Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzisiaj jest moim chłopakiem, jutro będzie narzeczonym, a pojutrze weźmiemy ślub

Urodziny po jedenastu latach ich nieobchodzenia były wydarzeniem, i to takim, które nie mogło przejść bez echa. Musiały brzdękać kieliszki szykowane w setkach, piszczeć kółka wózków z absurdalnymi ilościami Moëta i wybrzmiewać do znudzenia „gdzie to postawić?", by nowobogacki high-life mógł, wraz z każdym uśmiechem zadowolonego gościa, osiągać coraz wyższe szczyty.

— Nie, babciu – sprzeciwiła się do telefonu Julia. – Proszę, zostaw ich w spokoju... Nie możemy im tego zrobić. Nie, ja nie jestem Pawłem... – rozmawiała, bacznie stawiając czółenka na każdym świeżo wypolerowanym schodku, który pokonywała. – Nie zmienię zdania, babciu. Muszę kończyć.

Po ostatnim stopniu Julia mogła odetchnąć, podnieść wreszcie wzrok i zawiesić go na widoku tak niespodziewanym, że przez długą chwilę pozostała w bezruchu z wybałuszonymi oczami. Z salonu wyniesiono bowiem niemal wszystkie meble, tak by zrobić miejsce nie tylko na nieskrępowane niczym wygibasy, ale i na dekoracje.

Gdzie nie spojrzała, tam były złotoróżowe balony. Niektóre połączone w ogromne girlandy, inne aż pod sufitem z doczepionymi do nich brokatowymi wstążeczkami. Dalej stał wielki neon „HAPPY BIRTHDAY", jeszcze dalej migocząca cekinowa ściana, na tle której wkrótce miał zabłyszczeć i tort, naprzeciwko, pod oknami, rzędem poustawiane były stoły z przekąskami, a na samym ich końcu znajdował się bar.

Julia mogłaby krzyknąć, że za dużo, że za plastikowo i że niezbyt ekologicznie, ale to było teraz jej życie i zamierzała pompować ten balon, ile wlezie. Bo nawet jeśliby pękł, kupiłaby sobie nowy, lepszy i większy. Jak wszystko.

— O, Julka! Jak ty pięknie wyglądasz! Ten makijaż, te włosy, ta sukienka! Dobrze, że zrezygnowałaś z czerni! – ekscytowała się cała „odiorowana" Joanna. – Chodź ze mną do jadalni. Potrzebuję twojej pomocy! – krzyknęła przez ramię i zaraz zniknęła za rogiem.

— Myślałam, że wszystko jest już gotowe – napomknęła Julia już u progu. – W czym mam ci...

— Wszystkiego najlepszego! – wykrzyczał Adam i, zeskoczywszy z blatu, odsłonił słodką niespodziankę.

— Co? – wyjąkała w stronę stołu, gdzie rzędem ustawiono dziesięć jednopiętrowych tortów. – Dlaczego aż tyle?! Ale jak? – pytała, spoglądając, a to na Czarneckich, a to na cukiernicze dzieła sztuki.

Każde z nich było w innym kolorze, każde przyozdobione inaczej, ale wszystkie błyszczały tam tylko dla tej, która przez ostatnie lata błyszczeć nie chciała.

— Nie można świętować kolejnych urodzin, nie obchodząc wcześniejszych, kochanie – stwierdziła Joanna. – Ale na swój osiemnastkowy tort będziesz musiała jeszcze chwilę poczekać.

— Te pewnie będziemy jeść przez kolejny tydzień – wtrącił z westchnieniem Adam. – A miałem robić formę życia...

— Nie przesadzaj. Najwyżej zabiorę cię na basen – zażartowała Julia. – Dziękuję wam! Naprawdę! – krzyknęła przejęta, gdy zrozumiała, czego dokonali Czarneccy. Bo nie tylko postawili przed nią całe mnóstwo tortów, lecz sprawili również, że była w stanie się z nich cieszyć. – Ale to za dużo. To, że mogę tu z wami mieszkać jest dla mnie ogromnym prezentem. Nie musieliście... Serio...

— Nie musieliśmy, ale chcieliśmy – odparł Adam. – Chodź tutaj, marudo! – Rozłożył ramiona, by po chwili zamknąć Julię w swoim uścisku. – Wszystkiego najlepszego – wymruczał jej we włosy. – Bo zasługujesz na wszystko, co najlepsze.

— A ja ci życzę miłości, Żuliet – odezwała się Weronika i zaraz także ją przytuliła. – Prawdziwej miłości.

— I jeszcze spełnienia marzeń, kochanie – dodała Joanna i podobnie jak jej córka, a wcześniej syn, objęła czule Warszawską. Warszawską, która przez ostatni miesiąc potroiła normę przytuleń z zeszłych dziesięciu lat. – Igor się spóźni. Ale jak już wpadnie, to z prezentami. Dziewczyny, chyba mu wybaczycie, co?

Nie było czasu na dąsy, bo zaraz wjechał trzypiętrowy tort, zaśpiewano chóralnie „Sto lat", a potem, gdy z głośników wybrzmiało „Hello" Martina Solveiga & Dragonette, zabawa rozpoczęła się na dobre.

Zaproszeni licealiści swoimi śmiechami, rozmowami i dzikimi ruchami wypełnili niemal każdy metr kwadratowy salonu.

W centrum tłum szalał, jakby jutra miało nie być i z wyciągniętymi do góry dłońmi próbował zmieścić całą atmosferę w parosekundowych relacjach. Pod dużymi oknami laski jak na nieformalnym konkursie miss rozprawiały o tym, kogo by pocałowały, kogo poślubiły, a kogo najchętniej by zabiły. A przy barze chłopacy z nosami w szotach robili sobie zawody, by kiedyś móc pokonać tego jednego wujka na weselu.

Jednak wszyscy, jakkolwiek upojeni zabawą by nie byli, nie zapominali o wymianie serdeczności, czy to z Weroniką, czy z Julią. Gdzie tylko się pojawiały, słali w ich kierunku „wszystkiego najlepszego", w gratisie dodając szeroki uśmiech.

— Wszystkiego najlepszego, syrenko! – Do urodzinowych życzeń dołączył się i Karol.

Mimo że były krótkie, zwięzłe i mało oryginalne, to tylko wypowiedziane z jego ust miały szansę się urzeczywistnić. I Julia, ze szczerym uśmiechem na pół twarzy, doskonale o tym wiedziała.

— Dziękuję! – Ucieszona od razu objęła go wzrokiem.

Wyglądał inaczej. Miał na sobie klasyczne skórzane loafersy w czekoladowym odcieniu, beżowe spodnie w kant z zakładkami przy pasie oraz kremową koszulę, u której to rozpiął kołnierzyk i podwinął rękawy, by do nietypowej dla siebie elegancji, dodać też nieco nonszalancji.

— Buty są Kacpra – wytłumaczył zachwyconej Julii, dla której cała ta impreza stała się nagle mniej ważna. Jeśli nie wcale. – Masz sekundę?

Nim jednak odpowiedziała, podszedł bliżej i pocałował ją przy wszystkich.

— To było całe piętnaście.

— I trzydzieści – dodał po tym, jak przywarł do jej ust ponownie. – Skoro już zwróciłem twoją uwagę, mam coś dla ciebie.

— Poczekaj! Poczekaj! – Przytkała mu rękę do twarzy, na co odruchowo wywrócił oczami. – Zgadnę. Kupiłeś mi... oklepaną gwiazdę i nazwałeś ją moim imieniem.

— Nie, to ja jestem twoją gwiazdą – prychnął, udając oburzenie. – I to jedyną w swoim rodzaju... Zamknij oczy – nakazał wesołym tonem.

Poczekał aż przymknie powieki, po czym zawiesił na jej szyi błyskotkę z białego złota.

— Karol? – zapytała, z niedowierzaniem oglądając prezent. – Czy ty mi właśnie założyłeś naszyjnik ze swoim imieniem?

— Julii nie było... Tak na szybko.

— Co za subtelność! – wydała okrzyk na pograniczu ni to drwiny, ni zadowolenia. – Brakuje tu tylko twojego numeru telefonu, na wypadek gdybym się zgubiła.

— A zamierzasz się gubić?

— Nawet jeśli, to dzisiaj wieczorem znajdziesz mnie w moim pokoju – odrzekła uroczo, a twarz Karola, dotąd rozjaśniona łobuzerskim uśmiechem, przywitała zakłopotanie. – Prawdopodobnie na łóżku – Zmysłowym dotykiem przejechała od jego szyi aż do serca, gdzie obrysowała kontury. Jakby od niechcenia. Palcem. Choć równie dobrze mogłaby to zrobić nawet nożem, i tak by nie zauważył. Bo w kontrze do tego słodkiego cukiereczka, którego wcześniej sam opakował w tiul, stawał się całkowicie bezbronny. – A naszyjnik od ciebie... będzie istotną częścią mojego ubioru. Jeśli nie jedyną – wymruczała mu psotnie do ucha.

Odchrząknął i spojrzeniem uciekł w bok. Byle tylko nie patrzeć na jej triumf.

— Idę się napić – Odwrócił się na pięcie.

— Sam tego chciałeś, Ferro! – wrzasnęła ku jego plecom i tanecznym krokiem do „I Gotta Feeling"(1) ruszyła w stronę baru, by kuć żelazo póki gorące.

A przynajmniej próbowała, bo drogę zastawił jej elegancki szatyn w karmelowym garniturze.

— Przejdźmy się w jakieś spokojniejsze miejsce – oznajmił i po tym jak zmierzył Julię zza szkieł w okrągłych brązowych oprawkach, poprowadził ją do dwóch, nieco oddalonych od centrum imprezy, ustawionych naprzeciw siebie, kanap.

Tam bez oporów zabrał komuś dżointa, utopił go jakiejś pozostawionej literatce, a potem powachlował ręką w powietrzu, rozpędzając nie tylko chmurę dymu, ale i zebrane w kącie towarzystwo.

— Usiądź, Julia.

— Igor, coś się stało?

— Ta cała Oliwia... – zaczął, gładząc w skupieniu swojego niedużego, ale dość gęstego, wystylizowanego wąsa. – Domyślasz się, dlaczego zachowała się tak paskudnie? Przecież to nie do pomyślenia, żeby ktoś, kto ma tyle kasy, odebrał swojej rodzinie jedyne miejsce do życia. Litości!

— A zapowiadał się taki fajny wieczór – Westchnęła ciężko i opadła plecami na oparcie kanapy. – Wiem tylko tyle, że miałam dom, a teraz już go nie mam. Ktoś go kupił. I wyprzedzając twoje następne pytanie, nie, nie wiem, kto.

— Podpowiem ci. Eks youtuber, który stał się potentatem rynku nieruchomości i jego żona, architektka.

— Nie...

— Tak – potwierdził z uśmiechem, porzucając wreszcie pokerową minę. – Na osiemnaste urodziny. Jutro ogarniemy papiery – powiedział najprościej i najgłośniej jak się dało, żeby jakoś przebić się jakoś przez jej zaskoczenie.

— Co?

— Ten dom dużo dla ciebie znaczy, dlatego postanowiliśmy ci go podarować. Ale i ja, i Joasia chcielibyśmy, żebyś mieszkała dalej z nami – oznajmił i szybko wstał. Nie pozostawił jej czasu do namysłu, protestu, albo zwyczajnych podziękowań, bo widząc tuż obok swoje dzieci, uznał rozmowę we dwójkę za zakończoną i z uśmiechem odszedł.

— My też! – krzyknął Adam, który musiał przysłuchiwać się im od jakiegoś czasu. – Mamy nadzieję, że zostaniesz tutaj, Żuliet. O ile, oczywiście, Karol ci pozwoli – zakpił.

— A co on ma do tego?

Wskazał swoją pustą już szklanką na jej szyję.

— Prymitywne samcze znaczenie terenu – dopowiedział z odrazą. – Na twoje urodziny już by mógł sobie darować.

— Adaś, wyluzuj! – skarciła go Weronika. – W przeciwieństwie do twojego tatuażu, Żuliet to zaraz ściągnie. A my mamy ważniejszy problem.

— Jaki?

— Starzy nigdzie nie wyjechali – wyjęczała znad swojego drinka. – Teraz się czają na schodach... Myślałam, że się chociaż zamkną w sypialni do rana. A oni co? Nawet napić się normalnie nie można.

— Ferro, chodź tu do nas! – Pomiędzy lamenty Weroniki wcisnęła się z krzykiem Julia. – No chodź! Nie bądź taki.

— Zostaw mnie w spokoju, flirciaro – Odskoczył, zanim zdążyła złapać go za rękę. – Przynajmniej do wieczora.

— I zapalić. Zapalić też nie można – dodała Weronika na widok wychodzącego na fajkę Karola. – Właśnie, robaczki. Bo tak się składa, że ja dawno nie paliłam i już dłużej nie wytrzymam. Kryjcie mnie.

— Nie ma mowy, idę z tobą – sprzeciwił się Adam. – Muszę się przewietrzyć, bo czuję, że rodzice siedzą mi na plecach.

— Żuliet, zajmij ich czymś, proszę! – wydusiła błagalnie Weronika. – Powiedz, że prezent ci się nie podoba, że chcesz jednak samochód, cokolwiek – Posłała jej całusa na odległość, capnęła z baru dwa Aperole i, wykonując kilka ruchów do pop rapowego „Get Him Back" Olivii Rodrigo, razem z Adamem wyszła na zewnątrz, w ślad za Karolem.

— Super. Teraz mam jeszcze zabawiać waszych rodziców – mędziła, wspinając się po schodach. – No po prostu świetnie... Gdzie oni są? – mruknęła pod nosem, gdy, wbrew ostrzeżeniom, Czarneccy jednak nie czaili się na piętrze.

Wkurzona wykonała jeszcze kilka kroków w przód, mijając po drodze pary, które zamiast smakować drinków z dołu, wolały smakować siebie i wtedy ich zobaczyła. Z lornetkami.

Czarneccy znajdowali się na kamiennym balkonie z idealnym widokiem na to, czego widzieć nie powinni.

— To Weronika pali? – zdziwił się Igor. – Od kiedy?

— Cicho – syknęła Joanna. – Nie drzyj się tak, bo jeszcze nas usłyszą.

— Kochanie, spójrz na Adama! – wrzasnął znów, ale tym razem nieco stłumił krzyk. – Jakaś dziewczyna do niego zarywa!

— Gdzie? Gdzie? A widzę! Ty... ładna!

— O, spławił ją jednak – zauważył z zawodem w głosie. – Nic z tego nie będzie.

— Co wy tu robicie? – zapytała nagle Julia, na co synchronicznie odwrócili się do niej, chowając za plecy lornetki.

— Nic? – wyjąkała Joanna.

— Widziałam.

— Dzieciarni pilnujemy – wyznał sucho Igor, a jego żona powróciła do bacznej obserwacji okolic basenu. – Idź do nich, bo jak się czaisz za nami, to cię nie widzimy.

— Ooo, nie no! – jęknęła Czarnecka, ze złością odstawiając lornetkę na balkon. – Myślałam, że ta różowa najdłużej wytrzyma, a ona już wpadła w krzaki!

— Ha! Cztery-cztery, Joasia. Cztery-cztery. Może jednak to wygram.

— Nie ma opcji – odburknęła. – Kończymy tę imprezę. Dam znać ochronie, żeby porozwoziła dzieciaki po domach.

— Okej. Zaraz do ciebie dołączę – Odprowadził swoją żonę uśmiechem. Jednak gdy tylko wyszła, radosną minę zastąpiła u niego ta zmartwiona. – Julia, a powiedz mi... z tym Karolem, to coś poważnego?

— Dzisiaj jest moim chłopakiem, jutro będzie narzeczonym, a pojutrze weźmiemy ślub – odpowiedziała pół żartem, pół serio.

— Julka, uważaj na niego, bo nie wiem, czy z kolejnego dołka damy radę cię wyciągnąć – upomniał ją stanowczym tonem. – On większą część życia spędził we Włoszech. Wiesz, z kim był? Co robił? Opowiadał ci o tym czasie?

— Co?

— Jeśli odpowiedź, na któreś z moich pytań brzmi „nie", zastanów się, proszę, nad tym związkiem...– dodał już dużo łagodniej. – Ale może nie tutaj, bo zmarzniesz.

— Zaraz przyjdę – odparła, chwytając za koc i owijając się nim szczelnie.

Zignorowała lodowate podmuchy i podeszła do końca balkonu. Jak udowodnili Czarneccy, był idealnym punktem do patrolowania okolicy, z czego nie omieszkała nie skorzystać.

W przeciwieństwie do pytań, które kłębiły się w jej głowie, na zewnątrz zaczynało być coraz spokojniej. Sylwetki imprezowiczów powoli zanikały. Zatracały się w ciemności, i w dalszej obserwacji nie pomagała Julii ani lornetka, przez którą patrzyła, ani rozstawione gdzieniegdzie gazowe ogrzewacze. Wszystko to kazało wysnuwać wniosek, że kończył się nieubłaganie wysokobudżetowy film o nastolatkach, a zaczynał włoski, okrutny w swych tajemnicach, dramat.

— To mój chłopak. Wiem o nim wystarczająco, a o reszcie na pewno mi opowie – uspokajała się, wbijając jednocześnie wzrok w buchający coraz większym płomieniem ogień. – Ale jeśli stanę się kostką lodu, to nie zdąży... Idę i wyjaśnię go raz, a dobrze.

— Co było... w tym... Aperolu? – wybrzmiało dość niewyraźnie pytanie z dołu, a Julia zainteresowała się nim na tyle, by zawrócić z drogi do ciepłego pałacyku i dalej marznąć na balkonie. Bo to był głos Karola. Na dodatek schlanego Karola, którego nawet jedna pijacko bełkotliwa sylaba, budziła u niej troskę. – Tak strasznie chce mi się spać!

Julia wychyliła się, lecz nie dostrzegła nikogo. Poza dwoma tańczącymi na trawie cieniami, które, zdradliwie dla ich właścicieli, wystawały spod balkonu.

— To śpij, Karolku – zaszczebiotała towarzysząca mu Weronika. – Jak się obudzisz, nic już na ciebie nie będzie czekać. Ani nikt. Nawet Żuliet.

Cazzo! Co ty... mi... zro...biłaś? – wymamrotał, ledwie artykułując, skropiony Aperolem, zarzut. Brzmiał fatalnie, co skłoniło Julię do ponownego cofnięcia się w kierunku balkonowych drzwi i przyjęcia niemal pozycji startowej do biegu.

Nie zdążyła ich jednak otworzyć, bo jej uszu dobiegły kolejne, skupiające uwagę dźwięki, tym razem śmiechy pomieszane z charczeniem. Z ręką na klamce zastygła w bezruchu, wahając się pomiędzy ruszeniem na pomoc swojemu chłopakowi, a dalszemu przysłuchiwaniu się rozmowie, i z każdą następną sekundą było jej coraz trudniej wybrać.

— To samo, co wtedy – odpowiedziała z wredną satysfakcją Weronika. – Gdybyś wpadł raz, może przypadek. Ale drugi?! Ups! Wygląda na to, że masz już po zawodach, a gwiazda wielkiego Karola Ferro zgaśnie raz na zawsze! – zaśmiała się złowieszczo. – Nikt ci już nie pomoże. Najpierw odwrócą się od ciebie sponsorzy, później fani, potem przyjdzie czas na twoją rodzinę i ukochaną Żuliet – nakreślała wesoło, chociaż z ust sączył jej się jad. – Aż wreszcie ostaniesz całkiem sam, tak jak ja dwa lata temu.

Julia zadrżała. Może przez chłód, a może z emocji. Otworzyła drzwi i chciała już biec na pomoc Karolowi, ale on sam jej przerwał, swoim narastającym chichotem.

— Dobre! – Równocześnie z jego radosnym okrzykiem rozległy się i pełne kpiny oklaski. – Weroniczko! Dobre! Nigdy ci się to nie znudzi, co?

— CO? – wrzasnęła Czarnecka, a Julia z całą pewnością miała ochotę zawtórować jej nawet dwa razy głośniej.

Jednak milczała i z dłonią przytkaną do ust słuchała dalej.

— Naćpałem ci paprotki. Jak nie patrzyłaś. Ups!

— Kiedy się domyśliłeś?

— Że przyjechałaś? Po tej jakże efektownej akcji z telefonami w fontannie – zadrwił z jej ubiegłorocznej pokazówki. – Po to to było, czyż nie? Chciałaś zwrócić moją uwagę? Punkt dla ciebie. Tylko telefonów szkoda.

— Mojego też było mi szkoda – wycedziła przez zęby. – A wiesz, co chciałam ci pokazać, zanim go utopiłeś w Bergamo?

— Żałuję, że nie utopiłem tam ciebie! – ryknął na cały głos, nie przejmując się nawet, że ktoś może go usłyszeć. – Naraziłaś nie tylko moją karierę, ale i życie, świrusko! Dosypałaś mi jakiegoś gówna przed zjazdem! Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale...

— Flavio.

— Co?

— Poprosiłam ładnie twojego najlepszego przyjaciela, a on się zgodził – wytłumaczyła słodkim do przesady głosikiem. – Byłeś wtedy w formie, a Flavio, wiecznie drugi, tylko czekał na taką szansę.

— Izotonik – rzucił olśniony. – Izotonik! Ale nie dosypał niczego mi... tylko sobie.

— Karolku, twoja butelka gdzieś się zapodziała, prawda? Jakie to szczęście, że Flavio tak chętnie wspomógł cię swoją – zakpiła. – Tacy przyjaciele to największy skarb.

— Co mu obiecałaś? Mam uwierzyć, że tak po prostu mnie zdradził?

— Wiesz, że potrafię być przekonywująca.

— Wiem – potwierdził z dziwną mieszanką gniewu i nadziei jednocześnie. – I liczę, że przekonywująca będziesz też przy Julii – dodał po chwili. – Po tym cholernym Zurychu, tych wszystkich „Weroniczkach" i „Karolkach", na pewno zaczęła węszyć. Kwestia czasu jak do ciebie przyjdzie. A wtedy nic jej nie mów. Bo obydwoje na tym stracimy.

— Doprawdy? – siliła się na sarkastyczny ton, mimo że cień Karola gestykulował jak wściekły.

— Jeśli powiesz jej choć słowo, wyciągnę na nowo sprawę dopingu – warknął. – Tyle, że tym razem wskażę winnego. A raczej winną, Weroniczko.

— Ależ proszę bardzo! – parsknęła gromko. – Nie zapomnij wyjaśnić wszystkim, jakim cudem cała ta komisja od prochów tak szybko ci odpuściła. Ile pieniążków na to poszło... Kto ich przekonał... I kto dał się przekonać... – słała w jego kierunku całe mnóstwo przesłodzonych uszczypliwości, świetnie się przy tym bawiąc. – Masz więcej do stracenia, Karolku. A! Jeszcze im powiem o nas. I to wszystko, od początku do końca.

— Upierdolę ci ten rudy łeb.

— Ale wcześniej nie zapomnij wyznać Żuliet prawdy! – krzyknęła nim trzasnął drzwiami.

Znajomość rezydencji dała Julii przewagę, ale tylko szczątkową. W drodze do swojego pokoju wykorzystała każdy możliwy, tylko mieszkańcom znany, skrót, a i tak zdążyła tylko zamknąć drzwi, dobiec do komody i otworzyć jedną z jej szuflad, nim Karol przekroczył próg.

— Skoro mówiłaś o samym naszyjniku... żadna z twoich uroczych piżam nie będzie ci dzisiaj potrzebna, syrenko – Z każdym krokiem i słowem zmysłowo zniżał głos. Dopóki nie zbliżył się wystarczająco. Wtedy owinął jej kucyk wokół swojego nadgarstka i przyciągnął jeszcze bardziej do siebie, by ustami kreślić pełną namiętności ścieżkę. Schodził coraz niżej i niżej. Począwszy od ucha, a skończywszy na dekolcie wyczyniał cuda wargami, zębami i językiem, na co jego syrenka w żaden sposób nie reagowała. Tylko stała, jakby sama nie wiedziała, czy dać się ponieść awanturze, czy mimo wszystko szalonej przyjemności. – Rozepnij zamek sukienki – wysapał, a Julia natychmiast przystąpiła do działania.

Machinalnie i bez większych problemów sięgnęła rękami za plecy, co wywołało u Karola tylko szeroki, pełen satysfakcji uśmiech. Zdradziła się, ale wydawało się, że nawet to do niej nie doszło. Była jak w transie.

Zanim sukienka zsunęła się na dół, Karol zdążył zmierzyć badawczo Julię. Wtedy zrozumiał, że to ani nie czas, ani miejsce na własne pragnienia, bo po tym słodkim cukiereczku sprzed chwili został już tylko sam papierek. Dlatego z żalem odpuścił, sięgnął dłońmi do zamka i zapiął go z powrotem.

— I tak pójdziemy dzisiaj do łóżka – oznajmił, ciągnąc Julię za rękę. – Kładź się.

Poczekał aż się położy, a wtedy zrobił to samo i przytulił się do jej pleców.

— Gumka nie będzie nam potrzebna.

— Co? – wyjąkała.

— No gumka...

— Jaka gumka?

Elastico per capelli? Yyy... Frotka, o! Innych słów na to coś, co masz na włosach, nie znam – odparł, po czym zepsuł jej kucyka i pozwolił, by kasztanowe fale rozsypały mu się po szyi. – A teraz mi powiedz... przestraszyłaś się tego wszystkiego? Mogłaś wspomnieć, że potrzebujesz więcej czasu – mówiąc, raz po raz zatapiał rękę w jej kosmykach. Powoli wsuwał palce i wysuwał. Zataczał kółeczka. Masował. Byle tylko choć trochę się zrelaksowała. – Nie przejmuj się, syrenko. Dopóki jesteśmy w ubraniach, rządzisz ty. Spróbujemy, kiedy będziesz gotowa.

— Zrobię ci pierogi, chcesz? – zagadnęła drżącym głosem.

— Skąd ci teraz przyszły do głowy pierogi?

— Chcę, żebyś jeszcze w tym roku przyleciał. Dlatego zrobię ci pierogi.

— Przylecę do ciebie, nie do nich.

— I tak zrobię. Ruskie.


(1) The Black Eyed Peas – „I Gotta Feeling"


Kto nadal lubi Karola? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro