Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Świąteczne życzenia

Ja obiecuję, że wezmę i napiszę więcej niż dwa zdania na krzyż. Ale że są święta i wszyscy lepicie pierogi czy obieracie karpie nie zajmę wam dużo czasu. Życzę wam wesołych Świąt i fajnym prezentów, mało głupich Andersonów i poważnych morderstw! I oczywiście smacznych makówek (ja tam czekam TYLKO na nie)

______________________________________________


- John, chodź już!- zawołał z salony Sherlock

- Już idę, tylko załatwię coś.

Z góry rozległ się śmiech Molly. Greg na pewno znowu opowiedział sprośny dowcip, który ją rozśmieszył. Niedawno inspektor postanowił wreszcie 'ruszyć do przodu' i zaprosił Molly na randkę. Od tego czasu usiłował przekonać wszystkich, że nigdy nie był szczęśliwszy.

John zszedł po schodach do frontowych drzwi. Przed chwilą dostał wiadomość z zastrzeżonego numeru by zszedł na dół. Zakładał, że miało wyglądać to strasznie ale Mycroft chyba powinien wiedzieć, że nie miał na co liczyć skoro robił tak od kilku dobrych lat (zadziałało tylko za pierwszym razem).

Na dole również było ciemno bo pani Hudson też była na górze i wykańczała już drugą butelkę piwa piernikowego.

Przeszedł przez hol i przygotowując się na zimno, które zaraz poczuje John nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Za nimi, wśród wirujących płatków śniegu stał Mycroft w czarnym płaszczu, kręcąc od niechcenia swoją parasolką. 

- John- uśmiechnął się lekko. Odkąd urodziła się Rose Mycroft postanowił nauczyć się uśmiechać nie ironicznie. Było to trudne ale robił co w jego mocy. Jednak na chwilę obecną John jeszcze wolał nie robić mu zdjęć. Podał mu białą kopertę z bardzo drogiego papieru.

- Dla mojego brata

John spojrzał a nią

- Taaaa- otworzył szerzej drzwi i cofnął się- może wejdziesz i sam mu ją dasz? Jest Rose, Sherlock...Greg

Lecz w tym momencie z góry znowu rozległ się śmiech Grega a zaraz po nim głos Molly. Pani Hudson znowu wymyśliła jakąś dziwną pijacką grę.

Mycroft na ten dźwięk przybrał minę jakby chciał się skrzywić ale usiłując wciąż się uśmiechać

- Nie. Dziękuję, John. Chociaż to miła oferta. Myślę, że jest wystarczająco szczęśliwy- odetchnął jakby miał powiedzieć coś trudnego- Ja też.

John prawie parsknął. Jasne, że Mycroft nie był szczęśliwy. Odkąd zerwali z Lestradem ani jeden ani drugi nie był szczęśliwy. Różnica polegała na tym, że inspektor był lepszy w ukrywaniu tego i dostatecznie lubił Molly. Więc kogo Holmes próbuje oszukać? Watson spróbował ostatni raz. Dla Sherlocka. Dla jego brata. A może dla czegoś wyższego.

- Wejdź. Sherlock chciałby cię zobaczyć

- Zobaczy mnie jeszcze wiele razy na swoje nieszczęście- Wyrzucił niedopałek papierosa na ziemię i zgasił go butem. - Do widzenia, doktorze, Watson. Wesołych świąt- znów wyciągnął kopertę. John z westchnieniem ją wziął a mężczyzna odwrócił się i zniknął wśród zamieci.

John chciał powiedzieć coś jeszcze ale słowa nie nachodziły. Mycroft niezwykle zmiękł po wydarzeniach z Eurus i nie sprawiał wrażenie lodowca. Czasem wyglądał po prostu jak człowiek. Na smutnego i samotnego. A czasem na prawie zadowolonego. 

Nie mówiąc nic, John wrócił na górę, gdzie natychmiast złapał go Sherlock

- John, jesteś!- powiedział z niespotykaną dla siebie radością. John podejrzewał, że pani Hudson namówiła go do trzeciej butelki- tęskniłem za tobą

- Jestem. Był twój brat.

- Ugh?- Sherlock zmarszczył brwi

- Dał mi to. To dla ciebie- i podał mu kopertę

Sherlock wziął ją i obejrzał dokładnie eleganckie, cienkie pismo na kopercie „Sherlock Holmes"

- Stał się sentymentalny- mruknął. Oddalił się od Johna i podszedł do okna, przez, które długo się wpatrywał. Stał tak kilka minut ignorując zapytania. John w końcu stanął za nim, chcąc zobaczyć co tak przykuło jego uwagę i w ostatniej chwili zobaczył jak Mycroft Holmes wsiada do limuzyny i odjeżdża.

- Co to było?- zapytał ciekawy

Zapadła chwila ciszy jakby Sherlock nie wiedział co powiedzieć

- Życzenia świąteczne- odpadł po chwili zakładając mu ręce na szyję- Wszystkiego najlepszego John. Kocham cię.

- Ja też. Choć, wracamy bo Pani Hudson nie da nam żyć jak nie zagramy z nią w „nigdy przenigdy"

Detektyw konsultant tylko się uśmiechnął

***

Bardzo późnym wieczorem gdy kładli się do łóżka John zapytał

- Czego chciał Mycroft? Znaczy w liście. Coś ważnego?

- Nie. Zwykłe bzdury- mruknął Sherlock już zasypiając- Planuje wysadzić parlament. Chciał żebym wiedział.

- To do niego podobne- zgodził się John

- Widzisz. Będziemy prowadzić śledztwo jak do tego dojdzie. Dobranoc

- Dobranoc


Sherlock nie wyrzucił listu. Zamiast tego schował go w swoim dzienniku żeby pamiętać. Na wszelki wypadek. By móc do tego wrócić i przypomnieć sobie emocjonalną stronę swojego brata. On odkrył swoją gdy znalazł Johna. Mycroft wciąż się z nią oswaja. Oczywiście nie oznacza to, że stał się bardziej miękki, nie! Dalej był zimnym człowiekiem, który czasem nie rozumie. Ale chyba zrozumiał, że nawet w nim jest jakiś miękki środek. Jakiś słaby punkt. Ale może się wystraszył.  

Sherlock. W tym roku zrozumiałem coś bardzo ważnego więc jako twój starszy brat postanowiłem się tym z tobą podzielić, choć jesteś już trochę za duży na przyjmowanie rad, którą rękę się podaje, że należy pykać i mówić dzień dobry (i celować w gardło)

Masz wszystko co chcesz. Masz pracę, którą kochasz. Masz dom w ukochanym mieście. Masz przyjaciół. I masz Johna, który cię kocha. Johna, którego do niedawna ci brakowało. Gdy zjawił się John zyskałeś przyjaciół i wszystko co miałeś już przedtem nabrało nagle większego sensu i większej wartości. Zyskałeś kogoś, do kogo wracasz pod koniec dnia. Kogoś, kto się tobą opiekujesz z kim dzielisz się tymi wszystkimi rzeczami, które masz.

Doceń to. Ja też do niedawna sądziłem, że mam wszystko. Teraz wiem, że mam niewiele. Ale przynajmniej mam ciebie. To też coś.

***

Pisząc to, Mycroft myślał, że był pogodzony z losem, z którym zawsze było tak samo. Ulotna chwila szczęścia a potem brutalna rzeczywistość. Tak było zawsze. Dzieciństwo Sherlocka. Rudobrody, Inspektor Lestrade... Zawsze coś szło nie tak niezależnie od tego jak bardzo Mycroft się starał. Więc chyba nie powinien się zdziwić. Oczywiście nie myślał też, że powinien się poddać. Tego nie zamierzał zrobić. Ale mógłby się z tym pogodzić by nie doznać rozczarowania.

Oderwał na chwilę wzrok od listu. W gabinecie paliła się jedna lampa a za otwartymi drzwiami widać było ciemny korytarz. Podniósł telefon by zadzwonić ale przypomniał sobie, że Anthea wzięła wolne i pojechała spędzać święta ze swoim partnerem. Ludzie już chyba całkiem zapomnieli, że w święta chodzi o nowonarodzonego Jezusa. I dobrze. Rodzące się dziecko może być metaforą. Narzucił płaszcz i wziąwszy list kazał zawieźć się na Baker Street. Choćby na chwilę.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro