Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ty mnie kochasz... czy nienawidzisz?

Instrukcje były jasne. Ubrać się na szaro. Nie zbliżać się do Ferro. Być ponurą jak zwykle. Wszystkie ustawione w grzecznej kolejce do przemalowania na soczystą magentę.

Kacper stał sam przy barze. Łypał niespokojnie oczami raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby czekał na kolejną płynną dawkę szczęścia. Albo na tę wściekło różową, która od czasu do czasu potrafiła się uśmiechnąć.

Warszawska zachęcona okolicznościami ruszyła przed siebie, by niezauważenie złamać kolejną z zasad.

Dwa taneczne kroki w przód. Ruch bioder i obrót w prawo. Mijanka z ciekawskim spojrzeniem Weroniki. Wślizg w lewo i zdeterminowany marsz po prawdę. Blond czupryna i przyśpieszony oddech. Trzy kroki w tył do łazienki. Strategicznie, dla podładowania baterii społecznej.

— Spokojnie, Julia – powiedziała do swojego lustrzanego odbicia. – Chcesz się tylko dowiedzieć, dlaczego on tak dziwnie się zachowuje... Tylko... jak zacząć? Internet na pewno zna odpowiedź! – Wyciągnęła smartfon, gotowa rzucić się w wir poszukiwań.

— Zapytaj, jak się bawi – poradziła blondynka, która ukradkiem przysłuchiwała się jej monologowi. – Później rozmowa potoczy się sama. Zaufaj mi.

Kobieta obrysowała usta czerwoną szminką i zniknęła za drzwiami.

— Co złego może się stać? – kontynuowała Warszawska. – Przecież nie rzuci się na ciebie z pięściami... Oh, chciałabym mieć imię na „wu". Byłabym zabawna i beztroska – rzuciła do siebie na odchodne.

Gdy tylko 176 cm ponuractwa pod warstwami uroczego tiulu opuściło łazienkę, przebrnęło przez roztańczony tłum i namierzyło Kacpra.

Do połowy pełna szklanka zdawała się być w zasięgu wzroku. Wystarczyło podejść, wdrożyć w życie ułożony przed lustrem plan i dolewać wraz z każdym uśmiechem chłopaka jeszcze więcej szczęścia.

— Cześć, jak... się... bawisz? – wykrztusiła niepewnie w jego stronę.

Z całych sił próbowała wykrzesać głęboko skrywane pokłady entuzjazmu. Ale w reakcji na głuche milczenie tylko zastygła w bezruchu. Utkwiła wzrok w kontuarze. A każdy marmurkowy wzorek jeszcze bardziej wzmagał mętlik w jej głowie.

— Soczku? – zagadnął barman, spozierając na różową kreację Julii.

— Coli.

— Cola raz! – Zgrabnym ruchem odkapslował butelkę i podsunął ją Warszawskiej. – Proszę bardzo!

— Słyszysz mnie? – Niezrażona machnęła ręką tuż przed twarzą Ferro.

— Wolałbym nie – wysapał pogardliwie.

— Coś... cię... ugryzło?

— Co?!

— Masz... masz... rumień na policzku.

— To szminka.

— A...ha... Szminka. No... tak. Masz dziewczynę? To ma sens... Pogadamy? – Jej usta mimowolnie wykrzywiły się w niezręcznym uśmiechu. – Pa... pamiętasz... mnie... może? W szkole prawie zawsze przechodzisz bez słowa. Jakbyś mnie nie widział.

— I znów każesz mi się powtarzać. Zniknij, Warszawska – wychrypiał. Ani na chwilę nie podniósł wzroku. Cały czas był skupiony na szykowaniu aperola.

— Jeszcze... jeszcze tego nie potrafię – powiedziała słabo.

— Czego ty chcesz?! – Wbił w nią rozdrażnione spojrzenie. – Gdziekolwiek się nie zbliżysz, tam dzieją się same złe rzeczy. Jesteś kompletną porażką!

— Kacper, ja... ja... chciałam tylko... – zaczęła, choć słowa ugrzęzły jej w gardle.

Tempr jego głosu wywołał paraliż. Nie pozostawało chłopakowi nic więcej jak zadać ostateczny cios.

— Na mózg ci padło?! Czy na słuch? Niedługo będzie dziesiąta rocznica śmierci, a tobie zebrało się na przyjaźnie?! – wypalił nagle to, co kotłowało się w nim od początku rozmowy. – Daj mi spokój...

— Ja... sądziłam..., że...

— Że co?!

— Chciałam... Ja... myślałam, że... my... porozmawiamy...

— Tak, tak, tak – powtarzał z niedowierzaniem. – A ja w ramach podziękowań zapomnę o wszystkim i wpadnę ci w ramiona.

— Po tym...

— Po czym, do cholery?! – przerwał gwałtownie. Kacper ani myślał pozwolić Warszawskiej na dokończenie zdania. Przez swoją kruchość jej udział w tej rozmowie ograniczył się jedynie do rzucania półsłówek. – Jeden dobry uczynek nie zmazuje tysiąca złych!

— Myślałam, że...

— To źle myślałaś, tępa łycho! Zdajesz sobie sprawę, kim ty jesteś? Nigdy nie zapomnimy Warszawskim tego wypadku! – Z jego dużych czarnych oczu sączyła się wściekłość. Nie było w nich ani grama wdzięczności ani przyjaznego nastawienia. Jego głos naznaczony irytacją, dorównywał obezwładniającemu spojrzeniu. – Nasze rodziny się nienawidzą i to się nie zmieni! A ja nie pozwolę, żebyście odebrali mi kolejnego brata!

— My? Wam? – Zacisnęła usta w wąską kreskę, by powstrzymać się od płaczu. – Przecież to był kierowca tira!

— Dalej wierz w te bajeczki – prychnął. Podczas gdy Julia stała wciąż z sercem na dłoni, on rozkrajał je na kawałki. Jak pomarańczę do aperola.

— Do reszty cię powaliło?!

— Odchrzań się ode mnie, świrusko! Raz na zawsze!

— Nie! – huknęła w nagłym przypływie złości. – To ty odchrzanisz się ode mnie! Wyniesiesz się z mojej szkoły... i z mojego życia!

— Jak będę chciał!

W reakcji na bezczelny uśmieszek Kacpra, do jego prawie pełnej szklanki dolała coli. Drink się przelał, a aperol popsuł. Tak jak potencjalne szczęście.

Blondyn odskoczył, a Julia chwiejnym krokiem udała się do wyjścia. Po drodze rzuciła jeszcze serię roztargnionych i pokracznych min mijanym gościom. Próbowała zachować pozory normalności, mimo że łzy napływały jej rzewnymi strumyczkami do oczu.

Mimo chłodu, przycupnęła na kamiennych schodkach niedaleko drzwi. Zamrugała kilkakrotnie. Zacisnęła wargi. A gdy to nie pomogło, zmusiła się do ziewania. Wszystko, byle oddalić nagły przypływ rozpaczy. Lepiej było wyjść na znudzoną niż przyznać się do słabości. Nawet przed samą sobą.

— Julia... Tylko spokojnie... – Wzięła kilka głębokich wdechów i pomasowała skronie. – Jesteś ponad tym... Jesteś ponad tym... Jeszcze 998 razy i w to uwierzysz. Jesteś ponad tym... Wytrzyj łzy, uśmiechnij się i nienawidź go bardziej... Cholera jasna, no! – krzyknęła uświadomiona jak tragicznie ulokowała zalążki uczucia. Próbując przełknąć tę gorzką pigułkę, wlała w siebie resztkę coli. A po ostatnim łyku zamachnęła się i z całej siły pacnęła butelką o asfalt. – Żeby to było takie... – przerwała nagle zorientowawszy się, że nie jest sama – ...proste.

Zamilkła, czując na sobie ukradkowe spojrzenia. Rozglądała się za intruzem, lecz w mroku dostrzegła tylko żarzący się punkcik.

— Obawiam się, że mógłbym nie przeżyć tego drugi raz – zakomunikował oburzony głos z oddali. – Nie mogłaś wziąć w plastikowej? Już pomijając fakt, że cola to nic zdrowego... – mędził, zbierając szkło. – Wiesz, ile to cukru?! – Zaciągnął się papierosem, a gdy wypuścił dym kazania zawirowały w zakopconym powietrzu.

Kiedy wyzbierał to, co pozostało z butelki, zrobił pokazową rundkę do kosza. A potem kucnął przy wielbicielce rujnowania zdrowia i środowiska.

— Trzymaj – Wymierzył w nią chusteczką. – Nie... nieużywana – dodał, gdy zamiast wyczekiwanej reakcji, zderzył się ze zdziwioną miną. – Dlaczego płaczesz? Masz uczulenie na dym czy... na szczęście innych ludzi? Jeśli to drugie, to oboje powinniśmy...

— Ty mnie kochasz... czy nienawidzisz?

Nieporozumienia gęstniały w powietrzu jak papierosowa mgła. Warszawska była pewna, że ma do czynienia co najmniej z rozdwojeniem jaźni. Nie wiedziała tylko, po której stronie.

— Nie rzucałbym się pod samochód dla panny, której nienawidzę. Raczej bliżej mi do kochania. Chociaż nic nie obiecuję – Dogasił nogą fajkę. – No już. Rozchmurkuj się – Pomachał dłonią wokół twarzy, by ostatecznie rozproszyć nikotynową chmurę.

— Zaczynam wariować – Złapała się za głowę. – Ja... ja przed chwilą z tobą rozmawiałam...

Zbadała go wzrokiem. Złote falowane kosmyki. Szlachetne rysy twarzy. I mroczne spojrzenie, które przeszywało na wylot. Wszystko się zgadzało.

— Nie – Zmarszczył czoło. – Nie przypominam sobie, bym miał doprowadzić cię do łez.

— Nie, nie, nie! Widzę i słyszę rzeczy, które się nie wydarzyły! Mój mózg kompletnie sfiksował!

— Ani do obłędu – Jego niewzruszony ton podkręcił tylko poziom frustracji.

— Wyjdź z mojej głowy! – wrzasnęła.

— Karol! – Zza drzwi wychylił się nagle drugi z nich. – Nie mam zamiaru dłużej cię kryć przed ojcem.

Wyglądał identycznie. Jak lustrzane odbicie. Z tym że jedno jaśniało w świetle lamp, drugie skąpane było w mroku.

— Nie styraj się, klonie.

— Idziesz czy nie?

— Jestem Karol. Ten tam... to mój brat.




A teraz proszę się przyznać, czy się spodziewałyście haha 😎😎 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro