Nie.
Miała twarz o idealnych proporcjach, pełne malinowe usta, mocno zarysowaną szczękę i wystające kości policzkowe. Na co dzień jej spojrzenie było przenikliwe, mądre i nieco tajemnicze.
Było w niej coś hipnotyzującego, dzięki czemu nie można było oderwać wzroku. Mimo tego, przy każdym mimowolnym zerknięciu w lustro, zatracona w żalu, raz za razem biczowała się wspomnieniami.
Teraz kąciki ust opadły smutno w dół, po kościach policzkowych spływały czarne strumyki rozpaczy, a wśród spuchniętych powiek, ciężko było dostrzec jej szaroniebieskie oczy.
Spojrzała ostatni raz na swoje posępne zwierciadło, nim z całej siły cisnęła w nie ulubioną filiżanką. Cierpienie stało się mniejsze, ale tylko pozornie. Bo rozlało się po każdym lustrzanym kawałeczku.
Siedziała na podłodze. Opierała się o ramę łóżka, podczas gdy łzy w odbiciu okiennym urządzały sobie wyścigi po jej ciele. Skulona w swoich objęciach chciała ukryć się przed całym światem. Chciała, by chociaż na parę minut o niej zapomniał.
Zagryzała wargi, gdy do drzwi pukały wspomnienia z firmy. Miętosiła poduszkę w rękach, gdy odtwarzała w myślach przebieg wizyty. Ocierała raz za razem swoją mokrą i wyczerpaną twarz, kiedy w uszach po raz kolejny dudniło dźwięczne „nie".
Z letargu wyrwało ją skrzypienie. Podłoga przy kontakcie z męskimi mokasynami wydała serię niespodziewanych dźwięków. Nie tylko parkiet się tego nie spodziewał. Julia aż podskoczyła.
— Co ty zrobiłaś z tym pokojem... – Skrzywił się Paweł. Gdy zestawił z tym widokiem dawny obraz sypialni, jego naturalnie powściągliwa twarz musiała zmierzyć się z odrazą dla chusteczkowego bajzlu. – Podłoga ci się nie podoba? I lustro... Pewnie źle je powiesiłem. Bo z jakiego innego powodu po pięciu latach miałoby się roztrzaskać, prawda? – mówił, poprawiając przekrzywione na komodzie ramki. – Następne kupię takie nietłukące. Dla dzieci – oświadczył pogodnie, po czym wtargnął wprost w strefę rozpaczliwej burzy. Bez kaloszy na intensywne słone opady. Bez schronienia przed gromami smutku. Tylko Paweł i jego promienny uśmiech. – Julianno błagam, przynajmniej udawaj, że się cieszysz, gdy mnie widzisz... I ty się dziwisz, że nie mamy wspólnych zdjęć? Radość na twarzy musiałbym ci doklejać w Photoshopie... Ktoś od Czarneckich do mnie dzwonił – poinformował, ujawniając prawdziwy powód swojego najścia. – Chcą sypnąć kasą. Rozbudować nasze centrum dystrybucji i szwalnię, tak żeby wszystko było wytwarzane w Polsce – trajkotał, natchniony jak nigdy. – Nie mam pojęcia, czemu tak nagle...
Zrobił pauzę. Skontrolował sytuację nieruchomym wzrokiem snajpera. Nie czekał na zaproszenie. Wgramolił się do jej pokoju, nie zważając na fakt, że w całym pomieszczeniu nie było ani jednego wolnego miejsca, gdzie można by bez skrępowania postawić stopę i nie nadepnąć przy tym na chusteczkę.
— Ale dzięki tym pieniądzom zmienimy produkcję tak, żeby używać tylko certyfikowanych materiałów z recyklingu – kontynuował zafascynowany naprawą tekstylnego ekosystemu. – A z czasem opracujemy ekologiczne pozbywanie się odpadów... Będziemy eco-friendly... – Nagle zawahał się. Zwieszona szyja i czoło wsparte o dłoń zwykle wliczały się do standardowych póz jego siostry. Ale pod warunkiem, że w dłoniach trzymała telefon. – A jelenie w lesie będą nam klaskać – rzucił, nie będąc pewien, czy wciąż rejestruje jego słowa. – Masz z tym coś wspólnego?
— Z jeleniami nie – odpowiedziała szybko, by ukryć łamiący głos i wzbierające na sile przygnębienie.
— Jedna skarga w tę czy we w tę – Wzruszył ramionami. – Mówiłem ci, że zawsze koniec końców spadamy na cztery łapy... Ta firma mogłaby nawet nie tworzyć ubrań i... Ty płaczesz? – Wychylił się do przodu, by skontrolować czujnym okiem stan siostry. – Istnieją inne sposoby na nawilżanie oczu. Krople na przykład. Z kwasem hialuronowym. Albo ze świetlikiem... Co się stało?
— Nie zmarnuj tych pieniędzy, bo wizyta tam... dużo mnie kosztowała – Julia dorzuciła kolejną chusteczkę do góry pozostałych.
Spojrzała na kolana zapełnione bliznami. Pogładziła je opuszkami palców. Oczy zaszły jej łzami tak, że widziany obraz zgubił gdzieś kontury. Wszystko stało się mgliste.
— Oh, wybacz – Pacnął się ręką w czoło. – Zapomniałem o twojej koronie królowej fejlu za wczorajszy wyskok. Następnym razem postaram się bardziej – powiedział, by rozluźnić atmosferę. – To przez tę sekretarkę? Już ją wylałem.
Paweł wytrwale czekał, aż Julia zdecyduje się zdradzić coś więcej. Przewiercał ją swoim dociekliwym wzrokiem. W końcu czując naglące spojrzenie, nie wytrzymała. Dała upust kłębiącym się emocjom, a z jej piersi wyrwał się dziki szloch.
— On wybrał ją, nie mnie – wydusiła, gdy oderwała załzawioną chusteczkę od twarzy. Zaczęła ze złości uderzać nią o jaśka. Biała ażurowa falbanka przy poduszce utraciła na dobre zalała się mrokiem. Przybrała kolor czarnej rozpaczy pomieszanej z odrobiną tuszu do rzęs. – Wybrał Weronikę.
— A więc o to chodzi – Westchnął. Zdjął marynarkę. Rzucił ją na łóżko. Niechętnie odgarnął butem chusteczki. A kiedy usiadł obok Julii, jego wysprzątane serduszko perfekcjonisty z planami na każdy dzień tygodnia dało się upaćkać cudzym smutkiem i nastoletnimi dramatami. I przepadło. Wyciszył telefon i w pełni sfokusował się na siostrze. – Skoro tak bardzo chcesz być wieszakiem na ubrania... Mogę to załatwić – zaproponował, sugestywnie unosząc brwi. – Jeśli cię to uszczęśliwi, ja nie widzę problemu...
— Nie chcę... – wychlipała. – Właśnie o to chodzi. W tamtej chwili byłyśmy mu nieznane... Równe! A on tak mnie potraktował! – huknęła w nawale złości. – Nie będę się już tam więcej pojawiać. Wyczerpałam limit upokorzeń za całe dziesięć lat!
— Teraz rozumiesz, dlaczego nie zabierałem cię do firmy?
— Powiedz lepiej, kto się tam włamał – Spojrzała załzawiona na Pawła. Próbowała wziąć go na litość, choć wiedziała, że na smutne spuchnięte oczka uodpornił się już po trzecim koszmarze, kiedy nie pozwolił ośmioletniej dziewczynce spać w swoim łóżku.
— Mam tak ze trzech podejrzanych.
— Kogo?
— Jeden podstępny rudy karzeł i duet pseudo influ na kampanię – odparł nieprzejęty. – Przez tyle lat La Rivestire i nas tutaj oddzielała gruba kreska. Musiałaś to niszczyć?
— Włamania były wszędzie. Przed kreską i za kreską. Przypominam ci, że dostałam czymś w głowę.
— Nie musisz, uwierz mi.
— Czego oni szukają? – dociekała. Postanowiła wykorzystać jego nieoczekiwaną wylewność sprzed chwili i uruchomić tryb żądnej odpowiedzi piranii.
— Dowodów na roślinny skład surowcowy.
— Co?
— Co?
— Nie mówiłam o aktywistach.
— Ja też. Przejdźmy lepiej do głównego tematu naszej dzisiejszej narady i... powodu twojego emocjonalnego... rozchwiania – zakomunikował, wspinając się na wyżyny dyplomacji. – Jako, że nie da się zwolnić kogoś, kto już dawno wyleciał, oficjalnie mam związane ręce.
— Oficjalnie?
— Ten karzeł wisi mi lustro, kalorie, które zmarnuję na ogarnięcie tego syfu i wiaderko twoich łez. Dlatego wymyśliłem trzy opcje rozwiązania tego kejsu – oświadczył prześmiewczo. – Wybieraj. Pierwsza, druga czy trzecia?
— Przecież... nawet nie wiem, co to za opcje – Przewróciła oczami.
— Na tym polega zabawa. Pierwsza, druga, czy trzecia?
— Więc wybieram... – Zawahała się. Zrobiła pauzę. – Uwaga, uwaga! Proszę o werble. Numer trzy – powiedziała śmiejąc się przez łzy.
Poczuła jego dłoń na ramieniu.
— Wybrała pani najnudniejsze rozwiązanie tej sytuacji. Rozmowę najgorszego prezesa w dziejach LR z tym rozbestwionym ex-projektantem – odrzekł z wymijającym uśmiechem.
— To pomoże? – wypaliła bez przekonania. Byle tylko coś powiedzieć.
— Rozmowa? Nie mam zielonego pojęcia, odklejeńcu. Płacz? Raczej nie. Jeszcze nie słyszałem, żeby wyleczył kogoś z kompleksów, ale podobno rozładowuje napięcie – powiedział z moralizatorską nutką w głosie. – Warto było? – Spojrzał na jej kolana. – Poświęcać się dla kogoś, kogo powinnaś nienawidzić?
— Za co miałabym go nienawidzić? Uratował mnie przed...
— Przed kim? Już wiesz, kto pomylił twoją szarą stylówkę z jezdnią?
— Za co miałabym go nienawidzić?
— Albo ci powiem i wpuścimy tę rozmowę na kompletnie inny tor, albo zostaniemy przy działaniach odwetowych. Twój wybór – rzucił, choć wiedział doskonale, że akurat tego wieczoru nad prawdą przeważy wyzwanie.
Szturchnął siostrę zaczepialsko w bok. Zrobił tak kilka razy, aż nie oddała mu zdecydowanie mocniej.
— A inne opcje? Jakie były? – dopytywała. Na krótki moment znów wkroczyła w nią żywiołowość.
— Niebieska farba w szamponie to propozycja numer jeden. Dwójka to obrzucenie jego domu papierem toaletowym. Kurczę, zawsze chciałem to zrobić. Jak na amerykańskich filmach – wykrzyczał z ekscytacją. Cały czas obracał w dłoniach smartfona a blask wyświetlacza migotał na jego twarzy.
— A ta farba...?
— Na to czekałem – odrzekł, a usta ich obojga wykrzywiły się w szczere uśmiechy. – Zobaczę, co da się zrobić w tej sprawie.
— Powiedz, że... wszystko jest dobrze.
— Wszystko jest dobrze – potwierdził z niezachwianą pewnością w głosie, jakby przy okazji chciał podnieść na duchu samego siebie. Wstał i podszedł do komódki, po czym złapał za jedną z ramek. – To z wycieczki do RPA – poinformował ucieszony. – Zachód słońca na Signal Hill. Też tam byłem, tylko nie zmieściłem się w kadrze. To były nasze ostatnie wakacje we trójkę – Uśmiechnął się na myśl o odkopaniu jednego z tysięcy wspomnień. Jako pierworodny syn miał ich dużo. Codziennie mógł jechać na tych miłych rodzinnych chwilach jak na dopalaczach. – No popatrz tylko – Wcisnął jej w dłonie zdjęcie rodziców. – Czy oni mogli mieć brzydkie dzieci?
Paweł uśmiechnął się, jakby czekał na medal. Wiedział doskonale, że niebieskie migdałowe oczy mamy i ciemne kręcone włosy taty to argumenty, z którymi jego siostra nie mogła dyskutować.
— Powoli zaczynam wierzyć, że jesteśmy spokrewnieni – odparła. – Co ta Oliwia z tobą zrobiła?!
— Nie przyzwyczajaj się – powiedział, nie podnosząc wzroku znad ekranu. Wymienił kolejną porcję wiadomości. Wydawało się, jakby po wypełnieniu braterskich obowiązków utracił zainteresowanie rozmową. – Pora przejść do...
— Rzeczywistości? – spytała i podobnie jak Paweł wlepiła oczy w smartfon.
— Do czynów, odklejeńcu – Wyrwał jej z rąk telefon i odłożył na jedną z najwyższych półek. Wyglądał, jakby chciał powiedzieć „Za dużo czasu spędzasz wgapiona w ekran. Koniec z tym". – Zbieraj się – dodał tylko.
— Gdzie?
— Nie było to łatwe o tej porze, ale... moja narzeczona, niszczycielka dobrych aut i mojej fryzury, załatwiła farbę – wyznał ucieszony. – A my załatwimy Wojciechowskiego. No już! Dla odmiany to my się gdzieś włamiemy, odklejeńcu.
— Wybaczyłeś jej?
— Tak, choć miałem plan dąsać się jeszcze przez tydzień... Albo dwa. Żeby sama odwołała tę wycieczkę do Le Mans. To wszystko przez ciebie – wybąknął z udawanym rozżaleniem. – Gdzie ty leziesz?
— Jestem gotowa, Pawlito.
— Tak nie pojedziesz – Dla podbicia stanowczego tonu pogroził jej wytrychem. – A jak ten karzeł jednak nas zobaczy? Nie mamy go przecież doprowadzić do zawału.
Paweł szybkim ruchem zgarnął z toaletki paczkę chusteczek do demakijażu i rzucił nią w Julię.
— Tutaj? – zapytała, gdy zabrała się za delikatne wycieranie resztek nieaktualnej już beksy. – Czy tutaj?
— Serio? – wypowiedział w kierunku szafy. Szok był tak silny, że nakazał mu złapać się za głowę. – Nie masz nawet nic czarnego? Nie do wiary, że w tym domu brakuje ubrań. Wiktoria! Przynieś siostrze jakieś ciemne ciuchy! – krzyknął przed drzwi. Pokiwał z niedowierzaniem głową i wrócił spojrzeniem do spłakanej sylwetki przed nim.
— Co za różnica jak będziemy ubrani?
— A ciebie to w szpitalu podmienili? – zapytał, zatykając dłonią rozdziawione usta. – Jak to, co za różnica?! Nie psuj mi tego – nakazał drwiąco.
— Myślisz, że dziadek wykreśla mi już zera z testamentu?
— On może nie. Ale ja się zastanawiam – Rozłożył ręce. – Tym bardziej, że niebawem doczekam się spadkobiercy.
— Albo spadkobierczyni.
— Wypluj to... Z prawej – Nakierował ją gestem.
— Z czyjej prawej?
— Ani mi się waż. SOR-u nie ma w rozkładzie jazdy – rzucił, widząc jak Julia schyla się po jeden z fragmentów lustra. Był największy, ale też najostrzejszy na krańcach. – Chodź tu.
Warszawski odwrócił ją w kierunku lampy. W ciepłej poświacie przyjrzał się dokładnie cerze siostry, po czym ostrożnie starł pozostałości po tuszu i czarnej rozpaczy.
Ale to mu nie wystarczyło. Z zaskoczenia przejechał chusteczką po całej jej twarzy.
— Paweł!
— Sory, nie było czego ratować – stwierdził, a kąciki jego ust poszybowały radośnie do góry.
Dopóki nie przykrył ich czarny materiał. Znienacka zasłonił całą głowę mężczyzny i chwilowo odciął go od światła.
Szamotał się.
Walczył.
Usiłował odzyskać kontrolę nad swoją percepcją.
Chciał przyszpilić agresora do podłogi i wytarzać w chusteczkowej pierzynie.
Już zacisnął ręce na obcych nadgarstkach. Już zbielały mu palce. Już szykował się do wykonania zręcznego obrotu, by przerzucić napastnika przez biodro. Już miał nim rąbnąć o podłogę jak szmacianą lalką.
Ale wyczuł znajomy pleciony zegarek.
— Wiktoria, zachowuj się – próbował przywołać ją do porządku przy akompaniamencie szaleńczego rechotu. – Kominiarka, serio? To nie moje włosy dzisiaj niszczymy.
— Sory, nie było czego ratować – mruknęła z przekąsem Julia i przejęła od siostry ubranie. Szybko zmieniła mokrą od łez bluzę na tę idealną do wkroczenia na przestępczą ścieżkę.
— Mam nadzieję, że na zastępczy dali ci czarną furę – Wiktoria podążyła w kierunku okna. – A co to za słodki kurczaczek przed domem?
— Nie obrażaj mojego żółtego Mini – burknął. – Oliwia pożyczy nam wóz. Jak tylko przyjedzie tą swoją Gemerą, macie mówić, że to wasz najlepszy brat kieruje. Inaczej nie wsiądę do tego auta. Nie z nią.
Dyskusję przerwał dźwięczny pomruk arcykosztownej hybrydy. Gdy tylko się zjawiła, rozświetliła okolicę luksusem i laserowymi reflektorami.
— Idziemy czy popadamy w zbiorową histerię? – zapytała Wiktoria.
— Zapraszam na wieczorny rozruch.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro