Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

Kiedy Alexandriya obudziła się następnego dnia, czuła przede wszystkim niedosyt. Starała się go jednak powstrzymać dla samej siebie, nastawić na to, że Gellert mimo wszystko nie oszuka własnych instynktów. Poza tym, wciąż jeszcze miała księgę...

Gdzieś w duchu mimo wszystko marzyło jej się powtórzyć ten pocałunek, i to jak najszybciej. Wyobrażała go sobie pomiędzy nimi jeszcze w Durmstrangu i w żadnej wersji nie był tak emocjonalny, lecz nie mogła narzekać. Upewniała się nawet jescze, że to wszystko jej się nie śniło...

- Dzień dobry, mój kochany - powiedziała do Velesa, który leżał jej w nogach i nachyliła się, by go pogłaskać. Wiedziała, że ciągle tyle spał, bo nadal potrzebował regeneracji, a Alexandriyę cieszył choćby najmniejszy postęp. Zamierzała go karmić, dopóki sam nie będzie mógł wrócić do polowania... A to przypomniało jej, że raz jeszcze miała poszukać albo jego watahy, albo, co ważniejsze, ludzi odpowiedzialnych za jego krzywdę.

Głaskanie wilka przerwało jej pukanie do drzwi. Złapała się za serce - czyżby to Gellert, ciągnący swoje gierki minionej nocy?

- Wejść - powiedziała od razu, prostując się i poprawiając się na tyle, ile mogła. Prędko się jednak rozczarowała, gdy w drzwiach ponownie ujrzała służącą.

- Dzień dobry, pani.

- Och, to ty... - Westchnęła. - Dzień dobry. Śniadanie może jeszcze zaczekać - powiedziała od razu, asumując, że o to chciała zapytać, zresztą jak prawie każdego ranka.

- Pan Grindelwald zaprasza panią na śniadanie na zewnątrz - oznajmiła służąca, na co Alexandriya przewróciła oczami.

- A więc to tak... - syknęła sama do siebie. - Dobrze. Przekaż mu, że za moment przyjdę.

Alexandriya prędko doprowadziła się do porządku, a następnie ubrała swoją długą, granatową szatę z nieprawdziwym futrem - idealną na taką okazję, jaką było śniadanie na zewnątrz w środku zimy.

Dziewczyna wyszła z zamku z Velesem, który na zewnątrz miał zajadać się i swoim posiłkiem. Zakryty stół dla Alexandriyi oraz Gellerta znalazł się przy zamarzniętym górskim jeziorze, tym samym, obok którego zazwyczaj prowadzili ich lekcje. Kiedy przyszła, Grindelwald stał tyłem do niej, najwyraźniej nie zamierzając zacząć bez niej.

- No dzień dobry. - Odchrząknęła, natychmiast przykuwając jego uwagę.

- O, witaj. - Uśmiechnął się. - Jak ci się spało?

- Nie za dobrze. A ty?

- Również, szczerze mówiąc...

Alexandriya pomyślała, że nie było jej go szkoda, bo sam sobie zgotował taki los.

- Chciałem ci wynagrodzić wczorajszą noc - kontynuował, podchodząc do krzesła po swojej prawej. - Wiem, że najbardziej lubisz naturę, dlatego zorganizowałem to tutaj.

Dziewczyna zmarszczyła czoło; miała przeczucie, że to nie mógł być jedyny powód, dla którego zorganizował to wszystko. Prędko okazało się, że jej wiedźmia intuicja ponownie nie zawiodła.

- I coś czuję, że chcesz mi powiedzieć coś jeszcze.

- Nic nie da się przed tobą ukryć, hm?

Zaśmiała się żałośnie, zajmijąc miejsce naprzeciwko niego, o wiele bliżej niż przy niezwykle długim stole z jadalni.

Skutecznie ukrywasz przede mną swoje serce.

- Muszę wyjechać na dwa tygodnie. Mam parę rzeczy do załatwienia w Anglii - wyjaśnił, na co Alexandriya zareagowała prychnięciem.

Teraz zachciało mu się wyjeżdżać...

- Dobrze - dodała, natychmiast poważniejąc. - Ja w takim razie zajmę się... Naszym domem w międzyczasie.

- Właśnie o to chciałem cię poprosić. Jesteś niezastąpiona. - Uśmiechnął się ponownie.

- Wiem - powiedziała, prostując się dumnie. - Będę też ćwiczyć pod twoją nieobecność... Te zaklęcia, oczywiście, których jeszcze cię nie nauczyłam.

- Kobieta idealna - stwierdził Grindelwald, na co na twarzy Alexandriyi pojawił się mały uśmiech.

- Mhm - mruknęła, wiedząc doskonale, że mówiła mu to, co chciał usłyszeć. Robiła to dlatego, że liczyła, że Gellert w końcu nie wytrzyma i wspomni o ich pocałunku. Chciała wiedzieć, co o tym myślał, wydawało jej się to naturalne, choć oczywiście nie zamierzała pytać wprost.

Może wreszcie coś zrobi tuż przed tym wyjazdem? To by nawet do niego pasowało, dać jej chwilową satysfakcję, a później po prostu zniknąć...

Tym razem się jednak pomyliła. Grindelwald zniknął tuż po śniadaniu, a na temat pocałunku czy innych wydarzeń minionej nocy nie zająknął się nawet słowem.

Pomimo swoich uczuć, Alexandriya nie zamierzała spędzać czasu bez niego na leżeniu i zastanawianiu się, kiedy wreszcie coś mu się odmieni. Miała inne sprawy, którymi chciała się zająć i już kilka dni później popołudniem ruszyła w góry, w okolice, gdzie znalazła wcześniej Velesa. Tam ponownie próbowała odnaleźć jakichkolwiek jego braci, a także i jego oprawców...

Leciała nad lasem w swojej kruczej postaci już przy zachodzącym słońcu, by widzieć więcej. Po kilkudziesięciu minutach bezowocnych poszukiwań, gdy zimowe niebo zakryło się już gwiazdami, nastąpił przełom: wypatrzyła kolejną pułapkę, w którą jeszcze - na szczęście - nie wpadło żadne zwierzę.

Natychmiast obniżyła lot, po czym zamieniła się z powrotem w siebie jak tylko dotknęła ziemi. Po tylu latach latania lądowanie miała już opanowane do perfekcji, dlatego bezszelestne znalazła się dokładnie tam, gdzie chciała - przed wnykami zastawionymi na kolejne niewinne zwierzę.

Wiedziała, że musiały być tam umieszczone niedawno, może jeszcze tego samego dnia, bo nie zdążył przykryć ich śnieg. Zaczęła ogarniać ją wściekłość; tym razem nie zamierzała odpuścić - musiała znaleźć tych, którzy byli za to odpowiedzialni.

Wyjęła swoją różdżkę, której ostatnio używała coraz rzadziej. Wciąż jednak przyczepiona była do niej zawieszka z symbolem Insygni Śmierci - ta sama, którą już dawno otrzymała od Gellerta.

- Appare Vestigium - szepnęła, a następnie dmuchnęła w różdżkę, z której wyleciała chmura złotego pyłu.

Tenże pył pokazał jej ślady, prowadzące już gdzieś daleko, aż poza las. Zamierzała natychmiast za nimi podążyć, lecz najpierw jednym machnięciem różdżki obróciła wnyki w pył. Po tym wróciła do kruczej postaci, lecąc jak najszybciej za pyłem układającym się w ślady, a także co jakiś moment sylwetkę jakiegoś mężczyzny...

Ślad urwał się trzy kilometry dalej, na obrzeżach wioski, którą Alexandriya zobaczyła po raz pierwszy. Na samym jej skraju, najbliżej lasu, znajdował się parterowa, drewniana chata, w której paliło się światło. Okryty śniegiem i posiadający komin, z którego w tamtej chwili się dymiło, wyglądał niczym z urokliwej pocztówki, ale to było ostatnie, o czym Alexandriya wtedy myślała.

Bez zawahania podeszła do jednego z okien, by zobaczyć, co działo się w środku i pożałowała tego widoku. Wewnątrz, poza dwoma mężczyznami pijącymi coś przy niewielkim stole, zobaczyła swój największy koszmar: pomieszczenie wypełnione głowami zwierząt, wystawionymi tam jak trofea. Na podłodze leżał dywan z niedźwiedziej skóry, futer było w ogóle więcej, a w rogu pomieszczenia znajdowały się strzelby, noże i kolejne wnyki. To był dom jakiegoś kłusownika, czy też dla Alexandriyi - zwyczajnego mordercy, który zasługiwał na najsurowszą karę.

Nie rozumiała, o czym rozmawiali, ale to nie było jej do niczego potrzebne. Ich otoczenie, a także to, że jeden z nich za moment przyszedł pokazać drugiemu trzy martwe kaczki, mówiło za siebie.

To w tamtym momencie z Alexandriyą zaczęło dziać się coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła. Tamto uczucie było nie do opisania; miała wrażenie, że ogień zaczyna płonąć gdzieś w jej nogach, a następnie zaczyna się wznosić, rozprzestrzeniać po całym jej ciele, aż dotarł do jej głowy.

Nie widziała tego, lecz jej oczy zalśniły na żółto, paznokcie urosły jakoby szpony, a każda żyła w jej ciele uwydatniła się, nadając jej dość szkaradny wygląd. Alexandriya nie była zła, nie była wściekła - ona znalazła się w furii, wiedźmiej furii, z czego nawet nie zdawała sobie jeszcze sprawy.

Czuła się, jakby gołymi rękami mogła unieść tamten dom, jakby mogła zniszczyć każdą rzecz i każdą osobę, jaka stanęłaby jej na drodze. Miała w sobie taką moc, jaką nigdy wcześniej i była wtedy gotowa ją wykorzystać tylko do jednego celu.

- Zginiecie.

To było jej ostatnie słowo, wysyczane w jej ojczystym języku, zanim machnęła ręką i tupnęła nogą. Ogień buchnął znikąd, a następnie otoczył cały budynek, który natychmiast stanął w płomieniach. Mężczyźni w środku nie mieli nawet czasu na jakąkolwiek reakcję; wszystko wokół nich zaczęło płonąć.

Alexandriya ledwie wykonała kilka kroków w tył, nie obawiając się ognia. Patrzyła wciąż, jak płomienie pochłaniają wszystko przed nią, oddychając przy tym tak ciężko, jakby przed momentem biegała. Nie czuła ani krzty żalu, gdy oglądała, jak jej zaklęcie odbiera dwa życia.

To był pierwszy ślad juchy, który po sobie pozostawiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro