***
Beżowe ściany, miękki biały dywan, zdjęcia poustawiane rzędem na komodach. Uśmiechnięte twarze zastygłe w fotografiach. Powietrze przesiąknięte ulubionymi perfumami mamy. Nuty piwonii, jaśminu i kwiatu pomarańczy, wdzierały się w nozdrza, jakby dopiero co stąd wyszła.
Dziecięce wspomnienia wydostawały się na powierzchnię. Wszystko było takie, jakie zdołałam zapamiętać. Z paroma wyjątkami. Wazon i jego pozostałości zniknęły. Dokumenty też.
Kiedy upadałam, moje uszy dobiegł głośny szelest. Czułam pod policzkiem szorstkie kartki. Kiedy się obudziłam, wokół mnie nie było ani skrawka. Wtulona w dywan leżałam nieruchomo, a moje skronie boleśnie pulsowały. Nigdy wcześniej światło nie raziło tak mocno.
Paweł pochylał się nade mną ze współczuciem w oczach. Kiedy odgarniał mi pasma włosów z twarzy, nie wiedziałam, czy w jego spojrzeniu nadal odbijałam się jako poszkodowana w wypadku, poturbowana przez włamywacza, czy może awansowałam już na ofiarę losu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro