Rozdział 9
W potężnej jadalni Nurmengardu Gellert i Alexandriya jedli obiad, siedząc na przeciwnych końcach niezwykle długiego, czarnego stołu. Za dziewczyną znajdowało się potężne okno z widokiem na alpejskie szczyty, dzięki czemu z perspektywy chłopaka wyglądała ona wyglądała jak postać z obrazu, wmalowana idealnie w sam środek zjawiskowego landszaftu. Niezmiennie miała na sobie kobaltowe szaty, które jej podarował, a które polubiła na tyle, że często je nosiła. Obiecał przy tym, że będzie ich więcej.
- Muszę wrócić do Anglii - powiedział nagle Gellert, czym zaskoczył Alexandriyę. Dopiła swoją herbatę, a następnie spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Po co?
- Muszę tylko zabrać kilka rzeczy, które zostawiłem u ciotki. Nie mogę tam za wiele się pokazywać... Choć z drugiej strony, z tą różdżką nic mi nie grozi.
Alexandriya spojrzała na stół, gdzie tuż przy jego talerzu leżała Czarna Różdżka. Nigdy się z nią nie rozstawał, nie ryzykował tego nawet w tak bezpiecznym miejscu, jakim dla niego był Nurmengard. Dziewczyna sama nie miała pewności, czy to była już obsesja, czy po prostu ostrożność przy artefakcie, którego nie zamykało się w gablotce do podziwiania.
- Kiedy chcesz jechać? - zapytała zainteresowana.
- Właściwie za moment.
- Jadę z tobą - oznajmiła natychmiast, co u Gellerta wywołało zaskoczenie.
- Tak?
- Zawsze chciałam zobaczyć Anglię. - Wzruszyła ramionami. - A chyba mogę?
- Dobrze. W zasadzie to dobry pomysł. Przedstawię cię ciotce.
- Bathilda, tak?
- Zgadza się. - Skinął głową z dumą wymalowaną na twarzy. - Pamiętaj tylko, że na razie nie wolno nam się wychylać, przynajmniej nie w Anglii.
- Gellert, nie musisz mi tego mówić. Jeśli będzie potrzeba, ujawnię tylko moją... Ciemniejszą postać. - Uniosła jedną dłoń, imitując swoim długim rękawem skrzydło, skrzydło czarnego kruka...
Gellert ułożył dłonie pod brodą, przyglądając się jej badawczo przez jakąś chwilę. W głowie starannie dobierał słowa, zawsze niczym pisarz tworzący swoje największe dzieło; to dlatego ludzie szli za nim tak chętnie.
- Adoruję to w tobie - powiedział wreszcie, nie spuszczając z niej wzroku, pilnując, żeby brzmieć miło i spokojnie. - To, że... Zwyczajnie rozumiesz. Mnie i to, czego potrzebuję.
Alexandriya także zaczęła mu się przyglądać. Znała go już trochę, a pomimo jej uczuć do niego nie dawała mu się tak łatwo złapać na słodkie słówka.
- Czekam na dzień, w którym zaczniesz adorować i mnie samą - powiedziała odważnie.
Siedziało to w niej już długo i powoli meczyła ją zabawa w kotka i myszkę. Była z siebie dumna, choć gdzieś w środku obawiała się jego reakcji. Gellert przez moment milczał, aż się uśmiechnął.
- W takim razie jesteśmy blisko. - Wstał, podnosząc różdżkę. - Za moment widzimy się w powozie - dodał, posyłając jej jedno krótkie spojrzenie, a następnie ruszył do wyjścia.
Jeszcze tego samego dnia Alexandriya - dla niepoznaki w zwyczajnym, prawie mugolskim stroju - siedziała w salonie Bathildy Bagshot, dojrzałej kobiety, którą bardzo ucieszył widok jej prabratanka. Nie miała oczywiście pojęcia, dlaczego Gellert naprawdę ją opuścił, chłopak przekonywał ją, że po prostu chciał się usamodzielnić. Czarną Różdżką też się przed nią nie chwalił.
- Ciociu, to jest Alexandriya, moja... - Grindelwald urwał, pierwszy raz od dawna gubiąc się w swoich słowach. Wycofał się i zmienił zdanie.
- Jest osobą bliską mojemu sercu - powiedział ostatecznie, na co Bathilda uśmiechnęła się.
- Bardzo miło mi cię poznać. - Kobieta wyciągnęła do Alexandriyi swoją rękę, czego dziewczyna początkowo nie usłyszała. W głowie huczały jej tylko słowa chłopaka, nawet jeśli wiedziała, że zapewne były przesadzone.
Bliska mojemu sercu...
- Mnie panią również - odpowiedziała, wreszcie ściskając jej dłoń.
Bathilda natychmiast zaproponowała im herbatę i ciastka, na które Alexandriya z chęcią przystała. Gellert zapowiedział, że do nich dołączy, jednak najpierw musiał sprawdzić coś e swoim dawnym pokoju. Pospiesznie udał się na piętro, zostawiając obie kobiety w salonie.
Alexandriya siedziała na brązowej kanapie naprzeciwko kominka, który zastawiony był fotografiami. Jedna z nich przedstawiała właśnie Gellerta, co sprawiło, że poczuła się naprawdę bezpiecznie, wiedząc, że ciotka go uwielbiała.
- Piękna z ciebie dziewczyna - powiedziała Bathilda, wymachując różdżką nad stolikiem z przekąskami.
- Och, dziękuję.
- Tak się cieszę, że Gellertowi się powiodło. To zdolny chłopak, żałuję tylko, że nie przyjaźni się już z Albusem...
Alexandriya powtarzała sobie w głowie, by w żaden sposób nie zdradzić, nawet po mimice twarzy, jakie były prawdziwe zamiary Grindelwalda. Nie odpowiedziała, a Bathilda mówiła dalej.
- Zapytam z mojej badawczej ciekawości, gdyż słyszę twój akcent... Skąd pochodzisz?
- Z Rosji - odpowiedziała natychmiast. - Ale od małego rodzice posyłali mnie na lekcje angielskiego i francuskiego.
- Och, fantastycznie!
Gellert oraz Alexandriya nie zostali jednak u Bathildy więcej niż na pół herbaty i dwa ciastka, gdyż jemu najwyraźniej się spieszyło. Kobieta i tak była rada z ich odwiedzin, zapraszając na kolejne, a Grindelwald zapowiedział, że na pewno jeszcze tam powrócą. Sasza nie miała pojęcia, że chłopak na pożegnanie zmodyfikował ciotce pamięć.
Był już wieczór, dosyć ciemny, więc przed wyjazdem Gellert zobowiązał się jeszcze oprowadzić po urokliwej wiosce, jaką była Dolina Godryka. Sam szedł jednak z kapturem na głowie, nie chcąc zostać rozpoznanym przez mieszkańców.
Doprowadził dziewczynę do rzeki, przy której, jak twierdził, spędzał niegdyś mnóstwo czasu... I tam stanął jak wryty.
Pod drzewem, tym samym, pod którym sam spędzał jeszcze nie tak dawno wiele czasu siedziała jedyna osoba w wiosce, która poznałaby go w każdym przebraniu.
Przeklęty Albus Dumbledore.
Gellert przeklnął pod nosem, co natychmiast przykuło uwagę dziewczyny, która jeszcze nigdy nie widziała go tak wściekłego. Nawet spod kaptura było widać, że kipiał złością, jednak bardzo szybko przyjął z powrotem kamienną twarz.
Alexandriya nie miała pewności, jednak domyślała się, kogo widzieli. Rudowłosy chłopak w białej koszuli dopiero po chwili uniósł wzrok znad książki, którą czytał pod lewitującą kulką światła. Natychmiast rozpoznał jedną z postaci stojących po drugiej stronie rzeki i zerwał się na nogi tak szybko, że dziewczyna ledwo to zarejestrowała.
- Ty... Co ty tu robisz? - zapytał Dumbledore, patrząc na Gellerta tak, jakby zobaczył samego Merlina. Na jego twarzy wymalowany był tylko szok, tak wielki, że widocznie zbladł nawet w słabym świetle światełka wciąż lewitującego mu nad głową.
Grindelwald, skoro już znalazł się w tej sytuacji, zamierzał wyjść z niej zwycięsko.
- Och, no kogo my tu mamy. - Gellerrt zmierzył Albusa kpiącym wzrokiem. - Wy się jeszcze nie znacie, prawda?
Dumbledore stał tam, wmurowany w ziemię, bezradny. Jednym z jego pierwszych instynktów było zaatakowanie blondyna, wiedział jednak, że nie mógł tego zrobić. Dlatego jedynie trwał w bezruchu, patrząc w beznadziei przed siebie.
- Sasza, przedstawię ci... - Gellert wręcz perfidnie ukłonił się przed dziewczyną. - Albus Dumbledore, opowiadałem ci... Dumbledore, proszę, Alexandriya. Pani mojego domu - mówił Grindelwald tak, jakby prowadzili zwyczajną rozmowę.
Uśmiech natychmiast rozjaśnił twarz dziewczyny, która tamtego dnia czuła się wręcz rozpieszczana przez Gellerta, a teraz została jeszcze panią jego domu. Gdyby tak się jednak nad tym zastanowić, pomyślała, nie było to nawet przesadzone. W dużej części ona także zarządzała Nurmengardem.
Dumbledore przełknął ślinę, a następnie spojrzał na dziewczynę.
- Ucieknij od niego, póki możesz się uwolnić.
Gellert parsknął śmiechem.
- No naprawdę, Albus? - zapytał prześmiewczo.
- On nie da ci tego, cokolwiek ci obiecał - przekonywał Dumbledore, z całych sił starając się nie skupiać na blondynie. - Ucieknij, póki czas.
- Sama o tym zdecyduję - syknęła Alexandriya, która ani przez moment nie wierzyła w słowa rudowłosego. - Ja już dostałam to, czego chciałam.
Gellert obdarzył ją wzrokiem pełnym dumy, a po tym objął ją ramieniem.
- Wystarczy tego - mruknął i, nie dając Albusowi nawet ostatniego spojrzenia, deportował się wraz z dziewczyną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro