Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zostań na zawsze

Cześć!

Jezu jak dobrze coś wstawić po tak długiej nie obecności. Oczywiście to nie tak, że się lenie i nic nie robię. Cały czas coś skrobie do książki i kurcze czas ucieka.

Dzisiaj wracam z OneShotem z tekstu piosenki Taylor Swift - "Love Story", jednak niektóre detale są wzięte tylko  ode mnie i moich jakże kreatywnych pomysłów.

Ilość słów - 3265

Mam nadzieję, że wam się spodoba! 

Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania, bo to motywuje mnie do dalszego pisania!

Ja już się nie odzywam, miłego czytania i widzimy się za jakiś czas <33

----------------------------------------------

Rozglądałem się po wystawnej sali, szukając czegoś ciekawego, na czym mógłbym zawiesić oko na chwilę dłużej. Nie szukać wzrokiem czegokolwiek jak ten zagubiony idiota. Tu jakaś tańcząca para. Tam pijany inwestor wraz z żoną, która jest tylko jego maskotką. Tam matka upominająca swoje czteroletnie dziecko, że to ważne przyjęcie i nie ma jej przynosić wstydu. I nagle... Wszedłeś przez wielkie drzwi. Wyglądałeś niesamowicie. Aż rozwarłem usta ze zdziwienia, jednak od razu odzyskałem rezon. Napotkałeś mój wzrok, a mnie dosłownie zalała lawina...

Pomyślałem, że muszę trzymać się od ciebie z daleka, przecież nasze rodziny się nienawidzą i konkurują na rynku. I wtedy podszedłeś prosto do mnie, ignorując każdą laskę, która chciała ci się przypodobać, żebyście byli razem, bo przecież nie tylko ona będzie miała korzyści, a cała rodzina. Jednak ty miałeś na twarzy szeroki uśmiech i powiedziałeś jednej z dziewczyn prosto w twarz "spierdalaj". Pomyślałem wtedy - "Myślałem, że rodzina Wayne'ów ma więcej manier".

A potem stanąłeś przede mną. Twoje niebieskie oczy wpatrywały się w moje i... Z zawstydzeniem przyznałem, że twoje oczy są naprawdę piękne. I nie mogę odwrócić od nich swojego wzroku.

- Cześć - powiedziałeś uprzejmie, a ja starałem się utrzymać pokerową minę. Tak bardzo starałem się nie uśmiechnąć...

Nie musieliśmy się sobie przedstawiać, każdy znał nasze nazwiska, zwłaszcza twoje. W końcu jesteś bardzo kontrowersyjny.

- Ta, cześć - odpowiedziałem sceptycznie.

Przez cały wieczór dawałem ci informację swoją postawą i drętwymi odzywkami, żebyś w końcu sobie poszedł (chociaż w głębi duszy tego nie chciałem). Jednak ty uczepiłeś się mnie i nie opuszczałeś przez cały wieczór. A gdy wracałem z tej całej imprezy, w moim wnętrzu rozlewało się przyjemne ciepło.

*

Minęło parę miesięcy od naszego pierwszego spotkania. Na każdej imprezie bądź balu rozmawiałeś tylko ze mną. Nie powiem, na początku było to cholernie uciążliwe, ale później zacząłem to doceniać i szczerze lubić.

Wieczór. Słońce zdążyło już zajść, a ja stałem na balkonie, trzymając w ręce karteczkę od ciebie. Nic z niej nie rozumiałem. "Poczekaj". Co to miało znaczyć? Jakiś żart? Miałem się zatrzymać na środku drogi i czekać na ciebie?

Odpowiedź przyszła szybciej niż się spodziewałem. Gdy postanowiłem wrócić do środka, by nie zmarznąć, usłyszałem stuknięcie. Obróciłem się, marszcząc brwi, a później pomyślałem, że to ptak i znów zacząłem się chować do środka. Ciche "kurwa" zatrzymało mnie. Kto to? Cholera, ktoś się włamuję? Wyszedłem i delikatnie wychyliłem się przez balkon, próbując dojrzeć jakiegoś złodzieja, który pokusił się na moją rodzinną fortunę. Albo mój samochód. Usłyszałem "Psst". Wychyliłem się bardziej i ujrzałem twoją niebieską czuprynę. Natychmiast zacząłem się delikatnie śmiać z politowaniem, kręcąc głową.

- Cześć - Uśmiechnąłeś się szeroko, a ja zauważyłem mały kamyk, który przekładałeś z jednej do drugiej dłoni.

- Co ty Romeo, że stoisz mi pod balkonem i chcesz mi stłuc okno przez rzucanie kamykami?

- Tak. Zrzuć mi swe włosy ukochana, wchodzę do ciebie. - Roześmiałem się, jednak od razu próbowałem się uspokoić. Nie chciałem, by rodzice coś podejrzewali.

- Idioto, to z roszpunki. Bajkę pomylić z książką nie do wiary. - Zrobiłeś głuche "Aaaa" i natychmiast podszedłeś pod ścianę.

- Poczekaj chwilę.

- Debilu, co ty odpierdalasz? - zapytałem od razu, a ty postawiłeś stopę na marmurowej donicy, w której rosły kwiaty i wybiłeś się, od razy chwytając się ramy mojego balkonu. - Boże z kim ja się zadaję - wyszeptałem, a ty powoli zacząłeś podciągać się, aż w końcu udało ci się wejść na mój balkon. - Ty głupi jakiś jesteś?

- Ta, zgłupiałem, odkąd cię poznałem. W końcu z kim przystajesz, takim się stajesz, nie?

- W takim razie co ja powinienem powiedzieć, skoro się z tobą przyjaźnię? - mruknąłem i oparłem się o balustradę, patrząc na ciebie. - Wytłumaczysz mi to? - spytałem i uniosłem karteczkę na wysokość naszych twarzy.

- A jak myślisz, co to miało oznaczać?

- Nie wiem kurwa, miałem poczekać aż się podpiszesz, a ja bym napisał za ciebie test jak zawsze?

- Aleś ty głupiutki. Nie chodziło o test.

- A o co? - zapytałem głupio, marszcząc brwi.

- Pokaże ci - powiedziałeś z cwanym uśmieszkiem.

- Ale co mi poka– Urwałem, gdy gwałtownie zbliżyłeś się do mnie i bez wahania połączyłeś nasze wargi ze sobą. Zamknąłem oczy i oddałem się chwili, natychmiast oddając pieszczotę.

"Kurwa niech ta chwila się nie kończy".

*

- Trzymaj się z dala od mojego syna! - Usłyszałem krzyk mojego ojca. Czym prędzej zbiegłem na dół. Ujrzałem cię za progiem i mojego rodziciela wskazującego wprost na wyjście. Ze zbolałym wzrokiem, patrząc mi w oczy, powoli odwróciłeś się i wyszedłeś. Wybiegłem za tobą, czując, jak moje oczy szczypią. Odwróciłeś się, a ja wpadłem ci w ramiona. Jedną dłoń położyłeś na moich plecach, a drugą na głowie, wplątując palce w moje włosy.

Wtedy uleciała moja pierwsza łza.

- Proszę nie zostawiaj mnie - zapłakałem, zaciskając swoje ramiona. Nie chciałem cię puszczać. - Błagam. - szepnąłem cicho, czując twój zapach uderzający w moje nozdrza.

- Dlaczego? - zapytałeś szeptem, delikatnie mnie odsuwając. Złapałeś mnie za policzki i wręcz zmusiłeś mnie do spojrzenia w swoje oczy. Choćbym chciał, nie umiałem wtedy skłamać.

- Bo cię kurwa kocham.

Wtedy pierwszy raz powiedziałem ci, że cię kocham.

*

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - mruknąłem cicho, a ty spojrzałeś na mnie z politowaniem.

- Kurwa Dante, widzę po tobie, że chcesz się stąd wyrwać. Po prostu powiedz "tak" - Dobrze wiedziałeś, że nie umiem ci odmawiać. Zwłaszcza gdy patrzyłeś na mnie w taki sposób i towarzyszył ci ten zniewalający uśmiech. Ja sam się uśmiechnąłem na myśl, że dzisiaj chociaż przez chwilę będę mógł być... Wolny.

Nie będę musiał udawać kogoś, kim nie jestem, bo przy tobie nie muszę zakładać masek.

- Tak - Uśmichnąłem się szeroko. Bo pozostało nam jedynie uciec daleko stąd, żeby uwolnić się od goniących nas oczekiwań innych ludzi.

Biegaliśmy po pustych drogach na obrzeżach miasta. Siedzieliśmy na polanie, przytuleni do siebie wypatrując spadających gwiazd. Oglądaliśmy wschód słońca. A później próbowaliśmy włamać się do mojego pokoju, tak żeby nikt nie usłyszał. Tak, żeby wszyscy myśleli, że spędziłem w nim całą noc.

*

Obróciłem się wokół własnej osi. Szukałem cię wzrokiem. Gdzie jesteś? Mieliśmy się tu dzisiaj spotkać.

Nagle coś zasłoniło mi oczy. Zamarłem, a serce zatrzymało swoje bicie, żeby chwilę później zacząć galopować jak szalone. Chciałem krzyknąć, jednak coś zasłoniło moje usta, jakby przewidując, co zamierzam zrobić.

- Cicho musimy być cicho, bo jeżeli twój ojciec nas nakryje, to chyba nas zabije. A bardziej mnie. - usłyszałem twój głos i natychmiast się uspokoiłem. Oparłem się plecami o twoją klatkę piersiową, a ty odsłoniłeś moje usta.

- Nie strasz mnie tak - szepnąłem i obróciłem głowę, by na ciebie spojrzeć. Zbliżyłeś swoją twarz i złożyłeś na moich wargach delikatny pocałunek. Odsunąłeś się, jednak ja z powrotem do ciebie przywarłem. - Nienawidzę gdy wyjeżdżasz z rodzicami na kilka tygodni. - mruknąłem zły i spojrzałem w twoje szczęśliwe oczy.

- Wiesz, że im zależy tylko na pracy, nie obchodzi ich moje zdanie. - Na chwilę w twoich oczach pojawił się smutek. - Jednak teraz jestem cały twój.

- Cały?

- Calusieńki - Usmichnąłeś się i złapałeś mnie pod pośladkami, od razu unosząc nad ziemię. Oplotłem nogami twoje biodra, a ramionami kark. Spojrzałem na ciebie z góry i wplotłem palce w twoje farbowane włosy.

- Cholernie cię kocham.

- To naprawdę mocno - powiedział prześmiewczo udając uznanie. - Jednak nie wiesz jednego. - Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego niezrozumiale.

- Czego?

- Że to ja kocham cię o wiele bardziej niż "cholernie"

- Ach tak? - zaśmiałem się cicho. - Tęskniłem. - Złapałem cię za policzki i oparłem swoje czoło o twoje.

- Ja też skarbie.

Już dawno przepadłem.

*

- To niewłaściwy chłopak dla ciebie, synu! - Kolejny raz ta sama gadka. Miałem już jej serdecznie dość.

- Mhm - mruknąłem lekceważąco, bo moi rodzice i tak nie zwracali na mnie uwagi. Teraz próbowali mi przemówić do rozumu, nie chcąc wysłuchać mojego zdania, bo reputacja naszej rodziny była ważniejsza. Ona zawsze była ważniejsza niż moje uczucia.

- Nie możesz związać się z Wayne'em kochanie! Nie możesz go kochać, powinieneś nienawidzić! - Moja matka krzyknęła, nawet na mnie nie patrząc.

- Chcesz zaprzepaścić nasz cały majątek?

- Kochanie, a może związalibyśmy go z Gregorym? Wiesz synem Montanhy, oni mają dużą sieć hoteli. - powiedziała moja matka, a mnie wbiło w ziemię,

- Że co słucham? - zapytałem, patrząc na nich z szokiem.

- To nie byłby zły pomysł, wiesz?

- Zwariowaliście! Nie zamierzam zerwać z Xanderem, bo coś wam się nie podoba! Sobie zróbcie nowe dziecko, niech ono przejmie cały majątek i udziały jak tak bardzo wam się nie podoba, kogo kocham! - krzyknąłem i czym prędzej zniknąłem z ich pola widzenia.

Nasza miłość przynajmniej jest prawdziwa. Nie to, co moich rodziców.

- Poradzimy sobie, razem skarbie. - powiedziałeś cicho, po tym gdy opowiedziałem ci wszystko.

*

Boli mnie serce. Nie widziałem cię od... Bardzo dawna. Może trochę przesadzałem, bo nie słyszałem twojego głosu może od tygodnia. Jednak najgorsze było to, że nie dawałeś żadnych oznak życia. Nie udzielałeś się w internecie, nie widziałem cię na zdjęciach, ani w żadnych artykułach. Nie przyszedłeś, nie zadzwoniłeś, nawet nie napisałeś głupiego "żyję, ale nie będę mógł rozmawiać". Nic! A ja odchodzę od zmysłów.

Czas bez ciebie bardzo mi się dłuży. Nie wiem, co mam robić całymi dniami całkowicie sam. Zawsze to ty coś wymyślałeś. A teraz nawet oglądanie filmu nie jest teraz przyjemne.

Rodzice myślą, że się rozstaliśmy i mam tego serdecznie dość. Chcą związać mnie z tym Gregorym. Nie wiem, czemu się tak na niego uparli. Był tu ostatnio. W niczym nie przypominał ciebie. Był poważny, nie umiał opowiadać żartów i był tak drętwy... Nawet jak rodziców nie było w pobliżu. Był jak... ja przed spotkaniem ciebie. Tak, zdecydowanie byłem gorszym sobą.

Zmieniłeś mnie. Bardzo mnie zmieniłeś. Na lepsze. Nie boję się tego przyznać. Po prostu się boję. W końcu się nie udzielasz dosłownie nigdzie, a ja się cholernie martwię. Bo co jeżeli coś ci się stało? Co jeżeli nagle gdzieś wypłynie żądanie okupu za ciebie?

*

Minęło zbyt długo czasu. Zbyt długo czasu, żebym zastanawiał się, czy wrócisz.

A jednak ja wciąż tęsknie.

Umieram z ciekawości co się u ciebie dzieje. Wciąż czuję tę cholerną miłość, którą cię obdarzyłem. Chciałbym cię nie kochać. Chciałbym cię nienawidzić. A jednak nie umiem. Jestem zły za to, że mnie zostawiłeś. Zły za to, że rozkochałeś mnie w sobie, mówiłeś, jak bardzo mnie kochasz, a później... Zniknąłeś.

A później wróciłeś. Niespodziewanie wyściubiłeś nos ze swojej nory, jednak nie przy mnie. Wróciłeś dla świata, ale nie dla mnie. Pojawiłeś się po dwóch tygodniach, media zaczęły cię obskakiwać, czemu cię nie było, a ty odpowiedziałeś im tak po prostu, bez żadnego zająknięcia - "Musiałem zlikwidować swoje dawne problemy". Dlatego nie odpowiadałeś i nie odpisywałeś? Dlatego gdy pojawiłem się pod twoim oknem, udawałeś, że cię nie ma?

Wiesz, zabolało mnie to. Bo czym były te problemy? Chciałeś się mnie pozbyć? Było po prostu powiedzieć, że nie chcesz ze mną być. Zrozumiałbym to. Wszystko tylko nie ta cisza. Bo najgorsze nie było to, że nie odpowiadałeś akurat mnie. Najgorsze było to, że gdy się pojawiłeś po swoim zniknięciu, gdy ja się martwiłem i bałem się, że nie żyjesz, ty po prostu mnie unikałeś. I powiedziałeś, że twoja nieobecność była spowodowana pewną osobą, która nadwyraz mu się narzucała.

Naprawdę? Aż tak nisko musiałeś upaść? A mimo tego jak chce cię nienawidzić, po prostu nie potrafię... Bo dalej cię kocham.

*

Kolejny miesiąc. Dobijasz się do moich drzwi i okien. Nie wstyd ci?

Gdy ja się o ciebie martwiłem i chciałem wstawiać ogłoszenia, żeby porywacze się ujawnili i napisali do mnie, to dam im tyle pieniędzy ile chcą, to miałeś mnie gdzieś. Ale gdy teraz ja nie chce odebrać od ciebie telefonu, ty masz do mnie pretensję? Naprawdę?

To trochę śmieszne.

Wiesz, straciłem wiarę, że kiedyś wrócisz. Że chociażby się do mnie znowu odezwiesz, a tu taka niespodzianka. Już drugi miesiąc męczysz moją głowę. Ile to już minęło, odkąd powiedziałeś prasie, że musiałeś załatwić pewien "problem"? Może z cztery miesiące. Tak na pewno cztery. A dokładniej cztery miesiące i dziewiętnaście dni.

Jeżeli chcesz dokładniej, proszę cię bardzo. Leczyłem się z miłości do ciebie dwa tysiące sześćset piętnaście godzin. Wiesz co, mi z tego wyszło? Nic. Bo wciąż kurwa czuję motylki w brzuchu na samą myśl, że mógłbyś mi powiedzieć, jak pięknie wyglądam. Chociaż byłaby to gówno prawda. A wiesz dlaczego?

Bo kurwa czuję się, jakbym umierał. Moje włosy są tłuste i zniszczone. Chciałem zmiany, więc się przefarbowałem. Raz, potem kolejny i kolejny, aż w końcu wróciłem do swoich naturalnych. Są w tak opłakanym stanie... A jednak mam to gdzieś.

Oczy podkrążone i opuchnięte. Z braku snu i płaczu po nocach. Wciąż tęsknie. Mam cholerną ochotę otworzyć ci te drzwi gdy tak w nie walisz, ale boję się... Boję się ze ci wybaczę, a ty znowu znikniesz. Ale tym razem nawet nie będziesz próbował wrócić.

- Dante kurwa błagam cię, otwórz, muszę ci to wyjaśnić! - Twój głos przebił się przez moje myśli. Bolało mnie to, jak brzmiałeś. Twój głos był coraz bardziej zdarty, a ja słyszałem najgorsze, co mogłem w nim usłyszeć. Załamanie. Słyszałem to jak twoje ciało domaga się płaczu.

Zacisnąłem oczy i złapałem się za włosy. Pociągnąłem za nie boleśnie i wypuściłem z ust drżący oddech.

Nie daj się. Jesteś kurwa silny.

- Dante skarbie proszę cię! To nie jest tak, jak wyglądało! Muszę cię zobaczyć, błagam cię!

Nie możesz... Nie wstawaj z ziemi, nie możesz. Bo wtedy podejdziesz do tych drzwi.

Skuliłem się i wcisnąłem mocniej plecy w sztywną szafkę, próbując się w niej schować przed całym światem. Drewno jednak nie chciało pozwolić mi się w nim zatopić. Twardo wbijało się w moje plecy, uświadamiając mi, że to, co kurwa się tu dzieje, to pierdolona prawda.

Zabierzcie mnie stąd.

- Kurwa nie chciałem tego! Zostałem zmuszony! - Twój głos tak mocno się załamał, że z moich oczu również wypłynęły łzy. Tak jak za każdym razem gdy cię usłyszę.

Nie możesz mu wybaczyć, ale...

- Dante kochanie! Proszę cię, chociaż ze mną porozmawiaj! Nawet nie musisz kurwa mnie wpuszczać do środka. Po prostu pokaż mi, że żyjesz i pozwól mi powiedzieć, co naprawdę się stało. - Twoje słowa cichły, aż w końcu ledwo usłyszałem końcówkę twojego zdania. Nagle urwany szloch wdarł się do mojego mieszkania przez nieszczelne drzwi. Zacisnąłem jeszcze mocniej powieki.

Puściłem swoje włosy i delikatnie podparłem się na podłodze. Przeniosłem swoją pozycję na kolana. Złapałem się szafki i delikatnie na drżących nogach powoli wstałem.

... Ale już dawno przepadłem.

Po prostu podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Spuściłem wzrok i zobaczyłem ciebie na klęczkach, tuż przed moimi nogami. Po twoich policzkach spływały łzy, warga drżała, a włosy były niemiłosiernie potargane. Wyglądaliśmy tak samo beznadziejnie. A jednak gdy cię zobaczyłem w takim stanie... Zrobiło mi się żal nas obu. Co my ze sobą zrobiliśmy?

Ból w sercu, to było pierwsze, co poczułem, gdy twoje oczy spotkały się z moimi.

- Cześć - Nie rób tego. Nie każ mi wspominać tego, jak się poznaliśmy. Zbyt często odtwarzam tę scenę.

Zniżyłem swoje ciało, po czym po prostu usiadłem na podłodze. Naprzeciwko ciebie i patrzyłem ci w oczy.

- Cześć - szepnąłem i na twojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. Sam mimowolnie uniosłem kąciki ust do góry.

- Chciałbym ci wyjaśnić jak–

- Po prostu mów - szepnąłem i poczułem, jak po policzku spłynęła moja kolejna łza. Uniosłeś dłoń. Powoli i spokojnie jakbym miał się spłoszyć. Ja siedziałem dokładnie w tej samej pozycji. Zbyt bardzo brakowało mi tego dotyku, żebym mógł się odsunąć. Zbliżyłeś dłoń i delikatnie, wręcz niewyczuwalnie starłeś ślad słonego śladu i kropelki, która go zostawiła.

Zabrałeś dłoń, a ja tak bardzo chciałem, żebyś wziął mnie w swoje ramiona. Dlaczego niektóre uczucia są tak silne?

- Wiesz, pamiętasz gdy twoi rodzice wykrzyczeli mi kilka razy w twarz, że mam się do ciebie nie zbliżać? - powiedziałeś cicho, a ja delikatnie skinąłem głową. - A to gdy mówiłem ci, że moi rodzice tracą pieniądze, udziały w różnych firmach, popadają w długi? - Również pokiwałem głową. - Twój ojciec zaoferował im, że pożyczy im pieniądze, żeby nie zostali z niczym i odda mały procent swoich udziałów w firmie, którą prowadził ojciec Hanka. Był jeden warunek, miałem się z tobą nie spotykać.

Co?

Zmarszczyłem brwi, intensywnie myśląc nad tym, że niebieskooki się zgodził. Spora, skoro firma jego rodziców wraca na szczyt. Naprawdę to zrobiłeś?

- Nie miałem wyboru. Rodzice od razu się zgodzili. Zabrali mi wszystko, telefon, laptopa, komputer, telewizor. Wszystkie zamki mojego domu były zamykane i otwierane tylko wtedy gdy moi rodzice wychodzili z domu, albo wchodził jakiś nauczyciel. Inaczej wszystko było zamknięte. Na tamte dwa tygodnie byłem odcięty od świata. Nie miałem jak do ciebie pójść, albo zadzwonić.

- To, czemu później nie przyszedłeś? Gdy już cię puścili? - zapytałem szeptem. Cały czas rozmawialiśmy w taki sposób. Nie wiem nawet czemu.

- Chciałem. Naprawdę kurwa chciałem pojechać, przeprosić i paść przed tobą na kolanach tak jak przed chwilą, żeby powiedzieć ci, jak było. Ale wynajęli ochroniarzy, którzy trzymali mnie na dystans. Łapali jak psa i zamykali w klatce. Jak księżniczkę w pierdolonej wieży. Dopiero teraz mogłem się od nich uwolnić. Stałem się pełnoletni co nie? - Przymknąłem oczy. Zapomniałem.

Jesteś starszy ode mnie o trzy lata. Zawsze pamiętałem o twoich urodzinach. Przez całe dwa lata naszego związku, czekałem tylko na ten dzień. Kochałem robić ci prezenty i patrzeć jak ze szczęściem je odpakowujesz. Jak spędzasz ten dzień tylko ze mną. Z nikim innym. W ten dzień miałem cię na wyłączność.

- Powiedziałem im, że nie mają już nade mną żadnej władzy i ochronę mogą to sobie oni, w co najwyżej dupę wsadzić. A nie mi czegoś zabraniać.

- Czemu mówiłeś tak okropne słowa prasie? - Nagle przypomniałem sobie o tym co mówiłeś. Zlikwidować problem.

- To było o moich rodzicach. Musiałem się pozbyć "problemu", czyli wiszących mi nad głową potworów, które tylko mówiły mi co mam robić.

To ma jakiś sens.

- Przepraszam - szpenąłem od razu, gdy tylko skończyłeś mówić. Zmarszczyłeś brwi, przyglądając się mi.

- Dlaczego?

- Przepraszam cię, tak cholernie cię przepraszam. - mówiłem w kółko, pociągając nosem.

- Dante, czemu mnie przepraszasz? - Złapałeś mnie za ramiona i delikatnie nimi potrząsnąłeś. Złapałeś mnie za policzki i wręcz zmusiłeś, żebym na ciebie spojrzał.

- Bo ignorowałem cię przez dwa pierdolone miesiące, gdy ty już dawno mogłeś sobie odpuścić. Przestać próbować mi to wyjaśnić i zostawić z przekonaniem, że nigdy mnie nie kochałeś. Bo nie chciałem cię nawet wysłuchać.

- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. Nigdy nie przestałbym się do ciebie dobijać. Okej mógłbyś mnie nienawidzić, zrozumiałbym to. Ale nie zdzierżyłbym tego, żebyś miał nie wiedzieć, jaka jest prawda i wierzyć w coś, co nie miało kurwa prawa bytu. Bo nigdy bym cię nie zostawił z własnej woli. Nigdy, kurwa rozumiesz? Bo kocham cię jak nikt inny. To ja powinienem przepraszać ciebie.

- Czemu?

- Bo pozwoliłem ci cierpieć z mojego powodu.

- Kocham cię Xander - szepnąłem i wpadłem ci w ramiona.

Nie wiem kiedy wstaliśmy z ziemi. Nie wiem w którym momencie, zamknąłem za tobą drzwi, które z głośnym trzaskiem uderzyły o futrynę. Nie wiem, w którym momencie zaczęliśmy się całować.

I nie wiem też, w którym momencie opadłeś przede mną na kolano.

Kurwa.

- Dante wyjdziesz za mnie? - zapytałeś tak po prostu. A ja stałem bezruchu.

Otwierałem i zamykałem swoje usta. Co na to rodzice? Oni na pewno się nie zgodzą. Zamkną mnie, tak jak twoi rodzice zamknęli ciebie. Nie. Nie chcę, żebyś ty cierpiał. Ale przecież cię kocham. Tak cholernie mocno, że nawet przez chwilę to uczucie nie osłabło. Co ja mam zrobić? Zgodzić się i być szczęśliwy narażając się na rodziców, czy...

- Dante, widzę po tobie, że tego chcesz. Wciąż masz tę samą minę, gdy wybierasz pomiędzy tym rozsądnym a tym czego naprawdę pragniesz. Kochanie, jeżeli chcesz być moim narzeczonym, a później za kilka lat mężem, po prostu powiedz "tak".

Tylko czy ja chce zakładać smoking i stanąć przed ołtarzem? Czy ja chce składać przysięgę miłości, wierności i kochania, aż po grób? Czy chcę, żebyś był jedynym w moim życiu?

- Tak. - Cholernie chce tego wszystkiego.

A najbardziej tego, żeby doświadczyć prawdziwej wolności z tobą. No i oczywiście zobaczyć cię przede mną w smokingu.

Będziesz wyglądał cholernie gorąco. - Bo to samo pomyślałem, gdy pierwszy raz cię zobaczyłem. I zawsze będę tak myślał, bo miłość do ciebie to coś, z czego nie da się zrezygnować.

Bo prawda jest taka, że najwięcej bólu zadaję nam osoba, która dawała wiele szczęścia. Tylko czy to szczęście może wrócić? Oczywiście. Trzeba umieć wybaczać, nawet jeżeli może być na początku ciężko. Zawsze w końcu po burzy wyjdzie słońce, nieważne czy będzie trwała minute, dzień, miesiąc czy rok. Kiedyś wzejdzie słońce, a ty zobaczysz, że możesz żyć szczęśliwie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro