Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Mam dwie kreski

Dzień zapowiadał się pięknie. Słońce nieśmiało wyzierało zza chmur. Kryształki lodu błyszczały, śnieżynki wirowały. A dwaj mężczyźni w pocie czoła targali zwinięty w rulon dywan, który z beżowego zmienił kolor na krwistobrunatny.

— Dlaczego zaparkowałeś tak daleko, dziadku? – spytała z pretensją Julia. Wysiadła z grafitowej Tesli. Zsunęła z oczu ciemne kocie okulary. Rozejrzała się i otrzymała przerażająco wymowną odpowiedź nim Warszawski senior zdążył rozchylić usta.

Na widok sznura czarnych samochodów i karetki jej pewny dotąd krok zmiękł, a nogi stały się jak galareta.

Nie potrafiąc już dalej iść, przystanęła i bezsilnie zawiesiła wzrok na autach. Zamrugała kilka razy, a kiedy nie chciały zniknąć i dalej uparcie tkwiły pod jej domem, obrzuciła Warszawskiego pytającym spojrzeniem.

— Dziadku? – zawołała słabo.

Zlustrowała jego drżącą dłoń. Niemrawą, przygarbioną pozę. I ten nie rozumiejący niczego wyraz twarzy.

Mężczyzna swoim przedłużającym się milczeniem tylko zagęścił i tak już nerwową atmosferę. Zaalarmował o powadze sytuacji i poraził Julię panicznym strachem.

Po każdym zakamarku jej ciała natychmiast rozpełzł się paraliżujący niepokój. Oczy zbłądziły. Usta zaniemówiły. A nad głową zawisł grad możliwych scenariuszy.

Z upływem kolejnych minut spirala obłędu zacieśniała się coraz bardziej. I bardziej. Aż nie przerwał jej huk, który z domu dobiegł aż do uszu Julii.

Nie zastanawiając się wiele, pobiegła ku drzwiom.

W środku nic nie wyglądało tak jak normalnie.

Na podłodze szkło. Dalej porozrzucane bagaże. Stosy ubrań. Sterty chusteczek, szmat i ręczników. Wszystko zachlapane budzącą grozę czerwienią. Łącznie z Pawłem.

Leżał w całkowitym bezruchu. Ze złożonymi dłońmi i z wielką, zaschniętą już plamą przy sercu. A nad jego opuszczonymi powiekami wisiały dwie zatroskane głowy.

— Kawki? – zapytał mężczyzna w uniformie ratownika. Po tym jak pozbył się roztrzaskanych kieliszków, usadowił się na krześle w wyczekującej pozie. – Nie? Twoja strata, Julianno. Naprawdę świetne espresso. Muszę wpadać do was częściej.

— Remek? – Zmierzyła wzrokiem brodacza przy wyspie kuchennej i wróciła zaraz spojrzeniem do brata. Z głową na kolanach Oliwii, nie reagował nawet to, że bawiła się jego włosami. – Co tu się stało? Pawlito?!

— Zgon – stwierdziła ze spokojem Wiktoria.

— O nie, Paweł! – wykrzyczała, mknąc ku kanapie. Kucnęła przy bracie. Ujęła jego dłoń i teatralnie przycisnęła do swojego czoła. – Nie opuszczaj mnie! Jeszcze tyle afer przed tobą.

— Trzydziestka zbliża się nieubłaganie – wtrąciła Oliwia. – Niestety mój przyszły mąż po tygodniowej degustacji win jedną nogą już jest na tamtym świecie – Żeby tylko Pawłowi nie omsknęła się druga, otoczyła go szczelniej swoimi ramionami, a wreszcie zamknęła w czułym uścisku. – O, dzień dobry, panie Stefanie – powitała Warszawskiego seniora, gdy wszedł w głąb salonu. – Wszystko dobrze?

— Było dobrze, dopóki prawie nie dostałem zawału przez tego gamonia – odparł poirytowany.

— Przynajmniej Remigiusz nie przyjeżdżałby na darmo – wtrącił z psotnym uśmiechem Paweł. – Jak chcesz dziadku, to na urodziny kupię ci ciśnieniomierz. Kto wie, może nawet szarpnę się na najnowszy model.

— O ile dożyję. Oliwia, proszę cię, zastanów się jeszcze nad tym ślubem. Znajdziemy ci kogoś lepszego.

— Oj Paweł! Mógłbyś już przestać udawać – krzyknęła Wiktoria. – Uwierzycie, że on przez cały pobyt we Francji wypił ledwie butelkę?!

— Nie moja wina, że moja tolerancja na alkohol ogranicza się do samego patrzenia. Albo tłuczenia – Jednym okiem zerknął na miejsce, gdzie zwykle leżał dywan. – Tylko nie mówcie babci, bo nie zostawi mi winiarni.

— A mierzyliście mu cukier? – zagadnął z przejęciem Warszawski senior.

— W normie – odpowiedział Remek. – Nic tu po mnie. Widzimy się jutro na tenisie, Pawlito! – ogłosił z entuzjazmem. Wstał, dopił resztkę kawy i na odchodne capnął z lodówki malinowego eklera.

— Chcesz, żebym przez najbliższy tydzień leżał pod tlenem?

— O trzynastej!

— No cóż, skoro wszystkie moje wnuki żyją, również będę się zbierał – oznajmił Warszawski senior. Na pożegnanie posłał wszystkim, oprócz Pawła, serdeczny uśmiech i wyszedł za ratownikiem.

— Miło, że wpadłeś! Na razie! – pożegnał go z ulgą ukochany wnuk. – Oliwia, bo tak się zastanawiam... – zniżył głos i popatrzył jej głęboko w oczy. – Co się stało na tym balu wtedy?

— Na balu? – Spojrzała na niego pytająco. – Zadzwoniłam po twojego dziadka, bo... niedomagałeś. Całkiem jak teraz. No przecież znasz tę historię, kochanie. Opowiedziałam ci wszystko już dawno.

— Ale nie zająknęłaś się słowem o mojej dziewczynie.

— Ówczesnej dziewczynie. Było minęło – odparła bez krzty wahania.

— Wiesz, że przed kolacją u dziadka nawet do głowy by mi nie przyszło, że mogłaś mieć z tym coś wspólnego?

— Jeju, ale cię jeszcze trzyma to wino! Albo to te opary z holu... Alko-holu – zaśmiała się pod nosem. – Kochanie, może położysz się na górze, a ja dołączę zaraz z herbatką?

— Co się stało z Mią?

— A więc Miii... – zmieszała się. – Ona...

— Mia. Czy ciebie to w gardło pali?

— Przekonałam ją, że ten związek nie ma szans przetrwać. Wyobrażasz sobie być z człowiekiem, który nie potrafi mówić o uczuciach?

— Co zrobiłaś?

— A jak na starość zapomnę, że cię kocham, to mi przypomnisz?

— Zlituj się, Oliwia. Jaka starość? Tylko spójrz na mnie, to może być nasza ostatnia rozmowa.

— Pamiętasz, kiedy cię pocałowałam na imprezie przed balem? Opłaciłam chłopaka, żeby zrobił nam zdjęcie. Tego samego dnia twoja ukochana znalazła sobie innego. Czy to była miłość? – Wzruszyła beznamiętnie ramionami. – Sam odpowiedz na to pytanie.

— Ja przemyślę jeszcze ten ślub – mruknął Paweł.

— Dwie pieczenie na jednym ogniu – dodała Skalska.

— Dwie? – zagadnęła Wiktoria, gdy oderwała się od telefonu.

— Moi starzy nagle stwierdzili, że z tym prawem to lepiej trafić nie mogłam – wyjaśniła z uśmiechem Oliwia. – Szczególnie moja matka. Zakochała się w wizji Pawełka jako zięcia i wróciłam do łask. Dostanę swoje hotele szybciej niż się spodziewałam.

— Jeśli możesz mieć wszystko, nigdy nie zadowalaj się połową – wtrącił Warszawski.

— I ty o tym wiedziałeś? – zapytała Julia.

— Zgodziłem się na to. Jak myślisz, dlaczego dziadek zmienił zdanie, co do przekazania mi firmy? Człowiek w jego wieku marzy już tylko o wnuku.

— Weźmiemy ślub, zgarniemy łupy i za jakiś czas się rozstaniemy – wygłosiła pół żartem, pół serio Oliwia. – Co ty na to?

— Możesz zapomnieć.

— Co prawda ciąża się potwierdziła... – powiedziała ściszonym głosem. – Ale na rocznicę związku kupiłeś mi garnek. Jeszcze zrozumiałabym komplet, ale... Nie no, nic z tego nie będzie.

— Ty kupiłaś mi zestaw patelni.

— Kochanie, czego chcesz od porządnych teflonowych patelni?

— Czego chcesz od tego garnka? Widziałaś jakie ma solidne dno? Mogłabyś to docenić – burknął z wyrzutem. – Wykosztowałem się. Taki uroczy kociołek powinien ci już starczyć do końca życia.

— Co? – capnęła marmurowe naczynie z pobliskiego stolika i podejrzliwie odchyliła pokrywkę. – Schowałeś mój prezent do garnka?

— To był test – wytłumaczył zawiedziony. – Oblałaś. Liczyłem, że zrobisz Boeuf Bourguignon. Ale teraz wiem, że to było kupne! Oszukistko... jak ja mam ci zaufać? Ciągle wystawiasz mnie na próbę.

— Co to za klucze?

— Na kiedy ten rozwód? – odpowiedział jej pytaniem.

— Przeprowadzamy się?! Nie mów, że to ten pałacyk, który mi się podobał!

— Przeprowadzacie się? – zapytała Wiktoria.

— Przeprowadzamy się – odparł Paweł. – My wszyscy. Cieszycie się?

— Szefie najdroższy! – zawołał u progu Łukasz. – Odebrałem twój czołg, panie – Z udawaną kurtuazją złożył na jego ręce komplet kluczyków do pickupa. – I mam też kilka świstków do podpisania.

— Daj mi to – rozkazała Oliwia, po czym uważnie przejrzała dokumenty. – To możesz podpisać... To też. A to... – zawahała się. A to wystarczyło, by Paweł zwęszył jego knowania.

— Nie, nie podpiszę ci urlopu, Wojciechowski – ogłosił, nie podnosząc nawet wzroku.

— Ale ja muszę...

— Work-life balance jest dla zarządu. Dodaj se zero do karpiowego i daj mi spokój.

— Jeszcze jedno...

— Nie przeginaj, Wojciechowski. Jedno zero.

— Balawajder jest w firmie – wydusił wreszcie Łukasz.

— Co za Balawajder?

— Agnieszka? – wściubiła się Oliwia.

— Nie wiedziałem, że się znacie – mruknął zdziwiony. – W każdym razie... Pani komisarz złożyła nam niezapowiedzianą wizytę. To może być coś ważnego – Wymienił kilka palących spojrzeń z Warszawskim.

— To na pewno coś ważnego, ale nie na tyle, żebym przestał mieć kaca, drogi Łukaszu. Jutro będę w firmie, niech przyjdzie o dziesiątej – zarządził władczo. – A i nie toleruję cudzych spóźnień.

— Ale Paweł...

— Bez szans – Oliwia rozłożyła bezradnie ręce. – Już próbowałam go wyciągnąć z kanapy. Na tę schorowaną śpiącą królewnę nie działają nawet moje buziaki – Na pokaz musnęła jego usta. I kiedy chciała już podnieść głowę i z szerokim uśmiechem ogłosić, że miała rację, dłoń Pawła wylądowała na jej karku. Palce zatopiły się łapczywie w platynowych kosmykach. Później powędrowały na tętnicę. Zatrzymały się na moment i wczuły się w to szaleństwo, które przetaczała. Pogłaskały rozpalony do czerwoności policzek. Zjechały na łuk kupidyna, żeby chwilę później ustąpić pola złaknionym czułości wargom.– No i zniszczyłeś mi strategię twojej obrony – wyszeptała po tym, jak jej narzeczony odpowiedział jej ognistym pocałunkiem.

— Musicie tak przy ludziach? – pomiędzy ich rozgrzane języki wcisnął się Wojciechowski i jego natrętny głos. – Oliwia, weź no podnieś tę śliczną głowę, bo się zwyrodnień szyi nabawisz.

— Nie wiem, co tu jeszcze robisz – warknął z pretensją Warszawski. Wykonał serię ponaglających gestów i znów rozpłynął się w lazurowych oczach blondynki.

— Pawlito, spotkałam się z Ferro – wymamrotała Julia, nie mogąc już znieść narastającej ochoty na kichanie i błagalnych spojrzeń Łukasza.

— Gdybym miał siłę, to bym się zaśmiał.

— Nie, czekajcie. Ja spróbuję – wyszeptała Wiktoria. – Paweł, mam dwie kreski!

— Chyba wi-fi.

— Zrób coś z tym Internetem. Tak się nie da żyć – odparła, a platynowy blondyn tylko westchnął bezsilnie.  

Zrobił nadąsaną rundkę do wyjścia i z powrotem. Przystanął na chwilę. Pozastanawiał się. Powywierał presję. A gdy był już gotów ściągnąć Pawła z kanapy choćby siłą, wybrzmiał dzwonek do drzwi.

— Otworzysz? – Warszawski bardziej rozkazał niż zapytał. – A i jak już idziesz w tamtą stronę, to weź rzuć kluczyki na konsolę. Dzisiaj nie będę nigdzie jeździł.

— Ohhh. Za jakie grzechy ja się muszę z nim użerać? – burknął pod nosem Łukasz.

Gdy coraz nachalniejsze brzęczenie zaczynało powoli dzwonić mu w uszach, przyjął pokornie fuchę odźwiernego. Wykonał manewr zawracania pomiędzy walizkami i leniwym krokiem potoczył się, by otworzyć.

— Nie zapominaj, kto cię wyciągnął zza pokazowych kulis – napomknął Paweł. Szelest toreb sprawił, że zerwał się na równe nogi i w mig stanął tuż przy Wojciechowskim. – Dzięki mnie prawie zarządzasz firmą.

— Tak, i zamiast modelek, pudruję wszystko inne, bananowy dzieciaku.

— A oto mój wygrany zakład – odparł z dumą Paweł i rozejrzał się po wnętrzu, które z pudełka na pudełko coraz bardziej zaczynało przypominać luksusowy butik z alei Champs-Élysées. – Całe szczęście, że nie braliśmy tego z winem.

— Jaki zakład? – zapytała Julia, a jej oczy rozbiegły się w poszukiwaniu wyjaśnień. 

— Oliwia wierzyła, że polecisz. I przegrała...  A ja dzięki twojej jakże odważnej decyzji nie musiałem bulić za niewykorzystany bilet i za moje małe zakupy – pochwalił się i z ekscytacją pogmerał w torbach. – Taka siostra to prawdziwy skarb.

— Co? I ty brałaś w tym udział?!

Skalska rozłożyła tylko ręce.

— Na otarcie łez przywiozłem ci ślimaczka – Wepchnął siostrze maskotkę. – Zobacz, jaki fajny.

— Pluszak? Z Francji przywiozłeś mi pluszowego ślimaka?!

— Normalnych nie lubisz – odpowiedział, wciągając na siebie nowiutką bluzę. – Może przestań zachowywać się jak dzieciak, wtedy pomyślę o czymś innym. Nie poleciałaś. Nie napisałaś. Nawet telefonu nie odebrałaś. Człowiek by umierał, a by się do ciebie nie dodzwonił!

— Pawełku! – Zza jego pleców rozległo się wołanie.

— Czy ten koszmar może się wreszcie skończyć? Miały przyjechać tylko moje zakupy, a ciągle słyszę tą starą... Babcia? – zapytał, gdy się odwrócił. Od razu skupił wzrok na kobiecie w czarnym tweedowym garniturze i jej średnio zadowolonej minie. – Tylko nie mów, że już się za mną stęskniłaś. Co ty tu robisz?

Julia postanowiła skorzystać z narastającego zamieszania, nadprogramowych postaci i co najmniej kilku samochodów ekstra.

Wyminąwszy Pawła, zgarnęła ukradkiem losowe kluczyki i skierowała się ku drzwiom. Po czym wyszła, nie zwracając na siebie uwagi.

A kiedy pod domem ujrzała taksówkę, natychmiast do niej wsiadła.

— Dzień dobry, nad Wisłę proszę – powiedziała tuż po wejściu. – Może być koło Kopernika.

— Warszawska, co ty robisz? – zapytał zaskoczony Ferro. – To jest moja taksówka.

— Już nie – odparła bez wahania. – Przejedziesz się ze mną.

— Ja z tobą? Zamów sobie swoją. Na lotnisko jedziemy – zwrócił się do kierowcy.

— Dziwnie wymawiasz „nad Wisłę", Ferro. To pewnie przez te Włochy.

— To gdzie w końcu? – zirytował się taksówkarz.

— Na lotnisko – stwierdził stanowczo Karol. – Ja mam szkołę, rozumiesz? Mogą mnie wywalić. Poza tym byłem tu pierwszy.

— To przejadę się z tobą. Co ci szkodzi?

— Warszawska! Wysiadaj, bo cię wyniosę.

— To co robimy? – zapytał kierowca.

— Ta pani wysiada. Wysiądź, proszę cię.

Julia opuściła taksówkę, ale ani myślała się cofnąć.

— Dobrze, że mam jeszcze cztery do wyboru – wypowiedziała na głos, ignorując strach, ryzyko i dyskusyjne umiejętności. Nie zwlekając, przespacerowała się wzdłuż sznura aut, by sprawdzić, jaki pojazd udało jej się wylosować. – No, Pawlito. To musi być twój. GMC Sierra w czarnym macie. Plus dziesięć do mafijnego looku.

Wpakowała ślimaka na siedzenie pasażera, a sama zajęła fotel kierowcy. I odjechała autem tak dużym, jak jej patologiczna nieśmiałość.

Po niekrótkiej przejażdżce Julia zaparkowała nieopodal Wisły. Przekręciła kluczyk, wyłączyła światła i zaciągnęła ręczny.

Zamknęła auto. Ruszyła przed siebie. I wróciła, żeby sprawdzić wszystko jeszcze co najmniej dziesięć razy.

Kiedy była już niemal pewna, że pożyczone cztery kółka nie odjadą bez jej wiedzy, przespacerowała się w stronę bulwarów.

Minęła wejście do metra. Przeszła obok Syrenki. By w końcu z pluszowym kompanem przysiąść na schodkach i z dala od cudzych żali, wylać własne.

Albo i nie.

— Brawo! Brawo! Brawo! – krzyk Wiktorii pochłonął resztki spokoju. – Zabrałaś Pawłowi furę, zanim zdążył jej dotknąć. Widzę, że nie tylko ja nie mogę już na nich patrzeć – Usiadła obok, gotowa zarzucić ją swoimi smutkami.

— Jak mnie tu znalazłaś?

— Wierz mi lub nie, ale czasami cię słucham. Co jest?

— Spotkałam się z...

— Błagam! – przerwała, uderzając otwartymi dłońmi w kolana. – Daj już spokój! Sposób, w jaki próbujesz zwrócić na siebie uwagę jest żałosny. Najpierw samochód, teraz to. Ty i Ferro? Przecież nikt w to nie uwierzy.

— Dlaczego?

— Inna liga – rzuciła bez emocji. – Takie niewinne owieczki jak ty nie zadają się z oszustami... A przechodząc do naprawdę istotnych spraw... Nie chcę się wyprowadzać. Problem w tym, że Pawlito dla Oliwii zrobi wszystko...

— Bo ją kocha?

— Bo owinęła go sobie wokół palca – sprostowała. – Wcześniej nawet nie myślał o zmianie domu. Jedno jej słowo i bam! Wyprowadzamy się! A Mia? Jak mógł tak po prostu uwierzyć w historyjkę Oliwii? No jak?!

— Bo ją kocha?

— Albo Oliwia. Albo ja, ty i firma. Nie zamierzam czekać, aż Paweł łaskawie zmieni zdanie.

— Co chcesz zrobić?

— Cóż, na pewno nie będę się dąsać nad Wisłą. Naprawdę myślisz, że jak będziesz tu tak siedzieć, rozwiązanie problemów spadnie ci z nieba?

— Nie no... bez takich. Wystarczy jakby zawróciło – chlapnęła ze wzrokiem wbitym w chmury. – Yyy... Wracając do planu...

— Pomożesz mi?

— Co mam zrobić?

Wiktoria nie zdążyła odpowiedzieć, bo nagle pojawił się Paweł. Z potężnym grymasem niezadowolenia przystanął tuż za ich plecami. Wypuścił głośno powietrze, ale się nie odezwał. Zamilkł. I albo budował napięcie, albo namiastkę wewnętrznego spokoju.

— Wszystko zniszczyłaś! – fuknął na cały głos. – Moje nerwy, moją reputację... Teraz wszyscy myślą, że nad niczym nie panuję.

— Serio, tylko to cię obchodzi? – zapytała Wiktoria.

— Dobrze, że chociaż auto jest w jednym kawałku – wymruczał, by podnieść się na duchu. – Słucham, czego takiego brakuje Juliannie Warszawskiej? – z pytaniem na ustach przysiadł się do bliźniaczek. A Julia ze swoim smartfonem znalazła się w potrzasku bratersko-siostrzanej miłości. – Nowych butów? Sukienki? A może nowego telefonu? No czego?! Możemy jechać na zakupy nawet zaraz.

— I będzie czuła się tak samo źle – odpowiedziała Wiktoria, stawiając się w niespodziewanej roli rzeczniczki.

— Czyli stabilnie. Kluczyki – Wyciągnął rozprostowaną dłoń, a Julia bez słowa oddała mu jego własność. – Wiktoria, wracasz ze mną? – Wychylił się do przodu, by spotkać się z nią wzrokiem.

— I to tyle? – zapytała blondynka.

— A tobie, co? – prychnął. – Nagle zaczęłaś się przejmować?

— Znalazłeś ją tylko dlatego, że do ciebie napisałam. Nie słuchaj go – zwróciła się do Julii. – Jesteś Warszawską. Masz tyle opcji na stole! Po prostu zdecyduj się na jakąś i ją weź.

— Jakie opcje? Jaki stół? – Odchylił się do tyłu, a blondynka zrobiła to samo. – Wiktoria, przypominam ci, że mówisz do kogoś, kto się pod ten stół chowa. Nie wybiera, nie decyduje. Za to podstawia nogi i kradnie samochody. A jakby kogoś potrąciła? Cała ta szopka rozkręciłaby się na nowo. Wtedy przypięliby nam łatkę piratów drogowych. Oskarżyliby rodziców o wypadek, w którym zginęli! Akcje firmy poleciałyby na łeb na szyję. Odwołaliby mnie z funkcji prezesa. A na koniec musielibyśmy się przeprowadzić do dziadka. Tego chcecie?

— Nie tragizuj, co? Nic nikomu się nie stało – broniła Julii z niespotykanym dotąd zapałem.

— Ale mogło! – huknął w przypływie złości. – Tyle razy jej mówiłem, że jeśli nie potrafi być szczęśliwa... Jeśli nie potrafi wydostać się ze swojego smutnego krabiego wiaderka, niech chociaż nie przeszkadza innym.

— Przecież mentalność kraba na tym polega.

— Kto pytał, Wiktoria? Kto pytał? Oh, mogłem teraz leżeć na kanapie i odpoczywać. Wiecie, jak mnie bolą plecy? Ten fotel w samolocie mnie prawie zabił! – dramatyzował, zataczając rozdrażnione kółeczka. – O, Łukasz dzwoni. Dobrze, że chociaż on chce ze mną gadać. Bo wy to takie rozmowne jesteście... – Pokiwał głową z niezadowoleniem. – Szczególnie Julianna – Skinął na kasztanowłosą czuprynę. – No zero współczucia! Uwierzycie, że tyle się dzieje w firmie... policja, nowa kolekcja, na dodatek prezes taki schorowany, a Wojciechowskiemu się urlop zamarzył?!

— No bezczelny – zadrwiła Wiktoria.

— Co jest, Łukaszu? – wypowiedział do telefonu i oddalił się nieco od ciekawskich uszu. – Załatwiłeś już panią komisarz? Co?! Co zrobiła? Aha, czyli pojechałeś do firmy i grzecznie wpuściłeś ją do mojego biura. Super! Jak to Oliwia? Jak ona tam wlazła, do cholery?! – wrzasnął na wieść o kolejnej dociekliwej piranii w jego stadzie. – Mój bedż? Ty, no chyba nie sugerujesz, że... – Ze smartfonem przy uchu obszukał wszystkie swoje kieszenie. – Kurwa! Kartę mi zawinęła! Zaraz będę! – Zamiast uderzyć wściekle opuszkiem w czerwoną słuchawkę, trzasnął smartfonem o beton. – Wiktoria! Idziesz czy nie?

— A Julianna?

— Sama przyjechała, sama wróci.

— Ferro! No w końcu cię znalazłam! – krzyknęła Julia, cały czas wpatrzona w radar lotów. – Jesteś nad Czechami!

Dopiero, kiedy podniosła głowę znad ekranu, spostrzegła, że została sama. Paweł z Wiktorią zabrali słońce na pace pickupa i odjechali, zostawiając za sobą całe połacie półmroku.

— Co to jest? – zagadnęła na widok papierowego kubka przy swojej głowie. – Niczego nie zamawiałam.

— To kawa – odpowiedział nieznajomy. – Weź, ogrzejesz się. Na koszt firmy! – dodał i z uśmiechem poprawił fartuch swojej nadwiślańskiej kawiarenki.

— Wsypałeś tam czegoś? – dociekała, nie dając wodzić się za nos przyjemnemu aromatowi.

— Cukru?

— Dlaczego dajesz mi kawę? – nie ustawała w pytaniach i podejrzliwych spojrzeniach, choć ciepły napój coraz bardziej nęcił jej zziębnięte dłonie.

— Bo jest zimno i nie chcę, żebyś zamarzła? – Przycupnął obok. – Jeszcze odstraszysz mi klientów. Pij, pij.

— Ile ci dał? – Nie zrywając kontaktu wzrokowego, odstawiła kubek.

— Co?

— Taki wysoki, niebrzydki... w granatowym płaszczu, ile ci zapłacił, żebyś podszedł do mnie z kawą i nawciskał kitu, że kogoś obchodzę?

— Zapłacił? Co ty wygadujesz?

— Ile?

Pod naporem łojących spojrzeń Julii, mężczyzna nie wytrzymał. Sięgnął do kieszeni fartucha i wyciągnął zwitek banknotów.

— Zatrzymaj hajsy i zniknij – burknęła. – Albo nie, czekaj. Skoro mojego brata tak bardzo obchodzi reputacja... Znasz tę stronę? – Wymierzyła w mężczyznę telefonem i groźną miną. – To wiesz, co robić. Tylko tak z daleka! Jak będą wyglądały wystarczająco smutno i przygnębiająco, podwoję stawkę.

— Nie jestem taki.

— Trzeba było powiedzieć to mojemu bratu – Uśmiechnęła się jadowicie. – Co, podwójne standardy?

— Ile tych fot?

Na zdjęciach nie musiała udawać. Rozpacz sączyła się z każdego piksela. Z każdej skulonej pozy i z każdego ujęcia.

Rozpędzeni przechodnie podpalali kolejno każdego z jej piętnastu papierosów. Chmura dymu gęstniała. A samotność powolutku wysysała tlen.

By się nie udusić, Julia zatopiła spojrzenie w rzece. Ciemnej, spokojnej i nieodgadnionej. Zajrzała w nią, całkiem jak w znajome czarne oczy, które koiły samym widokiem.

Błyszczały elokwentnie. Tryskały nadzieją. Rozumiały. Nie zarzucały bez pytania problemami. Nie oczekiwały, że Julia wchłonie wszystkie żale jak gąbka i uśmiechnie się na koniec. Po prostu były. Przynajmniej w jej wspomnieniach.

Karol był marzeniem, do którego mogła uciekać w trudnych chwilach. Marzeniem, które odleciało popołudniowym lotem do Bergamo.

— Mówiłam już, że nie chcę tej kawy – warknęła, gdy tylko w jej nozdrza kolejny raz wbił się aromat palonych ziaren.

— I słusznie. Bo jest paskudna – Ferro usiadł obok Julii, a niechciany napój podstawił ślimakowi. – Co się tak patrzysz? Dla nas mam bajaderki.

— Nie poleciałeś? – zapytała, gdy przejęła ciastko.

— Zapalarki ci nie oddałem – odpowiedział z powagą w głosie. – A pewnie chciałaś zajarać. Widzę jak cię nosi... Przez to wszystko zajadasz się słodkim – Pokręcił głową z dezaprobatą.

— Przecież sam mi dałeś tę bajaderkę!

— Mów, co ci dolega.

— A ty co, psycholog czy deskorolkarz?

— Snowboardzista. I jako, że nie możesz zatrzymać mnie pizzą, twój czas jest ograniczony. A więc?

— Nie jestem szczęśliwa – wyznała w końcu. – Czuję się jakbym cały czas była w wodzie.

— Jak syrenka?

— Jak boja bardziej – sprostowała. – Ani nie mogę z tej wody wyjść ani... Sam rozumiesz.

— Nie możesz czy nie chcesz? – Szturchnął ją łokciem. – W wodzie teraz jest całkiem przyjemnie. Dobrze wiesz, że jak wyjdziesz będzie ci zimno.

— Dlatego mam żyć jak boja? Już zawsze mam falować jak mi wiatr zawieje albo jak mnie jachty przetrącą?

— To zależy od ciebie, Warszawska. Może na brzegu czeka ktoś z ręcznikiem. A może potrzebujesz więcej czasu i lepszych warunków pogodowych.

— W lecie też będzie mi zimno.

— Ale po chwili przywykniesz. Kto wie? Teraz siedzisz tutaj, ale zaraz może podbijesz świat – rozmyślał na głos. – Ej, faktycznie dobre te bajaderki. Typ mówił, że takiego utargu jak dzisiaj to jeszcze nie mieli.

— Co? – Zakrztusiła się. – Gdzie je kupiłeś?

— Od tego gościa za nami – odparł. – Siedzi cały czas w telefonie. Całkiem jak ty, Julianno – skwitował szyderczo, po czym obrzucił ją badawczym wzrokiem. – Wszystko dobrze?

— Mam pomysł! Pójdę po więcej! – wykrzyczała z entuzjazmem. – Ty tutaj posiedź, Ferro. Zaraz wracam!

Warszawska odłożyła na bok słodkie jak bajaderka spojrzenia i ruszyła w stronę zaprawionego w bojach paparazzo.

Świadoma, że jedno zdjęcie za dużo i jedna samotność za mało mogły zrzucić ją z pozycji rozgrywającej do rozgrywanej, ustawiła się naprzeciwko obiektywu.

— Coś podać?

— Usuń ostatnie zdjęcia – rozkazała. – Mieliśmy umowę.

— Mieliśmy. Dopóki moja koleżanka nie powiedziała mi kim jesteście. Te urocze fotki są warte dużo więcej.

— Ile? – wycedziła przez zęby. – Bądź człowiekiem i podaj mi cenę! Każdy jakąś ma! Błagam! Powiedz mi, ile chcesz!

— Warszawska, możemy stąd iść? – zapytał zza jej pleców Karol. – Co jest? Nie masz drobnych? Zapłacę, jak chcesz.

— Bajaderki na koszt firmy, kochani! – oznajmił z uśmiechem amator całkiem przypadkowych fotografii. – Smacznego!

Zostawili za sobą mobilną kawiarenkę. Karol z ciastkami o posmaku rumu i błogiej nieświadomości. A Julia z tym gnębiącym uczuciem, że każdy kolejny krok, choć spokojny i pewny, nieuchronnie zbliżał ją do przepaści.

Przeszli pod Mostem Świętokrzyskim i dalej udali bulwarem, który nigdy nie zasypiał. 

Nawet, gdy temperatury spadały, tam nadal toczyło się życie. Gdzieniegdzie biegacze i rowerzyści. Gdzieniegdzie spacerowicze z całymi torbami ploteczek. A gdzieniegdzie posiadówki z nastrojowymi niebieskimi światełkami.

Wreszcie zeszli z nabrzeża Wisły i skręcili w kierunku miasta. A świadomość nadchodzącej katastrofy jak mara podążyła za nimi.

— Dlaczego wróciłeś? – zapytała nagle Julia. – I tylko nie mów, że przez zapalarkę.

— Po tym co ci powiedziałem tydzień temu... patrzysz na mnie tak samo.

— Z taką samą nienawiścią?

— Uwierzyłaś mi.

— Bo... przedstawiłeś mi solidne argumenty. Czy człowiek, który robi całkiem dobrą pizzę, może być zły?

— Czyli jednak była dobra.

— Nie najgorsza, Ferro.

— Najlepsza jaką jadłaś – skwitował z uśmiechem.

— Niech ci będzie – potwierdziła słabo i zaraz przysiadła na betonowej donicy. Po przeskrolowaniu ekranu, jej nastrój zmienił się diametralnie. Policzki zapłonęły z gorąca, a ręce nie potrafiły utrzymać telefonu. Cała drżała.

— Co jest, Warszawska?

— Ferro, muszę ci coś powiedzieć – wydusiła roztrzęsiona.– Nad Wisłą... – z całych sił próbowała mówić dalej, choć gardło zaciskało się coraz bardziej. – Wszystko zniszczyłam.

— Warszawska, a tobie nie zimno? – zapytał, gdy ujął jej dłonie w swoje. Zignorował narastającą ciekawość. Porzucił chęć wyrwania choć słówka więcej. Za to, skupił się na jej komforcie. – Ostatnio byłaś taka przygotowana, a teraz co? Nawet kuchennych rękawic nie wzięłaś? – Nie czekając na odpowiedzi i na pozwolenie, wymienił smartfon Julii na swoje dwupalczaste rękawiczki. – Bardziej ci się przydadzą. No już, ragazza! Wkładaj je.

— A mój telefon? – odezwała się po dłuższej chwili, kiedy dźwięczny głos Karola zdołał jakoś dotrzeć do jej uszu.

— Rekwiruję.

Mimo, że Ferro ukrył smartfon w kieszeni płaszcza, problem wcale nie zniknął. Hulał po sieci. Skradał się lajk po lajku i komentarz po komentarzu, gotowy na uderzenie w każdej chwili.

— Usiądziemy tam? – Odwróciła głowę od jego zatroskanego spojrzenia i skinęła na ceglany budynek nieopodal. – Jestem ci winna kolację.

— I prawdę.

Weszli przeszklonej knajpki na Powiślu. Na początek końca znajomości z Ferro wybrała tę dobrze znaną i komfortową. Ze sprawdzonym menu i obczajonymi drogami ewakuacyjnymi.

Kiedy usiedli w zimowym ogrodzie, Karol wyciągnął smartfony na stół.

— Ferro, i tak nikt do mnie nie dzwoni. Daruj sobie tę zabawę z telefonami. Ja zapłacę.

— Co zobaczyłaś? – Skinął na urządzenie.

— Dobry wieczór, czy mogę przyjąć zamówienie? – Z odsieczą przybył kelner. – Polecam barszcz czerwony na buraczanym zakwasie z uszkami tańczącymi w malinowej salsie.

— To dwa... te barszcze, proszę – odpowiedziała z wyuczonym uśmiechem. – A pierogi są?

— Niestety nie. Dosłownie przed chwilą przyszła rezerwacja na ostatnie.

— To co chciałaś mi powiedzieć? – Ferro nie dawał za wygraną.

— I dwa serniki z żurawinową konfiturą, proszę – kontynuowała zamówienie. – Na obniżenie ciśnienia – dodała szeptem w stronę chłopaka.

— To wydawało się ważne – Karol skrzyżował ramiona na piersi.

— Serniki też są ważne... I jeszcze dwie zimowe herbaty. I melisę.

— Melisę? – zapytał Ferro.

— Przyda ci się.

— To wszystko?

Warszawska skinęła tylko głową.

Odprowadziła kelnera wzrokiem, a później rozejrzała się po oszklonej loggi z tropikalnymi roślinami.

Listek po listku i stolik po stoliku lustrowała restauracyjną przestrzeń. Mimo że była tam już dziesiątki razy, próbowała zachwycać się na nowo atmosferą sztucznej elitarności, loftowym wystrojem i kraftową pizzą w menu. Byle tylko nie natknąć się na ocean czarnych oczu. Ocean, który z minuty na minutę coraz bardziej się burzył.

— Znowu zaczęło padać – rzuciła w powietrze.

Gdy napięcie się wzmagało, Julia odwróciła głowę w stronę szyby. A zamiast zmierzyć się z problemem, zawiesiła spojrzenie śnieżynkach, które leniwie osypywały się z chmur.

Uwodziły harmonią i spokojem. Nie odchrząkiwały. Nie wołały. Nie kopały pod stołem i nie mędziły pod nosem. Tylko powoli barwiły betonowe dywany, wyswobadzając krajobraz z objęć mroku.

— Słucham, panno Julianno – na wpół zirytowanym głosem przeciął jej obserwacje pogodowe. – Chciałaś mi coś powiedzieć.

— A nie chcesz poczekać do sernika?

— Nie.

— Ferro... – zaczęła niechętnie. – Wiesz, że ze mną zwykle masz plus dziesięć do niewidzialności, prawda? Ale nie tym razem.

W jej wyznania wtrącił się dzwonek telefonu.

— Oho – Karol spojrzał na ekran z gradem wiadomości. – Chyba powinienem to odebrać. Zaraz wracam – Strzelił przepraszającym uśmiechem i podążył do wyjścia. – Coś się stało, braciszku? Chwila... Skąd wiesz, że nie poleciałem? Cazzo! Kto mnie wkopał?!

— No to teraz potrzebuję cudu – Westchnęła.

Po tym jak krzyki Karola opuściły wreszcie lokal, Julia przytknęła palce do skroni. Chciała zebrać myśli, sklecić na szybko strategię obrony albo przekalkulować, czy szczypta wściekłości naprzeciw nie zepsuje jej barszczu.

— Masz prawo do swoich własnych problemów – powiedział Paweł, gdy dosiadł się do stolika. – Przepraszam.

— Co robisz? – wymierzyła w niego spłoszonym wzrokiem. Cud zmaterializował się w postaci innej niż by tego chciała.

— Słyszałaś. Nie każ mi tego powtarzać... Idziemy? Mam pierogi – Zamachnął papierową torbą.

— Państwa barszcze – Kelner rozłożył zamówienie na stoliku. – Życzę smacznego.

— Dziękujemy? – odpowiedział Paweł. A potem zmieszał się jeszcze bardziej niż Julia. – Skąd wiedziałaś, że zjadłbym jeszcze barszczyk?

— Przecież jestem twoją siostrą – wyznała z ręką na sercu. – Takie rzeczy się czuje.

— Wiesz już czego chcesz, odklejeńcu? – wypalił ni stąd, ni zowąd.

— Bez „odklejeńcu". Macie tak do mnie nie mówić – przemówiła gniewnie. – Ja mam imię! Nazywaj mnie Julianną, Julią, Julą, Julką. No w ostateczności przełknę i Juleczkę. Słyszysz? Nigdy więcej nie zwracaj się do mnie „odklejeńcu".

— Okej – rzucił bez emocji i wlepił wzrok w barszcz.

— I to tyle? Tak po prostu przestaniecie mnie tak nazywać?

— Tak po prostu, Julianno... Dorosłaś do sprzeciwu, szanuję to. Coś jeszcze?

— Moje drugie życzenie to święty spokój.

— Serio? – Przewrócił oczami. – Złoty chłopak to może i jestem, ale na pewno nie rybka. Dostaniesz święty spokój... jak umrzemy – odparł, mierząc w siostrę łyżką. – No już dawaj to trzecie, bo mi barszcz stygnie.

— Nie chcę się wyprowadzać.

— Wyprowadzać? – Skrzywił się. – Kto ci naopowiadał takich bzdur? To bardziej odległe jak twoje studia, zamążpójście i ocieplenie klimatu. Oh, musiałem jej coś dać, żeby nie stroiła fochów.

— Co?

— Ten pałacyk jest do remontu. Generalnego remontu – rzucił jak coś oczywistego. – Co tu robisz? – Widząc nerwowe spojrzenia siostry, odwrócił się w kierunku drzwi. – Czekasz na kogoś?

— Na Karola Ferro. Właśnie jesz jego barszcz – powiedziała ostrożnie, na co Paweł roześmiał się wniebogłosy.

— Weź, odkle... Julianno, bo mi cukier spadnie. Widziałem zdjęcia – dodał po chwili z poważniejszą miną.

— Jakie zdjęcia?

— Samotna Warszawska nad brzegiem Wisły rozmyśla nad tym, dlaczego świat jej nie rozumie – zadrwił. – No błagam, do tego można by dopisać wszystko.

— Samotna?

— Chciałaś zrobić mi na złość? Okej. Ale tego nie ograłaś. Same zdjęcia nie wystarczą. W takim wydaniu bardziej zaszkodziłabyś sobie niż całej rodzinie – wyznał z niezachwianą pewnością i kąśliwym uśmieszkiem zwycięzcy. – Na twoje szczęście dziadek wstrzymał publikację.

— Doprawdy? – Wymierzyła w niego smartfonem.

— „Czy płomienny romans Warszawskiej i Ferro zakopie topór wojenny pomiędzy rodzinami?" – przeczytał i gwałtownie pobladł. Zwykle miał plan na wszystko, albo przynajmniej udawał, że go ma. Ale tego, że Julia wybije się medialną niezależność nie zakładały nawet najdalej idące scenariusze. – Co on tam robił?!

— Jaki romans? – zaskoczył ich Karol.

Julia asekuracyjnie spojrzała w kierunku wyjścia. Doskonale wiedziała, że potrzebuje kolejnego cudu. Albo czekała ją drama stulecia i audiologiczne spustoszenie.

— Płomienny – rzucił mimochodem Warszawski, nim kątem oka nie wychwycił złotych kosmyków wroga. – Co? – Odskoczył natychmiast. – Co on tu robi?!

— Ups, ale tłoczno się tu zrobiło! – krzyknęła Julia. Wstała i pewnym krokiem skierowała się w stronę Karola. – Idziemy?

— Chyba po walizkę – warknął Paweł. – Le Mans czeka.

— Doprawdy? – Skinęła na kobietę o południowym typie urody. A później przesunęła wzrok na jej wyraźnie zaokrąglone podbrzusze. – Chyba nie planujesz uciec przed odpowiedzialnością...

— Co?

— Spójrz za siebie, braciszku.

Paweł zrobił to, co kazała. I zamarł.

— Wygląda na to, że będą bliźniaki – zakpił Karol. Korzystając z okazji, że całą uwagę Warszawskiego przechwyciła czarnowłosa piękność, pociągnął Julię do wyjścia.

— Mia?

— Cześć, Paweł.



I jak, podoba Wam się coraz bardziej? Czy coraz mniej? 🤔🤔🤔

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro