świąteczny całus
- Wysiadamy na następnej stacji- powiedział
- Och, dobrze- John uśmiechnął się- Nie mogę się doczekać aż poznam twoich rodziców. Na pewno są równie fantastyczni jak ty!
Sherlock na te słowa głębiej zanurzył twarz kołnierzu płaszcza „Równie fantastyczni" powiedział „Równie fantastyczni jak ty"
Otrząsnął się jednak i mruknął coś niezobowiązująco. To był bardzo zły pomysł zaprosić Johna na wigilię. Z początku wydawało mu się to fantastyczne, ale w tej chwili wiedział, że by to najgorszy pomysł na jaki mógł wpaść. Jak wytrzyma cały tydzień w domu swojej rodziny z Johnem jako tylko przyjacielem, podczas gdy Mycroft będzie wokół wżerać ciastka i obściskiwać się ze swoim chłopakiem, a Sherlock będzie tylko mógł co najwyżej dotknąć Johna ramieniem?
Z końcem listopada, gdy młody Holmes zaproponował Johnowi spędzenie wigilii z jego rodziną, John był zachwycony. Tak całkowicie. Uśmiechnął się tak, jak to John- całym sobą rozświetlając ponure wnętrze akademika, a następnie wyciągnął ramiona i przytulił policzek do obojczyka drugiego chłopca szepcząc „Dziękuję, dziękuję...." i „Jesteś moim najlepszym przyjacielem na całym świecie" a klatka piersiowa Sherlock bolała wtedy jeszcze bardziej niż zwykle.
Pociąg dalej hałasował na szynach, gdy pędził przez Anglię w strugach deszczu.
***
Po wyjściu na stację, skierowali się ku taksówce zamówioną przez mamę Sherlocka. Jazda przebiegła w ciszy i towarzystwie nieskrywanych uśmiechów Johna, które jeszcze się poszerzyły gdy zobaczył domek. Holmes też nie umiał oderwać wzroku. Jego mama niepoprawnie kochała święta i wyciągnęła z piwnicy chyba wszystko co było związane ze świętami. Z parapetów mrugały do nich plastikowe święte mikołaje, a na trawniku stały sztuczne renifery, ciągnące sztuczne sanie.
„Moje sztuczne kwiatki umarły, ponieważ zapomniałem udawać, że je podlewam"
John głośno zachwycał się dekoracjami, a Sherlock westchnął, modląc się w duchu by nie zrobić nic głupiego jak na przykład oświadczyć, że John jest piękniejszy niż te wszystkie ozdoby. Nacisnął klamkę i zaprosił przyjaciela do środka.
W korytarzu okazało się, że reszta domu była tak samo ozdobiona. Drewniana poręcz schodów była poprzewieszana błyszczącymi łańcuchami. I ta choinka....jego rodzice przeszli samych siebie.
Była żywa (Sherlock od lat błagał o żywą) i była cała owinięta migoczącymi światłami i kolorowymi bombkami w kształcie zwierząt czy pierników. Sherlock odwrócił głowę by zobaczyć zachwyconą twarz Johna, na której odbijały się kolory światełek. Był piękny. Ramiona Sherlocka aż zabolały by opleść go i przyciągnąć do siebie.
Chłopiec zauważył jego wzrok
- Tu jest obłędnie!
Zanim Holmes zdążył choćby pomyśleć nad odpowiedzią, w korytarzu ukazała się matka Sherlocka- w świątecznym swetrze i policzkami ubrudzonymi mąką.
- Dzień dobry, Pani Holme...-zaczął John
- Och, John!- przerwała- Tak się cieszę, że mogę cię poznać! Sherlock cały czas o tobie mówi!- wzięła go gwałtownie w ramiona i przyciągnęła do siebie.
John zarumieniony spojrzał na Sherlocka ponad jej ramieniem i obdarzył go olśniewającym uśmiechem. Otworzył usta by móc coś powiedzieć ale powstrzymał go kolejny głos
- Sławny John Watson. Miło cię poznać.
John odwrócił się by spojrzeć w oczy wysokiemu mężczyźnie, z takimi samymi, jak jego przyjaciel wyraźnymi kośćmi policzkowymi i lokami w kolorze popiołu.
- Dzień dobry Panie Holmes- wyciągnął rękę, która została wręcz zmiażdżona w niedźwiedzim uścisku
- Mój drogi chłopcze, miło cię wreszcie poznać!
Sherlock ze wzruszeniem patrzył jak jego rodzice witają się z Johnem jak z własnym synem. Może zaproszenie tutaj Johna jednak nie było tak beznadziejnym pomysłem?
- Och, mój bracie- rozległ się przesłodzony głos- Kogo do nas tym razem przyprowadziłeś?
Na schodach stał Mycroft ubrany w niebieski prążkowany garnitur. Jedną ręką obejmował w talii swojego chłopaka, Grega
- A co on tu robi?- zapytał Sherlock głośno, ignorując pytanie brata- nie powinieneś być na ważnym spotkaniu rady i żreć ciastka czy coś takiego?
- Bądź miły dla brata, Sherlock- upomniał go ojciec- Ach, miałem cię uprzedzić....matka postanowiła, że z Johnem będziecie siedzieć przy stole obok babci Rose, czy to w porządku?
- Może być- mruknął, po czym dodał nieco głośnej patrząc na Mycrofta i Grega spode łba- tylko z dala od nich. Nie mam zamiaru patrzeć jak się bezwstydnie obściskują!
Mycroft uśmiechnął się drwiąco
- Jesteś po prosu zazdrosny, mój bracie
Sherlock prychnął.
- Zazdrosny? Ciastka ci już całkiem siadły na mózg.
Ale prawda była taka, że tak. Sherlock był zazdrosny. Był zazdrosny, że Mycroft może przytulać się do osoby, którą kocha, że może z nią spać i przebywać przyciśnięty do jego boku ile tylko chce, że może prosić o pocałunki kiedy to wygodne i kiedy nie...chciałby tego z Johnem. Z Johnem tylko i nikim więcej. Żeby mógł kiedy tylko chce... czyli zawsze.
Otrząsnął się gwałtownie. John był jego przyjacielem i w sumie Sherlock powinien być wdzięczny, że był aż przyjacielem. Nigdy dotychczas nie miał przyjaciół. Miał tylko Johna.
Dostrzegł małą kobietę na końcu korytarza i natychmiast uśmiechnął się szeroko.
- Babciu!- zawołał.
Zaraz podszedł do starszej pani i uściskał ją serdecznie. Bardzo kochał swoją babcię. Była jego najlepszym przyjacielem, zaraz po Johnie
- Sherlocku! Och, tęskniłam za moim ukochanym wnukiem. A kogo my tu mamy?- zapytała patrząc przyjaźnie na Johna- To twój chłopak? Jest taki przystojny!
John zachichotał i podał rękę starszej pani, przedstawiając się. Sherlock chrząknął.
- To jest mój przyjaciel. Nie jesteśmy... razem- przełknął ślinę. Przez chwilę wyobraził sobie, że kiwa głową, uśmiecha się szeroko i mówi „Tak, babciu. To jest mój chłopak- John". A John podchodzi do Sherlocka, wita się z jego babcią i obejmując go w talii, całuje go w policzek. Niemal poczuł muśnięcie ciepła na policzku.
Niemal.
***
- Będziemy dzielić jedną sypialnię- powiedział Sherlock rzucając torbę na jedną stronę łóżka i siadając obok- Mamunia myślała, że będziemy się lepiej czuli razem... chyba, że chcesz, to mogę spać na kanapie w salonie i....- zaczął się jąkać
- Nie- odparł John z nieśmiałym uśmiechem- W obcym domu czułbym się lepiej z tobą u mojego boku..... Czy to w porządku?
Zawsze, John. Zawsze. Sherlock kiwnął głową.
***
Wieczorem, przed przybyciem reszty rodziny, Sherlock włożył koszulę w kolorze butelkowej zieleni, w której wiedział, że wygląda wyjątkowo dobrze. Przyjrzał się sobie w lustrze i pozwolił sobie na odrobinę próżności. Włosy opadały mu na czoło w pozornym nieładzie, jeden rozpięty guzik koszuli podkreślał ostre obojczyki a ciasne spodnie doskonale podkreślały smukłość ud, wąskość bioder i wyraźną wypukłości pośladków. Usatysfakcjonowany, wyszedł na korytarz, chcąc zejść do salonu, ale w tym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich John Watson, a Sherlock stracił powietrze w płucach i jakiekolwiek myśli o własnej urodzie. Jedna myśl, jaka została mu w głowie to ta, że musi istnieć jeszcze jakiś inny świat, który jest piękny, najpiękniejszy i bez skazy. Pomyślał też, że właśnie ujrzał kawałek tego świata.
John był przepiękny. Jego spodnie idealnie przylegały tam gdzie powinny a granatowa koszula robiła fantastyczne rzeczy z jego klatką piersiową. Dodatkowo jej kolor podkreślał wyrazistość oczu chłopca więc Sherlock chłonął ten widok wszystkimi zmysłami. Lekko zgarbione ramiona i niepewna mina przyjaciela pokazały, że nieco się denerwuje więc Holmes podszedł bliżej i klepnął go w ramię, podczas gdy Watson uśmiechnął się nieśmiało.
- Jak wyglądam?- zapytał John
Jak grzech- chciał odpowiedzieć Sherlock- Jak moje jedyne pragnienie, moja jedyna fantazja, moje jedyne życzenie.
Jednak zachował kamienną minę – Nazywam się Sherlock Holmes i nic mnie nie rusza- Wzruszył ramionami, przełykając twardy guz w gardle.
- Dopuszczalnie.
John zachichotał i pociągnął Sherlocka w dół do kuchni, prawdopodobnie by ukraść parę pierników. Holmes to w pełni popierał. Mycroft zje jeszcze kilka i nie dopnie spodni. Należało go przed tym uratować.
Jednak, gdy przechodzili koło przedpokoju, zadzwonił dzwonek i do środka wszedł potężny, brzuchaty mężczyzna ubrany z brzydki zielony sweter, a Sherlock poczuł nagły niepokój i spięcie całego ciała. John jakby wyczuł, że coś jest nie tak bo objął go ramieniem, w obronnym geście- jeżeli chcesz skrzywdzić mojego przyjaciela to musisz najpierw pokonać mnie.
- Sherlocku!- zagrzmiał mężczyzna, gdy jego świdrujące spojrzenie zatrzymało się na chłopcu.
Sherlock podszedł parę kroków, niechętnie wyrywając się z ciepłych objęć Johna i skinął głową. Przywitanie się z rodziną nigdy nie było wspaniałym przeżyciem ale złem koniecznym. Tak wychowali nas rodzice a Sherlock chciał dobrze się zachowywać przy Johnie, który nawet do nieznajomych uśmiechał się, jakby byli najwspanialszymi osobami jakie spotkał.
- Wuju. Dzień dobry.- zrobił kilka kroków w tył, chcąc już odejść z zasięgu wzroku. Lecz Bogowie byli mu dzisiaj wyjątkowo nieprzychylni. Wuj chwycił go za kark o odwrócił do siebie. Nie był to gest nasycony gwałtownością, lecz swego rodzaju stanowczością, co może i przypominało przemoc ale nie do końca nią było. Tak czy inaczej Sherlock poddał się bezmyślnie, mocno zaciśniętym palcom.
- Dlaczego ubrałeś tę koszulę, Sherlocku?- zapytał ze zmarszczonymi brwiami wuj- Tyle razy ci mówiłem, że wyglądasz paskudnie w zielonym... i te włosy...nie potrafisz użyć grzebienia raz na jakiś czas? Nie garb się!- dodał, gdy Sherlock pochylił się pod ciężarem krytyki i wymamrotał coś mało zrozumiałego.
Napotkał uważne spojrzenie Johna ponad ramieniem wuja, ale natychmiast ponownie spuścił głowę czując się zawstydzony. Czy John też tak uważał? Że wyglądał obrzydliwie, i że nie do twarzy mu w zielonym, ma za mało żelu by okiełznać włosy, a perfumy są za mocne i szczypią w nos? Naraz ogarnęła go fala posępności, wręcz smutku. Przecież tak bardzo się starał. Oczywiście, że John wglądał wspaniale i Sherlock ledwo mógł stanąć obok niego. Ale mimo wszystko miał wrażenie, że nie było aż tak źle. Oczywiście się pomylił. W złości zaczął gwałtownie i bezmyślnie szarpać rękaw swojej koszuli. Wuj obszedł go wchodząc do kuchni, nie zaszczycając Johna ani jednym spojrzeniem. Sherlock został w korytarzu, wciąż wyżywając się na rękawie swetra, dopóki nie usłyszał za sobą ciepłego, a zarazem wściekłego głosu przyjaciela.
- Kto to był?
Westchnął.
- To wujek Rudi. Nie lubi mnie odkąd pamiętam. Nie wiem dlaczego- potrząsnął głową.
John chwycił go za ramię i lekko ścisnął
- W takim razie jest ślepy. Nie wiem jak można na ciebie patrzeć i nie widzieć jak wspaniały jesteś.
Sherlock spojrzał na niego z błyszczącymi oczyma.
- John....
Lecz w tym momencie mama Sherlocka zawołała wszystkich do stołu.
***
- Więc co Sherlocku?- zagrzmiał wujek Rudi siadając obok chłopca- Dalej nic nie osiągnąłeś w swoim życiu?
- Sherlock ma ważną pracę w pomaganiu policji- wtrąciła babcia Rose- Ratuje mnóstwo ludzi!
Posłała Sherlockowi uśmiech a ten go odwzajemnił. Z całej jego rodziny tylko jego babcia prawdziwie popierała to, co robi i nieustannie go za to chwaliła. Ona i oczywiście John.
- Bzdury!- prychnął starszy mężczyzna- Gdyby przestał czytać o tych wszystkich morderstwach i zajął się ważnymi rzeczami, przestałby być taką ciotą, jaką jest od zawsze. Może znalazłby sobie jakąś dziewczynę i przestał zawracać głowę policji. Ludzie umierają i nie ma co tu więcej dodawać. A to, że dzieciak ekscytuje się sposobem zabójstwa i chce to badać jest skrajnie dziwaczne...
Widelec Sherlocka zamarł w drodze do ust. Zaprotestował
- Wielu ludzi zabito niesłusznie. Zabito tych, którzy na to nie zasłużyli. Moja współpraca z policją ratuje życie i pomaga wymierzać sprawiedliwość. Poza tym spos....-Ale wujek ciągnął dalej, w ogóle go nie słuchając.
-....Mycroft tyle osiągnął w tak młodym wieku. Tylko patrzeć jak zostanie asystentem ministra, a potem może i samej królowej!
John chrząknął dziwnie i poruszył się obok Sherlocka. Natomiast. Mycroft uśmiechnął się paskudnie
- Bez przesady, wujku...
- Ależ w tym nie ma żadnej przesady, kochany chłopcze. Jesteś utalentowany, przystojny i zdolny. Na pewno się wkrótce na tobie poznają i dostaniesz awans! Sherlocku, ty, gdybyś był bardziej ambitny i skupiony na czym trzeba- tu posłał znaczące spojrzenie w stronę Johna- też prawdopodobnie mógłbyś zajść tak daleko... - chciał dodać coś jeszcze ale John gwałtownie wstał od stołu a po jego twarzy można było poznać, że jest absolutnie wściekły.
- Na litość boską, stop! Wystarczy tych bzdur!
Przez chwilę zapadła cisza. Stanowcze spojrzenie mężczyzny oderwało się od Sherlocka i ponownie spoczęło na drugim chłopcu. Wuj nie był przyzwyczajony, że mu się przeszkadza gdy on mówi
- Kim ty jesteś, że będziesz mi zakazywać rozmawiać z własnym siostrzeńcem?
- Rozmawiać? To nie dyskusja. To monolog, który rani Sherlocka!! A on na to nie zasłużył!
- Nie wtrącaj się, młody człowieku. Znam go dłużej niż ty.
- Co nie zmienia faktu, że jest pan dla niego okrutny! Jego praca ma sens, pomaga tak wielu ludziom...
Wuj spojrzał na Sherlocka z wyrzutem.
- Sherlock, co ci strzeliło do głowy żeby przyprowadzać go do domu?
Sherlock nie wiedział co odpowiedzieć, ale John był zbyt zdenerwowany żeby milczeć
- Przyszedł pan tutaj tylko po to żeby się nad nim, znęcać. A on jest zbyt miły, albo za bardzo zmęczony wysłuchiwaniem tych kłamstw, żeby się bronić.
W tym momencie cała cierpliwość wuja się skończyła i wstał, wskazując palcem w stronę drzwi
- Wynoś się z tego domu.
- Jasne. Z wielką chęcią- zaczął kierować się w stronę wyjścia ale coś go tchnęło i odwrócił się do Sherlocka, który siedział na krześle, z miną jakby miał się rozpłakać – Przykro mi, że musisz wysłuchiwać tych kłamstw od ludzi gorszych od siebie. Przepraszam, że zniszczyłem... I za krzyki. Zwłaszcza, że ty jesteś fantastyczny jak zawsze i... wyglądasz tak pięknie w tej koszuli. Zresztą cały jesteś piękny, już to pewnie wiesz....
- John....- chciał powiedzieć Sherlock
-...I osiągniesz w życiu niesamowite i fantastyczne rzeczy, jestem tego pewien, tylko tak bardzo bym chciał...- Nagle John jakby wyrwany z letargu rozejrzał się dookoła tasując wzrokiem zszokowane miny pozostałych na tak gwałtowną obronę przyjaciela- Ja...eee....przepraszam. Wyjdę -spanikował
I wyszedł, ale Sherlock nie miał zamiaru go zostawiać więc wyrwał się z odrętwienia wywołanego gwałtowną przemową i pobiegł w stronę drzwi które John chwilę wcześniej zatrzasnął za sobą.
- Sherlock, stój!- krzyknęło parę osób, ale on tylko na parę sekund zatrzymał się w drzwiach, by obrzucić ich srogim spojrzeniem zanim puścił się biegiem.
Na dworze sypało i było mroźno. Lodowate powietrze uderzyło Sherlocka w twarz, prawie odbierając mu oddech ale nie zważał na to, bo liczył się tylko chłopiec zagubiony w śniegu.
- John!- zawołała ale miał wrażenie, że nikt go nie słyszy bo śnieg sypał tak gęsto- John, wracaj!
Pobiegł na ślepo przed siebie potykając się co chwile o rzeczy ukryte pod głębokim śniegiem.- John!
Musiał z nim porozmawiać. Musiał się dowiedzieć czy John naprawdę miał to na myśli, czy naprawdę tak postrzega Sherlocka i musiał mu powiedzieć tak mnóstwo rzeczy!
Biegł na ślepo aż stracił z oczu dom i ścieżkę i nagle nie wiedział gdzie jest. W panice zawrócił i znowu zaczął biec.
Po paru minutach zmęczył się biegiem w gęstym śniegu i przystanął opierając dłonie na kolanach, ciężko oddychając. Gardło paliło go od mroźnego powietrza, nogi tylko w cienkich skarpetkach zaczęły drętwieć a palce u rąk były przemarznięte. Mimowolnie oplótł się ramionami i rozejrzał. Nie widział świateł domu. Gdzie był? A co najważniejsze- gdzie był John?!
- John!- zawołał jeszcze raz przez obolałe gardło- John!
Usiadł w śniegu, co w tym momencie było mu całkowicie obojętne z powodu całkowitego wyczerpania. Przez chwilę wystraszył się, że nikt go już nigdy nie znajdzie, że zostanie tu na zawsze, że śnieg go przysypie i zniknie całkowicie. Zadrżał ze strachu na tę myśl.
- Pomocy!
Chciał krzyczeć dalej ale był zbyt słaby a gardło zbyt go bolało. Oparł się o pień drzewa i zamknął oczy ale nagle...
- Sherlock! Sherlock!
Usłyszał jak przez mgłę. Chciał się podnieść z ziemi ale był tak przemarznięty, że kończyny odmówiły mu posłuszeństwa.
- Sherlock, Sherl....
Otuliła go gruba warstwa płaszcza i czyjeś mocne ręce podniosły go z ziemi. Sherlock czuł, że świat się kołysał ale mało go to obchodziło. Było mu zbyt zimno. Zza zamkniętych powiek zobaczył przypływ ostrego i jasnego światła więc wtulił twarz w sweter, który tak bardzo pachniał Johnem.
Niespodziewanie powietrze wokół zrobiło się ciepłe a kończyny Sherlocka zaczęły szczypać gdy został położony na kanapie i owinięty kocem.
Otworzył oczy mając wielką nadzieję, że to nie iluzja.
Ujrzał przed sobą siedzącego obok Johna, który był bez kurtki. Spojrzał więc w dół i zobaczył, że to co ma na sobie to okrycie przyjaciela. John przeniósł go aż tutaj, ubrany tylko w sweter, podczas gdy on był owinięty jego płaszczem?
- John...
- Spokojnie...- John pogładził go po policzku- Śpij.
Posłusznie zamknął oczy. Słyszał urwane rozmowy Johna z jego rodziną.
- Przepraszam, za to co powiedziałem...
- Nonsens, John. Już dawno chcieliśmy powiedzieć Albertowi kilka słów.- usłyszał głos swojej matki
- A gdzie on jest?
- Wyszedł! Zaraz po twoim odejściu powiedział, że nie będzie znosił takich zniewag i wyszedł! Nikt go specjalnie nie zatrzymywał
- Nigdy go nie lubiłam- dodała babcia
- No wiesz- oburzyła się mama- To twój syn!
- i co?- prychnęła- Nigdy nie by specjalnie udany. Jest jeszcze ciasto?
A potem rozległ się szczęk talerzy ale Sherlock, leżąc z policzkiem wtulonym w udo przyjaciela, już tego nie zarejestrował.
***
Obudził się w swoim łóżku przytulony do boku Johna. Początkowo podskoczył tak gwałtownie, że drugi chłopak natychmiast otworzył oczy, a jego zmartwione spojrzenie zatrzymało się na przyjacielu.
- Wszystko okej? Przepraszam za... ale byłeś zimny, chciałem cię ogrzać...
Lecz Sherlockowi nagle przypomniało się, co wczoraj powiedział i świat, wujek, czy ewentualne przeziębienie- wszystko mogło poczekać.
- Myślałeś tak?!
- Co...?- zaczął John marszcząc brwi
- Czy myślałeś to co powiedziałeś o mnie....zanim wyszedłeś.
Wzrok Watsona rozjaśnił się w zrozumieniu sytuacji. Zachichotał cicho.
- Oczywiście, że tak. Jakbyś nie wiedział jak bardzo niesamowity jesteś!
Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy prawie schowały się za zmarszczkami policzków.
- To dobrze. Bo musisz wiedzieć- wziął głęboki oddech- Że ja też bardzo cię lubię. Bardzo bardzo...- chciał coś jeszcze powiedzieć, ale John przytulił go mocniej i szepnął do ucha.
- Zaraz.... Przegapiłeś wczoraj prezent ode mnie
- Masz dla mnie prezent?!- Sherlock uniósł się gwałtownie na pościeli i patrzył z rozszerzonymi oczami jak John wstaje z łóżka, podchodzi do swojej torby, stojącej w kącie i pochyla się nad nią (co z racji jego stanu ubrania dało Sherlockowi fantastyczny widok na mięśnie jego pleców i krzywiznę kręgosłupa. Palce znów zaswędziały w desperackiej potrzebie dotykania). Grzebał przez chwilę wśród ubrań aż wyjął małą paczuszkę.
Gdy wyciągnął ją w stronę Sherlocka, ten natychmiast pochwycił pakunek i drżącymi dłońmi zaczął rozdzierać papier
- Spokojnie- mruknął John
Ale chłopca to nie obchodziło. Dostał prezent od Johna! Ma coś od Johna! Cokolwiek na świecie to jest będzie niesamowite i Sherlock będzie to kochał całym sobą i nigdy się z tym nie rozstanie!
Rozpakował pudełko a na jego dłonie wylał się wspaniały materiał, który okazał się być szalikiem. Ostrożnie przesunął dłonią po delikatnej bawełnie. Był miękki, tak miękki. I miał tak wspaniały, głęboki, niebieski kolor
- Ja...dziękuję John to jest... doskonałe.
- To nic takiego- wzruszył ramionami John- Chciałem tylko żebyś miał coś ode mnie i nie musisz wcale....
Ale Sherlock spojrzał mu w oczy i powiedział poważnie.
- John. Dziękuję. To jest wspaniałe- A po chwili, jakby ciepło szalika w dłoniach przypomniało mu o dojmującym zimnie, które odczuwał poprzedniej nocy, dodał.
-Jak mnie wczoraj znalazłeś? Było ciemno i zimno!
John uśmiechnął się.
- To nie było bardzo trudne. Nie odszedłem nigdzie daleko. To ty wybiegłeś jak strzała, nie zwracając uwagi na nic innego. A zaraz za tobą wyszedł Mycroft, bojąc się, że coś ci się stanie w tym śniegu. I miał rację, w tej ciemności bardzo trudno było cię znaleźć. Do teraz szczerze nie mam pojęcia jak nam się udało tak szybko!
Sherlock zmarszczył brwi
- Mycroft...się martwił?
Twarz Johna spoważniała
- I to jeszcze jak! Gdy zgubiłeś się wśród drzew nigdy nie widziałem go tak zdenerwowanego. Wiesz, on wbrew pozorom naprawdę się o ciebie troszczy.
Spojrzał w przestrzeń. Oczywiście, że o tym wiedział. Wbrew pozorom Mycroft zawsze uważnie słuchał, nawet gdy nie robili tego rodzice. I zawsze odbierał telefony Sherlocka po pierwszym sygnale, mimo że głośno przy tym narzekał. No i to on podarował Sherlockowi pluszowego misia, gdy miał siedem lat. To on pierwszy leczył jego zadrapania w dzieciństwie, a gdy Sherlock złamał nogę skacząc z drzewa, sam wziął go na ręce i zaniósł do domu.
Oczywiste więc, że wiedział o trosce brata. Westchnął i obiecał sobie w duchu, że nie będzie drażnił Mycrofta dietą przez następne dwa tygodnie.
Leżeli przez chwilę w ciszy zanim Sherlock, ugniatając w dłoniach szalik, niepewnie zapytał
- Możemy na chwilę wrócić do tej poprzedniej części rozmowy?
- Jakiej części?- John zmarszczył brwi w udawanym zamyśleniu, ale na wargach igrał mu tłumiony uśmiech.
Klepnięcie w bok i szeroki uśmiech
-Ty draniu, wiesz, której!
-Tej, w której chwalisz mój prezent, czy tej, w której robisz ze mnie wspaniałego superbohatera?- powachlował się dłonią pokazując jak męczące jest bycie idealnym
- Jooohn!- jęknął zniecierpliwiony Sherlock. Chciał już....
- Och, dobrze, dobrze. Teraz sobie przypominam- zaśmiał się cicho a po chwili jego spojrzenie ponownie spoważniało. Teraz powinno być poważnie i rozważnie, należy dokładnie wszystko przemyśleć, bo nie może być absolutnie żadnej pomyłki. Jeżeli jakaś się pojawi, nie wybaczą sobie tego do końca ich przyjaźni. Czyli do końca życia.
John przysunął się odrobinę i Sherlock czuł już jego oddech na twarzy. Podciągnął się na poduszkach, żeby mieć lepszy kąt i sięgnął
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Odskoczyli od siebie ale wciąż się trzymali.
- Chłopcy!- wołała mama Sherlocka- zejdźcie, zaraz będziemy jeść śniadanie
John zachichotał
- Dokończymy po śniadaniu. Obiecuję- szepnął i złożył szybkiego całusa w kąciku ust Sherlocka.
Holmes uśmiechnął się, mrużąc oczy.
Koniec.
*
* * ← płatki śniegu, których nie ma za oknem!
* * *
\____/ ← świąteczny kosz na opinie!
___________________________________________________________________
Last christmas....
I gave you my heart.....
but the very next day......
you said you were gay......
uUUUUuuu!!!!
Niech mnie ktoś przytuli bo ostatnio mało ludu uściskałam a jestem nieuleczalnym przytulaczem (dlatego w moich ff wszyscy się do siebie kleją)
I wszystkiego najlepszego, moi drodzy!
Życzę wam mniej głupich Andersonów, więcej uścisków, więcej zagadkowych morderstw, weny do wszystkiego i przede wszystkim świętej cierpliwości.
To jak z tymi uściskami?
*rozkłada ręce czkając na uściski*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro