Niech żyje ekologia
— Paweł, zrobiłam ci śniadanie – zakomunikowała wesoło Oliwia. Ubrana w stylowe, ale przeskalowane kwiatowe printy dziarsko wdarła się do pokoju z posiłkiem i z odrobiną radości. – Paweł?! Paweł! Paweł! – Pochyliła się nad nim pełna troski, że mimo głośnego nawoływania, nadal nie zobaczyła swoich ulubionych szaroniebieskich tęczówek. – Kochanie, obudź się! To nie jest ani trochę śmieszne – Niewzruszony spał z książką w bujanym fotelu, dopóki nie zaczęła budzić go subtelnymi pocałunkami.
— Skalska, skarbie... ty wiesz, że ja cię lubię słuchać – Przywitał ją zaspanym i zmęczonym głosem. – Ale nie tak głośno i nie tak rano. Co to jest? – Skinął głową na talerz. – Przecież Julia nawet nie lubi awokado.
— To dla ciebie – Szybko wcisnęła mu tacę z jedzeniem, tak by nie zdążył zaprotestować. Po czym usiadła na fotelu po drugiej stronie łóżka, podparła brodę na dłoniach i spojrzała wyczekująco. A gdy jej pełnoziarniste pieczywo, guacamole, kiełki i jajko oprószone czarnuszką nie spotkały się z zadowalającą reakcją, sięgnęła po ostateczny argument. – Widzisz, co tu jest napisane? – Wycelowała w narzeczonego smartfonem i zmartwioną miną. – 60 miligramów na decylitr! Masz za niski cukier.
Warszawski popatrzył tylko smętnie na Oliwię, na wciąż śpiącą Julię i na swoje zdrowe śniadanie, które pachniało jak małżeństwo. Już nabierał powietrza w płuca, żeby coś odburknąć, ale do sypialni weszła Wiktoria.
— Konsultowałem ją z lekarzami – niepytany, zaczął zdawać relację. – Jeden głos na afazję. Trzy na mutyzm, w tym dwa z uściśleniem na całkowity. Może przejść samo ale wcale nie musi.
— A wiadomo już, skąd jej się to wzięło? – zapytała cicho Wiktoria. Podeszła bliżej, wychyliła się, by obadać czy Julia na pewno śpi i wycofała się na bezpieczną pozycję. Tak, by wszystkie jej zamaskowane malinki dalej takimi pozostały.
— Nie – Wzruszył bezradnie ramionami i złapał za telefon. – Jako niektóre z przyczyn wyróżnia się: utratę bliskiej osoby – wszyscy żyją na ten moment, więc odpada; błędy wychowawcze – ja się nie przyznaję; dorastanie w patologii, alkoholizm w rodzinie – też nie. Konflikty domowe – też nie. Poczucie odrzucenia? Przeżycia lękowe?
— Na mnie nie patrz, Pawlito – W obliczu jego przenikliwego spojrzenia wykonała dwa kroki w tył i uniosła ręce w obronnym geście. – Widziałam tylko jak Julia wychodzi od Czarneckich. To było po 23. Nie wiem, gdzie poszła.
— Nie mogłaś za nią pójść?! Może wtedy się coś wydarzyło – Odstawił śniadaniowy stolik na podłogę i wstał gwałtownie z fotela. W tej jednej chwili żywił się tylko informacjami, a do szczęścia brakowało mu jedynie markera i tablicy magnetycznej, na której mógłby uporządkować zebrane poszlaki. – Gdzie ona w ogóle spędzała sylwestra, skoro jej klucze po dwóch dniach przywiozła Weronika?
— Może u dziadka? – odpowiedziała mu pytaniem Wiktoria.
— Na pewno nie – odparł, masując obolały kark. – A Ferro? Byli na tej imprezie? – Zarzucił siostrę pytaniami i przybliżył się, by wychwycić najdrobniejsze zawahanie na jej twarzy. – Zastanów się dobrze. Widziałaś któregoś z nich czy nie?
— Paweł, daj już jej spokój – Skalska najpierw skarciła go wzrokiem, a później pocałowała w policzek na pożegnanie. – Szykuj się, Wiki! Odwiozę cię do szkoły.
— Poczekaj, Oliwia – Przyciągnął ją do siebie za paseczek od sukienki. Mimowolnie wyprostował kołnierzyk, poprawił materiał, strzepnął paproszek z ramienia. By absolutnie nic nie stanęło Skalskiej na przeszkodzie do zostania najlepszą wizytówką firmy. – Chcę...
— Chcesz mi coś powiedzieć? Czy to jest ten moment, kiedy powinnam włączyć nagrywanie? – zapytała, uroczo się uśmiechając. Przylgnęła do Pawła, wsunęła ręce pod jego bluzę i nadstawiła do ust spragnione czułości ucho. A Warszawski tylko skubnął je zębami.
— Chciałem się tylko dowiedzieć, czy wysłałaś te przedpłaty do firm, które ustaliliśmy... – wyszeptał. – Akurat tego w żadnym wypadku nie powinnaś nagrywać.
— Kochanie, skup się! – Zacisnęła łapczywie dłonie na jego barkach i osaczyła lazurowymi oczami. – Gotowy? – Potaknął głową, z uśmiechem obserwując dalsze ruchy intensywnie różowych ust. – A teraz powtarzaj za mną: Oliwia...
— Oliwia...
— Ko-cham-cię – przesylabizowała optymistycznie.
— Koo... Je t'aime.
— Nie jestem w pełni usatysfakcjonowana – stwierdziła z grymasem. – No ale zawsze to jakiś postęp! Do ślubu może ogarniesz po polsku – Szturchnęła go zaczepialsko łokciem. – A na razie jedz śniadanie. Jak wrócę, to ma zniknąć.
— Zaufanie zaufaniem, ale powoli zaczynam żałować, że dałem jej dostęp do tej apki – Westchnął do swojego okiennego odbicia i do odjeżdżającej z piskiem Gemery. – O, kurier już tu jest! Zaraz wracam!
Po tym jak Paweł pobiegł na dół, Julia, smagnięta nagłym i agresywnym podmuchem wiatru, nagle otworzyła oczy. Capnęła smartwatch ze stolika nocnego, zaspana sprawdziła godzinę i od razu podniosła się do pozycji półleżącej.
Pokój nareszcie był pusty, cichy i jej. Przynajmniej chwilowo. Korzystając z braku natarczywych spojrzeń, spokojnie rozejrzała się po wnętrzu, w którym spędziła ostatnie trzy tygodnie.
Dawne motywujące karteczki przy toaletce uderzały teraz światłem kolorowych neonów. Dwa białe fotele z tkaniny boucle ciągle sterczały po obu stronach beżowego łóżka. Renifer na swetrze dalej spoglądał ciekawsko spod przeciwsłonecznych okularów.
A w drzwiach stał znów Paweł. I wciąż chciał wiedzieć, dlaczego jego siostra z pyskatej nastolatki, nagle zamieniła się w dziecko. Albo w rybę.
— O, obudziłaś się. Świetnie! – Wślizgnął się do pomieszczenia z torbą, która szeleściła przy każdym ruchu. – Będę jadł słodycze, dopóki się nie odezwiesz – zakomunikował oschle. – I tak, wiem, że prędzej czy później mnie to zabije. Ale to twój wybór, Julianno – Nie odrywając wzroku od siostry, odwinął sreberko i wgryzł się w marcepan. Od groźby szybko przeszedł do realnych antyzdrowotnych działań. – Co my tu jeszcze mamy? – Z udawanym zaskoczeniem zerknął do swojej potężnej dawki węglowodanów na wynos. – Żelki, tartaletki, nugat, chipsy, magdalenki, makaroniki. O i na koniec przecukrzenie! Do powrotu Skalskiej zostało jakieś pół godziny i zapewniam cię, że to mi wystarczy. Jeśli nie zamierzasz przemówić, lepiej miej Remka w pogotowiu – dodał z ponurym uśmiechem. Po czym usiadł wygodnie na fotelu i wpatrując się intensywnie w ekran, po kolei skubał wszystko, co słodkie, słone i niezdrowe. Aż nie przeszkodził mu dzwonek do drzwi.
Wstał, pomruczał pod nosem, zostawił laptopa i wyszedł.
A kiedy Julia przekrzywiła komputer w swoją stronę, od razu odskoczyła. Bo koszmar z firmy dogonił ją szybciej niż się spodziewała. I to w domowych pieleszach.
— Julianno, to szpiegowanie cię kiedyś zgubi – rzucił Paweł, gdy przyszło mu do głowy się cofnąć. – No jedz to śniadanie. Jak wrócę, ma zniknąć. A jak nie lubisz awokado, po prostu to powiedz! – jęknął sfrustrowany.
Złapał makaronika na drogę. Zamknął komputer i z mini kamerą w zaciśniętej pięści zszedł na dół. Bo łomot do drzwi nie ustawał ani trochę.
— No wreszcie! – krzyknęła kobieta, a pretensja w jej głosie wybrzmiała aż na piętrze. – Warszawski, myślałam, że tu korzenie zapuszczę!
— Co ty tu robisz? Agnieszka, nie możesz tak po prostu tu się pojawiać. No chyba, że przyjechałaś mnie aresztować – zażartował, wyciągając przed siebie nadgarstki.
— Nie kuś, Warszawski. Nie kuś – zaśmiała się szyderczo. – Wpuścisz mnie czy nie?
— Nie – Oparł się o framugę, jednoznacznie dając kobiecie do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce. Na zimnie. Przed domem. Z dala od jego perfekcyjnego serduszka, które biło mocniej tylko dla jednej.
— Więc będziesz tak marzł? Jest koniec stycznia! A zresztą... W noc włamania do La Rivestire kamery nagrały ciebie i twoją narzeczoną. Znalazłeś coś ciekawego, Warszawski?
— Daruj sobie te marne blefy.
— Nie wyłączyłeś wszystkich – poinformowała z dumą, że jej małe śledztwo wreszcie przyniosło efekty.
— I po co mi to mówisz? Zazdrosna?
— Co tam robiliście?
— A co mogłem robić z własną narzeczoną na moim własnym biurku w mojej własnej firmie? – zastanawiał się głośno. – I to jeszcze pod osłoną nocy? Logiczne, że uczyłem ją excela. Musieliśmy przelecieć niektóre pozycje w raportach. Tak dla wprawy... Sama rozumiesz.
— Oliwia po prostu powiedziała, że się pieprzyliście.
— Aha... Okej – Podrapał się po głowie z zakłopotaniem. – Zawsze wiedziałem, że z naszej dwójki to ja jestem tym bardziej kreatywnym. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, że oddałem jej La Rivestire.
— Muszę porozmawiać z twoją siostrą – Gdy skonfrontowała już wersje okazjonalnych pseudo aktywistów, przeszła do prawdziwego powodu swojego najścia. – I albo zrobię to tutaj przy tobie, albo zgarnę ją po szkole. Jeśli w końcu się pojawi – sapnęła. – Oby tylko nie wymsknęło mi się coś o waszym włamaniu.
— Kawy?
— Łatwo poszło! – ryknęła zadowolona. – Nawet za łatwo...
— Żartowałem, pani komisarz. Jeśli chodzi o to rzekome pobicie, moja siostra powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia. Nie mam zamiaru jej więcej stresować – oświadczył mocnym tonem. – Spróbuj się do niej zbliżyć, a...
— Tak, wiem – Ubiegła go. – Załatwicie mi przeniesienie do Ciechocinka. No co się tak patrzysz? Twoja narzeczona nie powiedziała ci, o czym rozmawiałyśmy wtedy w firmie?
— Ależ oczywiście, że wyznała mi wszystko. Ale zapamiętałem tylko fragment o tym, że gówno na mnie masz i...
— Masz spierdalać – rzuciła zza pleców Agnieszki, Oliwia.
Minęła ją i jeszcze będąc w drzwiach, pocałowała Pawła. Tak namiętnie i zachłannie, że aż wypuścił z ręki kamerę.
— A to co? – zapytała Balawajder, gdy schyliła się po urządzenie. Obróciła je kilka razy w dłoniach, obejrzała dokładnie i przekazała z powrotem na ręce Warszawskiego. – Nagrywałeś niegrzeczne filmiki?
Nie odpowiedział. Tylko stał z rozdziawioną buzią. Jakby moc zaklęta w ustach Skalskiej nagle go sparaliżowała. Podążył rozpalonym wzrokiem za obietnicą porannych czułości i z obrzydzeniem wrócił. Do Balawajder, do chlapy i do chłodu zionącego z zewnątrz.
— Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz – oznajmił po tym jak strząsnął z ramion ciarki pożądania. – I jak się później pani komisarz tak na komendzie pokaże?
— Kochanie! – zaszczebiotała z kanapy Oliwia. – Pożegnaj proszę panią!
— Oczywiście! Bo kim jestem, by sprzeciwiać się mojej przyszłej żonie? Tak więc, i mówię to z ogromnym bólem... Do widzenia, pani komisarz! – krzyknął, zamykając jej przed nosem drzwi. – Oni mnie wszyscy wykończą. To twój służbowy? – zapytał, schylając się po porzucony na dole schodów telefon.
— Nie. Mój jest biały.
Paweł wzruszył tylko ramionami, odłożył telefon na stolik i podszedł bliżej. Do narzeczonej, która za nic miała styczniową chlapę i jasnoszare obicie kanapy.
— Kochanie, co ty na to, żeby wyjąć baterie z dzwonka i udawać, że nikogo nie ma w domu? – zapytał z szelmowskim uśmiechem. Ale jako, że nie mógł już patrzeć, jak bardzo cierpi tapicerka, nie czekał na odpowiedź i zbliżył się do skórzanych kozaków Oliwii. Powolutku podwinął jej rozkloszowaną sukienkę. Znacznie wyżej niż musiał. Dostał się do suwaków i nieśpiesznie je rozpiął. Zsunął najpierw jeden but i zostawił prawą stopę na oparciu. Później drugi, ostrożnie odkładając lewą nogę na przednią krawędź kanapy. A kiedy już odsłonił kusząco smukłe łydki i odstawił obuwie na podłogę, wrócił do ukochanej troskliwym spojrzeniem. – Dobrze się czujesz?
— Jeśli jeszcze raz o to zapytasz, zostanę samotną matką – odwarknęła, ale nie opuściła sukienki. Jak bezwładna laleczka czekała aż Paweł zmieni jej strój na zdecydowanie wygodniejszy. – Miałeś mnie traktować jak zwykle! Umawialiśmy się na coś!
— Oliwia, nie możesz udawać, że nie jesteś w ciąży... skoro jesteś – Zastygł w bezruchu zafascynowany jej ponętną i wyzywającą pozą. – Nawet mam w tym współudział – dodał, żartobliwie puszczając oczko. Przesunął opuszkami od stopy aż do rozgrzanego łona ukochanej i ukucnął przy jej krągłościach. – Nie musisz ciągle nad wszystkim panować, szefowo. Masz od tego ludzi – powiedział, rozpinając wąski paseczek pod jej biustem. Odrzucił go na bok. Podciągnął sukienkę jeszcze ciut wyżej i zrolował materiał aż do miseczek koronkowego stanika. Zamiast wspinać się dalej, skupił się na brzuchu. Droczył się z Oliwią, od czasu do czasu zahaczając palcami o miękką gumkę rajstop. Przejeżdżał nimi od lewej do prawej. Wkładał i wyciągał, jakby sprawdzał, czy na pewno nie uciska. A potem zjechał dłonią na udo. Pieścił je i masował przez cielisty materiał, doprowadzając narzeczoną do szaleństwa. – A teraz do konkretów...
— Nie, nie wysłałam tych cholernych przedpłat.
— Ała – Złapał się za serce, trafiony jej szorstką odzywką. – Chciałem tylko zapytać, co poprawiłoby ci humor.
— Aaa... – Przyciągnęła go do siebie za sznurki przy kapturze bluzy. Kiedy ich twarze dzieliły centymetry, zaparzyli się w siebie, łaknąc swojej bliskości teraz i na zawsze. Obserwowali łapczywie każdy swój oddech, każdy ruch ust i każde mrugnięcie. – Co mi poprawi humor? Ty. Randka. I dobre jedzenie – Spojrzała zalotnie spod wachlarza czarnych wymalowanych rzęs, przygryzła dolną wargę i liczyła, że jej najważniejsze i najskuteczniejsze remedium na dąsy błyskawicznie przejdzie od słów do czynów.
— W sumie też bym coś zjadł – powiedział, gładząc Oliwię po brzuchu. – Skarbie... A myślisz, że jak będę puszczał naszemu dziecku mecze tenisa to... – zaczął, ale szybko zamknęła mu usta swoimi.
W obliczu zmysłowego dotyku i pożądliwych spojrzeń, dalsza rozmowa była już zbędna. Postanowili podkręcić jeszcze bardziej gorące pieszczoty z progu. Całowali się namiętnie, łapczywie i czasami brutalnie, zatracając się w sobie nawzajem.
Nagle przestali rozbierać się wzrokiem, a zaczęli naprawdę. Błądzili wargami po swoich ciałach, jakby widzieli je po raz pierwszy. Zaczepiali. Podgryzali. Ssali. Pieścili coraz intensywniej. Bez znaczenia było miejsce, wąska kanapa i to, że nie byli w domu całkiem sami. Do momentu aż nie przerwało im kichanie.
— Aaa! – krzyknął Warszawski. Z nagim torsem wbiegł po schodach i zawisł nad siostrą z na wpół przestraszoną i zaciekawioną twarzą. – Długo tu siedzisz? – zapytał i zwątpił w sens dalszych przesłuchań. – No cóż, zgaduję, że w najbliższym czasie się tego nie dowiemy.
— Paweł – wychrypiała Julia. Cichutko, jakby speszona swoim własnym głosem po trzytygodniowej przerwie. – Kto u nas był?
— Ona mówi! – wrzasnął zadowolony. Na myśl, że będzie mógł w końcu wyciągnąć z niej brakujące informacje, natychmiast odżył jak świeżo nawodniona roślinka. – Ona mówi! Oliwia, odwołaj księdza!
— Kto to był? – zapytała znów, ale nie miała czasu, by czekać aż Paweł namyśli się z odpowiedzią. Zeszła na dół i dorwała się wreszcie do swojego telefonu. Rozświetlił go grad powiadomień, z których parę wybijało się szczególnie mocno i swoją troską owijało jak najcieplejszym kocykiem.
— To nieistotne – odparł, wkładając z powrotem bluzę. – Bardziej interesuje mnie, jak spędzałaś tę ostatnią noc w roku, po której zaniemówiłaś – Obdarzył ją przenikliwym spojrzeniem, w którym ulga mieszała się z pretensją. – Gdzie byłaś? I nie kłam, że u dziadka. Sąsiadka cię sprzedała. Mówiła, że taksówka odbierała cię rano spod domu. No więc? – zapytał i sięgnął po swoje smoothie.
— Coś spadło na górze, czy mi się przesłyszało? – wtrąciła się Oliwia. I albo faktycznie troszczyła się o domowy mir. Albo liczyła, że Julia zniknie tak szybko, jak się pojawiła.
— Skalska, no wiesz ty co? – Przeniósł na ukochaną karcący wzrok. Był na samym koniuszku tego węzła. Już prawie wyplątał się spomiędzy brokatowych serpentyn. Ale Oliwia postanowiła chybcikiem zawinąć jeszcze jedną pętelkę na swoim obcasie. – Spadło, nie spadło. Czekałem na to tyle czasu. A ty psujesz mi tempo akcji.
— Nie wiem, kto tu komu, co popsuł – Uniosła się gniewem, założyła rajstopy i wzięła do ręki buty. A potem ruszyła obrażonym krokiem naprzód, by z premedytacją zderzyć się z Pawłem i z jego smoothie.
— Ojej! – krzyknęła i z udawanym smutkiem przyłożyła dłonie do policzków. Zbliżyli się do siebie, a napięcie tak urosło, że nie zauważali nawet Julii zwieszonej nad telefonem. – Pewnie miałeś ochotę... ale jeszcze nic straconego, kochanie – Rozpięła guziczek sukienki, żeby dać mu do zrozumienia, że jego smoothie ma prawie wszędzie. – Może da się coś jeszcze uratować – Rozpięła drugi guziczek, na co odchrząknął głośno. I chciała trzeci, ale Warszawski powstrzymał ją gestem.
— Oj, Skalska... Jaka ty jesteś niegrzeczna – Pokręcił głową, zaborczo zapinając Oliwię po samą szyję. – Porzeczki tak brutalnie cię zaatakowały, że nie doprowadzę cię do porządku przez najbliższe pół godziny!
— Ja... chyba zapomniałam zamknąć okno – mruknęła Julia, kiedy nagle podniosła głowę znad telefonu. Cichutko się wycofała, a gdy tylko zostawiła ich za sobą, podbiegła. Cała w nerwach zatrzasnęła drzwi pokoju. Omiotła wzrokiem wnętrze. Nadal było puste, więc miała trochę czasu. Narzuciła na siebie szarą bluzę z wielkim „J" na plecach, związała włosy w wysoki kucyk, przeciągnęła tuszem rzęsy i skontrolowała swoje lustrzane odbicie. A potem podeszła do okna, otworzyła je szeroko i obserwowała jak Karol, zgodnie z zapowiedzią, wdrapuje się po dachu garażu. – Ferro, to naprawdę kiepski moment – wydusiła.
— Też miło cię widzieć, Warszawska. Ale tu ładnie...– skomentował, ale nawet się nie rozejrzał. Zamiast zachwycać się wnętrzem, wbił wzrok w jej bladą i zatroskaną twarz, dla której słońce zaszło jeszcze w poprzednim roku.
— Przyszedłeś pozwiedzać?
— To zależy – Podszedł bliżej, wyminął ją i przeszedł do właściwego rekonesansu. – Twój brat w domu?
— Na porzeczkach – palnęła. – Co tu robisz?
— Chciałem sprawdzić, co u mojego największego wroga – wyjaśnił, bawiąc się podświetlanym księżycem nad łóżkiem. Raz za razem zapalał go i gasił. – Pisałem. Dzwoniłem. Rzucałem kamieniami w okno. I nic! – Dramatyzował rękami po włosku. – W szkole też cię nie było. Wiem, bo wymieniłem się z Kacprem. Co robiłaś, jak cię nie było?
— Więc się pytam, co ty robiłaś tamtej nocy. Gdzie byłaś? I z kim? – Paweł wdarł się do pokoju z pytaniami na ustach. Poprawił wciąż wilgotne kosmyki opadające na czoło, przypatrzył się intruzowi i mało nie zemdlał. – Co?
— O! Cześć! Jak było na porzeczkach? – zagadnął wesoło Ferro, a Julia parsknęła zduszonym chichotem w otwartą dłoń.
— Yyyy... Mokro? – rzucił zdawkowo Warszawski. Skołowany wyszedł, pozbierał się w sobie i wrócił w iście dramatycznym stylu. – Jak śmiesz włamywać się do mojego domu?!
— Odzyskuję tylko mój skradziony sweter. Hej, czy to nie czyni kryminalistów z nas wszystkich?
— Ukradłaś mu sweter?! – syknął półszeptem Paweł. Jakby nie był do końca przekonany, czy chce szukać potwierdzenia u siostry. – Nie, to się nie dzieje.
Ferro rozejrzał się po pomieszczeniu. Okrążył ich zdumione sylwetki, nic nie robiąc sobie z tego, że puchatemu dywanowi bliżej było do pola minowego.
— O mam! Wszędzie go szukałem po...
— Po sylwestrze? – dokończył niepewnie Warszawski. Omiótł wzrokiem Julię i Karola, nie dowierzając, że wyjaśnienie zagadki przydreptało do niego samo. I to po sweter z reniferem, który mijał dzień w dzień przez ostatnie trzy tygodnie. – Bądź tak miły i skorzystaj tym razem z drzwi. To taka pionowa, drewniana przegroda – ironizował. Choć korciło go, by zamiast pustych słów użyć pięści. – Trochę podobna do okna, ale większa. Otwierasz, przechodzisz i już nigdy więcej się tu nie pojawiasz.
— Warszawska, widzimy się po północy? – zapytał niezrażony. Na szyi przewiesił sweter, do ręki wziął zdobyczną kanapkę i czekał cierpliwie na odpowiedź.
— To we Włoszech już się nie chodzi do szkoły? – Paweł zaczepił go z na wpół kpiącą i na wpół zdenerwowaną miną. – Ostatnio często cię widzę, klonie. Nawet za często.
— Polska nagle stała się jakaś atrakcyjniejsza – Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – A już szczególnie urzekła mnie Warszawa – wyznał z ręką na sercu. – To jak, Julia? Tam, gdzie zwykle? Muszę ci powiedzieć coś ważnego. Zrobię pizzę i...
— Nie będzie takiej potrzeby – zarządził oschle Paweł. – Zgaduję, że chciałbyś się podzielić radosną nowiną, jak z trzech lat dyskwalifikacji cudownie zrobiło się osiem miesięcy... Ale myślę, że powinieneś raczej skupić się na treningach. Forma na zimę sama się nie zrobi.
— Co? Skąd o tym wiesz?
— Byłeś na konferencji. Nie przyznałeś się. Nawet podarłeś kartki. Zgnoiłeś ich w mediach po całości – wyliczał z zapałem Paweł. – A ta cała komisja i tak ci odpuściła. Nie zastanawiałeś się dlaczego? – zagadnął, przyoblekając twarz w najniewinniejszą minę z kompletu. – Weź się za siebie, Ferro. Kosztowałeś zbyt dużo, żeby przynieść Juliannie wstyd – wyznał z uśmiechem i przeniósł wzrok na siostrę.
Wyglądała jakby nie wiedziała, co właśnie usłyszała, jak ma na to zareagować i po jakiej planszy z problemami przyszło jej się tym razem poruszać. Otworzyła szeroko oczy i usta. I czekała aż ktokolwiek powie cokolwiek.
— W takim razie muszę ci podziękować, Warszawska – burknął Karol po chwili zastanowienia. – Za wpierdolenie mnie w jeszcze większy szajs.
— Ferro, ja naprawdę nic nie zrobiłam! – odpowiedziała, nie dowierzając, z czego przyszło jej się tłumaczyć. Chodziła walecznie raz w jedną, raz w drugą stronę. Od Pawła do Karola. Od nieopisanej radości do żywej furii. – Nie mam zasobów, kontaktów... Ani nawet języka w gębie!
— Język to akurat masz, bo sprawdzałem – odparł ponuro Ferro. – Ten pocałunek to też na niby?
— Dość! – Wrzask Pawła ukrócił scysję, zanim na dobre mogła się rozwinąć. – Klonie, nie fikaj, bo mogę to jeszcze odwrócić. Daj mi fajki i chodź – rzucił przez ramię. – Opowiesz mi, jak twój sweter znalazł się w moim domu.
Wytargali na plecach całą nerwową atmosferę, opuścili pokój, skręcili w stronę schodów i zeszli powolnie na dół. A Julia niewiele myśląc ruszyła za nimi.
— Ty zostajesz – rzucił jeszcze na odchodne Warszawski.
Po wyjściu z domu, ku nieszczęściu spragnionych wiedzy uszu, od razu przestawili się na włoski. Ferro przystąpił do pełnych ekspresji tłumaczeń, a Paweł w pozornym spokoju wypalał kolejne papierosy.
— Cholerny poliglota – Oliwia żachnęła się i z zazdrością odeszła od okna. Po powrocie z porzeczek założyła króciutką szmizjerkę w biało-błękitne pasy i właśnie okrywała ją szlafrokowym płaszczem. – Szykuj się, Julia. Paweł teraz nie zostawi cię samej.
Z czasem Ferro odszedł. Ale nikotynowa chmura wcale nie zniknęła. Pięła się wokół sylwetki Warszawskiego, nadając całej sytuacji jeszcze większej dramaturgii.
Paweł mógł po swetrowej nitce dotrzeć już do kłębka. Albo stać z pytaniami u drzwi firmy. Co nie zmieniało faktu, że skoro wpisał sobie w grafik wyjaśnienie tego case'u, usiłował do niego dotrzeć, choćby miał wydrzeć je z gardła połowie Mokotowa.
— Wszystko wiem – oznajmił Warszawski, gdy tylko pochwycił uchem kroki. Nawet się nie odwrócił. Dopalił papierosa, odkaszlnął i wyciągnął z płaszcza gumę do żucia. – Sprawa zamknięta.
— Co? Paweł, ale jak to zamknięta? – wykrztusiła z siebie Julia. – Tak po prostu? O czym gadaliście? Co on ci powiedział? Nie powiesz mi nic więcej? – dociekała, niewzruszona milczeniem brata. Skoro oficjalnie odzyskała głos, postanowiła to wykorzystać i zmusić do mówienia człowieka, który jednego Ferro dotkliwie przetrącił, a drugiego poklepał na drogę po ramieniu. – Paweł? No powiedz coś!
— Już jestem – powiedziała Oliwia, kiedy do nich dołączyła.
— Dobrze się czujesz? – zapytał z troską w głosie. – Możesz prowadzić?
— Kochanie, ile razy będziesz się jeszcze o to pytał? Jak będzie się coś działo, to obiecuję, że będziesz pierwszym, który się o tym dowie – Powoli nakręcała się gniewem. – Czekaj! Co? Jakie było to drugie pytanie?
— Czy moja przyszła żona, matka mojego dziecka, hotelarka roku i największa w całym województwie wielbicielka porzeczek pragnie prowadzić ten oto czołg?
— Postaraj się bardziej. Wiem, że żartujesz. I już powoli przestaje mnie to bawić! – Naburmuszona podeszła do drzwi od strony pasażera. – Otworzysz ten samochód czy chcesz, żebym zamarzła?
Paweł potoczył się do niej z uśmiechem, ujął jej dłoń w swoją i bez słowa wcisnął kluczyki. A oczy Oliwii aż zabłyszczały.
— Jeśli nie możecie się dogadać, kto prowadzi, służę pomocą – zaproponowała Julia.
Mimo, że Oliwia jechała przykładnie jak na egzaminie na prawo jazdy, jednocześnie wsłuchując się w telefoniczną kłótnię narzeczonego, udało jej się wyrobić jeszcze przed popołudniowymi korkami.
Zatrzymała wielkiego pickupa pod swoim warszawskim hotelem. Przekazała parkingowemu kluczyki i wyskoczyła z auta.
— No, kochanie! Jak chcesz, to potrafisz jeździć przepisowo – skomentował z uznaniem Paweł, a Oliwia naznaczyła ten komplement tylko głuchym milczeniem.
W swoich kreacjach przewleczonych kokainową nitką wspięli się po schodach w stronę drzwi, błysnęli wybielonymi ząbkami przed portierem i zniknęli pomiędzy kamiennymi zabytkowymi murami.
Gdy weszli do nastrojowo oświetlonej restauracji, już czekał na nich ogromny stół, czterech kelnerów z zamówionymi wcześniej daniami i Wiktoria, która prosto po szkole zajadała się sałatką warzywną z pociachanych w paski batatów.
— O! Siostrzyczko, słyszałam, że głos ci wrócił! – krzyknęła uradowana. – Dobrze, bo już nie miałam się z kim kłócić.
— Dzisiaj świętujemy – ogłosił Paweł. Nim złapał za łyżkę, przejrzał się jeszcze w jej powierzchni i włożył na twarz maskę, że wszystko jest absolutnie w porządku.
— Nie mów, że sprzedaliście już Aspavę – chlapnęła Julia. Spojrzała na brata. Ciekawsko, a jednocześnie niewinnie. Jak na młodszą siostrę przystało.
— Jeszcze nie. Złożyłem im taką zabójczą ofertę, że muszą najpierw pozbywać aktywa, żebym dalej z nimi gadał – pochwalił się, uśmiechnął i nagle spoważniał. – Ale ja nie o tym... Poznaliśmy...
— Kochanie, o tym mieliśmy nie rozmawiać – Oliwia jęknęła ze złością. Przekrzywiła jego brodę w swoją stronę, gotowa całkowicie wyperswadować mu chęć do zwierzeń.
— Dlaczego? Wiktoria dawno już wszystko wie, a Juliannie też należy się wyjaśnienie. W końcu to dotyczy nas wszystkich.
— Twoja siostra dopiero co doszła do siebie. To może być dla niej za dużo... Jesteśmy razem na obiedzie. Nie możemy po prostu cieszyć się chwilą? – zagadnęła z nadzieją w głosie. – O! Jak ci brakuje wrażeń, pokłóćmy się o imię dla dziecka.
— Otóż... – zaczął, pocałował czule dłoń Oliwii i odłożył ją z powrotem na swoje kolano – ...nie. Skarbie, ja już mam dość tej ściemy. Julianno, musisz wiedzieć, że... Nie było żadnych aktywistów. Nie było żadnego włamania. To ja ze Skalską weszliśmy w nocy do firmy – wyznał to, co Julia już zdążyła podsłuchać. – Co prawda, nic wtedy nie znaleźliśmy. Ale zamontowałem kamerę, a później zadbałem o to, żeby materiały przyjechały do miejsca, gdzie mam lepszy dostęp – opowiadał jak najęty, co jakiś czas nabierając łyżką swój krupnik. – Czyli do samiutkiej centrali La Rivestire.
— I po co to wszystko? – Julia próbowała udawać zaskoczoną. Chociaż wiedziała, że ich położenie z bardzo złego powolutku zmienia się w fatalne. Stali właśnie nad wielkim narkotykowym kanionem. I każdy krok w przód zbliżał ich nieubłaganie do przepaści. – Przecież byłeś tam dzień w dzień.
— Pewnych rzeczy nie widać za dnia – wtrąciła Oliwia.
— Okej. Do czego zmierzacie?
— Do tego, że... ta firma przewozi narkotyki! – przekazał ściszonym głosem, a Julia tylko ukryła twarz w dłoniach. Prawda, przed którą wzbraniała się przez prawie miesiąc, nagle wybrzmiała głośno i wyraźnie. Przybiegła do niej w podskokach, zatańczyła i obsypała białym proszkiem. – Wwieźli paczki pomiędzy materiałami. Rozumiecie to? Niech żyje ekologia!
— Paweł... – zaczęła i od razu utkwiła wzrok w swoim talerzu. Zamiast pyz z bazaru Różyckiego pojawiły się tam co najmniej dwie garście strachu i niepewności, a zamiast skwarek ozdobiła je szczypta paniki. – Ty od samego początku wiedziałeś! Mówiąc o roślinnym składzie surowcowym miałeś na myśli...
— No logiczne, że nie bawełnę – zaśmiał się. – Wcześniej nie miałem dowodów! Ale teraz mam to nagrane! – Zadowolony machnął kartą pamięci, która zamiast do sprawiedliwości, miała zaprowadzić go za kratki.
— No w końcu! – krzyknęła Wiktoria. Dotychczas zajęta rozpracowywaniem raka po warszawsku, teraz w pełni skupiła się na prezentowanych rewelacjach. – Mam nadzieję, że wyrobicie się do ślubu.
— Na pewno jakoś to rozwiążemy. W ten czy w inny sposób – odparł Paweł. – Zaufajcie nam. Mamy plany od „A"do „Z".
— Super... – Zarzuciła udawanym entuzjazmem człowieka, który zamiast na kolejne wakacje, na własne życzenie pakował się do zakładu karnego. – A powinniście mieć do „Ż".
— No uśmiechnij się, Julianno! Już niedługo wszystkich spotka zasłużona sprawiedliwość... Nie oglądałem jeszcze całego materiału. Ale to, co już widziałem w zupełności wystarczy, żeby zakończyć ten cyrk – przyznał ku jeszcze większej rozpaczy siostry. – Pozbieram na nich wszystko. Łącznie z wynikami audytu. A później przekażę, komu trzeba.
— Jakiego audytu?!
— Tego, który zlecę ja – Oliwia odpowiedziała wybałuszonym oczom Julii. – No co? Nasze dziecko nie będzie się wychowywało w takim świecie. Załatwimy ich raz, a dobrze!
— Próbowałem dojść przez tyle czasu, co jest tam nie tak. Ale na cyferkach aż tak się nie znam – stwierdził smutno. – Skalska, jesteś pewna, że chcesz w to dalej iść? Jeszcze możesz się wycofać. W sumie nawet lepiej, gdybyś to zrobiła – Pogroził narzeczonej widelcem. – Ta zamiana to był durny pomysł. Nie mogę uwierzyć, że sam cię w to wkopałem.
— Zrobiłeś to, żeby ratować moje hotele. Nie obwiniaj się, kochanie. Po prostu miałam za dobre argumenty – zamruczała mu do ucha. Na co Paweł przyciągnął Oliwię do siebie. Rozluźniony jak nigdy. Bo nie trzymał już na barkach całego świata. To świat dopasował się do niego.
— Będziesz musiała mi przypomnieć, bo już zapomniałem.
— Tylko bez szczegółów, błagam – wtrąciła Wiktoria.
— A tak poważnie... Jedno słowo, a cię stamtąd wykręcę.
— Oj, Paweł – Kojącą pieszczotą pogładziła go po twarzy. – Poradzę sobie. W końcu dla wszystkich jestem tylko słodką blondyneczką. I do tego w ciąży. Z naszej dwójki, to ja mam największe szanse, żeby się nie odkryć.
— A więc kiedy planujesz dojechać mnie kontrolami, słodka blondyneczko? – Zmysłowo zniżył głos.
— Myślę, że w przyszłym tygodniu zaczną. Jak już wrócisz z Cypru.
Julia aż zakrztusiła się wodą.
— Co?! – huknęła bezradnie na całą restaurację. – Czy wam się gdzieś spieszy? Nie wiem, dlaczego tak głupio to rozgrywacie... wszyscy. Audyt?!
— No tak – potwierdził ze spokojem Paweł. – Te przekręty chyba są do wychwycenia... A zresztą, nawet jak nic nie wyjdzie, poczują jak pali im się pod dupami i zaczną popełniać błędy.
— Taki mądry jesteś?! Przecież domyślą się, że coś jest na rzeczy! A nie lepiej upić i wypytać dyskretnie te wszystkie panie Grażynki z księgowości? Na pewno coś wiedzą o słupach – palnęła. – Albo innych przekrętach... Znaczy... to nie muszą być słupy, prawda? Tak mi się powiedziało.
— Chcesz upić Grażynki z księgowości? Co za chory pomysł. Przecież nikt z nas nawet nie może pić! – Paweł robił, co mógł, by zachować powagę, ale i tak wybuchł głośnym śmiechem. – Niby gdzie?
— Niedługo masz urodziny. Połączcie je z gender reveal – wysapała jednym tchem i, czekając na ich reakcję, zawisła nad szklanką wody.
Wiedziała, że lubili wykwintne przyjęcia, towarzyski blichtr i kontent na Instagramie. Ale lubili też trzymać kwity w garści. Wycofanie się z audytu odwlekało wiedzę, podsycało strach, a za broń dawało do ręki jedynie pastelowy balonik.
— W sumie... To chyba byłby wystarczający pretekst, żeby ściągnąć do dziadka pół firmy – zawtórowała siostrze Wiktoria.
— Przecież my już znamy płeć. Nie ogłaszaliśmy tego, co prawda... – przerwał i w ciszy analizował możliwe scenariusze. Mogli liczyć, że pomiędzy imprezowym słowotokiem i bąbelkowymi łyczkami uda im się wyścibić chociaż punkt zaczepienia, a później kreska po kresce prześledzić raporty. Mogli też polec od swojej własnej broni i zamiast unieść się na skrzydłach sprawiedliwości, spaść boleśnie w dół. Ale mimo wszystko wojna przyobleczona w high-endowe dekoracje, na prawie neutralnym terenie i z ludźmi, którzy swoje śluby nagrywali jeszcze na DVD brzmiała lepiej niż oddawanie wszystkiego w cudze ręce. Z uniesioną brwią popatrzył po wszystkich i zatrzymał się na dłużej dopiero przy Oliwii. Szukając poparcia, wpłynął spojrzeniem w lazur jej oczu i nie chciał już stamtąd wychodzić. – Czyli według was mielibyśmy przekłuć balon z konfetti i udawać zaskoczonych? – zapytał po dłuższej chwili.
— Dokładnie tak – potwierdziła bez wahania Julia. Złapała się ostatniej deski ratunku i z wyćwiczonym uśmiechem zamierzała jej się trzymać do końca. – Balony, flary, a nawet odrzutowce z kolorowym dymem... Bez znaczenia. Macie zrobić szoł.
— Te litery też są chyba ważne – odezwał się Paweł.
— O, proszę! – zaśmiała się Oliwia. – Jaki z ciebie znawca, kochanie! Ja to widzę tak... Ustawimy na dworze takie wielkie „BOY OR GIRL", a obok „28 URODZINY PAWEŁKA"!
— Nie „boy or girl" – burknął w błogiej nieświadomości, że dał się zmanipulować kolorowym przyjęciem jak dzieciak. – Ja chcę po polsku.
— Paweł... Ty wiesz, ile to jest liter?!
— Wiem. Stać nas. W końcu stawia maf... – nie dokończył, bo Oliwia zakryła mu usta dłonią.
— Co za spotkanie, kochani – zaskoczyła ich pani Skalska. – Czy ja dobrze rozumiem, że przymierzacie się do tego całego gender reveal? Co za cudowna wiadomość! Już myślałam, że na płeć będziemy musieli czekać do porodu. A ty gdzie, Julianno? Uciekasz?
— Pojadę już do domu – rzuciła spokojnie, widząc jak jej rodzina beztrosko rozplanowuje miejsce na tort, dwukolorowe balonowe girlandy i dwadzieścia dwie ogromne litery. – Jestem trochę zmęczona. A klucze tym razem mam, więc wyluzujcie!
— Kochanie, skorzystaj z tylnego wyjścia. Przed hotelem czają się dziennikarze – napomknęła zachwycona, że jej życie dzięki Warszawskim wreszcie stało się poczytnym kąskiem. – Tam prosto i w lewo. Obsługa cię wypuści – Uśmiechnęła się miło na odchodne, a później skupiła wzrok na przyszłych rodzicach. – To co, pomóc wam z organizacją?
Kiedy Julia zgodnie z wytyczoną jej drogą opuściła hotel, od razu przystanęła i zapłonęła rumieńcem. Bo ośmioramienna policyjna gwiazda była jak wezwanie do obywatelskiego rachunku sumienia. I to w trybie natychmiastowym.
— Co? Przecież ja nic nie zrobiłam! – krzyknęła spanikowana. – No może poza tym, że wsiadłam za kółko bez prawka. Ale to był tylko kawałek! Jechałam 40 kilometrów na godzinę i nikomu nic się nie stało. To było dawno! – tłumaczyła się gorączkowo, podczas gdy nieznajoma blondynka w milczeniu przechylała papierowy kubek. – Dlaczego pani mnie zatrzymała? Ja jestem porządnym człowiekiem! Przechodzę tylko po pasach. I nigdy na czerwonym świetle!
— Warszawska, a może jakieś „dobry wieczór"?
Kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie i upiła łyk kawy. Nagle jej lura musiała smakować jak zwycięstwo.
— Co? To pani... – zdumiała się, gdy wyniosły i arogancki głos wreszcie zyskał twarz. Należał do około trzydziestopięcioletniej policjantki. Szczupłej, niskiej, ale drapieżnej.
— Komisarz Agnieszka Balawajder – przedstawiła się dumnie. – I jeszcze raz nazwiesz mnie „panią", to skuję ci rączki. Zrozumiano? – zapytała, na co Julia tylko grzecznie potaknęła. – Chodź ze mną do wozu. Będziemy mogły tam w spokoju porozmawiać.
— A jak mnie pani... to znaczy... jak mnie porwiesz?
— Radiowozem?! – zachichotała. – Warszawska, ja wiem, że z was wszystkich takie śmieszki. Ale naprawdę nie powinnaś być teraz w nastroju do żartowania. Wiesz, po co są te pismaki? – Skinęła na grupę ciemnych postaci. Z wymierzonymi lufami aparatów podrygiwali za każdym razem, kiedy rozsuwały się szklane drzwi hotelu. – Dla lepszego widowiska. Jak tylko twój brat wyjdzie z restauracji, zgarnę go za składanie fałszywych zeznań. Tak na początek – wyjaśniła ze żmijowatym uśmieszkiem. – Może podłożymy mu jeszcze jakieś piguły i dostanie sanki na dwa miechy... Się zobaczy – dodała. – W każdym razie... nie wyrobiliśmy jeszcze styczniowego limitu zatrzymań. A góra ciśnie.
— Gdzie zaparkowałaś? – zapytała drżącym głosem i ostatni raz spojrzała jeszcze na okno hotelu.
Paweł z Oliwią wiedzieli, że są obserwowani. I absolutnie nic sobie z tego nie robili. Całowali się, teatralnie przekomarzali, a później prawie pokładali się na stole ze śmiechu. Cieszyli się swoją obecnością, jakby to wszystko miało się za chwilę skończyć.
Pośród blaszanych wiat śmietnikowych w zaułku i wysłużonych rzężących gratów, ten widok otulał nadzieją. Wlewał się do serca, ogrzewając je i każąc się chronić za wszelką cenę.
Balawajder odchrząknęła ponaglająco. Już od dłuższego czasu przebierała w miejscu swoimi motocyklowymi botkami. Chciała wreszcie dopiąć akcję i ogrzać zmarznięte policzki w blasku fleszy. Ale nim zrzuciła granat, musiała sobie jeszcze poradzić ze słodkimi jak porzeczki czułostkami, które aż wykręcały jej twarz.
Nie mogła już na nich patrzeć, dlatego przeniosła swój zniecierpliwiony wzrok na Julię. Wciąż stała w miejscu. Mimo, że padało coraz mocniej.
Dopiero, kiedy Balawajder żwawo ruszyła przed siebie, Julia leniwie się za nią potoczyła. Jak skazaniec w swoim ostatnim marszu przed długoletnią odsiadką wykonywała powolne kroki naprzód, łapczywie nabierając ostatnie hausty wolności.
— Schowaj broń do bagażnika – wymamrotała, będąc już przy aucie. Jej twarz od razu podświetliła się na czerwono. Od pobliskiego neonu i od rumieńców, które nieproszone pięły się coraz wyżej. – I daj mi kluczyki. Proszę?
— Nie będziesz mi mówiła, co mam robić! – warknęła przez zaciśniętą z gniewu szczękę. Spojrzała władczo na przygarbioną dziewczynkę, nie dowierzając, że miała czelność wyswobodzić się z kajdan strachu, wziąć w dwa palce jej autorytet i rozetrzeć jak muszkę owocówkę.
— Inaczej nie wsiądę do tego samochodu.
— Nie no kurwa zajebiście! Jeszcze głupiutka nastolatka będzie mi rozkazywała! No świetnie! Po prostu świetnie! Możesz zapomnieć. Klamka zostaje ze mną.
— Jak chcesz.
Julia postawiła wszystko na jedną kartę i wykonała dwa kroki w tył. Na co Agnieszka sapnęła z wyrzutem.
Koniec końców zrobiła to, co kazała. Zgodnie z życzeniem pozbyła się swojego policyjnego Glocka, a władzę nad srebrzysto-niebieskim pojazdem oddała Juliannie.
— Wbijasz na miejsce kierowcy – warknęła i sama zajęła fotel pasażera z tyłu. – Wiesz, co... najlepiej włóż kluczyki w stacyjkę. Chcę je mieć na oku... Tylko nie waż mi się odjeżdżać! No dobrze, a teraz do brzegu. Wiem, że wiesz, Warszawska. Pytanie, ile wie twój brat – Spięła chaotyczną plątaninę loków w kucyk, tak by żaden kosmyk nie przeszkadzał jej w nasłuchiwaniu odpowiedzi, po czym wlepiła swoje zielone oczy w Julię. – No co? Głucha jesteś?
Kobieta nachyliła się podbródkiem niemal do jej ramienia, ale Warszawska wciąż uparcie milczała. Czuła oddech końca na plecach i oszukiwała się, że to przeciąg.
— Ja... – zaczęła, ale język ugrzązł jej w gardle. Nie mogła ani zaprzeczyć, ani potwierdzić. Nie mogła się bronić. To przez Balawajder odzyskała rano głos i przez Balawajder znów go straciła. Tak jakby jej instynkt przetrwania wyczerpał się u drzwi policyjnego Hyundaia Tucson.
Mimo, że siedziała za kierownicą. Mimo, że rozbroiła samą policjantkę. Mimo, że jednym ruchem mogła wcisnąć niebieski panic button z domyślnym sygnałem wilka. Albo chociaż klakson. To w środku radiowozu była tylko żałosnym więźniem osaczonym przez lęk, szmery z radia i inne pulsujące światłem ustrojstwa.
— Warszawska, ja mogę łatwo sprawdzić twój słuch – wysyczała i dwoma czerwonymi jak krew szponami wsunęła jej włosy za ucho. – Uwierz mi, nie chcesz mnie prowokować.
Spod siedzenia dobyła drugą broń. Zwinnym wyuczonym ruchem przeładowała Glocka i z uśmiechem wychwyciła, że metaliczny trzask rozkruszy każdą odważną skorupkę.
Balawajder wydęła triumfalnie usta. Zacisnęła dłoń na rękojeści pistoletu. Ustawiła palec na spuście. Przycisnęła lufę do szyi. Zbliżyła się jeszcze bardziej do Warszawskiej. I czekała, delektując się władzą nad jej każdym nerwowym oddechem.
Julia zadrżała. Wzięła kilka wdechów na wynos i zamknęła oczy. Z opcji „walcz" albo „uciekaj" wybrała mechanizm obronny oposa i udawała martwą jeszcze za życia.
Oczekiwanie się przedłużało. Deszcz dudnił złowieszczo po dachu. Kebabowy neon mąciły coraz większe i częstsze krople. Tętnica nadal była cała. A nabój wciąż nie opuścił magazynku.
Balawajder albo nie mogła się zdecydować pod jakim kątem strzelić. Albo wcale nie zamierzała tego robić.
Kiedy Julia rozchyliła polepione tuszem powieki, zobaczyła, że kobieta była zbyt blisko, żeby ryzykować wgniecenie swojego nabotoksowanego policzka przez siłę odrzutu. Agnieszka nie chciała strzelać, a policyjny Glock w jej rękach mógł wyrządzić najwyżej tyle krzywdy, co pistolet na kulki.
— No więc? – dociekała dalej, na co Warszawska odetchnęła z ulgą. – Jak to jest z twoim bratem?
Świadoma, że miała być źródłem informacji, a nie krwawą plamą w, i tak już zasyfionym, radiowozie, powoli odsunęła od siebie lufę. A Agnieszka jej na to pozwoliła. Odłożyła broń na siedzenie i zamiast nabojem, strzeliła nadgarstkami.
— Mogę prosić o powtórzenie pytania? – zapytała, nerwowo się rozglądając. Patrzyła raz na przednią szybę, raz na policjantkę. Bo dopóki Balawajder nie zamierzała fałszować książki rozchodu broni palnej i amunicji, ucieczka wciąż była możliwa.
— Co wie Paweł?
— Przecież mogę cię okłamać – powiedziała ostrożnie, cały czas rejestrując ruchy z tyłu. – Nawet tego nie sprawdzisz. Bo wcale nie chcesz tego wiedzieć – ciągnęła coraz pewniejsza siebie. – Chcesz mnie tylko nastraszyć. I jak na razie ci się to udaje.
— Wiem o nagraniu.
— Niby skąd? – chlapnęła. – To znaczy... O jakim nagraniu? Ja nic nie wiem.
— Weź przestań pierdolić, co? Twój brat nie jest jedynym, który potrafi zainstalować kamerę – zakpiła. – Powiem tak... Nie mam czasu, żeby ciągle się koło niego kręcić. A do tego mnie zmusza...
— Nie masz czasu? – prychnęła, kiedy wreszcie wyczuła jej słaby punkt. Miał 188 centymetrów wzrostu, kasztanowe włosy i szaroniebieskie oczy, które słały maślane spojrzenia tylko ku urodziwej hotelarce. – A kto zarywał do niego w firmie? W dniu, kiedy miałam wypadek? No kto?! – Wbijała nieznośne szpileczki prosto w jej serce. – JESTEŚ W NIM ZAKOCHANA! I tylko dlatego gadasz o tym wszystkim z głupiutką nastolatką – powiedziała, unosząc dumnie podbródek. – A nie z kimkolwiek decyzyjnym...
— Paweł jest na wolności tylko dlatego, że nie męczy mnie jego widok – odparła swoim zwyczajowym, wyniosłym tonem. – Ale to się może zmienić. Wkrótce mogę nie mieć wyboru.
— Co mam zrobić?
— Na początek wyrzuć telefon za okno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro