Rozstaliście się?
☁️ Jeny, podobno wszystko co dobre, szybko się kończy. Tak więc informuję, że "Julianna" się nie kończy. Zostało jeszcze strasznie dużo rozdziałów. Nie wiem, czy to dobrze czy źle. Ocenicie same ☁️
— Pojawili się? – zapytała Julia i wyjrzawszy zza balustrady, ogarnęła wzrokiem wnętrze.
Dotąd było stumetrowym salonem połączonym z kuchnią i jadalnią. Ale z dnia na dzień, dzięki choinkom, reniferom i białym poinsecjom zamieniło się w zimowy las w stylu boho. Każdy wolny kąt wypełniły dekoracje hotelowej roboty.
A pośród nich siedziała Wiktoria. Gwiazda równie trująca jak te betlejemskie.
— Ani Pawła, ani Oliwii – odpowiedziała blondynka. Podniosła głowę znad smartfona i rozmasowała kark. – Albo poszło nam tak źle, albo tak dobrze. Sama nie wiem – Wzruszyła ramionami i wgryzła się w cynamonkę z wiśniową konfiturą.
— Obstawiam to pierwsze! – wrzasnęła Julia. Jakby mimo wszystko z jakiegoś powodu poczuła się wygraną. Nie opuszczając dumnie uniesionego podbródka, zeszła na dół. Płynnie i z gracją. Po czym nasiąknięta kunsztem z modowych wybiegów, ustawiła się w posągowej pozie przed siostrą. – Co więcej... Mogę się nawet założyć o moją stylówkę.
— Niesamowite, że wreszcie odkryłaś inne kolory – Wiktoria skomentowała z przekąsem jej ubiór.
W szarościach pozostała tylko wełniana kamizelka. Resztę stylizacji uzupełniały czarne rurki, niebieska koszula w paski i dawno nie widziany błysk w oczach.
— Mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość – oświadczyła z uśmiechem Julia. – Zła: moja szafa nadal jest szara. Dobra: cieszę się, że podobają ci się twoje własne ciuchy... Niesamowite to jest to, że nawet nie pamiętasz, co masz na wieszakach.
— Siadaj – mruknęła tylko. Odpuściła sobie poranną kłótnię i wskazała na zastawiony po brzegi stół. – Nie zjem tego sama.
— Znowu przysłali z hotelu? – zagadnęła Julia.
Nie czekając na odpowiedź, zajęła krzesło w bezpiecznej odległości. Na wypadek gdyby Wiktoria zamiast w bułkę, chciałaby się wgryźć w jej duszę.
— Nie, zasuwałam od piątej rano, żeby to przygotować.
— Skoro tak, pewnie jesteś zbyt zmęczona, by iść do szkoły – Julia spojrzała na siostrę porozumiewawczo. W oczekiwaniu na jej poparcie odgięła się do tyłu i spięła włosy w wysoki kucyk.
— Masz na myśli...
— Wagary? Nie ma takiej opcji – powiedział Paweł, gdy tylko przekroczył próg domu. – Za godzinę widzę was w samochodzie. I to na miejscach pasażerów – wyraźnie podkreślił ostatnie słowo.
— Gdzie byłeś przez ostatnie dni? – rozpoczęła przesłuchanie Wiktoria. Odłożyła wszystko na bok i skupiła uwagę wyłącznie na mizernej sylwetce brata.
Paweł nie zdążył otworzyć ust, by odpowiedzieć, a do domu wpadła platynowa blondynka.
Zabrała walizkę. Rzuciła pierścionkiem. I odeszła bez słowa.
A Warszawski nagle stracił rezon. Opadł ciężko na krzesło, poluzował kołnierzyk koszuli i pomasował okrężnymi ruchami szyję. Jakby oddychanie bez Oliwii u boku nie było już takie łatwe.
— Mieliśmy dzisiaj wybierać rzeczy dla dziecka – poinformował bezsilnym, ledwo słyszalnym głosem. – Mieliśmy... Wcześniej brakowało tylko łóżeczka i wózka. Teraz brakuje jej – Zmrużył oczy, wziął niedbały oddech i wypuścił ciężko powietrze.
— Rozstaliście się? – wtrąciła Wiktoria. Mało nie krztusząc się przy tym kawą.
— A nie tego chciałyście? – wydusił po nienaturalnie długiej dla niego przerwie, a zaraz po tym ukrył twarz w dłoniach. Pośród wesoło migających światełek wyglądał jak to jedno wadliwe, którego nie dało się naprawić. Nawet taśmą izolacyjną.
Nie przypominał siebie. Siedział w rozmemłanym płaszczu. Z potarganymi włosami, których nie miał ochoty nawet układać. I patrzył tępo przez okno.
Kobieta jego życia, której nie zdążył nawet wyznać miłości, właśnie odjeżdżała taksówką w nieznanym kierunku.
— Co? – krzyknęło chórem dwie trzecie Warszawskich. A niedowierzanie wypełniło każdy najmniejszy skrawek salonu.
— Udało wam się – odparł sucho i zaczął nerwowymi ruchami ładować wszystkiego po trochu na talerz. – Dzięki siostrzanej solidarności można zdziałać tak wiele. Co to za miny? Uśmiechnijcie się! To koniec.
— Jak to koniec?
— Wyjaśniliśmy sobie wszystko – wychrypiał zrezygnowany. – Skoro wiecie lepiej, co jest dla mnie dobre... Kim jestem, by dyskutować z demokratyczną większością? – Nagle przełączył się na sarkazm. Wciąż panował nad sobą na tyle, żeby z ironii uczynić pancerz i tak bronić się przed rzewnymi łzami, które czaiły się już u jego spojówek. – Myślicie, że ten pierścionek da się poszerzyć? – Uniósł błyskotkę do góry. Pośród lampek mieniła się tak, że aż zmrużył oczy. – Tyle tu zdobień.
— Co?! – ryknęła Wiktoria. – Dlaczego chcesz go poszerzyć?
— No przecież nie będzie leżał i się kurzył – odpowiedział z wyrzutem. – Wywaliłem na niego pół miliona. Spędziłem nad nim trzy miesiące. To marnotrawstwo!
— On żartuje – Blondynka złapała się za głowę. Wstała, przespacerowała się kawałek, a później znowu usiadła. – Żartujesz, prawda? Powiedz, że się przesłyszałam!
— Może do Mii zadzwonię? Pomoże mi z rozmiarem... – Szybko wybrał numer i przyłożył smartfon do ucha.
— Nie wierzę – odezwała się Julia. Dorwała jego telefon i ze złością stuknęła w czerwoną słuchawkę. – Nie wierzę, że tak po prostu rozstałeś się z Oliwią.
— Rozstałem się z nią... do najbliższego poniedziałku – Jego poważną dotąd minę zastąpił narastający chichot. – Oliwia poleciała zobaczyć dom. A później wróci, będzie nosić ten pierścionek i będzie mędzić mi o wyprowadzce.
— A Mia? – zapytała nieśmiało Wiktoria. Nagle skurczyła się do rozmiarów płochliwej szarej myszki.
— Nadal wam się nie znudziło? Wiem, że jestem niesamowicie przystojny, wykształcony, wysportowany, a do tego bogaty. I to jest coś, z czym niestety muszę żyć... Ale ileż można oskarżać mnie o zdradę? Ja naprawdę panuję nad tym, gdzie śpię, z kim śpię i ile będę miał dzieci – sapnął obrażony. – Jeszcze raz wepchniecie się w moje życie, to pożałujecie. Wiktoria, telefon i karty. Raz, raz.
— Przecież nie zrobiłam tego sama.
— Twierdzisz, że twoja siostra ci pomogła? – Zaplótł przedramiona na klatce piersiowej. – Nie słyszysz, jak absurdalnie to brzmi? Dobrze wiem, że jej udział w tej intrydze był znikomy. Jeśli nie żaden.
Wiktoria przekazała bratu to, o co prosił i naburmuszona wybiegła z domu. Nim Paweł nie upomniał się jeszcze o smartwatcha.
— Szkoda – Westchnęła Julia. – Już zaczynała mówić ludzkim głosem...
— Otwórz – Przekazał jej ozdobne pudełko, które na kilometr zionęło luksusem. – I nie, to nie jest kolejny ślimak. Chociaż nie powiem, kusiło mnie.
— Jej zabrałeś karty, a mi dajesz prezenty?
— Nie ja, Oliwia... Ludzie, ale ona mnie przetyrała!– poskarżył się swojemu lustrzanemu odbiciu. Błyskawicznie ułożył włosy, poprawił koszulę, zamaskował cienie pod oczami i znów mógł łamać cudze serca. – No co się tak patrzysz? Otwórz! – Machnął ponaglająco ręką. – Oliwia chciała cię przeprosić za ten zakład. Ale śpieszyła się na samolot. To trampki...
— Trampki? – powtórzyła z niedowierzaniem w głosie.
— Kosztowały więcej niż mój zegarek.
— A gdzie są moje trampki, co? – uniosła się gniewem. – Moje stare trampki, które zamówiła mi jeszcze mama..., bo... pomyliła się z rozmiarem. Gdzie one są?!
— W drodze na wysypisko, jak się domyślam – odparł lekceważąco. – Razem z listem, który napisał jeden z tych pożal się Boże klonów.
— Jakim listem?
— Rozumiem, że tymi zdjęciami chciałaś mnie wkurzyć – rzucił, sięgając do lodówki po swoje porzeczkowe smoothie. – I z bólem przyznaję... udało ci się to. Ale nie rób tego nigdy więcej. Możesz mi to wykrzyczeć w twarz. Tylko błagam, nie angażuj mediów.
— Co napisał?! – drążyła.
— Jeszcze zejdę na zawał. Nie doczekam ślubu, dziecka ani trzydziestki – dramatyzował w całkowitym oderwaniu od gradu pytań, którym go zarzucała. – No i komu to potrzebne? Czy tobie było aż tak źle? – Bezradnie rozłożył ręce. – Że aż musiałaś ugadywać się z Ferro?!
— Nie uwierzę, że nie prześledziłeś każdej cholernej literki – wyterkotała jednym haustem.
— Julianno, za kogo ty mnie masz? – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nie ośmieliłbym się czytać cudzej korespondencji.
Julia już miała odpowiedzieć. Już aktywowała swój morderczy wzrok i przełączała się w tryb żądnej wiedzy piranii. Nim wybawienie dla Pawła nie zadzwoniło do drzwi.
— Dzień dobry, paczuszkę mam – poinformował kurier. – Dla pani Warszawskiej Julianny. Do rąk własnych.
— A to zaskoczenie! Nie mów, że zamówiliście mi buty! Nie starczy mi życia, żeby w nich wszystkich chodzić.
— To nie ode mnie – mruknął w odpowiedzi Paweł. – Kto jest nadawcą? – zwrócił się do mężczyzny z przesyłką. Przybliżył się podejrzliwie, opierając rękę o futrynę tak, że Julii pozostał widok na rękaw jego jedwabnego garnituru.
— Nie ma nadawcy – odpowiedział niechętnie kurier. – Odbiera pani?
— W takim razie nie ma też odbiorcy. Do widzenia, panu.
— Gdzie mam podpisać? – ze swoim cichutkim pytaniem Julia wcisnęła się pomiędzy ostatnią szczelinę w drzwiach.
Lawirując pod silnym i upartym ramieniem brata, machnęła parafkę, przejęła przesyłkę i wręczyła kurierowi napiwek. Po czym wmaszerowała w głąb salonu z uśmiechem szerokim jak nigdy dotąd. A Paweł podążył za nią jak cień.
— Zwariowałaś?! – Zbeształ siostrę i jej bezzasadną ufność do paczek od nieznajomych. – Nie zamawiałaś tego! Nie zapłaciłaś za to! Przecież to może być wszystko!
— Uspokój się, przecież to nie bomba – zapewniła z niepasującą jej beztroską. Złapała za nóż do listów, usiadła na kanapie i zabrała się za rozpakowywanie. – Nie rozumiem, dlaczego taki jesteś. Może doczekałam się wielbiciela.
— Albo prześladowcy.
— Ogarnij swoją paranoję, Pawlito. To tylko trampki – założyła jeden but i przejrzała się w lustrze. – Myślałam, że straciłam je w tamtym wypadku. Karol musiał je znaleźć.
— Nie wierzę! – Rozdziawił usta ze zdumienia. – Nie wierzę! Skąd ten klon wiedział, że je wyrzuciłem?!
Podczas gdy Paweł zataczając nerwowe kółeczka, wypominał sobie swoją nieostrożność, Julia chłonęła uważnie każde słowo z listu.
Wraz z kolejnymi linijkami buzia jaśniała jej coraz bardziej, a kąciki ust podrygiwały wesoło w górę.
Ale kiedy doszła do końca i w powietrze wzbiły się drażniące rozkoszą pyłki, zaczęła kichać salwami. Co najmniej jakby Ferro zamiast kropek, na końcach zdań powtykał ziarenka pieprzu.
Na myśl o szczęściu dłuższym niż odcinek ulubionego serialu, uśmiech natychmiast czmychnął z jej twarzy. Przerażona, że mogłaby istnieć bez swojej ponurej części osobowości i raz na zawsze zatrzymać potok łez, aż wypuściła z rąk kartkę. Coś, co przyjemnie ogrzewało serce, nagle zaczęło parzyć i zdegradowało się do rozżarzonego węgielka.
A Paweł postanowił to wykorzystać. Zwinnym ruchem przechwycił świstek papieru i odskoczył szybko na względnie bezpieczną odległość.
— Ty i... Ty i on?! – krzyknął, żonglując bezradnie wzrokiem pomiędzy Julią a listem. Na zmianę analizował każdą literkę i rysy twarzy siostry. Jakby zastanawiał się, czy aby przypadkiem jej nie podmienili.
— Oddaj mi to! – Rzuciła się za nim w pogoń, gdy tylko zdołała powrócić do rzeczywistości. – Podobno nie czytasz cudzej korespondencji!
— Jak to jest możliwe, że spośród ośmiu miliardów ludzi wybrałaś akurat tego, którego powinnaś najbardziej nienawidzić? No jak?! – Rozłożył ręce. – Powiedz mi, bo ja tego nie rozumiem.
— Co on ci takiego zrobił? Obwiniasz Ferro za całe zło tego świata! Dlaczego tak bardzo go nienawidzisz?
— Poczekaj tu – rozkazał tonem tak oziębłym, że Julia nie śmiałaby się ruszyć nawet o milimetr.
Zrobił rundkę na górę do sejfu i z powrotem. Wrócił z teczką. Jeszcze bardziej ponury niż przedtem.
— Co to jest? – zapytała, gdy przekazał jej pękatą pakę dokumentów.
— Akta śledztwa. Protokół oględzin, ocena stanów technicznych pojazdów, protokół przesłuchania świadka, opinie biegłych – Przekartkował drżącymi dłońmi. – Mogłaś to już widzieć.
— Podczas włamania... – dokończyła olśniona. – Nie tego szukali?
— To ja zabrałem teczkę – odparł, komplikując jeszcze bardziej to, co od zawsze było skomplikowane. Bezlitośnie wyrwał siostrze dopiero, co odnaleziony puzzel. Tylko po to, żeby pociąć go na jeszcze mniejsze kawałki. – Zrozum... nie chciałem, żebyś wtedy to zobaczyła. Dlatego powiedziałem ci, że to ukradli.
— Co? Chcesz mi powiedzieć, że sobie to wszystko wymyśliłam? Przecież słyszałam trzaski! Ktoś tu był! – Pocierając nerwowo skronie, próbowała odtworzyć w głowie tamto popołudnie. Choć gdyby mogła wydrapać sobie te wspomnienia, z satysfakcją ułożyłaby je na srebrnej tacy i zmusiłaby brata do drobiazgowej analizy sekunda po sekundzie. Byle tylko Paweł nie wziął jej za wariatkę.
— Weszli do domu. Ale nie na piętro. Na górze byłem ja – wyjaśnił ze spokojem. – Nikogo z nas nie powinno wtedy tutaj być. Wiktoria jak zwykle była na siłowni, ja powinienem być w firmie, wyskoczyłem tylko na chwilę... A ty... Kto by pomyślał, że uciekniesz ze szpitala? Zaskoczyłaś nawet złodzieja.
— Co ty mówisz?! – ryknęła tak, że Warszawski mało nie odskoczył. – Ktoś mnie czymś uderzył! Upadłam. Paweł, widziałeś to!
— Odcięło cię. Bo zamiast leżeć po wstrząśnieniu mózgu, bawiłaś się w detektywa – burknął. – Jedyną osobą, która włamała się do mojej sypialni, byłaś ty, Julianno – dopowiedział jej zdziwionemu spojrzeniu i skupił uwagę na teczce. – Zamierzasz tak stać, czy zajrzysz do środka? Miejmy to już za sobą – Rozmasował punkt pomiędzy brwiami, wziął głęboki oddech i przygotował się na to, co miało nadejść.
— Historia z kierowcą tira... to była ściema? – wczytała się w tekst. Chłonęła z uwagą każdą literkę, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. – Wychodzi na to, że wszystko było jednym wielkim kłamstwem!
— Dziadek kazał tak powiedzieć – przyznał. – Dla dobra firmy przyjęli wersję, że to był kierowca tira. Nie drążyli. Nie szukali winnych. Zrobili z niego kozła ofiarnego.
— Co?!
— Pytasz, dlaczego nienawidzę Karola Ferro? – Wstał i zrównał się z nią spojrzeniem. – Jego brat... ten cholerny ćpun wjechał w rodziców. Dlatego zginęli! – dopowiedział ostrzejszym tonem, a gdy nie zauważył wyczekiwanej reakcji, stanął bliżej. Gotowy wejrzeć w jej zlęknioną duszę.
— Kacper?
— Franciszek, ich starszy brat... – bez zawahania zdzielił ją po głowie prawdą, z którą żył od dekady. – A teraz klony idą w jego ślady. Nie chcę, żeby moja siostra była kojarzona z kimś takim...
Zrzucony z wysoka ciężar informacji spowodował słabość w i tak niemrawej sylwetce Julii. Niemoc w kolanach szybko rozpanoszyła się po całym ciele i przyparła ją do fotela.
— Za ten wypadek odpowiadają wyłącznie Ferro! – Krążył nad jej głową, a każdym cierpkim oskarżeniem wbijał ją jeszcze bardziej w oparcie. – Przez Ferro zostaliśmy sierotami. Przez Ferro spędziłyście tak mało czasu z mamą i tatą. Przez Ferro rok w rok nie robimy twoich urodzin. To przez Ferro nie mogłaś pójść dalej. To przez nich wciąż jesteś przestraszoną siedmioletnią dziewczynką.
Paroma zdaniami przekłuł szczęśliwą bańkę, którą Julia z trudem zdołała stworzyć. Wymazał ostatnie miesiące. I znów wpakował ją do świata, w którym lista radosnych wspomnień zamknęła się na zawsze.
— Dlaczego oni twierdzą, że to my?
— Nie wiem. Popatrz na mnie – Kucnął przy Julii i wlepił w nią swoje szaroniebieskie oczy. Szkliły się jak nigdy przedtem.– Jestem twoim starszym bratem. Znam cię od urodzenia. Naprawdę myślisz, że zabraniałbym ci kontaktu z tym klonem bez powodu? Jedyne, czego chcę, to zachować tę rodzinę w jednym kawałku. Bez ciebie to mi się nie uda.
Julia uśmiechnęła się z przymusem na znak, że mu wierzy.
— Przecież... nigdzie się nie wybieram – wydusiła speszona i założyła ostrożnie drugiego buta. – No chyba, że do lustra. Sam zobacz.
Próbowała wyślizgnąć się spod deszczu łez, którym ją zalewał. Choć raz iść tam, gdzie nie padało. Ale Paweł ani myślał kończyć temat.
Zacisnął rozdygotane dłonie na jej kolanach, a Julia znalazła się w potrzasku. Między tym, co powinna, a tym czego pragnęła.
— Możesz mi obiecać, że już nigdy się z nim nie spotkasz? – zapytał łamiącym głosem. Przekrzywił jej głowę tak, by nie mogła uciec wzrokiem. – Że nie wypowiesz do niego ani jednego słowa. Że kiedy będzie przechodził obok, odwrócisz wzrok. Że kiedy będzie chciał się z tobą widzieć, przypomnisz sobie, że to przez jego rodzinę, rozpadła się nasza – zamilknął na chwilę i spojrzał na jej trampki. Były nie do pary. Jeden od Oliwii, drugi od Ferro. – Nie zakłada się dwóch różnych butów – skomentował z niesmakiem, gdy wstał i przyjrzał się jej z dystansu. – Po prostu obiecaj mi, że już nigdy się z nim nie spotkasz... to będzie dla mnie wystarczające zapewnienie, że mam jeszcze siostrę.
— Obiecuję – wychlipała.
— Chodź, odwiozę cię – Szturchnął ją zaczepialsko łokciem. – Jeśli chcesz...
Po emocjonalnej demolce nie tolerowali nawet radia. Całą drogę przejechali w ciszy, w towarzystwie swoich myśli. Dopóki nie zobaczyli znajomej rudowłosej czupryny.
— Pogadaj z nią – powiedział, zatrzymując samochód nieopodal Weroniki i jej papierosowej chmury.
Po tym jak skinął głową, dając Czarneckiej do zrozumienia, że zarejestrował jej obecność, przerzucił swoje szaroniebieskie tęczówki na siostrę. A gdy dalej tkwiła w fotelu, z irytacją wcisnął przycisk, uwolnił ją z pasa i poczekał, aż ona uwolni jego. Od wyczekującego spojrzenia, natrętnych pytań i wałkowania w kółko starych traum.
— Planowałeś mi powiedzieć?
— Nie – warknął, zaciskając ręce na kierownicy.
W oczekiwaniu aż Julia trzaśnięciem drzwi da mu sygnał do startu, rozejrzał się po wymarzonym wnętrzu. Zatoczył spojrzeniem kółeczko i wrócił do siostry. By pożegnać jej zaniepokojenie wklejonym na twarz emoji uśmiechniętego Pawła.
Ale w obliczu rozgrzebania starych ran, radość z upragnionego samochodu przeterminowała się ekspresowo.
Nie miał siły, by dalej się nim cieszyć. Auto stało się kolejną z drogich zabawek, którymi przez całe życie zarzucała go rodzina. Byle tylko kąciki jego ust drgnęły choć odrobinę w górę.
— Paweł?
— Miałyście nigdy się nie dowiedzieć – odparł, kiedy dotarło do niego, co sobie zrobił.
Coś, co przez lata terapii zasypywał przy pomocy malutkiej plastikowej łopatki i na czym zdołał wybudować swoje urokliwe zamczysko, w jednej chwili rozkopał pełnowymiarowym szpadlem.
— Dlaczego?
— Nie dbam o to, czy dotrzesz dzisiaj na lekcje. Tylko nie rób nic głupiego – mruknął do siostry. Albo do siebie.
Mimo, że pogrzebał akta na dnie sejfu, rozpaczliwa przeszłość ani myślała odpuścić. Wymieniła budowaną przez lata siłę na niemoc. Pewną minę na paraliżujący niepokój. A wreszcie poharatała serce i nawtykała tam już dawno zapomnianych lęków.
Znów stał się pogubionym nastolatkiem, który dopiero co stracił rodziców. A potem skradzionym Ferrari wjechał bez oporów w drzewo.
— Paweł, poradzisz sobie?
— Przecież nic się nie dzieje.
— Jak to nie? – zagadnęła słodkim głosikiem. – Właśnie patrzę na prezesa modowego imperium, który ma gigantyczną dziurę.
— Gdzie? – zapytał zdezorientowany. Wodząc wzrokiem po szwach wełnianego płaszcza, doszedł do pach. A kiedy uniósł ręce do góry, Julia przecisnęła się ze swoimi dłońmi aż na jego plecy. Naruszyła strefę, do której dotychczas dopuszczał tylko Oliwię i przylgnęła do brata tak mocno, że nie mógł się ruszyć.
— Tutaj masz dziurę – Wskazała na jego serce, gdy poluźniła uścisk.
— Idź już – wydusił bez mocy.
Obserwując to, w jakim był stanie, nie zamierzała się spieszyć. Najwolniej jak tylko się dało zajrzała do każdej kieszonki plecaka, żeby sprawdzić, czy na pewno zabrała wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Choć gdyby mogła wcisnęłaby tam i Pawła, żeby mieć go blisko. Po czym pożegnała się z bratem przygaszonym uśmiechem i wyskoczyła z auta wprost pod przenikliwe spojrzenie Czarneckiej.
— To coś poważnego? – zapytała, pociągając bucha. – Cała szkoła huczy.
— O czym ty mówisz?
— O Ferro.
— Trzymaj się od niego z daleka! – huknął Kacper, gdy tylko Warszawska pojawiła się w zasięgu jego wzroku.
Po chwili Julia stanęła oko w oko z człowiekiem, którego powinna była nienawidzić od dekady. Wreszcie mogła rozszarpać go na strzępy, rozkwasić siedmiocalowym smartfonem, pokiereszować lnianą torbą, oblać matchą latte, albo chociaż zwyzywać. Mogła raz na zawsze zedrzeć z jego twarzy ten ohydny uśmieszek wyższości i wymierzyć własną, planowaną od lat sprawiedliwość. Za rodziców. Za Pawła. I za swoje utracone dzieciństwo.
Ale nagle ją sparaliżowało.
Bo każde spojrzenie w te czarne ślepia, oprócz bólu, przywoływało też nadzieję na wydostanie się z rozżalonego bajorka.
Smakowało niewymuszoną czułością i słodyczą bajaderki. Otulało ciepłem i troską, gdy wszystko wokół mroziło bezduszną obojętnością. Odbierało ochotę na płacz i zwyczajnie poprawiało nastrój. Po prostu było. Dla niej.
— Pakujcie walizy i wysuwajcie na swoją wioskę – odpowiedziała z ostatnią resztką spokoju w głosie, choć jej serce zawisło właśnie na krawędzi klifu. – Przekaż rodzicom, że możemy wykupić wasz dom nawet dzisiaj.
— Już nie liczysz na szczęśliwe zakończenie z Karolem? – zapytał, marszcząc czoło ze zdumienia. Jakby scenariusz ze skakaniem sobie do gardeł był jedynym, który zakładał.
— Przestałam wierzyć w bajki – odpowiedziała, pogodzona z losem.
Pięć minut po końcowych napisach uświadomiła sobie, że jej serial nie ma kolejnego odcinka. Że przerwano go nagle i bez happyendu. Że ucichła muzyka i pozostała tylko czarna plansza.
— Ktoś tu poznał prawdę o wypadku... Bie-da-ctwo! – Pokiwał głową z udawanym współczuciem. – Teraz już wiesz, jak bardzo się myliłaś. Ale daruj sobie przeprosiny, Warszawska – prychnął lekceważąco. – I tak będą nieszczere.
— Przeprosiny?! – zagrzmiała, a rozlew krwi zawisł w powietrzu. – Kpisz sobie ze mnie?! Moi rodzice zginęli przez twojego brata! Przez twojego brata, słyszysz?! To Franciszek Ferro zniszczył moją rodzinę.
— Nie waż się wymawiać jego imienia! – Pogroził jej palcem i wrogim spojrzeniem. – Nie waż się!
— Bo co? – prychnęła. Wyprostowała się i jeszcze raz skonfrontowała się z jego czarnym jak noc spojrzeniem. Zdezorientowane, zamiast lęku, budziło współczucie. – Macie zniknąć z mojego życia! – Szykowała się, by go wyminąć, ale nagle zatrzymała się w pół kroku.
— Warszawska, jeszcze nie skończyłem! – W przypływie furii oplótł dłonią jej chudy nadgarstek.
Nie zdążyła nawet zareagować i wcielić w życie chwytów, których nauczyła ją siostra. Bo uścisk nagle się rozluźnił. A Adam i Kacper wzięli sprawy w swoje pięści.
— Zostaw ich, Żuliet – zatrzymała ją Weronika. Z papierosem w ustach, zadarła głowę do góry i rozejrzała się po okolicznych słupach. Obejrzała wszystkie bardzo dokładnie i wróciła wzrokiem do Julii. – Nic nie zrobisz.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam go uderzyć!
— Rany na ciele szybko się goją – stwierdziła sucho. – Zniszcz jego duszę, a nie wyleczy się do końca życia.
— Co?!
— Herbatę pij, Żuliet. Bo ci wystygnie.
Cios w nos. Łyk matchy. Kop w żebra. Łyk matchy. Uderzenie w głowę. Łyk matchy. Pchnięcie na śnieg. Łyk matchy... Rozgrzewali się. Każdy na swój sposób. Dopóki na ich zziębniętych bladych twarzach nie pojawiło się trochę koloru.
— Co my tu mamy? – zagadnęła Weronika, gdy wykończeni padli wreszcie u jej stóp. – Jeden przetrącony nos wroga i jeden rycersko rozcięty łuk brwiowy Adasia – skomentowała, spacerując po polu bitwy. – Nie wiem, kto wygrał.
— Lotnisko jest w tę stronę, Ferro – Julia wskazała ręką przybliżony kierunek Okęcia. Odwracając się, zafalowała jeszcze złowieszczo płaszczem, po czym szybkim i wkurzonym krokiem odeszła w stronę przystankowej ławki.
— Wyrobiła się, skubana – zapiała z zachwytu Czarnecka. – Idź z Żuliet, Adaś. Na pewno nosi ze sobą jakieś opatrunki. Ja zaraz do was dołączę... A ty, Kacpuś – Skupiła uwagę na blondynie. – Jak ładnie poprosisz, to kupię wam bilety – mruknęła szyderczo. – Nawet w biznes klasie, a co mi tam!
— To ty...
— Nie wiem, który z was bardziej zalazł mi za skórę – Pochyliła się nad Kacprem. Widok chłopaka rozłożonego na łopatki rozpalił w jej oczach iskierki chorej ekscytacji. – Dlatego na wszelki wypadek zniszczę was obydwu. Gdziekolwiek będziecie. Moja nienawiść nie uznaje granic.
— A więc po to ci ta franca – Z grymasem bólu skinął na Julię.
— Grzeczniej – Skarciła go wzrokiem. – Mówisz o mojej przyjaciółce i o wnuczce Warszawskiego. Jedno jej słowo, a media zaorają was tak, że będziecie błagać o pobyt na bezludnej wyspie.
— Weronika, idziesz? – krzyknęła z oddali Julia.
— Pasuje ci... ten rudy kolor – wysapał, rozmasowując żuchwę. – Dużo lepiej niż blond.
— Ah, wszystko to wina tych smartfonów – Czarnecka schyliła się i złapała za urządzenie. – Następnym razem patrz pod nogi, Kacpuś – poradziła protekcjonalnie. – Mam twój telefon, Żuliet. Musiał ci wypaść, kiedy ten oszołom cię złapał.
— Co tam robiłaś? – zapytała Julia. Oparła ręce o biodra i popatrzyła sceptycznie na rudowłosą. – Tak długo?
— To, co lubię najbardziej... Dobijałam leżącego – zaśmiała się soczyście. – I jak, skończyłaś sklejać Adasia? – Przekrzywiła jego brodę aż jęknął. Czujnym okiem skontrolowała opatrunek na pół twarzy i zaraz sięgnęła po telefon.
— Zrobiłam, co mogłam. Ale prawdopodobnie musi to zszyć – odpowiedziała, stając u boku Weroniki.
Synchronicznie skrzyżowały przedramiona i spojrzały na chłopaka z politowaniem.
— Szkoda takiej ładnej twarzy – zatroskała się Czarnecka.
— Będzie miał bliznę łobuza – skwitowała Warszawska. Przyjmując uszczypliwości za sposób na przetrwanie tego dnia, tylko powiększyła skład loży szyderców.
— Ale zawsze może się chwalić, że w przerwach między turniejami szachowymi ratuje damy w opałach.
— Skończyłyście? – warknął Czarnecki.
— Jeszcze nie zaczęłyśmy, mój drogi – Siostra odpowiedziała mu z uśmiechem. – Chodź, Żuliet. Podrzucimy Adamczewskiego do szpitala i trochę odsapniemy po tej walce.
— Wy? – zapytał, z bólem unosząc sprawną brew.
— Nawet nie wiesz jak ciężko się na to patrzyło, braciszku. To co, jedziemy? – Czarnecka otworzyła drzwi samochodu i gestem zaprosiła wszystkich do środka. – Czy czekasz na powtórkę, Adaś?
Dziewczyny wylądowały w kawiarence z widokiem na Starówkę. Mimo wczesnej pory, egzotyczne wnętrze było zapełnione niemal po brzegi. Jakby każdy planował poranne smutki zapijać filiżanką espresso.
Zajęły ostatni wolny stolik przy oknie. Zamówiły po kawie na owsianym. I pośród palm, bananowców i ręcznie malowanego tukana na ścianie, oddały się relaksującej sesji zdjęciowej.
— Przestraszył się ciebie, czy mi się wydawało? – zagadnęła Julia. Po dwudziestu minutach pełnego skupienia na obróbce selfiaków i próbowania każdego z możliwych filtrów postanowiła przenieść uwagę z ekranu na Weronikę. – Kacper...
— Karol – wybełkotała Czarnecka, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.
— To na pewno był Kacper! Weronika, nie rób ze mnie idiotki. Nauczyłam się ich rozpoznawać. Jednego nienawidzę, drugiego...
— Karol ma konferencję – Spieniła się bardziej niż mleko w jej latte macchiato i rzuciła smartfonem na stół.
— Konferencję? Nie sądziłam, że jest aż tak sławny – Julia przejęła urządzenie i natychmiast rozdziawiła usta. – Co on mówi?
— Coś o dopingu. Zapowiada, że będzie walczył o swoje dobre imię. Bla, bla, bla – przetłumaczyła z włoskiego.
— Myślałam, że jedyną osobą, która chciała go słuchać byłam ja – wyznała, dalej nie dowierzając w to, co widzi. Chłopak, który żalił się jej na dachu, teraz robił to publicznie. Przed całą masą mikrofonów.
— Dzień dobry – przywitała się jedna z dziennikarek. – Jeśli mogę, to zadam moje pytanie po polsku. Karolu... Ostatnio media społecznościowe obiegło zdjęcie, gdzie jesteś razem z dziedziczką firmy modowej Julianną Warszawską. Możesz powiedzieć nam coś więcej? Czy jesteście w związku?
— Nie – przyznał bez zawahania, a po policzku Julii spłynęła pierwsza łza. – A zdjęcie, o którym raczyła pani wspomnieć, było ustawione.
— Ustawione?
Druga łza. A za nią trzecia i czwarta. Powoli rozpuszczały jej makijaż. Wypompowywały błysk. Czarnymi strużkami skapywały z brody i zabierały za sobą ostatni łoskot miłych wspomnień.
— Julianna Warszawska zapłaciła za te zdjęcia – odpowiedział, desperacko walcząc o przetrwanie i o wyzbycie się miana oszusta. Podczas gdy dziewczyna, której prawie wypłakiwał się w rękaw, balansowała na granicy emocjonalnego wstrząsu. – Jedyne, czego chciała, to przestać być niewidzialną. I chyba jej się to udało – dodał z przygaszonym uśmiechem.
— Mam to wyłączyć? – Weronika zbliżyła się do Julii i potarła czule jej rozdygotane ramiona.
— Nie.
— Ale się przyjaźnicie? – Kobieta nie ustawała w pytaniach.
— Sytuacja między naszymi rodzinami wciąż jest bardzo trudna – odpowiedział Karol.
— Mówiąc trudna masz na myśli?
— Według wiedzy mojej rodziny wypadek spowodowali Warszawscy. Ciężko jest przyjaźnić się z kimś, kogo rodzice odpowiadają za śmierć twojego starszego brata. Dziękuję. Grazie – odparł na koniec, a list pełen nadziei na przyszłość złożył się w papierowy samolocik i odleciał.
Uśmiechy ze zdjęć nagle stały się nieosiągalne. Kawa wystygła. Słońce zaszło. A tukan na ścianie jakby poszarzał.
I kiedy zapanował już względny spokój, do kawiarni wpadła Wiktoria, a za nią Adam. Obydwoje z minami, które nie wskazywały na nic dobrego.
— Coś się stało? Co wy tu robicie? – Weronika zarzuciła pytaniami ich posępne twarze.
— Co z nią? – Adam skinął na Julię. Cały emocjonalny ciężar, z jakim się mierzyła sprowadził jej czoło do poziomu stolika.
— Dajcie jej chwilę – poleciła rudowłosa. – No więc? Słucham... – Skrzyżowała ramiona na klatce piersiowej. – Dlaczego jesteście tu razem?
— Wpadliśmy na siebie w szpitalu – wytłumaczył Czarnecki.
— Chciałam się dowiedzieć, co z Ferro – kontynuowała Wiktoria. – Bo...
— I znowu on! – huknęła Weronika. – Jak nie jeden to drugi! Jeszcze nie wyjechał?
— Wiem, że Adam pobił Kacpra – wyznała blondynka.
— Oh, już nie przesadzajmy z tym „pobił" – Machnęła olewczo ręką. – Nie było tam kamer. To słowo przeciwko słowu.
— Problem w tym, że... Paweł dokończył robotę.
— Co?! – wrzasnęła Julia, podniósłszy twarz znad stolika. Wyzuta z emocji, otarła łzy i spojrzała na nich wyczekująco. – Gdzie on teraz jest?!
— Na komendzie.
— Przecież oni go tam zniszczą.
I jak?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro