Alergia na szczęście
W poniedziałek Julia wybrała sukienkę. We wtorek zwęziła talię, bo poranne bieganie z bratem robiło swoje. W środę przerobiła rękawki na krótsze, a dekolt na bardziej odważny. W czwartek dobrała dodatki i poćwiczyła uśmiechy do zdjęć. Żeby na koniec tygodnia po wnikliwej analizie przekonać się, że szary już nie jest jej kolorem. Nie nowej Julii.
Warszawska bezwolnie przetaczała się przez kolejne godziny ciepłego listopadowego popołudnia, podczas gdy wszystko wokół gorączkowo szykowało się do pokazu albo wwiercało w bębenki.
Ryk wiertarki ekspresowo wyrwał ją z jesieni pełnej dziecięcej radości i kasztanowych ludzików i wpakował do czasu, gdzie lustra rozbijały się w tajemniczych okolicznościach.
— Gotowe! – krzyknął Paweł, gdy zawiesił już nietłukącą się taflę. Zniekształcała wszelkie wady, fundowała błyskawiczny lifting i oddalała perspektywę potencjalnych siedmiu lat pecha. – Zobacz, jakie ładne! – powiedział, strzepując odrobinę pyłu z przedramienia. – A odbicie jeszcze ładniejsze – Przejrzał się w lustrze. Modny jak na prezesa modowego imperium przystało. Odpicowany jakby szykował się na okładkę. Z wiertarką, która pasowała mu nie bardziej niż szczęście do ponurej twarzy Julii. – Kochanie, długo jeszcze? – zwrócił się do telefonu automatycznie zmieniając ton na najmilszy z możliwych. – Jeszcze pięć minut? Dobrze, nie przejmuj się. Poczekamy, ile będzie trzeba. Beze mnie nie zaczną.
— Coś nie tak? – zapytała Warszawska, tuszując rzęsy przed nowym lustrem.
— Bardzo nie tak. Wbrew swojej woli stałem się szoferem i teraz muszę ją wozić – pomarudził z zapałem.
— Czym ma się nie przejmować?
— Oliwia ma jakiś problem z sukienką – wyjaśnił przejęty. Człowiek z niezależnością wpisaną w DNA nagle wskoczył w skórę pantoflarza. – Podeślę do hotelu kogoś z firmy. Musi wyglądać dzisiaj perfekcyjnie. W końcu jest moją przyszłą żoną.
— Jak bardzo trzeba kochać, żeby wybaczyć? – Julia zagabnęła zaskoczona. Wiedziała, że jej brat bardzo starał się wciągnąć Oliwię w swój uczuciowy grafik. Taki, gdzie rysowałby serduszka przy jej imieniu jak zauroczony nastolatek. Ale mimo wszystko nie spodziewała się takiego szybkiego obrotu spraw. Rachunek krzywd i pragnień zbilansował się magicznie jak roczne sprawozdanie finansowe La Rivestire.
— Kochać? To chyba za mocne słowo.
— Od rana robiłeś dla niej makaroniki jakby nigdy nic się nie stało. Zasypujesz ją kwiatami i jesteś na jej każde skinienie. Spakowałeś się już nawet do Francji, chociaż lecicie w następnym tygodniu – wyliczała. – Ja nie robiłabym tego dla kogoś, kogo nie kocham.
— Ja tylko staram się być odpowiedzialny. Też powinnaś spróbować, szczególnie dzisiaj.
— Czyli jej wybaczyłeś, ale... jej nie kochasz?
— To skomplikowane. Ale przepraszaliśmy się długo i intensywnie. Yyy... Coś jeszcze ci powiesić, odklejeńcu? – zapytał z nutką szaleństwa w głosie i wymierzył w Julię wiertarką. Całkiem, jakby chciał na zadowalającym poziomie zawiesić kąciki jej ust. – Wygląda na to, że przez sukienkowe dramaty mam jeszcze pół godziny ekstra. Tu nie domalowałaś – odparł, gdy zmierzył wzrokiem makijażowe poczynania siostry.
— Jeszcze nie skończyłam, Pawlito. Nudzi ci się?
— Już wiem! Porozmawiajmy o tych twoich nastoletnich romansach – Przybliżył się, krzyżując ręce na piersi. Stanął w wyczekującej pozie, którą ćwiczył już od czasów pierwszych nastoletnich dram sióstr.
— A może o tym, dlaczego powinnam być niewidzialna? – Pogroziła pomadką jego śnieżnobiałej koszuli.
— Okej, to ja może sprawdzę, czy Wiktoria już się wyszykowała – poinformował przy drzwiach. A kiedy zamachnął się, by założyć swoją szarą dwurzędową marynarkę, rąbnął niespodziewanie w futrynę. — No i zepsułaś mi takie efektowne wyjście – burknął i z grymasem rozmasował rękę. – Poradzisz sobie?
— Nie wiem.
— Nawet dress code zrobiłem pod ciebie – rzucił z pretensją. – Wszystko, co musisz uczynić, to iść tam i być ponura jak zwykle. Ale też nie przesadzaj. Jakby coś się działo... – Wcisnął jej w dłoń kartkę ozdabiającą niegdyś ramę lustra.
— „Dasz radę"? – przeczytała z wahaniem.
— Dasz radę – potwierdził oschle. Bez ostrzeżenia przeszedł na służbowy ton. – Nie ma tam znaku zapytania. Jakby coś się działo, dasz radę sama. Nie przychodź do mnie z płaczem. Pamiętaj, że tego chciałaś. A ja tym razem nie protestowałem.
— Mam kwiaty, możemy iść – wtrąciła Wiktoria. Zaprezentowała się w swoim pokazowym wydaniu. Oprócz perłowego makijażu, nałożyła na twarz uśmiech, którego nie zamierzała zdejmować co najmniej do after party. W konsekwencji świeciła rządkiem białych zębów nawet w kierunku siostry.
Dla Wiktorii takie imprezy były chlebem powszednim. Błysk fleszy i przypadkowe small talki otulały ją tak potrzebną uwagą i pozwalały ładować do pełna ekstrawertyczną baterię.
Wiedziała, co mówić, gdzie iść, jak wyglądać i jak pozować do zdjęć. Była całkowitym przeciwieństwem swojej bliźniaczki. Dlatego Paweł mógł nie zastanawiać się, czy Wiktoria wróci do domu w jednym emocjonalnym kawałku. Mógł zaufać jej bezgranicznie i skupić się na zabawie.
— Na razie! – krzyknął, wychodząc z pokoju.
— Nie przejmuj się, Pawlito. Nie śmiałabym zniszczyć ci pokazu – powiedziała do siebie Julia. Z nosem przy szybie obserwowała jak bardziej reprezentacyjna część rodziny wybierała się na premierę najnowszej kolekcji.
Warszawski szarmancko otworzył siostrze drzwi Gemery, po czym wpakował ogromny bukiet na tylne siedzenia i sam usiadł za kierownicą.
Im dłużej Julia patrzyła na ten obrazek, gdzie jej miejsce w samochodzie zajęło 101 czerwonych róż, tym szybciej buforowała się jesienna depresja. Stawała się popychadłem swoich własnych wspomnień. A ochota na wyściubianie nosa poza dom drastycznie malała.
— Żuliet, idziesz? – rozległ się ponaglający krzyk.
Warszawska posłusznie puściła atłasową zasłonę i jak oparzona pobiegła w stronę łazienki.
— Tak, już schodzę! – odpowiedziała wrzaskiem. Niewinne kłamstewko z trudem przedostało się przez nadmiar wody w ustach.
Roznosząc za sobą miętowy zapach pasty do zębów, rzuciła się w kierunku garderoby przeznaczonej na specjalne wydarzenia.
— Będę ponura jak zwykle, Pawlito – mruknęła pod nosem. – Ale na twoje nieszczęście w landrynkowym wydaniu.
Narzuciła na siebie długą sukienkę w kolorze wściekłego różu z szarfami zakończonymi kokardkami na nadgarstkach. Wsunęła stopy w wyjściową parę balerin w szpic i pognała na dół.
— Ruszaj się – rozkazała Weronika. – Stanisław się piekli.
— Może płać mu więcej.
— Bardzo śmieszne... Nie zdążyłam jeszcze zapytać, jak tam randka z Adasiem? Zawróciłaś w głowie mojemu bratu? – zapytała znad ekranu, cały czas oddając się esemesowaniu.
— Nie, nie, nie. To na pewno nie było to, co zaczyna się na „r" a kończy na „a". Tłumaczyłam mu tylko trygonometrię – sprostowała Julia.
— Tłumaczyłaś trygonometrię człowiekowi, który mógłby mieć dosłownie każdego korepetytora świata. Gdyby potrzebował...
— I dlatego powtarza klasę?
— Nie miał na to wpływu – wydukała zmieszana. – I nie myślałam, że Adaś ci o tym powie. Zdecydowanie zawróciłaś mu w głowie! Może jest i rok starszy, ale to mój ukochany braciszek – zaczęła, groźnie unosząc brew. – Jak go skrzywdzisz, będziesz miała ze mną do czynienia...
— Co?
— Żartowałam! Żuliet, ale miałaś minę! – ryknęła śmiechem. – Jak było?
— Wiedział o rzeczach, o których ja nie miałam pojęcia. Był taki dociekliwy i...
— Randki, w przeciwieństwie do szachów nie są jego mocną stroną. Musisz mu to wybaczyć.
— Może... może to głupie, ale... da się gdzieś przeczytać... o mnie?
— Nie... nie sądzę. Dla internetu nie istniejesz – rzuciła od niechcenia Weronika. Jak coś oczywistego.
— Ale... ktoś mnie obserwuje.
— Skąd możesz to wiedzieć? Cały czas siedzisz w telefonie...
— I kto to mówi! – huknęła w kierunku rudowłosej. – Po prostu... czuję to. Jakby ktoś ciągle miał mnie na oku.
— W twojej sukience też bym się tak czuła, Żuliet! – krzyknęła, gdy przyjrzała się dokładniej przyjaciółce. – Minus dziesięć do niewidzialności! Prawie udało ci się przyćmić Weronikę Czarnecką!
— Prawie?
— Na całe szczęście twoja biedna mina psuje cały efekt – odparła z przekąsem. – Nie mieliśmy ubrać się wszyscy na szaro? I na tle barwnej kolekcji La Rivestire wyglądać jak smutne cząsteczki smogu?
— Nie sądziłam, że akurat ty weźmiesz sobie do serca słowa mojego brata – Zmierzyła kreację Weroniki. Mimo, że grafit nie był jej kolorem, w koktajlowej mini z pofalowanymi warstwami tiulu prezentowała się oszałamiająco.
— Zrobiłaś nas na szaro! – podsumowała z nieopisaną radością Czarnecka. – A teraz gadaj... skąd masz tę kieckę. – Wstała, by przyjrzeć się bliżej. – To z nowej kolekcji?
— Uszyłam ją – oświadczyła dumnie i wykonała obrót. – Specjalnie z myślą o pokazie. Wiedziałam, że Pawlito kiedyś wymięknie i pozwoli mi iść – Ciągnęła z uśmiechem, wtykając w uszy perłowe kolczyki. Jakby liczyła, że dodadzą jej chociaż rok przy open barze. – Bo co złego może się stać?
— Podaj mi namiary na tą krawcową.
— Stoi przed tobą... Julianna Warszawska, lat zaraz siedemnaście. Zamieszkała tutaj, w tym domu. Najczęściej można ją znaleźć na piętrze pod kołdrą w towarzystwie margherity i sorbetu porzeczkowego. Należy umawiać się z wyprzedzeniem.
— Umów mnie z nią później – powiedziała, nim wsiadła do Maybacha dobranego pod kolor sukienki. – Pakuj się, Żuliet!
Gdy znalazły się już na obrzeżach Warszawy, wszędzie panował ogromny chaos. Ostatnia faza przygotowań zmierzała powoli ku końcowi.
Po kilku chwilach w lofcie zagościła mieszanka języków, ubiorów i zapachów. Wszystko wyglądało magicznie.
Lufy aparatów zderzały się ze sobą w walce o najlepsze ujęcie kreacji.
Najlepiej ubrana rodzina w Warszawie. Pstryk. Pani po lewej w satynowej drapowanej maxi. Pstryk. Pan w kwiatowym żakardowym garniturze. Pstryk. Obok, pani cała w cekinach z rzeszą followersów i pan z poczęstunkowym chardonnay. Pstryk.
Wraz z każdym gościem wartość loftowego wnętrza dynamicznie wzrastała. I szarzała.
Ekskluzywne tiule, jedwabie morskie i włókna z lotosu. Najmodniejsze dekolty asymetryczne, kopertowe i w serce. Zmysłowe rozporki do ud i rozcięcia w talii. Siateczki odsłaniające więcej ciała niż powinny i przekłamujące listopadowy ziąb.
Ubrania wystylizowane. Wady przypudrowane. Uśmiechy nabotoksowane. Wszyscy w strojach tak pięknych, jak niewygodnych. Byleby tylko rozsiąść się wygodnie na pierwszych stronach internetowych tabloidów.
Wreszcie nastała cisza. Goście odłożyli na bok żwawość mrówek i zajęli wyznaczone miejsca. A chaos oddał się starannie przygotowanej choreografii.
Modelki oraz modele wyszli pomiędzy całą armię smartfonów, kamer i aparatów. Rzędy idealnych ciał spacerowały po wybiegu, a tiule i szyfonowe tkaniny kreacji tańczyły przy każdym najmniejszym ruchu. Z rockowym akompaniamentem gitar i perkusji, energicznie wydeptywali ścieżkę luksusu.
Na koniec modowego spektaklu na wybieg dziarsko wkroczył sprawca całego zamieszania. Człowiek z burzą czarnych loków i z dumnym ze swojego dzieła spojrzeniem wyszedł naprzeciw oczarowanemu tłumowi. A w garniturze ze srebrnymi lampasami wyglądał nie gorzej niż towarzyszącemu gwiazdy wybiegu.
Carlo ukłonił się, zgarniając wszelkie pochwały za idealnie dopracowane show i kolekcję, która wpajała kolorową, choć iluzoryczną wizję, że do wskoczenia w szczęśliwą bańkę, wystarczy wskoczyć w przewiewną sukienkę marki La Rivestire.
— Gratuluję, kochanie – Oliwia zarzuciła Pawłowi ręce na szyję i obsypała pocałunkami. – I nawet nie waż się mówić, że to nie twoja zasługa.
— To Carlo, Wojciechowski i cały sztab...
— Oh, przestań być taki skromny! – weszła mu w słowo i zasłoniła dłonią usta. Tak, by nie mógł dyskredytować swojego sukcesu.
— Przepraszam, czy możemy prosić na wywiad? – odezwał się męski głos.
Warszawski uśmiechnął się do Oliwii przepraszająco. Kiedy ruszył za dziennikarzem, w ostatniej chwili złapała go za rękę i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek.
— Nawet moi rodzice byli zachwyceni, a wiesz jak trudno zrobić na nich wrażenie... Zadbałeś o każdy najmniejszy szczegół. Organizacyjny majstersztyk!
— Nie o każdy... – mruknął pod nosem. Obdarzył Skalską roztargnionym spojrzeniem, jakby jego myśli były zupełnie gdzie indziej. – Poczekaj tu! – krzyknął podejrzanie zadowolony, a zaraz potem zniknął w szarej chmarze.
— A dziennikarze? Paweł!
— Mogę porwać ci na moment mikrofon? – zwrócił się w kierunku kobiety na scenie, a otoczenie jak na rozkaz zamilkło. Cała uwaga skupiła się na Warszawskim. Olśnił tłum szerokim, wystudiowanym uśmiechem i połyskującymi w blasku lamp klapami marynarki. Zanim zaprosimy naszych drogich gości na bankiet, muszę o coś zapytać. Podobał się państwu pokaz? – zagadnął, a wszyscy nagrodzili go gromkimi brawami. – Uznam to za „tak". Cóż, z drugim pytaniem będzie trudniej. Jest tu na sali pewna kobieta... Oliwia... – Paweł skierował wzrok w stronę wybranki i zachęcił, aby wyszła do niego na środek.
— Co on wyprawia? – szepnęła Weronika, nachylając się do ucha Warszawskiej. – Mówiłaś, że zaręczyny już się odbyły.
— Podbija sprzedaż – odparła cicho. – Nie no, teraz to przegięła – wysyczała, a jej lodowate dotychczas spojrzenie, zapłonęło. – No jak ona wygląda?!
— Przepięknie! Zaraz sama się w niej zakocham. Co za suknia!
— Oliwio... – odezwał się miękkim głosem. – Dzień, w którym powiedziałaś mi, że zostanę tatą pozostanie drugim najwspanialszym dniem w moim życiu.
— Ukradła mi mój szary! – burknęła Julia.
— Pierwszy będzie dzisiaj, o ile się zgodzisz... Oliwio, tutaj, na oczach naszych absolutnie cudownych gości, chciałbym Ci zadać jedno pytanie – Warszawski uklęknął na jedno kolano.
— Nie przesadzaj, Żuliet. Twój brat kazał ubrać się tak wszystkim.
— Wcale nie musiała się go słuchać – ciągnęła szeptem Julia. – Pawlito zawsze powtarzał, że szary to mój znak rozpoznawczy.
— Aa, już łapię – Weronika uśmiechnęła się szeroko na myśl, że z gąszczu malkontenckich odzywek wyłapała prawdziwy powód jej złości. – Wkurzasz się, bo zabrała ci brata.
— Oliwio, czy zechciałabyś zostać moją żoną?
— Opatentuję wszystkie odcienie – prychnęła Warszawska.
Zapadła cisza. W oczekiwaniu na decyzję kobiety w obcisłej srebrzystoszarej sukni, napięcie unosiło się w każdym zakamarku sali.
— Pssst! – szepnął Paweł. – Kochanie, to jest ten moment, kiedy powinnaś powiedzieć „tak". Wszyscy na to czekamy.
Rozbawiona sala zaczęła rytmicznie klaskać. Ucichła, gdy tylko kobieta przyłożyła mikrofon do ust.
— Tak – odpowiedziała z udawanym zaskoczeniem i podziękowała narzeczonemu pocałunkiem.
Z cukierkowym spojrzeniem i pogodnym uśmiechem pięciolatki uniosła w górę kościste palce. Połyskujący brylant wywołał poruszenie wśród przybyłych gości, a samą Skalską uczynił bezapelacyjną liderką rankingu najdroższych stylizacji wieczoru.
— I dla tego cyrku dałam się prawie przejechać? – zapytała cicho Julia. Mimo, że krew w niej zawrzała, nie przerwała oklaskiwania nad wyraz zaskakujących oświadczyn.
Po kolejnym aplauzie świeżo upieczona para narzeczonych skryła się w mroku sali. Muzyka znowu zadudniła w uszach, a goście oddali się zabawie, wywiadom i pamiątkowym zdjęciom.
— Najszczersze gratulacje! – krzyknęła Czarnecka, gdy tylko dosięgnęła Pawła wzrokiem. – Świetnie razem wyglądacie! – Przyłożyła ręce do ust, tworząc z nich tubę.
— Dzięki, Weronika – odpowiedział Warszawski.
— Ode mnie też, Pawlito... gdybyś pominął „najszczersze" – odparła bez przesadnego entuzjazmu Julia. Po wymianie złośliwych uśmieszków z bratem, sięgnęła po lampkę szampana, gotowa rozpocząć alkoholowy maraton. – Apsik! – Nakryła twarz łokciem.
— A więc tak wygląda alergia na szczęście – obwieściła rudowłosa.
— Cudowne przedstawienie, Pawlito – ciągnęła z udawanym podziwem Warszawska. – Rzucasz mi wyzwanie w odwalaniu szopek?
Wystarczyło tylko jego jedno wymowne spojrzenie, by upity przed chwilą łyk znów trafił do kieliszka.
— Przekaż wszystkim, że różowe landrynki nie piją – Paweł zakomunikował sucho kelnerowi, brutalnie odcinając siostrze dostęp do przyjemnego szumu w głowie.
Widząc skwaszoną minę brata, Julia zrozumiała swoje osiągnięcie. Ale nim zdążyła zaprotestować, wśród nich objawiło się wspomnienie nocnej eskapady. Pod postacią pofarbowanej fioletowej czupryny i zblazowanego spojrzenia.
— Pawełku, przepiękny pokaz – Wojciech poklepał byłego szefa po ramieniu, a Warszawski prawie podskoczył. – Gratuluję!
— Dzię...kuję – odpowiedział, zaciskając wargi. Z całych sił próbował stłumić narastający rechot. Ale śmiejące się spojrzenie siostry nie ułatwiało zadania.
— Julianno, moja droga! Moja najdroższa, chciałem cię przeprosić – przemówił, całując jej dłonie. – Mój czyn... Mój czyn był haniebny. Nie potrafię znaleźć usprawiedliwienia dla mych słów, ale chciałbym prosić cię o wybaczenie. Nie powinienem był tak się zachować. Potraktowałem cię okropnie!
— A przyszedłbyś z przeprosinami, gdybym nie była Warszawską?
— Prawdopodobnie... nie. Czy byłby w tym jakiś sens?
— Więc nie. Nie wybaczę ci – zakomunikowała oschle Julia i wyrwała ręce z jego uścisku. Gdy tylko odzyskała kontrolę nad przedramionami, splotła je władczo na klatce piersiowej.
W reakcji na te słowa jedna z brwi ex-projektanta podniosła się alarmująco. Jakby wciąż przetwarzał tę zniewagę.
— Fan-ta-sty-czna fryzura! – rzucił nagle Warszawski. Sypnął komplementem, licząc że pomoże okiełznać wzbierającą na sile złość. – Ten kolor... To cięcie!
— I jak pasuje do twoich rysów, kochany! – wrzasnęła Oliwia, gdy dołączyła z odsieczą. Od razu skupiła na sobie całą uwagę i ulżyła zapowietrzonym Warszawskim. – Wyglądasz niesamowicie!
— Dziękuję, kochana. Uświadomiłem sobie, że odcienie miedziane, choć takie piękne, są już passé.
— Naprawdę? – zapytała wojowniczo nastawiona Weronika. – Ciekawe...
— Wiesz co, Wojtku... – zaczęła Oliwia – ...mam pewien problem z... wyborem drugiej sukni. Mogę cię prosić na chwilę?
— Moja droga, doradzę ci z przyjemnością.
— Idę z wami – zarządziła Czarnecka. – Może dowiem się, jak osiągnąć taki piękny fiolet.
Gdy tylko odeszli, Warszawscy ukradkiem zbili piątkę.
— Ten fiolet wygląda tragicznie – skomentowała radośnie Julia. – Muszę zapamiętać, żeby nie wkurzać mojej przyszłej bratowej.
Paweł uśmiechnął się tylko i przechylił kolejny kieliszek szampana. Wreszcie przejął od kelnera całą srebrną tacę.
— Przyjście tu to był zły pomysł, landrynko.
— Przecież bawię się świetnie.
— Mówiłem o sobie. Nie ruszaj się. Stój jak stoisz!
— Naprawdę myślisz, że moja kiecka zapewni ci niewidzialność i pomoże uniknąć tej chmary dziennikarzy?
— Tylko po to tu stoję – Wzruszył ramionami i opróżnił następny kieliszek. – Żeby wytrwać na tej szopce potrzebuję czegoś mocniejszego. Ten szampan mi nie odpowiada.
— A co chciałeś wiedzieć? Może ja pomogę – Szturchnęła Pawła w bok.
Gdy do jego upojonego umysłu przedostał się sens żartu, parsknął gromkim śmiechem.
— Albo to było tak zabawne. Albo to te marne procenty uderzyły mi do głowy. Chyba... jestem pijany – Zdiagnozował sam siebie. Mimo, że miał się za duszę towarzystwa i często bywał na imprezach, zwykle pił mało. Tylko, gdy sytuacja naprawdę tego wymagała. – Tak, definitywnie jestem pijany.
— To dasz mi kluczyki do Gemery?
— Nie aż tak pijany.
— Chciałam potrenować na parkingu – Nie dawała za wygraną. – W razie potrzeby szybciej stąd uciekniemy.
— Po moim trupie. Będę cię woził do trzydziestki.
— Mojej czy twojej?
Warszawski przewrócił tylko oczami.
Znów pomiędzy nich wślizgnęła się Czarnecka. Tym razem wyposażona w kolorowe drinki i ciekawską minę.
— A ten co tu robi? – rudowłosa skinęła głową w głąb loftu.
Odwrócili się jak na zawołanie. Wysoki blondyn w garniturze przykuł ich uwagę na dłuższą chwilę. Stał w części bankietowej i przy podświetlanym kolorowymi ledami barze wlewał w siebie moc najdroższych alkoholi.
— Kacper Ferro – Paweł wypowiedział to nazwisko niemalże z obrzydzeniem. – Niestety, to też jego firma. Z wielką chęcią bym się ich pozbył, ale cóż mogę zrobić.
— To jest on?! – Julia rozdziawiła usta ze zdumienia. Wlepiła wzrok w brata, chcąc dopatrzyć się choć grama fałszu. Ale kącik jego ust nawet nie drgnął. Drgnęła za to Warszawska, jakby uderzona czymś ciężkim zatoczyła się z niemocy. – Co?
— Przez dziesięć lat może się wiele zmienić – przyznał, wzdychając. – Sama wiesz najlepiej...
— Coś ty odjebał?! – wrzasnął nagle dyrektor kreatywny. Swoim krzykiem próbował przebić się przez klubowe brzmienia. – Zwariowałeś?!
Gdy Łukasz zbliżył się na odległość metra, rozpromieniony nastrój Pawła ulotnił się ostatecznie. Otrzeźwiał w ciągu sekundy.
— O co konkretnie chodzi? Też ci szampan nie odpowiada, czy jak? – odezwał się Warszawski, rozkładając z udawaną bezradnością ręce.
— Jeszcze się pytasz? – Złapał się za platynową głowę. – Mieliśmy się nie wyróżniać! Nie aż tak... A jutro... jutro będziemy na ustach wszystkich! Rozumiesz, co mówię? Wszystkich – przeciągnął dramatycznie samogłoski.
— Wyluzuj, Wojciechowski. Artykuły będą dobre. Socjale zrobią kopiuj-wklej. A firma będzie miała pijar jak nigdy wcześniej!
— Drafty masz? Czy będę musiał gasić kolejny pożar?
— Byle nie szampanem – parsknął śmiechem Paweł. – Zaraz przyjdę, okej? Zaraz... Daj mi pięć minut.... No dobra, dwie! Daj mi dwie minuty... Odklejeńcu, musisz wiedzieć, że Ferro to...
— A dlaczego mielibyście się nie wyróżniać? – Czarnecka i jej nieokiełznana ciekawość wtrąciły się do rozmowy. – Czy to nie o to chodzi w modzie? Chyba że coś przeoczyłam.
— Któż jest w stanie zrozumieć artystów? – Warszawski wzruszył beznamiętnie ramionami. – O czym to ja...? – Przytknął palce do łuków brwiowych. – Aaa! A ty... nie zbliżaj się do Ferro! Jeśli będziemy od siebie wystarczająco daleko, wszyscy przeżyją. No... to miłej zabawy! – Poklepał je po ramionach i rozpłynął się w tłumie.
— Więc to jest Kacper Ferro?! – zapytała Julia, stojąc już na emocjonalnej krawędzi. Gdy połączyła imię z nazwiskiem, wszystko stało się bezlitośnie jasne. – Ten Ferro... Daj mi to.
Odebrała z rąk Weroniki kieliszek. Wypiła jego zawartość jednym haustem. Zaraz po tym, sięgnęła po kolejny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro