Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 32

Ani Gellert, ani Alexandriya nie byli w stanie stwierdzić, ile czasu spędzili na upajaniu się tą drugą osobą poprzez pocałunki, ale trwało to dość długo - na tyle, że przerwali dopiero, gdy oddychało się już naprawdę trudno.

Oboje ostatecznie wylądowali w znacznie przyjemniejszej pozycji niż wcześniej. Gellert siedział wygodnie na jej siedzeniu, a ona trzymała głowę na jego kolanach, leżąc wygodnie, przykryta płaszczem niczym kołdrą. Jej księga została dawno zapomniana gdzieś naprzeciwko, podczas gdy Grindelwald gładził jej włosy, które rozplątały się w całym procesie.

- Nie jest ci za wygodnie? - zapytał, patrząc na nią z psotnym uśmieszkem nieznikającym mu z twarzy.

- Oj, to co, powinnam się przesiąść? - odgryzła się, doskonale wiedząc, jaka będzie jego odpowiedź. Jemu też się to podobało; widziała to w jego oczach.

- Chciałaś mi coś pokazać - powiedział głównie po to, by zmienić temat i nie przegrać dyskusji.

- Ach, tak... - Alexandriya niechętnie podniosła się do pozycji siedzącej, wzdychając. - Zapomniałam z tego wszystkiego. Masz może chusteczkę?

Gellert spojrzał na nią z niedowierzaniem, a następnie wyjął Czarną Różdżkę i jednym machnięciem wyczarował mały, biały kawałek materiału.

- No tak. Głupie pytanie. - Dziewczyna pokręciła głową. - Potrzymaj ją, w takim razie...

Zaintrygowany Grindelwald patrzył, jak Alexandriya niewerbalnym zaklęciem, tylko swoją ręką, przecina sobie opuszek. Uniosła zranioną dłoń nad chusteczkę, a następnie dała kilku kroplom krwi na nią spłynąć.

- I co teraz?

- Obserwuj - powiedziała cicho.

Kilka chwil później w materiale wypaliły się małe dziurki, czemu Gellert przyglądał się z największym zainteresowaniem. Zwyczajnie nie mógł się na to wszystko napatrzeć, jakby nie wierzył w to, co się stało. W jego oczach było coś przejmującego, gdy obracał chusteczkę pomiędzy palcami, badając to, co się stało.

Ta kobieta była zabójcza.

- Czy to działa na ludzi?

- Nie wiem, bo mnie samej nie rani, rzecz jasna - wyjaśniła Alexandriya, choć sama też bardzo chciała się tego dowiedzieć.

Grindelwald zapomni o chusteczce i bez zawahania wyciągnął swoją dłoń w jej stronę, dając jej do zrozumienia, żeby przetestowała to na nim. Ona jednak natychmiast się wycofała.

- Gellert, to może cię nieodwracalnie zranić, przecież wiesz...

- Poradzimy sobie - przekonywał niewzruszony.

- A co, jeśli będzie jak z twoim okiem?

Zaśmiał się pod nosem.

- Ono działa nawet lepiej niż wcześniej, zdaje się. Nie wahaj się.

Dziewczyna wzięła głęboki wdech, patrząc na krew spływającą po jej palcu.

- Ja nie chcę cię ranić. Ale skoro ty sam chcesz, to co ja mogę... - powiedziała, po czym powoli przyłożyła swoją dłoń do jego, pozostawiając nieco krwi w pobliżu kciuka. Po tym oboje zaczęli przyglądać się tamtemu miejscu z zainteresowaniem.

- Boli? - zapytała, nie wiedząc, czego się spodziewać.

- Parzy... - Gellert wygiął nieco dłoń, wyraźnie odczuwając ból. Po chwili na miejscu krwi pojawiło się niewielkie oparzenie, któremu on również bacznie się przyglądał, po czym zdrową ręką sięgnął ponownie po różdżkę.

- Za każdym razem, gdy myślę, że już nic mnie nie zaskoczy, ty pokazujesz mi coś takiego... - Uzdrowił jej dłoń. - Jesteś naprawdę niesamowita, Sasza. Spójrz, jaka moc płynie tylko w twojej krwi... - dodał, po czym spróbował uzdrowić siebie i tym razem udało mu się to bez żadnych przeszkód; oparzenie zniknęło całkowicie.

- Widzisz. Doceniać mnie musisz. - Uśmiechnęła się, dumna, że jakoś go zaskoczyła.

On nachylił się, by złożyć jeszcze jeden pocałunek na jej ustach.

- Och, przecież wiesz, że doceniam - powiedział, a następnie zachęcił, by ponownie ułożyła się na jego kolanach.

Gdy dotarli do Anglii, nastało już późne popołudnie, jednak naturalnie nie było tam tak zimno, jak w Alpach, a słońce jeszcze nie zaszło. Wylądowali nieopodal znanej już Alexandriyi Doliny Godryka, choć to najwyraźniej nie tam zamierzał udać się Gellert. Ona w zasadzie nie wnikała w jego plany; chciała trochę też podziałać sama.

- Chcesz rozejrzeć się sama? - zapytał Gellert tak, jakby czytał jej w myślach, trzymając jej dłoń, gdy wychodziła z powozu.

- Z przyjemnością.

- Spotkajmy się tutaj za cztery godziny, w takim razie.

- Świetnie.

Ku zdziwieniu Alexandriyi, Gellert deportował się niemalże natychmiast po zakończeniu ich krótkiej rozmowy. Ona sama postanowiła udać się znowu w stronę Doliny, pozwiedzać to, czego on nie zdołał jej jeszcze pokazać.

Mimo wszystko, jej miłość do natury sprawiła, że ponownie znalazła się nad strumieniem, który już wcześniej widziała... I nad którym spotkała kogoś, kogo też już poznała.

- O, proszę - powiedziała, a rudowłosy chłopak, który pomimo zimna siedział pod drzewem i czytał.

Jej słowa natychmiast przykuły jego uwagę. Uniósł głowę, a na jej widok zerwał się na równe nogi.

- Ty.

- I znowu ty, Dumbledore - powiedziała, gdy ten wyjął różdżkę i wycelował prosto w nią. Alexandriya roześmiała się w głos, w ogóle nieporuszona tym widokiem.

- No co ty, boisz się mnie? Ja nie zamierzam z tobą walczyć.

Dumbledore nie zamierzał ryzykować. Był w tamtym momencie pewny, że przez to, że sam Gellert nie mógł z nim walczyć ze względu na łączący ich pakt, wysłał do tego Alexandriyę... Która najwyraźniej pozostała z nim dłużej, niż Albus mógł przewidywać.

- Nie mogę ufać nikomu, kto działa z Grindelwaldem - wydusił ostatecznie, nie opuszczając różdżki.

- Sam z nim działałeś - syknęła, wciąż w ogóle się nie bojąc. Była pewna, że nawet gdyby rzucił jakieś zaklęcie w jej stronę, mogłaby się natychmiast zemścić... Zwłaszcza, że dzielił ich słuchający jej strumień.

- Ale nikogo nie zabiłem - argumentował, co rozbawiło ją jeszcze bardziej.

Po głowie Alexandriyi wciąż snuły się wspomnienia wszystkiego tego, co działo się w powozie, przez co czuła niezwykłą władzę. Po tym była już pewna, że Gellert był po jej stronie, że poza własną mocą miała za sobą najpotężniejszą różdżkę na świecie... I mężczyznę, który doskonale umiał się nią posługiwać.

- Jaki szlachetny... Kto by pomyślał, że tak to się skończy, co? - Zaśmiała się ponownie. - Nie zastraszysz mnie, Dumbledore. Ja jestem panią jego domu, a ty chowasz się tutaj, bez żadnych perspektyw na potęgę...?

- Będziesz tego żałować. - Przekonywał chłopak. - On nie jest taki, jak ci się wydaje... Bez względu na to, co ci mówi i obiecuje.

- W przeciwieństwie do ciebie, złożone mi obietnice zostały już spełnione - mówiła z dumą, jednak Albus wyglądał tak, jakby nie chciał w to wierzyć.

- Nawet... Nawet mi szkoda, że też dałaś mu się omamić.

- Próbujesz przekonać siebie czy mnie? - dopytywała Alexandriya, wciąż się z niego śmiejąc. - To mnie ciebie szkoda, Dumbledore. Mogłeś być wielki... A teraz będziesz tylko patrzył z boku, jak to my rośniemy w siłę.

I, nie dając mu już ani jednego słowa, Alexandriya zniknęła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro