Rozdział 14
Pov. Masky
Zabrałem rannego Hoody'ego do Smile. Byłem naprawdę zły i zawiedziony, jak Toby mógł zrobić coś takiego?! Jednak, gdy lekarz przebadał mojego brata, na szczęście okazało się, że nie miał on poważniejszych obrażeń, a jedynie lekkie wstrząśnienie mózgu, złamany nos i parę mniejszych ran na twarzy. Smile opatrzył wszystko, co tego wymagało, po czym postanowił, żeby Brian został jeszcze na chwilę w jego gabinecie, aby on mógł podać mu leki.
- Jak to się stało? - zapytałem brata, gdy lekarz poszedł poszukać odpowiednich preparatów.
- Chciałem go tylko zapytać, dlaczego tak dziwnie się przy mnie zachowuje... - odpowiedział niewinnym tonem.
- I co wtedy? - dopytywałem, chciałem mieć dokładny obraz całej sytuacji. Musiałem zrozumieć, co się tam właściwie stało.
- Zaczął krzyczeć, wyrywać się i płakać, tak jak zawsze, kiedy mnie widzi od czasów tego wypadku na misji.
- Tak po prostu cię uderzył? Nie wiem, jak mógł to zrobić! - krzyknąłem, naprawdę nie widziałem, co Rogersowi przyszło do głowy, żeby zachować się w ten sposób.
- Nie do końca... Bo trochę się zdenerwowałem i sam wymierzyłem pierwszy cios, ale to nie było mocne! - wybełkotał Hoody, spojrzałem na niego lekko zdezorientowany, ale i rozczarowany postawą mojego brata.
- Naprawdę go uderzyłeś, Brain?! Skoro prosił cię, żebyś go puścił, płakał i wyraźnie widziałeś, że się bał to, dlaczego go nie zostawiłeś! Co ci strzeliło do głowy, żeby go bić! - krzyknąłem zbulwersowany. Obarczyłem całą winą Toby'ego i już zaczynałem czuć z tego powodu wyrzuty sumienia. Nie powinienem był się tak unosić, na pewno go zraniłem, co nie dawało mi spokoju.
- Przepraszam, ale też byś się zdenerwował na moim miejscu! Co ostatnio chciałeś zrobić Helenowi? - zapytał oskarżycielsko, próbując zmienić temat i się obronić.
- Jego wina, zdenerwował mnie - wywarczałem, na samo wspomnienie Bloody Paintera czułem wstręt i gniew, nawet pomimo tego, że od naszej ostatniej konfrontacji minęło już trochę czasu.
- Czyli powinieneś mnie zrozumieć - zaskarżył się Hoody.
- Ale to było co innego! - protestowałem.
- Ciekawe, szturchnął cię? Czy może za głośno oddychał?
- Przez niego i Clocwork Toby płakał, poza tym Helen groził, że coś mu zrobi. Nie mogłem stać bezczynnie i tego słuchać!
- Widzę, że zależy ci na Tobym - rzekł spokojnie Hoody, ale mimo wszystko z lekkim uśmiechem. Na pewno podejrzewał coś od jakiegoś czasu, ale nie wtrącał się w moje życie, za co mogłem mu być naprawdę wdzięczny.
- Może - odpowiedziałem zdawkowo. Nie chciałem mówić Brianowi całej prawdy, jeszcze nie teraz. Wolałem pozostawić cień tajemnicy, chociaż mój brat miał rację, cholernie mocno zależało mi na tym małym słodziaku. Zawsze jak o nim myślałem, robiło mi się ciepło na sercu, widząc jego uśmiech, sam byłem szczęśliwy. Z kolei jego smutek i łzy, zawsze sprawiały, że sam źle się czułem. Moje wyrzuty sumienia zaczynały być coraz intensywniejsze. Przeze mnie Toby płakał, bo potraktowałem go za ostro, nie znając szczegółów, po prostu się na nim wyżyłem. Byłem potworem! Z myśli wyrwał mnie głos brata:
- Widzę przecież, nie oszukasz mnie tak łatwo. Przepraszam, że go uderzyłem, to moja wina, zasłużyłem sobie na to, co mnie spotkało.
- Super, że się do tego przyznałeś, ale myślę, że oboje przegięliście. Ja też przesadziłem, nie powinienem był tak krzyczeć na niego, lepiej pójdę z nim pogadać.
- Dobry pomysł, przeproś go ode mnie i powiedz, że jak tylko wyjdę, to zrobię to osobiście.
- Oczywiście, do zobacznia - pożegnałem się z Hoodym i wyszedłem z sali. Nieśpiesznym krokiem ruszyłem w kierunku naszego piętra i pokoju Rogersa, zastanawiając się, co będę miał mu powiedzieć, jak go przeprosić?Czułem się źle, byłem zły na siebie za swoje zachowanie. Jakby nie było, to Toby nie zaczął walki.
Będąc przed drzwiami pokoju chłopaka, usłyszałem płacz. Od razu poczułem się jeszcze gorzej, on płakał przez mnie! Bez zastanowienia wszedłem do pomieszczenia i wtedy zamarłem. W środku zastałem prawdziwą masakrę. Sypialnia była zdemolowana, wszystko porozrzucane oraz zniszczone. Gdzieniegdzie na podłodze mogłem zobaczyć ślady krwi. Na środku pomieszczenia stał Toby, przy głowie trzymał mój pistolet i zalewał się łzami! Jako że był odwrócony do mnie tyłem, nie widziałem jego twarzy.
Momentalnie poczułem ucisk w klatce piersiowej, ciężko mi się oddychało, a żołądek zaczął wykręcać się na wszystkie strony.
- Toby! - krzyknąłem. Wolałem nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, żeby nie prowokować go do strzału. Nie mogłem go stracić! On był moim całym światem! Nie chciałem żyć bez niego! Zapłakany chłopak niezwłocznie odwrócił się w moją stronę, serce mi pękało. Byłem przerażony. - Toby, błagam cię nie rób tego. Odłóż broń, proszę...
- Nie mogę... - załkał, widziałem, że on również się bał.
- Możesz.
- Nie, one mi każą! - krzyknął, zanosząc się kolejną spazmom płaczu, mimo wszystko nie mogłem do niego podejść, gdyż dalej celował w siebie bronią.
- Kto? - zapytałem najspokojniej, jak potrafiłem w takiej sytuacji.
- Głosy, one są w mojej głowie. Nie chcą mnie zostawić, są cały czas przy mnie, obrażają mnie, mówią, że śmieci nie mają prawa życia. Mam ich dość, obiecały, że mnie zostawią jak to zrobię - rzekł bardzo szybko, lekko chaotycznie, na jednym wydechu. Nie wiedziałem, o co dokładnie chodziło, ale wyglądało na to, że Toby musiał od dawna zmagać się z czymś bardzo poważnym. Byłem wściekły na siebie, że szybciej niczego nie zauważyłem, ale teraz musiałem zachować spokój.
- Nie słuchaj ich, Toby. Wszystko, co mówią jest kłamstwem - powiedziałem.
- Wcale nie, one mają rację... Jestem niepotrzebny, śmieć i problem - odparł ochrypniętym głosem. Starałem się zapanować nad drżeniem rąk i łzami cisnącymi się do moich oczu. Czułem bezradność, ale nie mogłem się poddać, nie mogłem mu pozwolić popełnić samobójstwa. Z trudem panowałem nad sobą na tyle, żeby ustać w miejscu, miałem ochotę pobiec tam, wyrwać ten przeklęty pistolet z jego rąk i wyrzucić go przez okno.
- Oczywiście, że nie! - krzyknąłem.
- Wszyscy mnie nienawidzą, nawet Lyra! Nie uratowałem jej, jestem potworem!
- Nieprawda, Toby. Nic nie mogłeś z tym zrobić! Proszę, odłóż to! Nikt cię nie nienawidzi!
- Kłamiesz, wszyscy będą się cieszyć, jak umrę! - wstrząsnął.
- Wcale nie, a co ze mną? - zapytałem błagalnym tonem.
- Pobiłem Hoody'ego, jestem okropny, nieznośny. Sprawiam same kłopoty.
- Brianowi nic nie jest, to on zaczął, kazał cię przeprosić. Proszę nie rób tego - powiedziałem, po moim policzkach spłynęło kilka łez, nie mogłem znieść myśli życia bez Toby'ego.
- Nikomu tutaj na mnie nie zależy...
- Nie, nie prawda! Błagam, nie rób tego! Jesteś dla mnie ważny, potrzebuję cię! Nie możesz mnie zostawić! Jesteś moim cały światem, kocham cię, Toby! Nie mogę cię stracić! Słyszysz? Nie mogę! - krzyknąłem, szatyn otworzył oczy i spojrzał na mnie. Kompletnie nie spodziewał się takiego wyznania z mojej strony ani tym bardziej mojego płaczu. Zaskoczony na chwilę stracił koncentrację, a ja nie zamierzałem czekać i szybko wykorzystałem tę okazję. Momentalnie podbiegłem do niego, wyrwałem pistolet z jego dłoni i rzuciłem nim w odległy kąt pokoju, zanim zdążył jakkolwiek zareagować.
Objąłem jego mokrą od łez twarz swoimi ciepłymi dłońmi i uniosłem ku górze, tak aby spojrzeć w jego oczy.
- Nigdy więcej nie rób mi czegoś takiego - wyszeptałem, po czym przytuliłem chłopaka mocno do siebie. Mając go w swoich objęciach, od razu poczułem pewną ulgą. - Kocham cię, Toby. Najmocniej na świecie - wyszeptałem troskliwie. Nastolatek mocniej się do mnie przytulił, po czym rozpłakał na dobre.
- Przepraszam - łkał.
- Shhhh, już w porządku. Jestem przy tobie. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało - powiedziałem wciąż szeptem. Mocno przyciskałem go do siebie, głaszcząc jego plecy. Nie chciałem wypuszczać szatyna z moich ramion, gdyż czułem się pewniej, dużo spokojniej, gdy był tak blisko mnie.
Trwaliśmy w ten sposób przez pewien czas w kompletniej ciszy, którą przerwał Rogers cichym i drżącym głosem:
- Masky... t-t-tro-chę źle się c-czu-ję...
Delikatnie odsunąłem go od siebie i spojrzałem w jego lekko zamglone, zaczerwienione oczy. Krew! Ostrożnie złapałem jedną z jego dłoni, wyglądało to bardzo źle. Czerwona ciecz całkowicie przesiąknęła rękawy beżowej bluzy, a w dodatku krwawienie wciąż nie ustało. Z drugą ręką było identycznie. Palce, wierzch dłoni i nadgarstki były bardzo mocno poranione. Poczułem jak spokój, który był we mnie jeszcze chwilę temu, został wyparty przez panikę zmieszaną z potężną dawką adrenaliny. Musiałem działać, rany były poważne, przez co mógł się wykrwawić.
Nastolatek stracił równowagę, najprawdopodobniej robiło mu się już słabo, co było zrozumiałe. Na szczęście złapałem go w dobrym momencie, chroniąc tym samym przed upadkiem.
- Idziemy do Smile, teraz! - oznajmiłem, dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdałem sobie sprawę, że szatyn nie będzie w stanie iść. Bez zastanowienia podniosłem go, prawie od razu poczułem jego nogi zaplatające się wokół moich bioder i ręce zarzucone za szyję. Z kolei głowę położył na moim barku. Praktycznie wybiegłem z pomieszczenia, chcąc jak najszybciej móc zapewnić mu fachową pomoc. - Nie zasypiaj, Toby, okay? - zapytałem, chciałem widzieć, czy aby na pewno nie stracił przytomności.
- Tak - wyszeptał ledwo słyszalnym, słabym głosem. Niedługo później wbiegłem do gabinetu lekarza.
- Smile! Szybko, potrzebuję pomocy! - krzyknąłem. Doktor zjawił się prawie od razu, nakazał położyć mi Toby'ego na łóżku operacyjnym, szybko obejrzał rany i standardowo poprosił, żebym wyszedł. Nie chciałem tego robić, ale nie chciałem też tracić czasu Rogersa, na kłótnie z lekarzem. Spojrzałem ostatni raz na leżącego nastolatka, miał zamknięte oczy, więc byłem pewny, że stracił przytomność, ale gdy tylko się odwróciłem, usłyszałem jego słaby głos.
- T-Tim...
Lekarz posłał mi wymowne spojrzenie i zaczął krzątać się po pomieszczeniu, podbiegłem do łóżka rannego, nachyliłem się nad nim.
- Będę czekać na zewnątrz, przyjdę do razu jak Smile skończy. Nie bój się, wszystko będzie w porządku - wyszeptałem mu do ucha, a on uchylił sennie powieki.
- N-n-nie m-musisz... - zaczął, ale mu przerwałem.
- Ale chcę, będę czekać tak długo, jak to będzie konieczne. Trzymaj się - powiedziałem szybko, bo widziałem, że lekarz już się niecierpliwił. Pocałowałem czule Tobiasza w czoło, na co lekko i słabo się uśmiechnął, a następnie niechętnie wyszedłem z pomieszczenia, zostawiając mój największy skarb w rękach Smile'a.
--------------------------------------------------------------
Jest sobota, są dalsze losy naszych bohaterów! W końcu Masky wyznał miłość Toby'emu UWU W końcu to idzie w TYM kierunku XD Mam nadzieję, że jesteście usatysfakcjonowani ;)
Zachęcam do zostawienia czegoś od po sobie.
Kolejny rozdział będzie w poniedziałek :)
Do usłyszenia <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro