcze chwila i wrócę do moich ustawień fabrycznych – zakomunikowała z dumnie uniesioną głową.
Natomiast Karol westchnął tylko głośno i w końcu zrobił to, o co został poproszony. Zasunął zamek przy gorsecie, ostatni raz popatrzył na Julię z błyskiem w oku i już szykował się do wyjścia, ale nagle zrezygnował. Jednym ruchem oderwał ją od lustra, odwrócił do siebie i zmusił, by spojrzała mu głęboko w oczy.
— Dobrze wiesz, że to nie wystarczy.
— Ferro, o co ci chodzi?! – żachnęła się. – Miałam zacząć pływać, zaczęłam. Miałam zacząć się ruszać, zaczęłam. Wyrabiam te durne kroki! A ty ciągle chcesz czegoś więcej. Nic ci nie pasuje. Jeśli jestem dla ciebie niewystarczająca, daj mi spokój i to w tej chwili! Kupię ci nawet bilet do Włoch.
— Zimno ci? Masz gęsią skórkę – zauważył z psotną miną.
— Nie?
— Zadzwoń do niego teraz.
— Jak to teraz?! – ryknęła na całe pięć metrów kwadratowych przymierzalni. – Ferro, czy ciebie łoś pokąsał? Ja się boję dzwonić! Zawsze muszę się przygotować. Pochodzić w kółko. Spisać, co mam powiedzieć! To nie ma tak na już.
— Umilę ci ten telefon – Wyszczerzył się radośnie.
— Niby jak?
— Nie przerywaj rozmowy, dopóki się nie umówisz – po tym stanowczym zarządzeniu uklęknął, a Julia od razu instynktownie rozwarła dla niego nogi. Połączenie do terapeuty też wybrało się samo i to nadzwyczaj szybko.
Po pierwszym sygnale Karol delikatnymi i drażniąco powolnymi ruchami zsunął jej koronkowe majtki aż za kolana. Po drugim rozchylił jeszcze bardziej jej uda. A po trzecim skrył głowę pod rozkloszowaną sukienką, którą właśnie mierzyła.
— Co ty robisz, Ferro?! – zakwiliła dla zasady. Doskonale wiedziała, co robi, bo oglądała takie sceny w dziesiątkach seriali wcześniej. Jednak teraz miała to poczuć na własnej różowiutkiej skórze, przez co zapominała nawet jak się trzyma telefon.
— Na głośnomówiący włącz! – wrzasnął z twarzą pomiędzy jej nogami. – Bo przestanę.
Po czwartym sygnale Gabriel odebrał, co dla Karola było znakiem, by pogłębić pieszczoty.
— A kto tu się odezwał? – wybrzmiało zaczepialsko z głośnika.
— Cześć, Gabryś – wyjąkała pomiędzy niespokojnymi, ale wciąż cichymi westchnięciami. – Dzwonię, bo...
— Cześć, Juluś! Mówiłem ci, że masz do mnie mówić Gabriel – zganił ją na powitanie i zaraz zamilkł, by wsłuchać się z uwagą w to, co po drugiej stronie łącza. – Gdzie ty jesteś? Tylko nie mów, że biegasz.
— Tak! Biegam!
— Co ty gadasz? Muszę to zobaczyć. Włącz kamerkę!
— Nie... ma... takiej... opcji. Ferro, cholera jasna! Nie tak szybko! – krzyknęła w ekstazie, tracąc już powoli kontrolę nad swoim ciałem. Wiła się po ścianie przymierzalni, tak jak i język Karola wił się w niej. W górę, w dół i na boki. Zataczała biodrami pełne pasji kręgi, dopasowując się do niego całą sobą. Drżała. Mruczała cicho. Przymykała oczy, po czym znów je otwierała, by oglądać swoją rozkosz. Prawdziwą nawet w najbardziej przekłamanym lustrze.
— Jest z tobą? – zapytał jeszcze niczego nieświadomy Gabriel.
— Yyy tak. Nie mogę za nim nadążyć. Rusza się tak, że tlen mi odcina – wysapała. Ze słowa na słowo oddychała ciężej, szybciej i płyciej. Nieśmiałe jęki aprobaty wymykały się jej mimo woli i coraz mniej przypominały popołudniową przebieżkę. – Dzwonię, bo... chcę się umówić na spotkanie...
— O... Karol cię przekonał?
— Miał... solidne... argumenty – wydyszała cicho.
— Taki jest złotousty?
— Żebyś... wiedział.
— Poczekaj, znajdę tylko mój kalendarz.
— Yhym.
— Chyba gdzieś mi się zapodział – mruknął głosem, przez który przebijała się przebiegle wesoła nutka. – Kurczę. W szufladzie nie ma. W szafce też... Gdzie ja go mogłem położyć? A na kiedy ci pasuje? Jesteś tam?
— SMS-a wyślij – powiedziała jeszcze, rozłączyła się szybko i zaraz jęknęła głośno. Nie z przyjemności, a z zawodu. – Karol, dlaczego przestałeś?!
— Bo miałaś się umówić.
Po tym jak doprowadził do porządku Julię, postanowił też i siebie. Wstał z kolan, wyprostował się i, nie przestając się uśmiechać, na jej oczach wytarł ostentacyjnie usta w rękaw koszuli.
— Mogę zadzwonić znowu...
— Zapomnij! – wrzasnął ze śmiechem. – Ale ta sukienka będzie idealna na imprezę. Wygodna, nie krępuje ruchów.
— Wygodna dla mnie, czy dla ciebie, Ferro?
— Both. No i jest z dobrego materiału. Podszewka 100% jedwabiu, jak już byłem na dole sprawdziłem metkę. Bierzemy!
— Ale będziesz musiał iść sam, bo ja tu zostaję – stwierdziła markotnie. – Sprzedawczyni na pewno słyszała. Nie spojrzę jej teraz w oczy.
— O nią się nie martw – wymruczał. – Ogarnij się trochę i wyjdź za chwilę – rzucił jeszcze przez ramię, po czym zniknął za drzwiami.
— A niech cię, Ferro – warknęła z frustracją do lustra. – Było tak blisko!
Otarła obsypane tuszem powieki po tym rozkosznym trzepocie rzęs sprzed chwili. Poprawiła też włosy, związując je w wysoki kucyk. Obrzuciła swoje odbicie z dystansu, czy prezentuje się choć trochę tak jak przedtem, i odwróciła się do wyjścia. Przy drzwiach zgarnęła z wieszaka płaszcz, wzięła kilka głębokich wdechów i drżącą ze strachu ręką nacisnęła na klamkę.
— I jak się szanownej pani podoba kreacja? – krzyknął Karol zza sklepowego kontuaru. Był już w nowej koszuli, ale z tym samym psotnym uśmieszkiem. – Czy ta jest wystarczająco wyjątkowa?
— Dobrze pan wie, że nie może być bardziej – Podeszła do niego dużo spokojniejsza, a nawet nieco rozbawiona. Wszelki dyskomfort odszedł w niepamięć, gdy zdała sobie sprawę, że przyszło jej się mierzyć tylko z jednym spojrzeniem, tym ulubionym, które widziało ją prawie całą i nadal chciało więcej. – Idziemy?
— A-a-a! Dokąd to? Na ładne oczy nie sprzedajemy! – ogłosił szaroniebieskim tęczówkom. – Należy się 11 999 zł. Płatność kartą czy gotówką?
Rozchyliła usta, ale nie, by odpowiedzieć. Zamiast wyskoczyć z tysięcy, których nie miała, nachyliła się nad ladą, przyciągnęła Karola za poły koszuli i musnęła jego wargi swoimi.
— Szanowna pani, zbliżeniowe płatności to nie tak działają! Czy mogę? – Wskazał na dłoń Julii, a przy braku sprzeciwu ujął ją w swoją i przyłożył do terminala. – Ah, pierścionki do płacenia. No kto to widział, żeby takim kawałkiem ż e l a z a płacić?! – ględził z zapałem, mimo że przez jego udawany grymas powoli przedostawał się uśmiech. – Czego to ludzie nie wymyślą... No dajcie spokój! Jak to świat do przodu idzie!
— Podpiąłeś mi swoje konto?
— Owszem, droga pani, i z moich prostych obliczeń wynika, że w tym miesiącu może pani kupić już tylko wodę, i to w promocji. Oto paragonik – Wsunął świstek do ozdobnej koperty i przekazał go Julii. – Dziękuję i zapraszam ponownie!
— Ty nie idziesz?
— Gdzie? Nie mam żadnych planów. Nikt mnie nigdzie nie zaprosił – odparł nadąsany. – Poza tym, nowa dostawa przyszła. Kartony same się nie rozpakują, butik sam się nie posprząta... Trzeba jeszcze złożyć zamówienie na Staropolankę – wyczytał z notatek i teatralnie założył sobie ołówek za ucho. – To woda, prawda? W każdym razie, dużo pracy przede mną.
— A moja osiemnastka? Czy to nie oczywiste, że chcę żebyś tam był?
— Gdybym nie przyleciał, to bym nawet o niczym nie wiedział, droga pani. Miłej zabawy!
— Ah! Niech ci będzie, Karol – Z pochmurnego grymasu szybko utworzyła uwodzicielski uśmiech, by móc zagrać w tę grę. – Co pan robi dzisiaj wieczorem?
— To zależy – użył najgorszej odpowiedzi z możliwych, na co Julia mało nie przewróciła oczami.
Wiedziała, że zrobił to specjalnie. Dlatego nie zamierzała dać mu się wytrącić z równowagi. Nie wychodząc wciąż z roli kokietki, niemal nie położyła się na ladzie pomiędzy terminalem a ozdobną dynią.
— Tak się składa, że właśnie dzisiaj organizuję moje przyjęcie urodzinowe – Czarowała głosem, uśmiechem, a także spojrzeniem, kiedy trzepotała uroczo rzęsami. – Wiem, że proszę o wiele... – spacerowała palcami po jego ręce – ale czy pan Karol Krystian Ferro, sławny włoski snowboardzista, wielce utytułowany zawodnik Snowcrossu, najmilszy sprzedawca, jakiego spotkałam w życiu i... mój chłopak, zechciałby mi potowarzyszyć?
— Skoro pani tak ładnie prosi... – zaczął, z trudem powstrzymując śmiech. – To się zastanowię.
I jak?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro