***
Dom. Przestrzeń odpoczynku od obcych spojrzeń. Niewielki kawałek świata, którym iluzorycznie władamy. Parędziesiąt metrów kwadratowych, gdzie święty spokój przeplata się z zarzynaniem gardeł. Gdzie płacz rozmywają beztroskie śmiechy i rodzinne przekomarzanki. Miejsce, gdzie w zapewnieniu: „wszystko będzie dobrze" może być choć gram prawdy.
Strefa komfortu. Bezpieczny kokon, którego granica kończy się wraz z wyjrzeniem za okno, albo wyściubieniem nosa za drzwi. Lokal, gdzie je się marketową margheritę. Z toną keczupu, ale bez poczucia winy.
Są różne nazwy.
W domu na jaw wychodzi nasza przeciętność, a rutyna rozpoczyna swoje panowanie. To jedyne miejsce, w którym nie musimy udawać. Kim jesteśmy. Jacy jesteśmy. I dlaczego nie lubimy rodzynków w serniku. Albo, że wbrew większości najpierw dodajemy mleko, nie kulki Nesquika.
A potem to my wychodzimy. Odgrywać role, rozbijać butelki i przywdziewać obce maski.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro