Czegoś mi nie mówisz x2
Przez wielkie okno na wprost drzwi, wkradały się promienie wrześniowego słońca. Dzieliły na pół, wielkie dwuosobowe łóżko i rozświetlały kasztanowe włosy Julii.
Rozglądała się po pokoju, w którym przyszło jej przebywać. To było dla niej zupełnie inne miejsce. W żadne inne ściany nie wpatrywała się tak długo, do żadnych innych ścian nie wygłaszała tak wielu żywiołowych monologów, przed żadnymi innymi ścianami nie wylewała tak wiele żalu, jak przed tymi tworzącymi jej niedawny zakątek życia.
— Ostatni – oznajmił Paweł. Wtoczył się do środka i położył karton wokół stosu innych. – Sory, że cię nie uprzedziłem. Wiem, jak bardzo lubiłaś tamten pokój. Ale... to wszystko stało się tak szybko – powiedział słabym głosem.
Ulotniły się gdzieś jego posągowa postawa i zawadiacki uśmieszek. A rozczochrane, powywijane w każdą stronę kosmyki wzmacniały tylko dramaturgię w oczekiwaniu na rozgrzeszenie.
W jedną chwilę kompletnie odmienił obraz niezłomnego, zimnego prezesa i wskoczył w skórę pomocnego, choć wyzutego z życia brata. I albo zmęczył się tak noszeniem pudełek, albo naprawdę było mu przykro.
Warszawski odpuścił obserwację futrzanego dywanu i przekrzywił głowę. Robił wszystko, by zetknąć się wzrokiem z siostrą i zarzucić ją smutnym wytrenowanym spojrzeniem.
— Pomóc ci z tym?
— Kto to był? – zadała pytanie, upatrując w jego mizernej posturze szansy na zwierzenia.
— Pomogę ci.
— Kto włamał się do naszego domu?! – Postanowiła nie dawać za wygraną. – Dlaczego firmowe dokumenty leżały na podłodze?! Co tu się dzieje, do cholery?!
— Wyrażaj się! – zganił siostrę, jakby to słownictwo stanowiło największy problem. Pokojowe rozterki przeszły mu ekspresowo i natychmiast wrócił do roli prawnego opiekuna. – Po prostu... zapomniałem zamknąć okno. Nie przejmuj się tym – odpowiedział z tajemnicą w oczach.
— Serio?! Mam uwierzyć, że zapomniałeś o oknie? Kto jak kto, ale nie ty! – Zawierzyła na tyle swojej intuicji, by oskarżycielsko wyciągnąć palec. – Ty i Oliwia ustawiacie wszystko od linijki! Każda pierdoła w tym domu ma swoje miejsce! Dobrze wiem, że robisz to, żeby wiedzieć czy ktoś włamuje nam się do domu.
— Ogarnij swoją paranoję, odklejeńcu. Gdybym chciał to wiedzieć, założyłbym kamery – odpowiedział ze spokojem.
— Wszystko się powtarza! Nie widzisz tego?!
— Nie! – warknął. Potarł dłonią kark, co tylko wzmocniło krążącą w powietrzu frustrację. Mimo że był mistrzem w trzymaniu emocji na wodzy, przeszłość nie próżnowała. Brutalnie wywlekała bolesne wspomnienia, które z całych sił próbował zanegować. – Nic się nie powtarza! Wiesz co... Jednak Wiktoria ci pomoże. Ja muszę iść... Sprawy w firmie!
— Sprawy w firmie? Z rodzicami było tak samo. Też nas zostawisz?
Łamiący głos siostry był dla Pawła jak rozkaz do spuszczenia z tonu. Kucnął przy niej, gotowy odegrać rolę najlepszego brata w całej dzielnicy.
— Nie... Będziemy się ze sobą męczyć jeszcze długie lata, odklejeńcu. Ale teraz naprawdę muszę już iść.
— Czekaj!
— Na co? – Zmieszał się, gdy Julia złapała za jego ramiona.
Wpatrywała się w twarz Pawła z bardzo bliskiej odległości. Zbyt bliskiej. Dekoncentrowało go to na tyle, że nie mógłby odrzucić potencjalnego objęcia i emocjonalnych czułości. Zwyczajowa tarcza z sarkastycznych uśmieszków tym razem zawodziła.
Warszawska wyglądała jakby przygotowywała się do uścisku. Albo do... śledztwa.
— Czy to nie jest moja bluza? – zapytała, a jej podejrzliwy wzrok na dobre uciął bratersko-siostrzane pogawędki.
— A podpisałaś ją? Nie – Wzruszył ramionami. Zaraz po tym poprawił dumnie bawełniane, lekko przykrótkie rękawy swojej zdobyczy. – Poza tym, wyświadczam ci przysługę. Ten odcień szarego stanowczo nie pasuje do twojej karnacji. Uwierz mi – odruchowo położył rękę na sercu. Przez zajmowane stanowisko wodzenie rozmówcy perfekcyjną gestykulacją weszło mu w krew aż zanadto. Do tego stopnia, że Julia mogłaby łyknąć wszystko. Gdyby nie fakt, że z wyglądu byli niemalże identyczni.
— Masz taką samą karnację.
— To do włosów.
— Masz takie... A zresztą... – olewczo machnęła ręką, tak jakby ten ukochany kawałek materiału średnio ją obchodził. – Weź ją sobie.
— I tak nie zamierzałem ci jej oddawać, odklejeńcu. Ale dzięki tobie nareszcie pojąłem, że jesteśmy kochającą się, zdolną do poświęceń rodziną... – rzekł wzniośle i poklepał siostrę po ramieniu.
— Dokładnie! Po co mi bluzy? – rzuciła, choć wiedziała, że akurat ten egzemplarz z wielkim „J" na plecach niebawem znów zawiśnie w jej szafie. Gdy tylko Paweł zakończy fazę buntu przeciwko autorskiemu dress code'owi, wygodna dzianina stanie się dla niego zbędna. – Może zmienię styl na bardziej wyzywający. Wiesz... dekolty do pępka, miniówy, coś w ten deseń...
— Tak, tak... a ja przerzucę się na rurki i siateczkowe crop topy – zażartował. – Jesteśmy znanym i poważanym klanem. Nie chcę przeczytać o tobie w żadnym szmatławcu.
— Ty nawet gazet nie czytasz.
— Cicho! To było dla podbicia dramaturgii – stwierdził z psotną miną. – Będę na kolacji. Przygotujcie coś dobrego! Albo nie! Zamówcie steki! Te na kamieniu... z dzika. I wino. Wytrawne Bordeaux albo Merlot. Koniecznie czerwone.
Julia zaczęła się śmiać, na co Warszawski zmarszczył tylko brwi.
— Ale mnie nie będzie, Pawlito.
Chwilę mu to zajęło, nim zdołał przetworzyć słowa siostry. A gdy połapał ich sens, wpadł w osłupienie. Julia i wyjścia po zmroku to dwie rzeczy, które nie mogły zaistnieć razem.
— A gdzie ty możesz być w sobotę wieczorem? – skrzywił się na myśl, że takie pytanie zdołało przemknąć przez jego usta.
— Jak to, gdzie? Na imprezie – oświadczyła z radością, że udało jej się doskoczyć do rówieśniczego stylu bycia. Choć nie obyło się bez pomocy dziesięciocentymetrowych szpilek.
Wstała z łóżka i dumnie zaprezentowała swoją czarno-złotą sukienkę.
Asymetryczny szyfonowy dół i gorsetowy top z cekinów u kogoś innego tworzyłyby zwykły strój na przyjęcie. Ale nie u Julii. Z natury szarej i nie rzucającej się w oczy.
— Zanim cokolwiek powiesz, Pawlito... to będzie małe przyjęcie. Dwadzieścia osób maks.
— Mam jakieś dziwne szumy w uszach. I halucynacje... Halucynacje też mam – Demonstracyjnie przetarł powieki. – Dlaczego tak wyglądasz? Ta kieca, te włosy... makijaż. No jak mogłem tego nie zauważyć?! A gdzie twoja piżama? Co się tu dzieje? – Zaniósł się udawanym szlochem.
— Co, zdziwko cię chapło?! Wybieram się do Weroniki.
— Nie, nie wybierasz się.
— Powstrzymaj mnie – powiedziała, wzruszając ramionami. – A nie, zapomniałam! Przecież obowiązki prezesa wzywają! Zamierzasz iść tak do La Rivestire? – Zmierzyła go od czarnych butów, przez granatowe spodnie w kant, aż po szary kubrak z kapturem. – No, no! Sportowa elegancja! Koniecznie powiedz, że zgapiłeś tę stylówę ode mnie. A nuż zrobicie wreszcie kolekcję bluz na każdy dzień tygodnia...
— Macie wrócić przed północą.
— Macie? – powtórzyła rozbawiona. Nie kryła satysfakcji, że nareszcie role się odwróciły. – U Weroniki jest miejsce tylko dla jednej Warszawskiej.
— Jest gorzej niż myślałem – dodał, przeczesując włosy palcami.
— Równowaga Wszechświata została zaburzona! – wypowiedzieli chórem. A zaraz po tym wybuchli głośnym i szalonym śmiechem.
Do czasu, gdy nie umilkli można było odnieść wrażenie, że są dla siebie wymarzonym rodzeństwem.
— Uważaj na...
— Na co? – weszła mu w słowo. – W moim życiu nic nie dzieje się tak szybko. Jak w twoim... – kontynuowała z prowokacyjnym uśmieszkiem. – Oliwia będzie na kolacji? Tylko, żeby trzymała się z daleka od wina.
— Ha ha ha, nieśmieszne. To ty trzymaj się z dala od kłopotów! – krzyknął, gdy zwrócił się w kierunku wyjścia.
Zatrzymał się jeszcze na chwilę przy komodzie, by wyprostować ramki. Zanim spostrzegł, że dostarczył tylko argumentu do dalszych przesłuchań, wszystko stało równiutko w odstępie dwóch centymetrów.
— Co zginęło? – Nie przestawała drążyć, mimo że świadomość powtarzającej się historii wywoływała u niej dreszcze.
— Oprócz mojej siostry, która każdą wolną chwilę spędzała przylepiona do seriali?
— Wiesz o co mi chodzi.
— Dokumenty, to już ogarnęłaś... – wbił ręce w kieszenie bluzy i uśmiechnął się nieporadnie. Wrażenie wyluzowanego miało podeprzeć wersję najzwyklejszej kradzieży z włamaniem. – Sprzęty. Głównie stare laptopy. Nie wiem, czy jakiś złomiarz się na nich obłowi.
— A telefon? Zostawiłam go na stole w jadalni.
— Ze swoim się nie rozstajesz – potwierdził na głos wszystkim znany fakt. – Chcę wiedzieć, czyj to był telefon?
— Nie chcesz.
— A... no i biżuteria mamy – Wymyślił na poczekaniu. Wbił wzrok w czubki skórzanych oksfordów, licząc że podpowiedzą mu dalszą część opowieści. – Ukradli kolczyki z... ametystem! Te, które... miałaś dostać... na siedemnaste urodziny.
— Przecież...
— Kupię ci nowe, odklejeńcu. Albo nie... Kupisz sobie, jakie będziesz chciała. Przelew ci zrobię, co? Cztery koła starczą?
— Dziesięć od razu.
— Może być. No... to na razie! – rzucił na odchodne i zniknął za drzwiami.
Gdy tylko umilkły kroki, w Julii wzmogła się chęć odkrycia prawdy. Nawet za cenę perfekcyjnie ułożonych loków.
Energicznie zsunęła się z łóżka i zabrała się za przeszukiwanie małej kartonowej piramidki, w której zamknięto całe jej życie.
Przekopała się przez zdjęcia z serii „gdy wszystko było dobrze". Odgarnęła całą masę bibelotów, które z roku na rok budziły tylko coraz większy sentyment. Przetrząsnęła całe pudło spódnic i sukienek na odważniejsze, bardziej kolorowe „potem".
Wreszcie, na dnie stosu odnalazła to, czego szukała. Wydostała drewnianą szkatułę i podążyła zwycięsko w stronę lustra.
— Czegoś mi nie mówisz, Pawlito – mówiła, wtykając w uszy kolczyki z fioletowym oczkiem. – I dowiem się czego.
Obwiodła oczy eyelinerem i dołożyła kolejne warstwy tuszu. Ułożyła włosy i potrenowała uśmiechy. Wszystko, by tej jednej nocy wyglądać jak najlepsza wersja Julianny Rity Warszawskiej.
— Co tam, Werkson? – wypowiedziała do telefonu i przełączyła na głośnomówiący. Naruszenie perfekcyjnej maski z podkładu, bronzera, różu i rozświetlacza było ostatnim, czego potrzebowała.
— Co tak długo? Ja tu czekam.
Julia nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego jeszcze raz zerknęła na swoje odbicie jak z instagramowego filtra.
Pierwszy raz od dawna w oczach nie zobaczyła małych pchełek, a wielkie czarne źrenice. Przez ten jeden moment naprawdę się sobie podobała.
— Daj mi pięć minut...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro