Rozdział 4
Pov. Toby
Leżałem tak całą noc, kompletnie nie zmrużyłem oka. Gdy tylko zamykałem powieki, od razu widziałem ten sam koszmar, który będzie mi się śnił już za każdym razem. Za każdym razem jeszcze straszniejszy, jeszcze prawdziwszy. Jedynym plusem było to, że po przeproszeniu Tima głosy dały mi spokój, a przynajmniej na chwilę, bo gdy tylko wzeszło słońce znów, zaczęły dawać się we znaki. Słuchałem ich, bo nic innego mi nie pozostawało. "Kretyn! Idiota! Beska! Problem!". Za każdym razem odpowiadałem im jednym słowem: "wiem".
Przeleżałem tak z pół dnia. Nie byłem kompletnie głodny, a jedynie trochę zmęczony słuchaniem gonitwy myśli w mojej głowie. Spokojnie mógłbym przeleżeć tak resztę dnia. Mało powiedziane! Mogłem przeleżeć tak resztę tygodnia. Czekałem z utęsknieniem na powrót Clocwork. Tylko ona mogła mi pomóc w takich chwilach. Wywołać uśmiech na moich ustach.
Wiedziałem, że czekają mnie również nieprzyjemne rzeczy z jej strony takie jak: narzekanie, pouczanie i całowanie. Tak, nie lubiłem się z nią całować. Nie dlatego, że robiła to źle czy coś, sam nie byłem mistrzem, a raczej zwykłym amatorem, ale i tak tego nie lubiłem. Nie sprawiało mi to należytej satysfakcji, radości czy tym bardziej podniecenia. Dla mnie było to tylko między gatunkową wymianą zarazków.
Jeszcze bardziej obawiałem się, że Natalie będzie chciała czegoś więcej niż tylko beznamiętne — oczywiście wyłącznie z mojej strony — całowanie. Byliśmy ze sobą już rok, ale jeszcze ani razu nie robiliśmy tego, co robią normalne pary, oprócz całowania i przytulania. Nigdy nie zbliżyliśmy się tak blisko, jak ona tego chciała. Tak, Clocwork chciała uprawiać ze mną... seks. Nieraz próbowała zacząć coś więcej, ale zawsze w takich momentach się wycofywałem. Nie czułem się komfortowa na myśl, że mam robić coś takiego. Bez ubrań... Nago... Nie wiem, czy była to kwestia wstydu, czy strachu przed moim pierwszym razem, ale po prostu nie mogłem się przemóc.
Naprawdę bardzo lubiłem Clocwork, więc teoretyczni nie powinno być to dla mnie problemem, ale praktycznie nie byłem w stanie jej zadowolić. Dochodziła do tego wielka presja, bałem się, że mnie zostawi, skoro nie zmierzałem do TEGO czegoś. W końcu kto chciałby takiego chłopaka? Jednak z drugiej strony co, jeśli będę aż tak zły w tych sprawach, że nie będzie mogła już dłużej znieść bycia ze mną w związku? Jakby nie patrzeć obie opcje były złe. Przestań! Nie martw się tak, bo nigdy ci nie stanie! Tym razem to zrobisz! — zmotywowałem się, ale były to tylko puste obietnice.
Z zamyśleń wyrwał mnie odgłos pukania do drzwi. Nie przyzwyczaiłem się do czyichś odwiedzin, więc nie mój pokój nie wyglądał najlepiej. Ba, był tam koszmarny syf. Mimo wszystko powiedziałem:
— Proszę.
Do pokoju weszła jedna osoba. Jako że leżałem na brzuchu z głową zwróconą w stronę okna, nie widziałem, kto mnie odwiedził. W dodatku kompletnie zapomniałem, że nie miałem na sobie tylko bokserki, zakryte zbyt dużą jak dla mnie bluzą.
— Nie wstałeś jeszcze? — zapytał przybysz, od razu poznałem głos Masky'ego. Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej i wtedy zdałem sobie sprawę ze swojego bardzo skąpego ubioru. Szybko przykryłem się kołdrą aż po samą szyję, czując zawstydzenie. Sam nie wiedziałem dlaczego, ale krępowało mnie to. — Nie powinieneś robić tak gwałtownych ruchów, dopiero co wyszedłeś od Smile'a.
— Nic mi nie jest. Chciałeś czegoś? — zapytałem, starałem się być przy tym miły i spokojny. W końcu głosy tylko czekały, aby znów mnie zaatakować.
— Chciałem zobaczyć czy wszystko u ciebie w porządku i czy niczego ci nie potrzeba. Nie myślałem, że będziesz jeszcze w łóżku, dochodzi godzina 17.
— Już? — zdziwiłem się, przeleżałem w bezruchu prawie całą dobę, a i tak byłem wykończony. Tim podszedł do mnie i usiadł na skraju łóżka.
— Pewnie nie jadłeś nic dzisiaj, na pewno musisz być głody, może pójdziemy razem do kuchni? Pomogę ci zejść po schodach — rzekł.
— Przyszedłeś tutaj, tylko żeby mi to powiedzieć?!
— Nie do końca. Operator chciałby z tobą porozmawiać, jeśli czujesz się na siłach.
— Jestem zmęczony — wybełkotałem, nie chciałem z nim rozmawiać. Zapewne pytałby mnie o szczegóły wypadku na misji, a ja nie chciałem się w to zagłębiać, tylko zapomnieć.
— Spałeś prawie 24 godziny — rzekł bardzo spokojnie Tim, nie wytykał mi niczego, co mnie zdenerwowało. Po co on do jasnej cholery udawał?!
— Nie spałem tylko leżałem, a to różnica! Nie mogłem zasnąć, okay!? Chcę mieć spokój! Zostawcie mnie wszyscy! — wybuchłem, już tedy wiedziałem, że to było złe posunięcie. Niemal widziałem oczami wyobraźni, jak jego mina pod maską momentalnie zrzedła, uśmiech zniknął, a twarz spochmurniała. Ewidentnie zrobiło mu się przykro z powodu mojej reakcji. Chciał dobrze, a ja się na nim wyżyłem.
— Nie chciałem przeszkadzać... Pójdę już lepiej, przyjdę do ciebie później zobaczyć, jak się czujesz. Dobrych snów — rzekł chłopak. Starał się być niewzruszony moim wybuchem, ale nie wyszło mu to do końca. Widziałem sobie smutek i zaskoczenie w jego oczach albo to były tylko moje wymysły? W końcu miał na sobie maskę... Nie wiedziałem co myśleć, ale wyrzuty sumienia uderzyły we mnie z ogromną siłą. Tak jakby coś zgniatało mnie od środka. Głosy tylko czekały, żeby móc ruszyć do ofensywy:
"Problem! Niewdzięcznik! Kula u nogi! Potrafisz tylko ranić innych! Zabij się! Taki sam jak ojciec! Agresywny! Szumowina! Zostaniesz już na zawsze sam!"
Łzy nabiegły mi do oczu. Głosy miały rację, byłem nieudacznikiem. Tim stał już przy drzwiach i zamierzał wyjść z pomieszczenia. Miałem ostatnią szansę na naprawienie mojego błędu.
— Nie! Zaczekaj, Masky! Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Nie zostawiaj mnie! — wychlipałem. Szatyn, słysząc mój, głos odwrócił się momentalnie i spojrzał na mnie. Podszedł do mojego łóżka, po czym znowu usiadł na swoim dawnym miejscu. Szybko spuściłem głowę najniżej, jak tylko potrafiłem. Nie chciałem, żeby widział mnie w tym stanie. Nie chciałem jego współczucia. Nie chciałem, żeby poczuł się winny, i nie chciałem też, żeby lubił mnie tylko z litości.
— Toby, płaczesz? — zapytał. To pytanie było bardzo głupie, przecież dobrze wiedziałem, że znał na nie odpowiedź, ale z drugiej strony nie narzucił mi jej, za co mogłem być wdzięczny.
— Nie — odparłem szybko, korzystając z okazji do zaprotestowania i otarłem twarz.
— Nic się nie stało, rozumiem, że możesz być zmęczony. To zupełnie w porządku, dopiero co wyszedłeś ze szpitala. Twoje ciało musi przestawić się na tryb codzienności. Nie musisz przepraszać.
"Niedojda! Śmieć! Szumowina! Patrz, jak się nad tobą lituje! Wpędzasz go w poczucie winy!"
— P-p-przepraszam, że się tak uniosłem.
— Oh, daj spokój. Nie ma o czym mówić. Połóż się i odpocznij — rzekł spokojnie i poczochrał mnie po włosach, tak jak robiła mi to kiedyś moja mama.
— Pójdę z tobą do operatora. Nie chcę spać... — Tak naprawdę to oczy same mi się zamykały, ale nie chciałem zostać sam. Gdybym powiedział mu: "Nie chcę być sam, ale jestem bardzo zmęczony. Czy mógłbyś posiedzieć tu ze mną i głaskać mnie po głowie, gdy będę spał, bo tak robiła mi moja mama?" nawet jeśli to prawda, to nie było takiej opcji. Zapewne zlitowałby się nade mną, bo nad małymi dziećmi trzeba się litować, ale w głębi duszy znienawidziłby mnie jeszcze bardziej.
— Okay, idź do łazienki się ogarnąć, a ja tu na ciebie poczekam — powiedział wesoło. Skinąłem tylko głową. Wstałem z łóżka, po czym mocno naciągnąłem swoją bluzę, tak żeby zasłonić się, jak najbardziej i podreptałem we wskazane miejsce. 10 minut wystarczyło mi w zupełności na doprowadzenie się do stanu używalności. Będę musiał bardziej się postarać na powrót Natalie — pomyślałem. Od razu wyszło na jaw, że Tim posprzątał mój pokój. Okay, posprzątać morze brudu, które tam zostawiłem to za dużo powiedziane. Doprowadził go do stanu mieszkalnego. Rzuciłem mu szybkie: "Dzięki", po czym obaj wyszliśmy z pomieszczenia. Jako że nie chciałem nic jeść, mogliśmy udać się bezpośrednio do biura Slendermana. Gdy w naszej głowie rozległo się: "Zapraszam do środka" posłusznie wykonaliśmy polecenie. Obaj zasiedliśmy naprzeciw biurka operatora i czekaliśmy na jego ruch.
~ Jak się czujesz, Toby — zapytał. Zaczęło się dość dobrze.
— W porządku — odpowiedziałem zdawkowo. Mimo wszystko chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce.
~ Jak na razie wykluczam cię ze wszystkich misji, chyba z oczywistych powodów — odparł. W sumie to powody mogły być dwa. 1. Byłem niedojdą i bał się mnie gdziekolwiek wysłać. 2. Faktycznie martwił się moją raną i chciał, żebym wyzdrowiał.
— Rozumiem — rzekłem równie beznamiętnie, jak za pierwszym razem. Podświadomie czułem, że zaraz nie będzie już tak miło.
~ Masky zgodził się ci pomagać. Wybrałem jego, bo wie doskonale o wypadku. — Na chwilę zamarłem. O jakim wypadku mówił Slenderman? Czy chodziło mu incydent na misji z zeszłego tygodnia, czy raczej mówił o dniu, w którym zginęła prawdziwa Lyra? Moje spojrzenie musiało wyrażać prawdziwy strach, bo operator szybko dodał:
~ Oczywiście mam na myśli sprawy związane misją. Jak na razie wie tylko Masky i Hoody, nie mówiliśmy nikomu więcej. Nikt też nie dopytywał się o nic szczegółowo, więc postanowiłem, że najlepszym kandydatem będzie Tim, bo on był z wydarzeniami na bieżąco. —No tak, kto miałby przejmować się moim losem? Natalie jeszcze o niczym nie wiedziała, bo była daleko stąd. Miała wrócić dopiero za tydzień, więc to Wright musiał mnie niańczyć. Był jeden plus, on przynajmniej nie dobierał się do moich spodni.
W pokoju zapanował cisza. Slenderman wyraźnie liczył na moje wyjaśnienie, ale milczałem jak grób. Nie miałem zamiaru mówić mu o czymkolwiek. W końcu to wszystko była jego wina! To on mnie tam wysłał, więc nie powinien oczekiwać moich zwierzeń. Jako że do operatora dotarło, iż nie zamierzałem sam mu o niczym powiedzieć, postanowił, chociaż poruszyć ten temat.
~ Liczyłem, że dowiem się od ciebie, co miało miejsce na tym polu przy szosie. Wyjaśnisz mi tę sytuację?
— Sam chciałbym wiedzieć — skłamałem z miną pokerzysty.
~ Nie powiesz mi, chyba że nic nie pamiętasz?
— Tak, to właśnie powiem. Nie mam pojęcia, co tam się stało. Pierwsze co sobie przypominam to gabinet Smile'a — dalej szedłem w zaparte. Głosy w mojej głowie znów mnie zaatakowały. Tym razem były bardzo intensywne, zastanawiałem, się nawet czy może Slenderman je słyszy? "Kłamca!" mówiły wszystkie na raz, a jednak każdy osobno. Cicho lub głośno, szybko lub wolno, z wyrzutem lub kpiną. To było nie do zniesienia, ale ja dzielnie trzymałem się swojej wersji wydarzeń. Nagle prawa dłoń, którą trzymałem na kolanach, zaczęła mi się trząść. Nie mogłem nad tym zapanować, więc szybko złapałem ją drugą ręką. Operator milczał przez chwilę, na pewno myślał, że jednak się złamię, co oczywiście nie nastąpiło.
~ No dobrze, możecie już iść — oznajmił w końcu. Szybko wstałem na równe nogi, chciałem jak najszybciej stamtąd wybiec. Głosy rozsadzały mi czaszkę, ręce się trzęsły. Byłem na granicy płaczu, a jednak na zewnątrz pozostawałem obojętny. Nagła zmiana pozycji nie okazała się dobry pomysłem, gdyż zakręciło mi się w głowie i zachwiałem na nogach. Tim momentalnie złapał mnie za ramiona, zapewniając tym samym brakującą stabilizację i równowagę.
Spojrzałem na niego wymownie, co na szczęście zrozumiał. Pomógł mi wyjść z gabinetu i odprowadził mnie z powrotem do sypialni.
— Jesteś pewny, że wszystko w porządku? Może powinieneś coś zjeść?
— Nie, dziękuję. Wszystko jest okay, nie spałem dzisiaj za dużo, więc po prostu muszę odpocząć. Do zobaczenia — powiedziałem pośpiesznie i wszedłem do swojego pokoju, nie czekając na żadną odpowiedź. Powlokłem się do łazienki, co wcale nie było łatwe. Dopiero tam mogłem odetchnąć z ulgą. Usiadłem na zimnej posadzce i pozwoliłem spływać łzom, a razem z nimi nadmiarowi emocji. Szepty i krzyki się nasiliły. Jedne głosiły: "Oszust", inne "Zabij się".
— Przestańcie, błagam was — wyszeptałem przez spazmy płaczu. Jednak nękanie tylko się nasiliło. Nerwowo zbliżyłem dłonie do ust i zacząłem gryźć moją skórę, na palcu wskazującym lewej ręki. Szarpałem ją zębami, czułem krew na języku. Już zapomniałem jakie to uczucie, dawno tego nie robiłem. Ból nie mógł być dla mnie ograniczeniem, więc siedziałem tak i okaleczałem swoje ciało przez jakieś 10 minut. Głosy zniknęły od razu, po zrobieniu pierwszej krwawiącej rany.
W końcu czułem, jak moja cała dłoń ocieka czerwoną cieczą, tak samo, jak broda. Odciągnąłem dłoń od ust i spojrzałem na nią, jednak nie mogłem dostrzec zbyt wiele, gdyż wszystko zakrywała krew. Dopiero gdy obmyłem dłoń zimną wodą, zobaczyłem, jak bardzo zmaltretowałem skórę w tym miejscu. Była cała pokaleczona, a z ran dalej sączyła się posoka. Postanowiłem wziąć szybki prysznic, żeby zachować pozory tego, że wszystko ze mną okay i umyć zęby, aby pozbyć się metalicznego posmaku z ust.
Na koniec niechlujnie owinąłem pokaleczony palec czysty bandażem z apteczki, wciągnąłem na siebie byle jaką piżamę i bezwładnie rzuciłem się na łóżko. Tym razem udało mi się zasnąć.
--------------------------------------------------------------
Wiem, że rozdział miał być wczoraj, ale niestety szkołą mi na to nie pozwoliła. Na szczęście dzisiaj już jest :) Mam nadzieję, że spodobał wam się, jeśli tak to zostawcie coś po sobie UwU
Do usłyszenia w niedzielę <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro