Rozdział 8
- Za co? Jasno chcę wiedzieć, Gellert - mówiła stanowczo.
- Sasza, nie poprosiłbym cię o nic, czego nie mogłabyś mi dać - tłumaczył nieco zniecierpliwiony. - Po pierwsze, chcę lojalności i dyskrecji... Choć nie wyobrażam sobie racjonalnej sytuacji, w której byś chciała mnie zostawiać, gdy mam tę różdżkę. - Uniósł ją, by kolejny raz podkreślić, że ją miał.
- A, czyli uważasz, że jestem łasa na takie rzeczy? - odparła Alexandriya z grymasem na twarzy, odkładając książkę.
- Wiem, że też cię zafascynowały insygnia, inaczej byś się o tym nie rozczytywała - argumentował, na co dziewczyna przygryzła wargę; że też musiał mieć rację. Westchnęła więc o zmieniła strategię.
- Możesz mi ufać, uważałam to za oczywiste od początku. - Stanęła naprzeciw niego. - Nie czekałam na ciebie tyle czasu, żeby teraz wszystko stracić. Ale muszę wiedzieć, czego chcesz w zamian.
- Poza twoim nauczaniem, pomocy w odnalezieniu pozostałych Insygni... Czarna Różdżka zostawiała po sobie krwawy szlak, lecz Kamień i Peleryna nie są już tak łatwe do odnalezienia. A poza tym... Się okaże.
Alexandriya nie zważała już na ostatnie jego słowa, postanowiła wykorzystać to, że odpowiadał na jej żądania.
- Chcę też wiedzieć, kto jeszcze będzie tu mieszkał - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Bo jakoś wątpię, że to tak rozbudowujesz tylko dla siebie.
- Wiesz, z czym muszę się liczyć, skoro mam tę różdżkę. Ktoś się w końcu dowie, a to przysporzy mi wrogów... - Rozejrzał się po pomieszczeniu. - Trzymaj przyjaciół blisko, ale wrogów jeszcze bliżej.
Alexandriya zrozumiała od razu.
- Czyli po prostu budujesz tu więzienie - stwierdziła głośno, nie starając się używać eufemizmów. - Teraz rozumiem te mury...
- Dziwi cię to? - zapytał Gellert dość ostrożnie jak na siebie. Nie znał Alexandriyi na tyle, by przewidzieć, jak zareaguje na aż tak realnie brutalne plany. Ku jego zaskoczeniu, nie drgnęła jej nawet powieka.
- Nie - odparła od razu. - Sama znam kilka osób, które chętnie bym gdzieś uwięziła. A ta różdżka to błogosławieństwo i przekleństwo w jednym... Wiem, że wielu będzie próbowało ci ją odebrać.
- Czyli się zgadzasz? Zostajesz tutaj?
Alexandriya wpatrzyła się w niego na moment, po czym uśmiechnęła się słabo - w tamtym momencie nie wyobrażała sobie inaczej.
- Zostaję.
Grindelwald wyglądał na wyjątkowo zadowolonego.
Następnego dnia Alexandriya obudziła się o świcie z ekscytacji, choć miała za sobą jedną z najlepszych nocy w swoim życiu, na łóżku tak wygodnym, na jakim jeszcze nie spała. Poprzedniego wieczoru, zajęta rozpakowywaniem, nie zdążyła rozejrzeć się wokół swojego nowego domu, więc postanowiła to zrobić od razu po zerwaniu się z łóżka.
Jeszcze w ciemnej koszuli nocnej wyszła przed zamek, a stamąd ruszyła do małego górskiego jeziora, nadal zamarzniętego pomimo wschodzącego słońca. Pewnie przeszła po lodzie na boso, zatrzymując się kilka metrów od brzegu, a tam wzięła głęboki wdech - tamto górskie powietrze stanowiło dla niej cudowny zastrzyk energii. Już dawno nie czuła się tak dobrze, zupełnie inaczej niż w Petersburgu, gdzie według niej powietrze przesiąknięte było stęchlizną.
Stała tam kilka chwil, zachwycając się powietrzem i widokami, nie zważając na lód kłujący ją w stopy. Była wolna i wreszcie znalazła się tam, gdzie pragnęła, z dala od zgiełku, od nierozumiejącej jej rodziny... Gellert tym wszystkim zrobił dla niej więcej niż mógł wiedzieć.
Alexandriya przyglądała się ptakom, które wylatywały akurat z pobliskiego lasu, gdy idealną ciszę zmącił jej znany głos.
- Wcześnie wstałaś.
Odwróciła się - na brzegu jeziora stał Gellert, już ubrany, wyglądający, jakby sam wstał bardzo dawno. Jego widok był dla niej wspaniałym dodatkiem do tego wszystkiego.
- Dzień dobry - przywitała się dumnie, a jego uśmieszek natychmiast się jej udzielił. - To otoczenie nie mogło czekać - dodała w ramach wyjaśnień, kolejny raz rozglądając się wokół siebie.
- Nie obawiasz się chodzić po tym lodzie, gdy trwają roztopy? - zapytał Gellert nieco prowokująco.
- Wiesz, Gellert, z naturą jest tak, że jeśli jej nie zaufasz, to ona nie zaufa tobie. I nigdy nie będziesz mógł z nią nic zrobić, jeśli tego nie zastosujesz - powiedziała Alexandriya głośno i pewnie, bo doskonale wiedziała, o czym mówiła. - Podejdź tu, to będziemy mogli zacząć lekcje, których tak bardzo chciałeś.
Grindelwald spojrzał na lód niechętnie, ale nie potrafił przegrywać. Przyszedł więc do niej ostrożnie, a wtedy zauważył jej nagie stopy.
- Boso na lodzie? - zapytał.
- Urodziłam się na Syberii. Tu wcale nie jest tak zimno - stwierdziła. - Ale zabawne, że wspominasz akurat o lodzie... Myślę, że jest pewne zaklęcie, które może ci się spodobać.
Chłopak uniósł brwi.
- Zaczynasz mnie intrygować.
- A to dopiero początek - odparła prędko, po czym kucnęła, kładąc otwratą dłoń na lodzie. - Wracając do lodu... Znasz to uczucie, gdy jest tak zimny, że choć zmrożony, masz wrażenie, że cię parzy?
- Znam... - odparł Gellert, obserwując ją z zaciekawieniem.
- Dziwne zjawisko, prawda? Paradoksalne... - Alexandriya przejechała delikatnie dłonią po lodzie, po czym wyprostowała się. - Ale natura ma wyjaśnienie na wszystko. I tak jak gorąc zwyczajnego ognia może cię oparzyć, tak samo może zrobić chłód...
Bez dalszych wyjaśnień, Alexandriya wykonała kilka kroków w tył, a zanim Gellert zdążył zapytać, co robiła, wystawiła dłoń przed siebie i obróciła się prędko wokół własnej osi, robiąc to z wielką gracją. Wtem stało się coś, czego Grindelwald nie potrafił zrozumieć: wokół niej zapłonął okrąg. Tam, na lodzie, tańczyły płomienie, błękitne niczym ocean.
- Proszę - powiedziała dumnie, a nad jej prawą dłonią wciąż tańczył mały płomyk. Fascynacja wymalowana była na twarzy Gellerta, a on sam podszedł bliżej.
- Co robią? - Przyjrzał im się blisko, ale Sasza machnęła dłonią, zwiększając płomień tuż przed jego twarzą, który zmusił go do kroku w tył.
- O, nie, nie radziłabym ci ich dotykać, o ile nie chcesz stać się jednością z leśną ściółką - powiedziała z dziwnym obłędem w oczach. - Palą... Choć nie są gorące. Przeciwnie, określiłabym je jako... Przyjemnie chłodne. I całkowicie pod moją kontrolą - same dalej się nie rozrosną.
- Pokaż mi więcej - mówił Gellert, a jego oczy płonęły podobnie do płomieni.
Alexandriya wystawiła jedną nogę przed siebie, a okrąg przerwał się naprzeciw niej, robiąc niewielkie przejście.
- Chodź. Nic ci nie zrobi, jeśli ja nie będę tego chciała.
Usłuchał jej bez zawahania, tak zachłyśnięty chwilą, że stracił czujność. Istotnie, gdy przechodził przez płomienie, poczuł ten przeszywający, parzący chłód, o którym wspominała... Jednak nie spadł mu włos z głowy. Dziewczynie bardzo podobało się to, jak uważnie jej słuchał.
- I teraz mogę robić z tym ogniem, co tylko chcę... Moja dłoń to dłuto, a ten ogień to rzeźba, taka, jaka tylko zechcę. - Jedną dłonią machnęła w lewo, a płomienie ułożyły się w sylwetkę kruka, którym Alexandriya swobodnie manewrowała, wzbijając go do lotu. Gellert oglądał każdy jego ruch.
- Jednak to, co spodoba ci się najbardziej, tak sądzę... Niewielu wie, jak je skutecznie powstrzymać. - Wykonała dziwny ruch ręką, taki, jakby ciągnęła do siebie niewidzialną linę, a ognisty kruk zniknął. Zaraz po tym machnęła dłonią wokół siebie, jakby zarzucała lasso... I ogień zniknął, schował się w jej garści, pozostawiając po sobie biały ślad na lodzie, a bez odgłosów jego tlenia wokół dwojga czarodziejów zrobiło się przerażająco cicho.
Alexandriya spojrzała na chłopaka obok niej - milczał, ale jego zachwyt widać było z daleka.
- Naucz mnie, Sasza, a wiesz, co dostaniesz w zamian. - Położył obie dłonie na jej ramionach, mówiąc jej do ucha. Ona poczuła, że pomimo lodu robi się jej goręcej, po czym uśmiechnęła się.
- Oczywiście.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro