***
Oszustwo. Kradzież. Zdrada. Te i wiele innych słów zagnieździły się w moim umyśle na dobre. I tylko tam mogły pozostać, bo Paweł, zanim się rozstaliśmy, zakazał mi mówić o czymkolwiek, komukolwiek. Oficjalnie się nie obudził, bo nieoficjalnie to on, zachęcając cały holding do inwestowania w hotele Skalskich, wyciągnął z tego dealu miliony, których wszyscy teraz szukają. W tym ja, „niczego nieświadoma" ofiara.
Gdy więc z Weroniką i Adamem narzekaliśmy na wieżę Eiffla, gdy jedliśmy rogaliki, których nazwy nadal nie potrafię wymówić i gdy zwiedzaliśmy francuską izbę przyjęć, bo ugryzł mnie szczur, musiałam wciąż przywdziewać na twarz ten sam lekki i wyuczony uśmiech niewyrażający absolutnie nic. Choć z jednej strony chciałam Pawła udusić, bo o niczym mi nie powiedział, a z drugiej skakać z radości, bo koniec końców, jakkolwiek sprytny by nie był, to ja go przechytrzyłam.
Dokonałam czegoś równie niemożliwego, co wygrana w „Trzy kubki" z całą szajką scammerów na paryskim Polu Marsowym. A wszystko to dla krótkich: „Załatwię wszystko sam.", „Niczym się nie martw.", „Korzystaj z wakacji.", „Bądź nastolatką.", którymi to Paweł zbywał w SMS-ach każde moje następne pytanie.
Mimo że z niewiedzy aż mnie skręcało, ten ostatni raz postanowiłam mu zaufać. W końcu, spośród naszej trójki, to on jest człowiekiem z planem na każdą ewentualność i mam nadzieję, że także na tę, w której z ulubieńca rodziny de Villenoix staje się jej zdrajcą.
W tamtej chwili nie mogłam pomóc mojemu bratu bardziej, niż się go posłuchać i po prostu korzystać z wakacji. Dlatego z Paryża wraz z Czarneckimi udałam się na Lazurowe Wybrzeże, do księstwa milionerów, hazardu i całych tabunów Ferrari, gdzie statystykę uśmiechniętych bogaczy drastycznie zaburzała tylko jedna osoba. JA.
W Monako ludzie patrzyli na mnie jak na obraz nędzy i rozpaczy. Może to dlatego, że brak domu wyrył mi się na czole niczym podpis pod niedawną transakcją jego sprzedaży. A może po prostu nie pasowałam ani do zwykłej turystki, ani do nowobogackiej laski z kijem w dupie, ani tym bardziej do przedstawicielki dyskretnego old money, którą według skomplikowanych rodzinnych koneksji powinnam być. Pewnie to z powodu mojego śmiechu... No bo przez co innego? Nieśmiały chichot Julianny Warszawskiej nie był charakterystycznym wyrazem euforii, ćwiczonym na polach golfowych czy tenisowych kortach, w każdym barwnym dźwięku pokazującym wyższość, wyrafinowaną szyderę i pieniądze. Tak naprawdę to dopiero uczyłam się śmiać. Z Karolem.
Dzwonił codziennie, tak jak chciałam. Nieważne, czy na luksusowym jachcie sączyłam Vesper Martini, czy akurat robiłam sobie zdjęcie z kasynem Monte Carlo w tle, albo tańczyłam na tyłach kabrioletu jak w amerykańskich romansidłach, telefon od Ferro stał się najważniejszym punktem dnia.
Zrozumiałam, że tylko z nim będę miała jakieś później. O ile, wstanę z łóżka prawą nogą, odpukam w żelazo i w niemalowane drewno co najmniej trzy razy na dzień, a czarne ubrania schowam w walizce głęboko pod te kolorowe. Najlepiej razem z natrętnymi myślami, które zaczęły mnie nawiedzać z częstotliwością równie wysoką, co szalone tłumy Sagradę Famílię w Barcelonie - naszym następnym przystanku.
To właśnie w sercu Katalonii planowaliśmy spędzić ostatnie dwa tygodnie wakacji, wyluzować się przed klasą maturalną i złapać trochę słońca na czas, kiedy twarze będą nam bielały od nawału nauki. Niestety, moje obsesje i kompulsje nie dostały wolnego.
Było za dobrze. Czułam, że coś jebnie. Dlatego pomiędzy spacerami po bajkowym parku Güell, gdzie różnobarwne, ceramiczne odłamki tworzyły surrealistyczne mozaiki i rzeźby, sesjami zdjęciowymi wśród szpalerów palm, zaciętą nauką surfingu, a kłótniami z Czarneckimi, jak wymawiać „tortilla", zawsze obowiązkowo upewniałam się, że z moim chłopakiem, bratem i dziadkiem wszystko jest w porządku. I było, tak samo jak ze mną.
Dopóki Wiktoria nie zadzwoniła, że chce się spotkać.
Wszystkiego, co najlepsze w Nowym Roku! 😁
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro