Serca są drogie
☁️ Kreacja powyżej prosto od znanego wszystkim projektanta o inicjałach A.I. (W poprzednich rozdziałach też już są) ☁️
W otoczeniu lapisowej wody basenu i rzędu leżaków w biało-granatowe pasy wszystko prezentowało się lepiej. Nawet prawilny szary dres, białe skarpety i klapki, które Julianna miała na sobie, wyglądały jak przejaw osobistej autonomii i niezależności, a nie jak pełzający kryzys psychiczny.
— Jestem hipokrytką, Adaś – wyjąkała, gdy tylko Czarnecki usadowił się obok na leżaku. – Najpierw oburzyłam się na naruszenie mojej nietykalności, żeby później... naruszyć twoją, pocałunkiem. Jestem taka żałosna!
— Żuliet, moja droga... Sam bym siebie pocałował, gdybym tylko mógł! – krzyknął na cały głos. Z dumą zajrzał do papierowej teczki. Wyciągnął z niej dwie kartki i zaraz roześmiał się, co najmniej jakby uraczyły go jakimś śmiesznym żartem. – Odebrałem nasze świadectwa! Twoje jest do zapomnienia, ale moje? Spójrz tylko! Zdałem tym razem! I to Z CZERWONYM PASKIEM! – Pomachał kolorowym świstkiem jak zwycięską chorągwią po walce. – Jeszcze rok temu nie myślałem, że czeka mnie jakaś przyszłość. A teraz, nie dość, że brązowy medalista Mistrzostw świata juniorów w szachach, to jeszcze przykładny uczeń!
— To zaszczyt, o panie, dzielić z tobą ten podwójny leżak – obwieściła, kłaniając się prześmiewczo. – Pokaż te swoje oceny! Chcę wiedzieć, co miałeś u tej jędzy z polaka.
Julia wyciągnęła ciekawsko rękę i próbowała przejąć świadectwo, ale im odważniej po nie sięgała, tym Czarnecki, z rosnącym chichotem, unosił je wyżej i wyżej.
— Adaś, no! – wściekła się, kiedy to, z braku zaledwie kilku centymetrów, uderzyła czołem o jego umięśniony tors.
— Tu nie chodzi o durne oceny – Odrzucił świadectwo za siebie i natychmiast objął Julię ramieniem, którego jeszcze sekundę temu tak bardzo pragnęła dosięgnąć. – Tylko o to, żeby chciało się chcieć... Ta terapia miała jednak sens – szeptał moralizatorskim tonem wprost do jej ucha. – Co prawda, Gabryś pewnie kupił sobie za wszystkie te spotkania odrzutowiec... Ale opłaciło się.
— Co za Gabryś?
— Psychoterapeuta. Konieczny. To znaczy... „Konieczny" to jego nazwisko – doprecyzował ze śmiechem. – Może też powinnaś spróbować...?
Pytanie Adama, choć ciche i nieśmiałe, było jak przeszywające bębenki wezwanie do ewakuacji. Koniecznej ewakuacji.
Julia nie drążyła więc dalej. Tylko poderwała się z leżaka i temat chorobliwego smutku postanowiła zniweczyć szerokim i wcale nieszczerym uśmiechem.
— Wiesz co, Adaś? – Pacnęła go zaczepialsko w kolano, aż jęknął. – Trzeba uwiecznić twój sukces! Ustaw się, zrobię ci zdjęcie.
— Tego nie musisz mi dwa razy powtarzać! – Z krzykiem na ustach pobiegł tam, gdzie Julia mu wskazała. Wyprostował się, ręką przeczesał splątane wiatrem włosy, a na koniec jeszcze uśmiechnął się rządkiem białych zębów, jak na fundatora odrzutowców przystało. – Tutaj? Dobrze stoję?
— Adaś, dwa kroki do tyłu i będę miała perfekcyjny kadr!
Nie minęła sekunda, a po ubranym na galowo Czarneckim została już tylko ręka. Wyciągnięta ponad powierzchnię wody wciąż zwycięsko trzymała świadectwo.
— O nie! O nie! – rozpaczał już po wynurzeniu. – Mama chciała to do ramki! Pomóż mi, Żuliet! – zawołał błagalnie, żeby zaraz, z nieodgadnioną miną, obserwować nadbiegającą ku niemu Warszawską.
Zatrzymała się dopiero nad basenem. Stanęła blisko. Za blisko.
— Adaś! – wrzasnęła z przerażeniem, kiedy oplótł rękę wzdłuż jej kostki. – Ja nie mogę do wody! Nie dzisiaj! Za tydzień możesz mnie nawet utopić, a teraz puszczaj!
— Bo?
— Bo... – zaczęła, i ściągając usta w dzióbek, rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu podpowiedzi. – Bo...
— Bo „ciocia z Ameryki przyjechała"? Bo „morze czerwone wylało"? Bo nastał „czas krwawego księżyca"? – pytał, z drwiną naśladując metafory starszych pań. – Bo dopadła cię „klątwa Ewy"?
— Bo... moja warstwa czynnościowa endometrium się złuszcza, co skutkuje wydaleniem płynu menstruacyjnego w ilości nie większej niż 100 mililitrów przez pięć kolejnych dni – wyterkotała jednym haustem. – W skrócie doskwiera mi cykliczna szajba, a ty... jeśli chcesz zachować drugą brew w jednym kawałku, milcz!
— Było od razu mówić, że masz MIESIĄCZKĘ! – wrzasnął odważnie. Bo przed wcieleniem w życie gróźb Julii wciąż chroniła go woda.
— Jeśli jeszcze raz wypowiesz przy mnie to okropne słowo, zaleję sobie uszy cementem – uniosła się gniewem, stojąc już na krawędzi basenu i swojej wytrzymałości. – Dlaczego, do cholery, ze wszystkich określeń na mdłości, nudności i skurcze, przez które odechciewa się żyć, jako najpopularniejsze utarło się właśnie to powalone zdrobnienie?! Przecież w XIX wieku pojawił się jeszcze „perjod", a w XX „okres"!
— Żuliet... – westchnął ostentacyjnie. – Powiedz mi lepiej, czego potrzebujesz. Kroplówki? Termoforu? Czekolady? Chipsów? – pytał i spoglądał wyczekująco z brodą na kamieniach brzegowych basenu. – A może po prostu cię przytulić? Mów, bo zaraz pójdę do ochrony po megafon.
Nim Julia zdążyła otworzyć usta, nadszedł Stanisław, który w przerwie od pełnienia obowiązków kierowcy, sprawował kontrolę nad monitoringiem przy bramie wjazdowej. Z ręcznikiem przewieszonym na ramieniu przystanął nad basenem, spojrzał na Czarneckiego i, odchrząkując znacząco, bez słowa wyjaśnienia pokazał mu tablet.
— Mamy gości – oznajmił Adam już po wyjściu z wody. Przetarł twarz ręcznikiem i jeszcze raz bacznie przyjrzał się ekranowi.
— Strzelecki?
— Nie, Żuliet, jego to zamknęli – zganił ją za nietrafione domysły. – Wyluzuj, nikt cię tutaj nie skrzywdzi.
— A ciebie?
— Tym bardziej – zaśmiał się. – Żuliet, może oboje jesteśmy delikatni jak jajka. Ale z nas dwojga, tylko ty nadal masz pękniętą skorupkę – odrzekł z troską w głosie. – U mnie na nawrót depresji się nie zanosi. Dzięki Gabrysiowi!
— Adamie... – Cicho wtrącił się Stanisław.
— Już idę. Aaa! Żuliet! Gdyby zabrakło ci podpasek albo tamponów są w każdej łazience na dole! – krzyknął, odchodząc. – W szafkach nad umywalkami! – dodał jeszcze, po czym zniknął za rogiem swojej rezydencji.
— Paweł obudź się i zabierz mnie stąd, błagam! Ty dawałeś mi przestrzeń. Nie wnikałeś. Nie dociekałeś – Chodząc w tę i we w tę, wylewała żale do pustego ogrodu. – Jak można być tak na wszystko otwartym?! Oni mnie wykończą!
— Mnie też – zawtórował jej nieznajomy głos. – Niedługo zacznę pełnić tu dyżury... Cześć. Gabriel Konieczny, jestem...
Julia, już z leżaka, spojrzała sceptycznie po zapowiedzianym przez Adama gościu. Nie przestając żuć ostentacyjnie gumy, zlustrowała przez okulary przeciwsłoneczne jego wymyślne Crocsy, bawełniany komplet z szortami i koszulą, lekką opaleniznę odznaczającą się na tle bielutkiego uśmiechu, przenikliwy szmaragdowy wzrok, a wreszcie fryzurę na surfera.
— Chłopakiem Oskara i oprawcą Adasia – dokończyła kąśliwie po parosekundowej obserwacji.
— Raczej panem psychoterapeutą.
— Okej, Gabryś... Adam powinien zaraz się zjawić.
— Nie przyszedłem do niego, Julia – zakomunikował spokojnym i wyważonym głosem, po czym uśmiechnął się ciepło, tak aby już na wstępie iście książkowo zbudować wokół siebie atmosferę zaufania i przyjaźni. – Tylko do ciebie.
— C... co? – wyjąkała speszona.
— I jak już to Gabriel. Bo Gabryś jest tylko dla Oskara – napomniał ją ze śmiechem, a później rozgościł się, jakby znajdowali się w jego gabinecie. Bez wahania postawił obok na stoliku miseczkę z cukierkami, wyciągnął z plecaka notes oraz firmowe pióro wieczne, a wreszcie zajął pobliski leżak i w myśl przebiegłej techniki mirroringu usadowił się na nim podobnie jak Julia. Wszystko po to, aby poczuła się na tyle swobodnie, żeby przerodzić się w skorą do rozmowy pacjentkę. – Skoro już mamy jasność, może zacznijmy. Jak się dzisiaj czujesz, Julia?
— Co, kur... Adam cię sprowadził, tak? Czy Oskar? Którego z nich mam się pozbyć? Mów! – Tuż po tym jak otrząsnęła się z szoku, ucieczka nie wchodziła już w grę. Dlatego przybrała bojową postawę, byle tylko Gabriel uciekł od niej w popłochu.
Ale on, jak na psychoterapeutę przystało, nie dał się sprowokować. Ani się nie oddalił, ani głośno nie westchnął, ani nawet nie wywrócił oczami. Zwieszony nad swoim notesem tylko patrzył się na nią z niewzruszonym profesjonalizmem.
— Opowiedz mi o swoich uczuciach – kontynuował z zainteresowaniem i wyuczonym, nienachalnym gestem próbował zachęcić ją do mówienia. – Byłaś kiedyś u psychologa albo psychoterapeuty?
— Żeby to raz.
— Więc wiesz, że obowiązuje mnie tajemnica i nic nikomu nie powiem. I to nie są tylko frazesy. Możesz mnie pozwać, a ja boję się sądów – odparł z lekkim uśmiechem. – Co teraz czujesz, Julia?
— Mam ochotę wrzucić cię do basenu – warknęła.
— Opowiedz mi o tym więcej – poprosił z powagą wypisaną na twarzy. – Z piraniami czy bez? – zapytał, przybliżył się i w posągowej pozie poczekał, aż Julia złapie haczyk.
I złapała. Roześmiała się gromko prosto w jego twarz.
— Nie, nie, nie! – spoważniała nagle. – Może i jesteś dobry, ale nie zmusisz mnie do tego. Od pięciu psychologów temu piszę pamiętnik – Wcisnęła mu w dłoń telefon. – To to kursywą w notatkach. Przeczytaj, spisz wnioski i mi je przedstaw po psychologicznemu.
— Ucieczka nie jest rozwiązaniem. Tak samo jak oszukiwanie samej siebie – oznajmił, zerkając ukradkiem przez ramię Julii. – Dlaczego nie chcesz sobie pomóc?
— Zostaw mnie w spokoju. Nic mi nie jest.
— Ręka ci drży.
— Bo mnie wkurzasz.
— Jak wygląda zwykle twój dzień?
— Co cię to interesuje?
— Codziennie rano wstajesz z łóżka? Super! Na pewno dajesz sobie świetnie radę! – Pokiwał głową z udawanym uznaniem. – Makijażem ukrywasz sińce? Jak wspaniale! Umiesz używać podkładu. Kłamstwami wymigujesz się od odpowiedzi na trudne pytania? Jeszcze lepiej! Jesteś błyskotliwa. Potrafisz z łatwością tłumić emocje? Fantastycznie. Chroniczny stres lubi to! A może nawet i nerwica... – kontynuował, mimo że kostki Julii, jakby przyszykowane do ataku, bielały coraz bardziej. – Tylko, że później przychodzi wieczór. Zmywasz całą tę maskę z twarzy. Zostajesz sama. Nie masz przed kim udawać twardej i niezawodnej. Więc nie udajesz. Wypłakujesz się w poduszkę, żeby usnąć z wycieńczenia. A rankiem zaczynasz wszystko od nowa. Mylę się?
— Nienawidzę cię – wycedziła przez zęby.
— Z dnia na dzień coraz bardziej pogrążasz się w rozpaczy – Ot tak, dobitnie odsłaniał fakty, nie zaglądając nawet do telefonu, który mu dała. – Wykańczasz się szybciej. Starzejesz się szybciej. A wszystko to dlatego, że nie potrafisz prosić o pomoc. Bo przecież musisz dać sobie radę sama, prawda?
— Bo nikt inny o mnie nie zawalczy! – wybuchła nagłym gniewem, a następnie zdjęła kaptur tak zamaszyście jak bokser przy wejściu na ring. Groźnie przyglądała się przeciwnikowi, gotowa z całej siły mu przywalić. Tylko, że i w niebieskim, i w czerwonym narożniku była ona sama. – Nie mam już nikogo!
— Karol... – rzucił Adam.
— Teraz rozmawiamy o Julii – upomniał go Gabriel. – I to nie jest grupa terapeutyczna, Adaś. Więc sio stąd – Machnął ręką, by go odpędzić, ale na nic się to nie zdało.
Upierdliwy jak mucha o piątej rano, Czarnecki położył się tuż obok i, wystawiwszy twarz do słońca, jak gdyby nigdy nic, delektował się swoim bezalkoholowym drinkiem z parasolką.
— Co Karol? Co Karol? – fuknęła Julia, a wściekłość rozpaliła ją na tyle, że musiała rozpiąć nieco bluzę. – Nie ma go tu! Ferro wybrał swoją drogę do szczęścia i nie była to droga na Mokotów. Przez ostatni miesiąc dzwoniłam, pisałam i nic. Jaka ja byłam głupia i naiwna! Wiesz, że łamałam nawet te durne spaghetti, żeby zwrócić jego uwagę w necie?
— A łam sobie ten makaron nawet do śmierci, Warszawska! – huknął zza jej pleców cierpki głos. – Mam to gdzieś! Serce już i tak mi złamałaś!
— FERRO?! – Odwróciła się natychmiast, zawiesiła wzrok na złotowłosej furii, po czym znów wróciła spojrzeniem do Adama i Gabriela. Wykonała jeszcze kilka takich rundek, nim zdecydowała się ponownie otworzyć usta. – Też go widzicie? On tu jest?
Nie czekała aż odpowiedzą, albo chociaż skiną głowami na potwierdzenie. Kiedy karolowy głód nie pozwolił już usiedzieć Julii w miejscu, pośpiesznie wstała i, mało nie gubiąc po drodze klapków, ruszyła ku swojej bezwarunkowej miłości.
— Kardamon... – powiedziała już z rękoma oplecionymi wokół szyi Karola. – Szałwia, wanilia i fajki – Co wyłapaną nutę zapachową coraz bardziej zaciągała się jego obecnością. – Ahh! Wszystko się zgadza! – pisnęła z radości.
W ramionach Karola paraliżująca pustka mogłaby się udać na sjestę, smutek mógłby zniknąć w lnianej koszuli, a złość skruszeć przez czuły dotyk, ale zamiast odwzajemnić uścisk, on wsunął tylko dłonie do kieszeni szortów.
Zniecierpliwiony syknął coś po włosku, co sprawiło, że Julia, nawet nie rozumiejąc słów, automatycznie się odsunęła. Wykonała trzy ostrożne kroki w tył i przyjrzała mu się z dystansu.
Nie uśmiechał się. Nie mrugał. Prawie nie oddychał.
Jego napięte jak struna ciało zdawało się mieć więcej wspólnego z wybrakowanym ponurym manekinem aniżeli z Karolem, jakiego znała.
— Co ty tu robisz, Ferro?
— Mam lepsze pytanie! CO TY ROBIŁAŚ?! Z CZARNECKIM! NAD WISŁĄ! – wywrzeszczał to, co kotłowało się w nim od dawna.
— Co? – wydusiła tylko.
— TO! – Wymierzył w Julię podświetlonym ekranem, a kiedy upewnił się, że zanalizowała już każdy piksel, z gniewem zamachnął się i cisnął telefonem o trawę. – Widziałem wasze zdjęcie! Jak się całowaliście! Myślałaś, że się o tym nie dowiem?! – wyrzucił jej w twarz i zaraz cofnął się. Zreflektował. Przymknął powieki i otworzył je ponownie, mimowolnie uwalniając łzy, które od jakiegoś czasu czaiły się w kącikach. Nawet ich nie przetarł. Pozwolił, by płynęły. Z nasiąkniętymi rozpaczą policzkami ruszył ku Julii. Raptem zatrzymał się i zamiast dalej osaczać ją gniewem, postanowił wyżyć się na swoich włosach. Dotąd ułożone nienagannie fale, rozczapierzał marnie palcami. Ciągnął za nie raz po raz. Wściekle i bez namysłu, jakby chciał za wszelką cenę wytargać z głowy wspomnienie, że te rozchylone malinowe wargi naprzeciwko jeszcze szerzej i chętniej rozchylały się dla kogoś innego. – Dlaczego mi to zrobiłaś? – Nie ustawał w pogoni za choć słowem wyjaśnienia, choć krztą winy w spojówkach i ułamkiem skruchy na ustach.
Liczył, że okładając Julię słowami jak najmocniejszymi ciosami, przeszywając spojrzeniem jak bojowym ostrzem i raniąc nadto miną, gdzie potężna rozpacz mieszała się z jeszcze potężniejszym gniewem, wydobędzie chociaż jedno nieśmiałe „przepraszam".
Ale Julia tylko stała w bezruchu, nie wiedząc co zrobić.
— Niech zgadnę... to sprawka Oskara? – zapytał cicho Adam, kiedy w nagłym przypływie odwagi wynurzył się zza poduszki. – Wysłał mu zdjęcie, prawda?
— Jeśli tak... będzie się gęsto tłumaczył – odpowiedział mu Gabriel. – Landrynkę?
Spojrzeli po sobie, poczęstowali się cukierkami, a później jak na zawołanie przekręcili głowy w stronę Julii i Karola.
— I co daje ci prawo do odegrania tej sceny, Ferro? – Odzyskawszy rezon, oburzyła się. Ręce splotła na piersi, czyniąc z nich tarczę, a niewinne, zaszklone dotąd spojrzenie zastąpiła tym pełnym wściekłości. – Bo nie rozumiem. Jestem twoją dziewczyną? Narzeczoną? A może żoną? – Co pytanie, ciągle w naburmuszonej pozie, zbliżała się coraz bardziej i bardziej. Nic nie robiła sobie z tego, że sama pcha się w pułapkę mrocznych, rozeźlonych oczu. Bo czekała na to od 45 dni, 20 godzin i 36 minut. – NIE! – krzyknęła mu w twarz, aż odskoczył. – Kiedy zapytałam, czy będziesz moim chłopakiem, uciekłeś! Kiedy dzwoniłam jak jakaś psychofanka, udawałeś, że nie słyszysz! Kiedy cię potrzebowałam, nie było cię! Nie masz prawa ani się na mnie wściekać, ani nawet mnie krytykować, bo absolutnie nic nas nie łączy!
— Wiecie co... umówię was na terapię dla par – wtrącił Gabriel. – Gratis. Dla dobra społeczeństwa.
— JAKICH PAR? – zagrzmiała Julia.
— Zrozum, gdybym odebrał od ciebie choć jeden telefon, nie skończyłabyś rozmowy, a ja już byłbym w drodze do Warszawy – wyznał, ujął ją za dłonie i spojrzał nań błyszczącymi od łez oczami. Nagle zamiast zmiękczyć Julię, zmiękł sam, jak toskańskie Cantuccio skropione warszawskimi łzami. – Nie mogłem tego zrobić.
— Dlaczego mnie zostawiłeś?
Niemal synchronicznie przetarli swoimi rękawami twarze.
— Dla pieniędzy – wychrypiał ze wzrokiem wbitym w swoje trampki. – Julia, chcę zapewnić ci poczucie bezpieczeństwa. Pojechałem zarabiać pieniądze na naszą wspólną przyszłość.
— Jaką przyszłość, do cholery?! – ryknęła rozjuszona. – Ty z teraźniejszością masz problem.
— Odezwała się ta, co żyje „tu i teraz"! – parsknął nerwowym, bezsilnym śmiechem. – Gdybyś tak bardzo nie tkwiła w przeszłości... Gdybyś... – zaczął znów i się wycofał. Zrobił nagłą pauzę, żeby uporządkować myśli i wyrwać swoje ręce z amoku włoskiej gestykulacji. – Trzeba było nie przelewać wszystkich swoich oszczędności Wiktorii! Bylibyśmy teraz w zupełnie innym miejscu!
— Poradziłabym sobie! – odparła bez krzty wahania. – Mam jeszcze La Rivestire! I po mojej osiemnastce...
— Wtedy nie będzie już czego zbierać – dokończył sucho. – Ojciec mi mówił, że jeśli nic się nie zmieni... firma zbankrutuje.
— Skoro jest taka słaba, sprzedajcie mi wreszcie te cholerne udziały! – huknęła w nawale złości. – Uratuję ją, choćbym miała reklamować stroje kąpielowe! Albo nawet wysyłać zdjęcia stóp!
Karol po raz kolejny przetarł twarz dłońmi i wziął głęboki oddech. Próbował wyhamować nieco narastającą wściekłość, ale Julia wcale mu nie ułatwiała. Swoim zachowaniem, pozą i grymasem tylko dolewała keczupu do pizzy.
— Warszawska, zechciej wrócić do rzeczywistości, co? – upomniał ją surowo i zbliżył się jeszcze bardziej, by w razie konieczności zawlec ją do ich beznadziejnej sytuacji osobiście. – W czasie, kiedy ty zabawiałaś się z Czarneckim...
Julia zatkała mu usta ręką.
— Ty zabawiałeś się z jakąś jędzowatą pół-Włoszką!
Karol z łatwością tę rękę odsunął.
— Moja menadżerka pozyskała dla mnie ważnego sponsora – wyjaśnił najspokojniej jak tylko w tamtej chwili potrafił.
— Nawet nie pijesz energetyków.
— Bo to syf.
— Sprzedałeś się.
— Żebyś ty nie musiała – Pogroził jej palcem. – A o obnażaniu się przed kamerą możesz zapomnieć – silił się na zgorzkniały ton, jednak troska osładzała zdradziecko każdą jego sylabę. – Jedynym miejscem, gdzie się rozbierzesz będzie nasza sypialnia.
— Nie będziesz mi rozkazywał! – Z irytacji przecięła ręką powietrze i zrobiła jeszcze kilka kroków w przód. Nagle znaleźli się niebezpiecznie blisko siebie. W odległości, w której racjonalne myślenie nie miało prawa bytu, a zlepek emocji wciąż buzował im w żyłach, mogli się albo pocałować, albo pozabijać. – Słyszysz?! NIE BĘDZIESZ MI ROZKAZYWAŁ! – ryknęła Karolowi prosto w twarz, przez co znów zawrzał ze złości.
Przestał masakrować swoje wargi, żeby za chwilę, przy użyciu szorstkich słów, zmasakrować nimi Julię. Już nabrał w usta powietrza. Już ułożył je w kształt pierwszych nienawistnych głosek... Ale zamiast wyczekiwanego wybuchu furii, rozległo się wycie. Psie wycie.
— Niespodzianka. Po to dzwoniłam – poinformowała z wyrzutem Julia, w jednej chwili rozdrapując starą ranę i zaklejając ją plasterkiem. – Twój Żelisław.
Wszystko, co Karol zdołał dotąd ułożyć w głowie, teraz spłynęło mu po policzkach rzewnymi łzami.
Znalazłszy się w tyglu emocji spojrzał na Żelka, na Julię i znów na Żelka.
Mimo że w czarnych, szeroko otwartych oczach Karola malował się ogrom pytań, ten nie zadał żadnego, tylko od razu ruszył ku samojedowi.
Nie zdążył jednak zanadto się zbliżyć, bo raptem ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Wtedy to klęknął, przysiadł na piętach i załkał cicho w wewnętrzną stronę swojej koszuli. Schował się w niej jak ośmioletni chłopczyk przed potworami z najgorszych koszmarów i czekał naiwnie aż to wszystko się skończy. Dopóki coś cudownie słodkiego, o czym nawet nie śnił, nie przybiegło i nie polizało go po ręce.
— Zostawię was – rzuciła łamiącym głosem Julia, wykonała kilka małych kroczków w tył, po czym odwróciła się, prawie wpadając na Gabriela.
— W przyszłą środę o dziewiętnastej widzę cię w moim gabinecie – Wraz z suchym zarządzeniem przekazał jej swoją wizytówkę. – A Karola godzinę później. Ja już będę...
— Patrzcie, kogo spotkałam! – krzyknęła z ekscytacją około czterdziestoletnia kobieta o urodzie Królewny Śnieżki. Pani Czarnecka, w błękitnej jak jej oczy sukience, wkroczyła dziarsko do zakątka niecodziennych kłótni i niespodziewanych pojednań, zamachnęła czarnymi włosami zaczesanymi w wysokiego kucyka i spojrzała po wszystkich spod wachlarza długich, sztucznych rzęs. – O co chodzi? – Pokiwała głową, a w jej uszach zaświeciły wielkie kolczyki Chanel. Rozłożyła ręce, a na nadgarstku zadźwięczał diamentowy zegarek od Cartiera. Podeszła jeszcze bliżej, a Adam i Julia wciąż stali z rozdziawionymi buziami. – Co to za miny? – dociekała, wpatrując się w nich z niezrozumieniem, dopóki nagle swoich wymalowanych burgundowym Diorem ust nie wykrzywiła do kogoś, kto powinien nosić już dawno ubrania z kolekcji więziennej. – W każdym razie... Filip zgodził się zostać z nami na lunch. Rozgość się, a ja tylko odłożę do biura te projekty i wracam – Zamachnęła teczką w skórzanej oprawie. – Gabriel, zostań proszę z nami. I Karolu ty też! Mamy co świętować!
— O kurwa – szepnęli chórem Julia i Adam.
Zerknęli na siebie, na Karola pochłoniętego Żelkiem i na podrygującą ku nim zagładę.
— No k o r o n k o w a robota! – Strzelecki klasnął ironicznie w dłonie. – Muszę ci powiedzieć, kicia, że zaplanowałaś to zajebiście... Ale! – Uniósł palec wskazujący tuż przed jej twarzą. – Nie wzięłaś pod uwagę jednej, niezwykle istotnej rzeczy.
— Niby jakiej? – zapytała niewiele głośniej niż swoje galopujące ze strachu serce.
— Wymiar sprawiedliwości to nie piekarnia. A już szczególnie ten polski – prychnął kpiąco. – Jako że nie zaistniały przesłanki do tymczasowego aresztu, teraz ja będę czekał na proces na wolności, a ty, kicia, absolutnie każdego dnia będziesz żyła w strachu. Chyba, że pójdziemy na górę – zaproponował z zawadiackim uśmieszkiem. – Wtedy będzie po kłopocie.
— Dlaczego tak ci odjebało na moim punkcie?
— Nie znam innej tak ładnej dziewicy – wysyczał do jej ucha. – Jeszcze gdyby z twoich pięknych ust, kicia, nie wychodziły te brzydkie słowa, byłabyś ideałem – dodał już głośniej i, z dumnie uniesionym podbródkiem, poczekał na reakcję z naprzeciwka.
— Adaś, zostaw go – Julia w porę wychwyciła zamiary Czarneckiego i stanęła pomiędzy nimi. – On jest mój – Uśmiechając się sardonicznie, z kieszeni bluzy wyciągnęła gaz pieprzowy i bez wahania wymierzyła go w ślepia Strzeleckiego. By i one choć trochę zapłakały nad jej losem.
— Dzieciaki... i Gabriel! Pizza! – krzyknęła donośnym, lecz wciąż miłym głosem pani Czarnecka. – Co wy robicie?
— To na komary – Konieczny, wyminąwszy Julię, przechwycił ukradkiem gaz i schował go do kieszeni, a później w ułamku sekundy upiornie wygięte kąciki ust zamienił na pogodny uśmiech. – Oh, jestem taki głodny, Joasiu!
— Siadajcie. Gdzie jest twoja siostra Adaś? – Pytaniem zatrzymała go przed zajęciem miejsca. – Mówiłam jej, żeby dała Julii kilka sukienek. A ona co? Przecież to biedactwo nam się tu zagotuje – dodała ściszonym tonem tak, by nie usłyszała jej główna poszkodowana ubraniowym niedostatkiem.
Ale nie przewidziała, że Warszawska nagle znajdzie się tuż za ich plecami.
— Weronika, zanim wyszła, dała mi ciuchy. Nie ubrałam ich, bo nie będę nikogo zadręczać moimi odkrytymi ramionami – odparła jednym tchem, po czym wbiła nienawistny wzrok w Strzeleckiego. – Jemy?
Rattanowy stół, przy którym usiedli, był na tyle duży, by przy najróżniejszych rodzajach pizzy mogli poudawać przyjaciół i pod grubą warstwą keczupu zakopać topory wojenne. I zrobili to. Przynajmniej na czas, gdy ochoczo zalepiali swoje usta mozzarellą.
— Pora na toast! – zaproponowała Joanna, tym samym zachęcając wszystkich do wzniesienia kieliszków. – Moi drodzy... Za to, żebyśmy mogli zawsze się spotykać w takim samym gronie! – krzyknęła do zebranych gości, choć intensywnie wpatrywała się tylko w swojego syna.
Wszyscy skwitowali życzenie Czarneckiej kurtuazyjnymi uśmiechami, a następnie, niemal równocześnie, upili po małym łyczku francuskiego Chardonnay. Poza Warszawską, która mając gdzieś dobre maniery i konwenanse, wlała w siebie na raz całą zawartość szklanej czaszy.
— Jak go znalazłaś? – Ferro zadał pytanie bardziej puchatej kulce na swoich kolanach niż Julii. Ani na moment nie odwrócił wzroku. Ani na moment nie wychylił się zza białego futerka. Wpatrzony w Żelka jak w obrazek pozwalał, by przysłaniał mu i pizzę, i całe keczupowe zło tego świata, i też poniekąd Warszawską.
— Sam mnie znalazł – Spojrzała na samojeda z rozmarzeniem i zazdrością jednocześnie. To, jak Karol go głaskał, całował i przytulał, sprawiało, że jedynym, czego pragnęła było znalezienie się na miejscu tej białej chmurki. – Ferro, myślałam, że odbierzesz chociaż jeden telefon! Wrócisz! Będziesz! A ty zostawiłeś nie tylko mnie! Ale NAS!
— Znowu zaczynasz?! – Ze złości trzasnął dłonią w stół.
— Przyjechałeś tylko dlatego, że pocałowałam się z Adamem. Tak czy nie? – wrzasnęła rozjuszona, czym momentalnie uciszyła grzecznościowe small talki wokół.
Joanna się zakrztusiła, Gabriel się skrzywił, Żelek zamruczał, a Adam z Karolem ukryli twarze w dłoniach.
— CAŁOWALIŚCIE SIĘ?! – huknął Filip. – Ty i on?! Gdzie?! Nic a nic nie widziałem! – wrzeszczał z pretensjami do siebie albo do nich. – Ale że ty i Adam?!
— Świetna ta pizza! – wtrącił Gabriel. – I ten sos pomidorowy, zarąbisty!
— Prawda? – zawtórowała mu Czarnecka, próbując, podobnie jak Konieczny, tonować nastroje. – A tobie, Karolu, jak smakuje?
— To był jeden z powodów – Zamiast pani domu, na pytanie zdecydował się odpowiedzieć Julii.
— Czyli nie wróciłeś tylko dla mnie? Jeszcze lepiej!
— Wiecie, co? Tutaj zrobiło się chyba za gorąco. A jako że mamy więcej tej wspaniałej pizzy w kli-ma-ty-zo-wa-nej kuchni, myślę, że powinniśmy tam iść... – Joanna wymieniła spojrzenia z Adamem, Gabrielem i Filipem – ... i najeść się do nieprzytomności. Co wy na to?
Wszyscy, łącznie z Żelkiem, uciekli w popłochu.
— Nadmiernie na wszystko reagujesz... – zaczął Karol, gdy z Julią zostali już sami.
— Telefon! – wrzasnął w biegu Czarnecki. – Telefonu zapomniałem. Nie strzelajcie, proszę!
— Próbowałaś ćwiczeń na oddychanie?
— Że co?! – prychnął Adam. – Czy ty jej właśnie zaproponowałeś ćwiczenia na oddychanie? No cóż, wygląda na to, że dzisiaj się nie dogadacie – obwieścił, siadając u szczytu stołu jak pan i władca. – Żuliet, idź lepiej odpocznij. Bo jeśli OKRES cię nie wykończy, zrobi to ten tu.
— Nie wiedziałem...
— I słusznie! – warknęła. – Miałeś nie wiedzieć! Nikt miał nie się nie dowiedzieć! Bo to dotyczy tylko mnie! A z tobą, Czarnecki, policzę się później! – wykrzyknęła na odchodne.
— Ah, niepotrzebnie Żuliet robi z tego takie tabu...
Usłyszała jeszcze, ale puściła to mimo uszu. Zamiast wdawać się w awantury, przeszła po tarasie i przez tylne przeszklone drzwi, cicho i sprawnie, jak wprawiona złodziejka, dostała się do środka.
Będąc już pośród ścian zdobionych obrazami w ciężkich, ażurowych ramach długim korytarzem udała się do holu, skąd wspięła się po lśniących od blasku kryształowego żyrandola stopniach na półpiętro. Tam przystanęła. Złapała oddech. Obejrzała się za siebie i przez wielkie, zwieńczone łukiem okno skontrolowała imprezowy zakątek ogrodu. Jak na złość, pusty i bez życia.
Zniechęcona do dalszych obserwacji, ruszyła więc na górę, do przydzielonego jej pokoju. Nie zatrzymała się w nim jednak na dłużej, tak jak poradził jej Adam. Tylko od razu pośpieszyła pod prysznic, by przez calutki kwadrans wyparzać swoje ciało od wygłodniałych spojrzeń Strzeleckiego, a potem wyjść. Wprost na nieproszonego gościa.
— Jak tu wszedłeś? – zapytała i na widok Karola na swoim łóżku od razu szczelniej owinęła się satynowym szlafroczkiem. – I dlaczego do cholery podmieniłeś mi piżamę?
— Po pierwsze: wcale nie wyszedłem. Po drugie: powinnaś spać w czymś przewiewnym, bo to zdrowo. Po trzecie: ładny pokoik – Sondował wzrokiem każdy jego nietknięty, bezosobowy kąt, w którym brak było ręki Warszawskiej. Tak, jakby wcale tam nie bywała. Albo nie traktowała go jako swój. – Żyjesz tu w ogóle?
Zamiast odpowiedzieć, tylko przewróciła oczami.
— Snowboard czy szachy? – Od tematów pokojowych Karol postanowił przejść na te znacznie mniej.
— Rozstrzygnijcie to między sobą.
— Pytam ciebie.
Wstał z łóżka i wykonał kilka kroków w stronę Julii.
— A muszę wybierać? – wyjąkała.
— Nie da się jednocześnie zjeżdżać na desce i rozgrywać partyjek – zauważył tuż przy jej twarzy. – A wy spędzacie ze sobą dużo czasu... Więc snowboard czy...
— Szachy – odparła stanowczo.
— Co?
— Szachy – powtórzyła jeszcze pewniej i dla rozproszenia uwagi zaczęła bawić się swoimi kasztanowymi kosmykami. – Adam zawsze tu jest. Zawsze odbiera telefony. Nie czyni mi wyrzutów, że odciągam go od tego, co kocha – wyliczała odważnie. – I nie pali. Myślę, że nawet moja babcia widziałaby nas razem.
— Doprawdy? – Musnął kciukiem policzek Julii, co sprawiło, że odruchowo przekrzywiła twarz w jego stronę.
— Wiesz, dlaczego go pocałowałam? Bo chciałam. Adaś jest taki przystojny, opiekuńczy i...
Karol zakrył jej usta ręką.
— I nic mnie to nie obchodzi – sapnął. – Julia, przez ten rok... przez ten rok uświadomiłem sobie, że znaczysz dla mnie więcej niż ktokolwiek. Albo cokolwiek! Zdałem sobie sprawę, że tylko z tobą, nie z żadnym głupim snowboardem, chcę mieć jakieś później.
— Czego ode mnie oczekujesz, Ferro? – zapytała ostro, by odwrócić czymś uwagę od swojej twarzy. Zwykle szara i smutna, teraz radośnie pokolorowała się na różowo. – Że wpadnę ci w ramiona i uciekniemy razem spuszczając się z balkonu po moim warkoczu? Nie ma mowy. Czarneccy przyjęli mnie tu jak swoją. Nie zostawię ich.
— Nigdy czegoś takiego nie czułem... – ciągnął w miłosnym amoku. – Chciałem, żebyś wiedziała, że... Jesteś wyjątkowa. I wiem, co powiesz... – Przyłożył palec do jej ust, by nie mogła zanegować komplementu – ...każdy jest wyjątkowy. A skoro każdy, to nikt. Ale ty... jesteś wyjątkowa dla mnie.
— Ale bezwartościowa – wyszeptała, a Karol, nim się spostrzegła, zawlókł ją przed olbrzymie lustro w kącie pokoju.
Tam, z należnym pietyzmem, uniósł lekko jej podbródek, odchylił ramiona do tyłu, a wreszcie wyprostował talię tak, by prezentowała się jak przystało na drogocenne dzieło sztuki, którym od zawsze dla niego była.
— Coś ci pokażę – wyszeptał zalotnie tuż przy uchu Julii i od słów chybcikiem przeszedł palcami do czynów. Nie odrywając wzroku od lustrzanego odbicia, sięgnął do paseczka jej szlafroka i rozwiązał supeł ruchem tak nieśpiesznym, by mogła go powstrzymać oraz tak sensualnym, by nie chciała tego robić, a nawet by oddała mu pełną kontrolę nie tylko nad ubraniem, ale także nad ciałem i umysłem. I zrobiła to. Jak manekin z wystawy Victoria's Secret, tylko przyglądała się biernie ich sylwetkom w lustrze. Obserwowała łapczywe gesty Karola przy zsuwaniu satynowego szlafroka, niewiele mniej zachłanne spojrzenia, kiedy odgarniał jej włosy na plecy, a następnie swoją uległość odzianą już jedynie w koszulę nocną. – Twoje s e r c e... – Położył nieśmiało dłoń nad jej lewą piersią. – ...to milion. P ł u c a... – zaczepiwszy kciukami o cienkie ramiączka piżamy, przejechał rękoma po obojczykach aż do haftowanych miseczek – ...milion trzysta. W ą t r o b a... – zszedł palcem niżej i zarysował przybliżony kontur narządu – ...około sześćset tysięcy. N e r k a... – przeniósł ręce na jej lędźwie i wykonał kilka kółeczek, kończąc na pośladkach. – ...to pięćset tysięcy na czarnym rynku. L i t r k r w i to dwa i pół tysiąca. R o g ó w k a... – Odwrócił Julię do siebie i z dłońmi opartymi po obydwu stronach jej głowy, spojrzał głęboko w te błyszczące niczym perły oczy. – ...trzydzieści pięć tysięcy. Plus minus inflacja – dodał z filuternym uśmiechem. – Więc nie mów mi, że nie jesteś nic warta.
— Ferro... Za to twoje poczucie humoru jest bezcenne – sapnęła mu w usta drżącym, podobnie jak całe jej ciało, głosem.
Napięcie rosło. Serca biły coraz szybciej i mocniej. Ich policzki otulały rumieńce.
— Warszawska... – Przełknął głośno ślinę. – Jeśli teraz się pocałujemy, wiesz jak to się skończy.
Odsunął się nieznacznie. Zabrał dotyk. Zwrócił oddech. I w jedną sekundę pozbawił nadziei, że te delikatne pieszczoty przemienią się w coś więcej.
Z trudem oderwał spojrzenie od rozpalonych malinowych warg. Wyminął coraz bardziej niecierpliwe oczy. Wspiął się do czoła i tuż po tym jak czule je musnął, odszedł w kierunku łóżka, zwijając za sobą w kłębek więź, którą zdążył wokół Julii utkać.
— Zrobiłeś to specjalnie! – fuknęła z szaleństwem już do jego pleców. – Żebym teraz wyczekiwała na ciebie z utęsknieniem. Żebym teraz każdą myśl podporządkowywała tylko tobie! Przeleciałeś mi zwoje mózgowe, zanim zdążyłam się rozebrać!
— Czyli snowboard? – mruknął w półśnie, a Warszawska zadrżała.
Żartobliwie ujmująca argumentacja zbiła ją z tropu. W gąszczu tak ciepłych i nierealnych słów kompletnie się pogubiła. Nie wiedziała, co myśleć, co mówić, ani jak się zachowywać.
Próbowała więc to przeczekać. Ukryć, jak bardzo ekscytowała się każdą minutą spędzoną w towarzystwie Karola, okłamać samą siebie, że bezpieczeństwo i troska, którymi ją otaczał, to tylko przejściowa, nic nieznacząca anomalia, a wreszcie okopać się znów w swojej beznadziejnej stabilizacji. Ale pierwszy raz w życiu nie mogła tego zrobić.
Poczuła się widziana. Jako człowiek. Jako kobieta. Jako po prostu Julianna. Bez względu na nienawistne grymasy czy szczere uśmiechy, dresy czy koszulę nocną, upalne słońce czy ponętny półmrok, była dla niego tą samą wartościową i piękną w swej autentyczności osobą. I, na swoje nieszczęście, miała coraz mniej powodów, by to negować.
Przy Karolu, w miejsce tego, co złe, pojawiało się to, co dobre, co możliwe i co nowe. W jego ciele znajdowała oparcie, w ustach zrozumienie, a w oczach odbicie lepszego świata, który raptem był na wyciągnięcie ręki. Z pomocą Ferro, Julia miała realną szansę stać się pierwszoplanową bohaterką swojej historii.
Jednak najpierw oczekiwał poważnej odpowiedzi. A najlepiej jasnej deklaracji na piśmie, czy na ślub woli miesiące letnie czy może zimowe.
— Nie jestem pewna, czy mam wolny milion – wygłosiła, choć nie wiedziała, czy wciąż rejestrował jej słowa. – Miałabym dla ciebie zaryzykować? Sam mówiłeś, że serca są takie drogie i... – przerwała nagle. Podeszła bliżej łóżka i wtem zorientowała się, że na dobre uśpiła czujność swojego słuchacza. Karol, zamiast wyczekiwać reakcji na wyznanie sprzed chwili, beztrosko wtulał głowę w poduszkę. – A więc spędzamy razem kolejną noc, Ferro. Nie do wiary, że chciałeś to robić w butach – skrytykowała go ze śmiechem.
Ostrożnie zsunęła z nóg Karola trampki i schowała je w szufladzie pod łóżkiem. Szczelnie okryła go kocem, by nie zdołał go dosięgnąć żaden człekożerny potwór. A na stoliku obok przygotowała szklankę wody. Na wypadek, gdyby w nocy zaschło mu w gardle.
Zaopiekowała się nim, jakby nie miał nic wspólnego z obojętnością, którą zarzucała go pół wieczoru. Wręcz przeciwnie, zdawał się znaczyć dla niej więcej niż pół godziny snu ekstra.
Ustawiła jeszcze klimatyzację na dwadzieścia stopni, wpuściła Żelka, by na łóżku pomiędzy nimi utworzył puchaty mur, a na koniec jednym przyciskiem zasłoniła okna.
Welwetowe zasłony zaciemniały pomieszczenie aż do poranka, kiedy to punktualnie o godzinie ósmej zaczęły automatycznie się rozsuwać. Przez coraz większe szczeliny wlewało się złociste światło, które powoli ogarniało swoim blaskiem marmurową podłogę, wciąż nierozpakowany plecak, biblioteczkę z książkami i lustro, żeby wreszcie otulić cały pokój, łącznie z twarzą Julii.
By uciec powiekami od mocnych promieni, przewróciła się na drugi bok, robiąc to tak szybko i sprawnie, że Karol nie zdążył nawet odsunąć granatowego, aksamitnego pudełeczka, z którym już od jakiegoś czasu czekał przy jej łóżku.
— Zostaniesz moją dziewczyną? – zapytał cicho, a Julia przebudziła się, uniosła lekko głowę i zerknęła spod zmrużonych powiek na srebrną błyskotkę.
— Tak – mruknęła w półśnie i zamiast poduszki chwyciła za dłoń Karola. Wtuliła się w nią mocno, jakby była wygodniejsza nawet od islandzkiego puchu w poszwie ze stuprocentowego jedwabiu. – Daj mi spać.
— Serio, Warszawska? – roześmiał się uroczo. – Masz całą górę drogich poduszek, a wybierasz moją rękę? Chociaż byś o nią poprosiła. Trzymajmy się jakichś zasad.
— O co mnie pytałeś? – wyjąkała zaspana, a gdy odpowiedź długo nie nadchodziła, z westchnieniem rozchyliła palcami powieki. Podniosła się lekko, oparła na łokciu i w takiej pozycji, wpatrując się w zachwyconą twarz Karola, poczekała na wyjaśnienie.
— Leż – Przykrył ją aż po samą szyję. – Pytałem, czy zostaniesz moją dziewczyną. Zgodziłaś się. Pierwsza odpowiedź się liczy – oświadczył z udawanym smutkiem, po czym błyskawicznie włożył na jej palec pierścionek.
— Ty moim chłopakiem nie chciałeś być.
— Bo to ja ciebie powinienem o to zapytać.
— Wiesz, który mamy wiek? – mruknęła pod nosem i oparłszy skroń na pięści, zatrzepotała komicznie rzęsami.
— Wiem – W dystyngowanym geście musnął ustami wierzch jej drugiej dłoni. – Dlatego teraz twoja kolej. Skoro jesteś taka postępowa... – zmysłowo zniżył głos – ...ty mnie uwiedziesz. Ja pierwszy cię pocałowałem, ty pierwsza zaciągniesz mnie do łóżka.
— Że co?
— Ale wcześniej, chciałbym abyś zadbała o swoje zdrowie... – szepnął, głaszcząc delikatnie jej twarz. Po miejscach już prawie wyżłobionych przez wartkie strumyczki łez, teraz prowadził swoje pełne czułości palce i próbował zalepić te wyrwy miłością. – Poprawiła kondycję, uprawiała jakiś sport. Po prostu zaczęła się więcej ruszać. Wystalkowałem, że... m o j a d z i e w c z y n a dobrze pływa. Może powinnaś od tego zacząć, syrenko?
— Powiedz jej to, jak ją spotkasz – Przewróciła się na drugi bok. – Bo ja chyba zmieniłam zdanie.
— Masz na palcu smart ring – oznajmił, po tym jak położył się na łóżku, tuż za Julią. Sięgnął pod kołdrę, chwycił jej dłoń i wbrew protestom uniósł wysoko jak trofeum. – Będzie wszystko monitorował. Czas snu, tętno, poziom stresu, spalone kalorie...
— To twój pokrętny sposób, żeby mi powiedzieć, że jestem gruba i zestresowana? – Podniosła się nagle i obejrzała prezent na swojej dłoni. Wyglądał jak normalny pierścionek ze zdobioną cyrkoniami szyną, ale nim nie był.
— Jesteś szczupła – Przysiadł obok niej. – Po prostu... Widziałem jak wchodzisz po schodach. Za szybko się męczysz.
— Ja się męczę, a nie ty. W czym ci to przeszkadza, Ferro?
— W łóżku.
— Aaa... Aha... Tak... Tak... – wyjąkała, nie odrywając wzroku od Karola, którego poważne czarne oczy rozbudzały ją bardziej niż espresso. – To może mieć sens... Tak... Bo w łóżku przecież się nie leży... tylko...
Wykonali między sobą serię dziwnych min, po czym ryknęli śmiechem.
— 50 minut dziennie – dopowiedział po chwili.
— Co?!
— 50 minut dziennie ruchu, tyle zaleca WHO – wyjaśnił z rozbawieniem w oczach. – Widziałaś gdzieś moje trampki? – zapytał, chodząc po pokoju i zaglądając w każdy kąt. – Bo tak się składa, że potrzebuję stabilizacji w życiu.
Julia na dłuższą chwilę zawiesiła wzrok na oknie.
— Tylko mi nie mów, że... – przerwał nagle, gdy wywnioskował, gdzie mogły trafić jego buty. – Warszawska!
— Trzeba było mi nie podmieniać piżamy! – krzyknęła z wyrzutem. – Ale nie przejmuj się, Ferro. Przecież nie puszczę cię w skarpetkach – zapewniła z zawadiackim uśmieszkiem. – Jest szansa, że te różowe króliczki będą na ciebie dobre – Wskazała na futrzane kapcie nieopodal łóżka.
Pokręcił głową, pomyślał chwilę, ale kiedy spojrzał na zegarek, capnął obuwie ekspresowo.
— Dokończymy tę rozmowę... – rzucił w pośpiechu.
— O stabilizacji czy o króliczkach?
— O trzeciej w parku! Z taką dużą, okrągłą fontanną. Na pewno wiesz, który! Jedz śniadanie! – krzyknął i zniknął za drzwiami.
A Julia, dotąd zaaferowana słodkim porankiem z Karolem, mogła uczynić go jeszcze słodszym. Bowiem tuż obok niej, na szafce nocnej apetyt rozbudzała prawdziwa włoska uczta.
— Żuliet, chcesz dziewicę na poniedziałek? – Z pytaniem do pokoju wdarła się Weronika i, wciskając się gdzieś pomiędzy gryz cornetto, a łyk kakao, natychmiast oderwała Julię od śniadania. – Słyszałam od Adasia, dlaczego Strzelecki tak szaleje... Ooo, a może coś się zmieniło? – Uniosła wymownie brwi. – Jak było z Karolem?
— Jak było z Rafałem? – odbiła piłeczkę, choć cudze randki wcale jej nie interesowały. Pragnęła jedynie odwrócić uwagę od swojego pierścionka. I od uśmiechu. I od błyszczących oczu. I od rumieńców, które nie zdążyły jeszcze opuścić jej twarzy, podobnie jak Ferro półpiętra.
Weronika nie zdążyła jednak odpowiedzieć, bo raptem rozległ się głośny plusk, a w ślad za nim narastający chichot.
— No i z czego ty się śmiejesz, Żuliet? – ofuknęła ją, ścierając z bawełnianego topu malutkie konsekwencje spotkania z kakao. – Teraz to Karol już na pewno od ciebie nie odbierze.
— Karol? – Zamrugała z przejęciem. – Co ty mówisz? Skąd miałby się wziąć tu jego telefon?
— Twój leży tutaj, Żuliet – Wskazała na drugą szafkę nocną i od razu podała urządzenie Julii. – W każdym razie... Chcesz tę dziewicę czy nie?
— Chcę twojego pierścionka. Albo najlepiej całej ręki.
— Co ty robisz?
— To, co umiem najlepiej. Walczę o siebie.
Użyczając sobie dłoni Weroniki zrobiła szybko zdjęcie, postukała intensywnie w ekran, a później w absolutnej ciszy poczekała na reakcję odbiorcy.
I nie zawiodła się. Nie minęła minuta jak pokój, niczym krzyk przejętej babci, wypełnił nachalny i głośny dzwonek telefonu.
— Cześć... Piękny, prawda? Tak, to zaręczynowy. Filip Strzelecki. Tak, to ten – odpowiadała odważnie na serię pytań po drugiej stronie telefonu. – Ale babciu, posłuchaj mnie! Ja nie mogę bez niego żyć! – krzyknęła z ręką na sercu. – Jak to się nie zgadzasz? Jestem już prawie dorosła... Ja wiem! Wiem, że jest uzależniony i dla takich ludzi nie ma miejsca ani w moim życiu ani w spółce... spółkach. Wiem, wiem! Nie da się rządzić światem, jeśli coś rządzi tobą. Tak, już to słyszałam. Tak, wiem, co to znaczy. Ale mi tak na nim zależy! – Niemal zaniosła się płaczem. – Babciu, możesz mi jakoś pomóc? Ja naprawdę wierzę w mojego Filipa – zapewniała łamiącym, pełnym emocji głosem. – Wierzę, że uda mi się go naprawić... – dodała jeszcze, po czym zamilkła i skupiła się na tym, co miała jej do powiedzenia babcia. – Dziękuję, jesteś kochana!
Kiedy tylko skończyła rozmawiać, Weronika nagrodziła ją gromkimi brawami.
— Widzę, że tak jak ja zrobisz wiele, żeby dostać to, co chcesz, Żuliet. Jakby się tak zastanowić, jesteśmy całkiem podobne – przyznała z rozbawieniem. – Co mu załatwiłaś?
— Babcia zaproponuje temu debilowi staż – wyznała, a potem upiła zwycięski łyk kakao. – A to jak przepustka do całej organizacji. W każdym razie... Żeby go przyjąć będzie musiał iść na odwyk. Na kilka miesięcy. W zamknięciu. Z dala ode mnie – wyjaśniła z sardonicznym uśmieszkiem. – A takiej okazji mój Filipek nie przepuści – dorzuciła, ironią nasączając każdą literę. – Dzięki mnie być może przestanie brać... Chwila, czy to nie czyni mnie bohaterką?
— Bohaterko! – zawołała Weronika. – A powiedziałaś mu?
— Komu? I o czym?
— Karolowi o Strzałce.
— Nie nazywaj go tak.
— Powiedziałaś czy nie?
— Nie pytał – odparła w końcu. – Rozmawialiśmy tylko o czarnym rynku transplantacji. Wiesz... na wypadek, gdyby któreś z nas potrzebowało nowego serca.
— Czyli tu był! Ha! Nie wyprzesz się teraz!
— Umówiliśmy się w parku później.
— Randka w plenerze, no, no!
— Co? Nie. Żadna randka – prychnęła i pobiegła do swojej szafy. Niemniej zapełnionej wulgarnym bogactwem, co garderoba Weroniki. – Co nie zmienia tego, że muszę się ładnie ubrać... Jakoś odwrócić uwagę od tej cholernej cegły – usprawiedliwiała się przed samą sobą. Choć wiedziała, że jakaś jej część pragnie wyglądać atrakcyjnie. – Jeśli ubiorę coś bardzo nie w moim stylu... może nie zauważy braku telefonu. Już wiem! Kombinezon. Krótki, ale bezpieczny.
— Poczekaj... – rozkazała, gmerając intensywnie w szafie. – O mam! – Podekscytowana, co najmniej jakby szykowała samą siebie, wcisnęła jej ubranie i siłą zaciągnęła do łazienki. – No już! Wskakuj w niego.
— A nie masz jednak nic szarego? – krzyczała przez drzwi, choć doskonale wiedziała, że wyczerpała limit rzeczy w tym kolorze do końca życia.
— Żeby Karol pomylił cię z gołębiem?
— Lepiej, żeby wziął mnie za wronę – Wychyliła się zza drzwi łazienki z częściowo umalowanymi rzęsami. – I jak?
Zakręciła się, gdy wyszła. Spojrzała w lustro i szybko pożałowała, że w kwestii ubioru pozwoliła decydować Weronice.
Rozkloszowany kombinezon, z dekoltem w serce, wcięciem w talii i asymetrycznymi falbanami u dołu, perfekcyjnie podkreślał jej kształty, ale nie szczątkową pewność siebie. Poczuła się przebrana, nie ubrana.
— Wyglądasz...
— Jakbym zatraciła część siebie?
— Wyglądasz... dobrze. Nareszcie – Przyjrzała jej się dokładniej. – Cieliste szpilki...?
— Zapomnij – rzuciła i schyliła się po ulubione trampki.
Po pogodnym poranku, dalsza część dnia zapowiadała się deszczowo. Słońce schowało się pod zatrwożonym niebem, sprawiając, że jedynym promyczkiem w Warszawie pozostała już tylko Julia.
Dotarła do Ogrodu Saskiego na niewiele minut przed piętnastą. Od razu wyłowiła wzrokiem Karola, mierząc go od stóp do głów. Jego inny niż normalnie strój, roześmiana mina i piknikowy kosz przy nodze na cały park krzyczały, że Weronika miała rację. To była randka.
— Cześć, Ferro. Pisałam z Gabrysiem. Twierdzi, że spętałeś mnie mentalnie i nie powinniśmy być razem – wyterkotała na przywitanie. – Przynajmniej dopóki nie nauczę się być asertywna i... – przerwała nagle, rozchyliła usta i jednym słodkim pocałunkiem pozwoliła Karolowi spić z nich wszystkie uzasadnione doktoratem i certyfikatami argumenty.
— Co mówiłaś? – zapytał, wciąż dzieląc z nią oddech. – Że mimo wszystko powinniśmy być razem?
— Przestań, Ferro!
— Powinniśmy być razem, syrenko?
Pocałował znów. Tym razem intensywniej.
— Tak – potwierdziła ochoczo. – Czekaj! Już drugi raz nazwałeś mnie „syrenką"! Dlaczego?
— Usiądźmy – Wskazał na koc. – Warszawska... – Ujął jej dłonie w swoje. – Szukałem dla ciebie odpowiedniego zdrobnienia, a jako że ty większości nienawidzisz, było ciężko. I wtedy przypomniałem sobie, jak nad Wisłą powiedziałaś, że jesteś całkiem podobna do boi. Otóż nie. Boje pomagają, nawigują, wyznaczają granice, a tobie bliżej jest do podstępnej syreny – wypowiedział z odwagą ku jej podejrzliwie zmrużonym powiekom. – Jesteś niebezpieczna i przebiegła. Seksowna, a jednocześnie subtelna. Niedostępna, ale pełna namiętności. I jak pierwszy raz usłyszałem twój głos, było już po mnie.
— Podoba mi się – przyznała po chwili.
— Skoro tak, syrenko... mogę oddać ci twoje kapcie – Z uśmiechem wcisnął w jej ręce płócienną torbę, a Julia przekazała mu w zamian trampki. – I nie rób tego więcej.
— Coś się stało... – Bardziej stwierdziła niż zapytała.
— Dostałem mandat za „nieuważne prowadzenie" i jeszcze opieprz za nienoszenie dowodu. Ten polski miałem w telefonie, ale chyba zostawiłem...
— Zostawiłeś – potwierdziła nieśmiało i po tym jak podała Karolowi pudełko, na krótki moment zastygła w uniżonej pozie. – Miejmy to już za sobą, Ferro.
— Coś się stało?
— Pamiętasz, jak zrobiłeś mi rano kakao w największym kubku, jaki znalazłeś? Utopiłam w nim...
— Nie kończ! Więc chcesz mi powiedzieć, że przez twoją nieuwagę straciłem wszystko? – spytał groźnie.
Jego mroczne spojrzenie ukróciło narastający chichot. Julia ucichła całkowicie i skupiła się na obserwacji butów. Stabilnych, dobrych do biegania trampków, które szczęśliwie wybrała na pierwszą randkę.
— Oh, daj mi swój. No już! – wrzasnął i z posępną miną capnął telefon.
Nie odrywając wzroku od Julii, otworzył wieko termicznego kubka i pomimo protestu w jej oczach wylał calutką zawartość na urządzenie.
— Dlaczego to zrobiłeś?! – obruszyła się. – Mam nadzieję, że utopiłeś go chociaż w Earl Greyu! Zasługuje na dobrą śmierć.
— To doppio. I... nie musisz przepraszać. Na całe szczęście mam wszystko w chmurze.
— Co? – Skrzywiła się.
Poziom arogancji Karola wzbijał się na wyżyny jej cierpliwości. Skrzyżowała ręce na piersi i zarzuciła go wrednym grymasem, by pozyskać przewagę. Chociaż wizualną. Liczyła, że raz na zawsze wyperswaduje mu żarty z Julianny Warszawskiej.
— To takie miejsce, gdzie możesz zapisać swoje dane... – kontynuował z uśmiechem.
— Wiem, co to jest!
— Na wypadek, gdyby ktoś utopił ci telefon w kakao.
— Nie prowokuj mnie! Znam absolutnie każdą chmurę. Ale dlaczego to ja mam przepraszać ciebie?! Przecież właśnie zrobiłeś to samo. Tyle, że w po-dwój-nym es-pre-sso!
— Twojemu się nic nie stało, a mój jest do wyrzucenia – wyjaśnił, na co Julia, wzdychając ciężko, podała mu pudełko.
Karol mocował się z nim chwilę. Rozdzierał na części nie tylko ozdobny papier w jednorożce, ale i co najmniej dwadzieścia drobnych, acz upierdliwych kawałków taśmy. Aż nie dokopał się do tajemniczej dotąd zawartości.
— Nie oszczędzałaś.
— Wyobraziłam sobie te selfie na podium – powiedziała rozmarzonym głosem. – Najlepszy snowboardzista na świecie nie będzie korzystał z byle czego. Podoba ci się?
Nawet nie musiał odpowiadać. Po jego twarzy błąkały się same szerokie uśmiechy, a źrenice zbliżały się wielkością do pięciozłotówek. Był rozradowany nie tylko z nowego smartfona, ale też faktu, że to jemu udało się zakończyć serię żartów na pozycji lidera... A może i nie.
— Naprawdę interesujący kolor... ten liliowy – skomentował, gdy obejrzał dokładnie swój prezent. – Mój ulubiony. Taki... nie czarny.
— No nie?! – Trąciła go zaczepialsko łokciem. – Teraz nie będą nam się myliły. Nie musisz dziękować, Ferro.
— Niby za co? – zapytał z przekąsem. – Dlaczego to ja mam dziękować tobie?
— Skończmy to, błagam... Kawa pokoju, Ferro?
Julia wyciągnęła rękę w akcie pojednania.
Albo po jedyne nienaruszone doppio.
— Sugerujesz, że podzielę się z tobą moim ostatnim kubkiem prawdziwej włoskiej kawy?! – Przekrzywił głowę, jakby analizował czy jest tego warta. – Ile ci posłodzić?
— Tak ze dwa zdania – zachichotała.
— O cukier pytałem.
— Cukier zabija mnie w każdej postaci. Nawet nie próbuj – Z szerokim uśmiechem przewróciła się do tyłu. Cała ta sytuacja była dla niej bardziej jak słodki sen. Nie jak rzeczywistość. – Dlaczego ja, tak właściwie? Przecież ty mógłbyś mieć każdą dziewczynę.
— Julia jesteś najmądrzejszą, najpię...
— Stop! Prr! Zamilcz, Romeo! Nim komuś stanie się krzywda! – Wyciągnęła przed nim rozprostowaną dłoń, jak gdyby chciała go zatrzymać i zamilkła.
Nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Przymknęła powieki, naiwnie licząc, że po jej scenie Karol nagle zmieni zdanie.
— Co ty odwalasz?
— Czekam łaskawie, aż ci przejdzie... Już?
— Nie.
— Dlaczego tylko ty to widzisz?! – wrzasnęła, gotowa zakwestionować każdy jego komplement. Jakkolwiek trafiony by nie był. – Ja jakoś tego nie dostrzegam!
— Założyłaś dzisiaj soczewki?
— Nikt tego nie dostrzega. Świat przez cały czas daje mi do zrozumienia, że jestem jedną wielką porażką. A ty... teraz... tutaj... – rzucała nerwowo słowo za słowem. – Dlaczego mi to robisz, Ferro?
Miłe zwroty sprawiły, że utraciła grunt pod stopami. Karol podkopał jej krytyczny obraz samej siebie, do którego tak bardzo zdążyła już się przyzwyczaić.
— W sumie masz rację. Wybacz, źle cię oceniłem. W życiu nie spotkałem takiej dziewczyny, jak ty – głupszej, brzydszej, o bardziej zołzowatym charakterze niż ktokolwiek.
— Nie, wcale nie.
— Sama wiesz, co jest prawdą. Po co miałbym cię okłamywać? Zależy mi na tobie, syrenko. Jesteś idealna.
— Idealni ludzie nie są prawdziwi – Uśmiechnęła się lekko i wbiła wzrok w ziemię.
— Idealni ludzie nie są prawdziwi, mówisz?
— Ała! – wrzasnęła sekundę po tym, jak Karol uszczypnął ją w ramię.
— Tylko się upewniałem.
— Upewniaj się łagodniej – Oddała mu.
— Przyjmij to wreszcie do wiadomości... Jesteś idealna dla mnie – oświadczył, a porcja cukru zawisła alarmująco nad kubkiem. – Jesteś idealną dziewczyną – Wrzucił pierwszą kostkę.
— Ferro, no!
— Idealną kandydatką na narzeczoną – Dorzucił drugą. – A jeśli masz wprawę w klejeniu ruskich, to... zastanowię się nad małżeństwem – Nim skończył mówić, w espresso wylądowało kolejne 12 kalorii. – Chyba się za...
— Za...pomniałeś, zagalopowałeś, zapuściłeś się w meandry przyszłości – dokończyła, po czym ułożyła się na kocu i z Karola przeniosła wzrok na niebo.
— Chyba miłości – Upił łyk kawy równie słodkiej, co ich randka w parku. – Zako...
— Jak mogłeś się we mnie zakochać?! – huknęła oskarżycielsko, nim zdążył wyartykułować myśl. – Ja sama mam z tym problem...
— Ja też – przyznał i zanurzył palce w jej kasztanowych włosach. – Z każdym uśmiechem odbierasz mi wolność, a z każdym spojrzeniem racjonalne myślenie. Każdy oddech...
— Obyś tylko nie udusił się moją obecnością, Ferro... Mój uśmiech, oczy, wygląd... Nic z tego nigdy nie zależało ode mnie. To przeminie, jak wszystko. Dlatego, podaj mi choć jeden argument. Dlaczego ja?
— Poza tym, że jedyna we mnie uwierzyłaś, to... – Zawisł w powietrzu nad jej twarzą. – To myślę, że klejenie pierogów jest jednak w twoim zasięgu, syrenko.
— Ah, tak?
Wpatrywali się w siebie, jakby raptem w swoich źrenicach zamknęli wspólne „wcześniej", „teraz" i „na zawsze". Dopóki Julia nie przeniosła wzroku na jego usta.
— No i mrugnęłaś! Ha! – krzyknął zwycięsko, a Warszawska, wywinąwszy z irytacją oczami, natychmiast zrzuciła go z siebie. Jak zbędny dla swojej narastającej melancholii balast.
Roześmianego Karola postanowiła zastąpić ponuro cichym już od doby telefonem. Wlepiła wzrok w pusty ekran przez co, chcąc nie chcąc, szybko powróciła do rzeczywistości. Tej szarej i smutnej, w której nikt nie przysłaniał bezsensu, a cząstka jej samej leżała w prywatnym szpitalu z widokiem północny brzeg zuryskiego jeziora.
— Będzie padało – mruknęła, gdy przeniosła wzrok na niebo. Gęste i ciemne chmury sunęły ospale na zachód. Całkiem jak jej obsesyjne myśli.
— Julia, gdzie jesteś? – Szturchnął ją w ramię, ale nie zareagowała. – Bo na pewno nie tutaj.
— Jestem tutaj – Nie pozostała mu dłużna i uderzyła go łokciem. – Nie czujesz?
— Myślami gdzie jesteś?
— A... to w Szwajcarii – westchnęła słabo. – Ciekawe, jakie chmury są teraz nad Zurychem.
— Sprawdźmy to – Sięgnął po telefon.
Paroma kliknięciami zapragnął odgonić ponurą minę
i przywołać jej promienny uśmiech.
— Od razu mówię, że prognoza pogody nie zrobi na mnie wrażenia. Nawet ta długoterminowa.
— A bilety na wieczór?
A więc w kolejnym rozdziale czeka nas wycieczka do Zurychu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro