Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Odkąd tylkon Alexandriya stała się pełnoletnia, nieustannie wymykała się z domu, a potem z samego Petersburga w poszukiwaniu spokoju na łonie natury, gdzie zdecydowanie czuła się najlepiej. W kruczej postaci potrafiła lecieć czasem wiele kilometrów za miasto, by później spokojnie deportować się z powrotem.

Jej wycieczki często ciągnęły się do godzin nocnych, zwłaszcza latem, gdy wieczorami nie było tak zimno. Przechadzała się po sporym lesie, sama, z radością wdychając czyste powietrze. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ostatnie jego promienie przedzierały się pomiędzy drzewami po lewej stronie dziewczyny - po prawej niebo robiło się granatowe.

Dziewczyna zatrzymała się na moment i oparła o jedno z drzew, zachwycając się zachodem. Odsunęła się jednak nagle, czując, że plączą się jej włosy - były prawie białe i sięgały już jej pośladków, co bardzo w sobie lubiła. Patrzyła z małym uśmiechem na znikające promienie, gdy nagle usłyszała, że ktoś, lub coś, się do niej zbliżało.

Nie była przerażona, potrafiła bronić się nawet bez różdżki, którą nosiła za paskiem swojej granatowej szaty, lecz mimo wszystko odwróciła się, by zobaczyć potencjalne niebezpieczeństwo. Ktoś zbliżał się do niej, a ona gotowa była rzucić się do ataku, gdy spomiędzy drzew wyłoniła się znajoma twarz.

Gellert Grindelwald, w czarnym płaszczu i z włosami nieco dłuższymi, niż Alexandriya zapamiętała, stanął przed nią z szerokim uśmiechem.

- Znalazłem cię.

Serce dziewczyny zabiło szybciej, na tyle, że położyła nad nim swoją dłoń, próbując je uspokoić. Nic się nie zmieniło: ani on, ani reakcje, które w niej wywoływał.

- Gellert... To ty? - zapytała w oszołomieniu, nawet jeśli znała odpowiedź. - Jak mnie tu znalazłeś? - dodała z niedowierzaniem, podchodząc do niego bliżej.

- Miałem wizję, że się tu spotkamy... I proszę, nie pomyliłem się - powiedział dumnie. Z jego twarzy dało się wyczytać, że również był rad z jej widoku.

Alexandriya nie wiedziała, co powiedzieć, o co zapytać, ale pewna była jednego: jej serce wciąż do niego biło, nawet jeśli długo go nie widziała.

- Nawet nie wiem, od czego zacząć - przyznała. - Cieszę się, że cię widzę. - Po tych słowach od razu ich pożałowała, obawiając się, że za bardzo się zdradziła.

- Ja również - powiedział ku jej zaskoczeniu, robiąc kolejny krok w jej stronę. Wtedy dzielił ich już naprawdę niewielki dystans, przyspieszający oddechy.

- Co cię tutaj w ogóle sprowadza? Poza tym, że mnie szukałeś - powiedziała ostatecznie, ciekawa wszystkiego, co mógłby jej opowiedzieć.

- Tutaj? Tutaj tylko ciebie szukałem - odparł, jak zwykle zdolnie dobierając słowa. - Uciekłem z Anglii.

- Z Anglii? - powtórzyła zdziwiona, gdy nagle w głowie przestawił się jej jakiś pstryczek. - No tak... Szukałeś Peverellów, prawda?

Gellert wyglądał na pozytywnie zaskoczonego i uniósł brwi.

- Czytałaś.

- Odkąd mi powiedziałeś o Insygniach, zainteresowałam się tym... - zaczęła dziewczyna, a następnie wyjęła swoją różdżkę zza pasa. - Ty mi to zostawiłeś, prawda? - Uniosła różdżkę, czarną, do której rękojeści przyczepiona była przywieszka z symbolem Insygni Śmierci, ta sama, którą dziewczyna odnalazła w lesie.

Mały uśmiech pojawił się na twarzy chłopaka, który przyjrzał się różdżce. Taki sam znak zwisał z jego szyi.

- Wiedziałem, że to znajdziesz. Natura ci pomogła, co?

- Natura nigdy mnie nie zawodzi - odparła Alexandriya dumnie, chowając różdżkę z powrotem. - W przeciwieństwie do ludzi.

- Twierdzisz, że cię zawiodłem? - zapytał z wyczuwalnym oburzeniem w głosie.

- Nie ty. - Westchnęła, spoglądając za siebie, gdzie słońce już prawie całkowicie zaszło. - Ale rodzina na pewno, poza tym... Dobrze, nie rozmawiajmy o mnie.

- Dlaczego nie? - zapytał od razu, ponownie wykorzystując swoje zdolności mówcy. - Zmieniłaś się znacznie.

- A ty za to wcale. - Zaśmiała się krótko. Choć przywykła do tego, że zawsze prawił komplementy, by zyskać sobie przychylność rozmówcy, wtedy i tak robiło się jej od nich przyjemniej.

- Powiedz mi więcej o tym, co robiłeś. Znalazłeś Peverellów?

- Sasza, nawet lepiej. - Wypowiedzenie jej imienia wywołało u niej kolejny uśmiech. - Poznałem kogoś, kto też ich szukał i udzielił mi wielu cennych informacji...

- Kogo? - dopytywała zaciekawiona.

- Albusa Dumbledore'a - odparł, nawet jeśli nic jej to nie mówiło. - W wizji widziałem, że będzie jednym z najpotężniejszych czarodziejów naszych czasów... Więc zrobiłem wszystko, by zdobyć to.

Gellert sięgnął do kieszeni, a następnie machnął dłonią. Pomiędzy nimi uniosło się coś w rodzaju srebrnej broszki, wewnątrz której znajdowały się dwie krople krwi, odmawiające połączenia się ze sobą. Alexandriya nie wierzyła w to, co widziała.

- Pakt krwi? Z nim?

- Wiesz, jak działa pakt krwi. Gdy on stanie się tym całym potężnym czarodziejem... Nie będzie mógł mnie pokonać.

Alexandriya już kolejny raz była pod wrażeniem jego umiejętności. Utwierdzało ją to w przekonaniu, że to Durmstrang, a nie Gellert najbardziej stracił na jego wyrzuceniu.

- Chcę być zdziwiona, ale nie jestem. Jeśli komuś miało się udać coś takiego, to tobie - powiedziała zgodnie z prawdą, kiedy on kolejnym zdolnym ruchem włożył pakt z powrotem do kieszeni. - Ale dlaczego uciekłeś z Anglii?

Grindelwald przymknął oczy, a następnie rozciągnął szyję. Zawahał się przed odpowiedzią, niepewny, czy powinien się tym chwalić... Z drugiej strony czuł, że mógł jej zaufać.

- Zostałem... Oskarżony o śmierć jego siostry - wydusił, po czym natychmiast zaczął się bronić. - A to zwykłe pomówienia. Żaden z nas nie wie, kto ostatecznie rzucił to zaklęcie, które zakończyło jej życie.

Alexandriya pokręciła głową. Jakoś wcale nie wzruszył jej fakt samej śmierci, a bardziej samego oskarżenia.

- Gellert, w co ty się znowu wpakowałeś... - zaczęła i nieświadomie wyciągnęła rękę, by złapać go za ramię, jednak po chwili się wycofała.

- A to co? Nie bój się mnie dotknąć.

- Znam cię na tyle, że sądziłam, że tego nie chcesz.

- Zależy, kto to robi - odparł, po czym sam położył rękę w jej talii, przysuwając ją jeszcze bliżej. Delikatne pochylenie się w przód, a ich nosy mogłyby się stykać.

Niebo zrobiło się już ciemne. Alexandriya dotknęła drzewa, by się na nim wesprzeć, a wtedy oboje kątem oka zauważyli, jak jego połamana kora zaczyna się naprawiać.

- Sasza, niedługo naprawdę się u mnie pozmienia, a wiesz, że się nie mylę... Pytanie, kiedy do mnie dołączysz?

- Wyciągniesz mnie z tego przeklętego miasta? - zapytała z ekscytacją.

- Po to tu wróciłem... Wciąż fascynuje mnie to, jak natura cię słucha... - Spojrzał nieznacznie na drzewo. - A ciebie też fascynują Insygnia, prawda?

Choć Alexandriyę to intrygowało, starała się tym zbyt szybko nie zachłysnąć.

- Za rok, Gellert. Muszę skończyć tę szkołę.

- A chcesz w ogóle tam wracać?

- Co masz na myśli? Uciec?

Atmosfera pomiędzy nimi robiła się coraz bardziej napięta. Gellert nie zabierał swojej ręki, trzymając ją przy sobie blisko i patrząc jej w oczy. Ona nie miała pojęcia, że ją też widział w jednej ze swoich wizji przyszłości, wiedział, że będzie musiała się w niej pojawić. Widząc jednak jej sceptyczne nastawienie do opuszczenia Durmstrangu, natychmiast zmienił strategię.

- To zrobimy tak... Wrócę po ciebie za rok, Sasza, gdy tylko skończysz szkołę.

Te słowa już zupełnie ją zaskoczyły, a z drugiej strony zadowoliły. Po szkole planowała zaszyć się właśnie gdzieś w lesie, marzyła zgłębiać tajniki magii dla wiedźm, do której ją tak bardzo ciągnęło, ale nie wiedziała, czy jej się to uda. Teraz wreszcie miała mieć coś, na co naprawdę mogła czekać.

- A gdzie ty będziesz?

- Muszę się ukryć - powiedział pospiesznie, powoli się wycofując. - I nadal szukać Insygni... I ty też nie przestawaj. Póki masz to - wskazał na swój naszyjnik - to się odnajdziemy.

- Zaraz, już idziesz? Ale zaczekaj, musimy...

Gellert zakrył jej usta swoim palcem.

- Nie martw się... Spotkamy się za rok.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro