Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uzupełnienie


Wiiitam! Oto shot, który powstał na prośbę --hikikomori--  jako rozdział uzupełniający do rozdział  "Podmyśli". osobiście ten fick potraktowałam jako próba obudzenia mojej weny ze snu letniego. Mam nadzieję, ze nie na darmo. 

Mam ochotę teraz na jakieś AU więc pewnie za jakiś czas powinno się pojawić! 



 Nie było herbaty. Nie było Johna. Nie było mleka. Nie było czekoladowych herbatników. Innych też nie. Nie było....właściwie niczego.

John oczywiście był tym wszystkim, czego nie było. Herbata i mleko i herbatniki to tylko bonus. Sherlock rzucił się na sofę i westchnął dramatycznie. Po chwili podniósł głowę i rozejrzał się dookoła licząc, że nagle w pokoju pojawiły się jakieś zwłoki albo chociaż ich część (herbata też zwykle się pojawiała więc dlaczego nie zwłoki?). Nic, podłoga była w tym samym stanie, jak dziś rano gdy John zamiótł ją i oświadczył, że więcej nie będzie sprzątać za Sherlocka stłuczonego szkła. (mały spojler- będzie i to jeszcze wiele razy bo w głębi duszy nie miał nic przeciwko)

Więc detektyw leżał. Leżał jak John wiele razy narzekał, ale leżenie było samo w sobie satysfakcjonujące. Leżał. Zamknął oczy. Przez głowę przemknął mu pomysł by pójść spać, gdy usłyszał dzwonek do drzwi. Miał niezwykły sentyment do dzwonków gdyż zawsze były zwiastunem czegoś. Dzwonki nie dzwonią bez powodu, ot tak sobie w niedzielne popołudnia, lub by się przywitać. Dzwonią bo coś oznaczają, przynoszą wieści, zdarzenia i nierzadko prace. Były wspaniałe.

Słyszał jak pani Hudson otwiera drzwi, a następnie jej śmiech z czegoś, co powiedziała osoba odpowiedzialna za naciśnięcie błogosławionego dzwonka i kroki na górę. Sherlock leżał z zamkniętymi oczami.

Kroki rozległy się bliżej i nastąpiło skrzypienie drzwi. Człowiek był w środku i stał w przejściu.

Nie otwierając oczu Sherlock machnął ręką

- Wreszcie jakaś sprawa! Obiecuję, że rozwiążę ją niezależnie od tego jak nudną jesteś osobą. Jestem na skraju wytrzymałości. Wszyscy kryminaliści nagle wzięli wolne? Proszę usiąść i wyjaśnić co się stało i kto umarł. 

Nie rozległy się żadne kroki skąd Sherlock wywnioskował, że osoba nie usiadła. Gdzie do cholery był John? Poradziłby sobie z tym. Westchnął wewnętrznie. Wszystko musi robić sam. Osiadł na kanapie przodem do nieznajomego, w duchu przewracając oczami

- Prosiłem, żeby pan....- przerwał gdy otworzył oczy i zobaczył przed sobą tak dobrze znajomą twarz

Osoba uśmiechnęła się wchodząc na środek pokoju, z pewnością siebie gospodarza

- Cześć, Sherlock. Pomyślałem, że wpadnę- powiedział z typową dla siebie kpiną w głosie

Zapadła chwila ciszy po czym Sherlock powiedział ostrzegawczo, mrużąc oczy

- Victor... 

Przed nim we własnej, obrzydliwie uśmiechającej się osobie, stał Victor Trevor. Dawny chłopak Sherlocka. Ubrany w biały płaszcz i ciemne, obcisłe spodnie, które podkreślały jego smukłe nogi. Rude, kręcone włosy wyglądały na potargane przez wiatr. W ręku ściskał jakiś niebieski materiał. Dla kogoś postronnego mógłby wydawać się piękny. Dla Sherlocka wyglądał jak uosobienie koszmaru.

- Cieszysz się, że mnie widzisz?- zapytał z przesadnym uśmiechem

- Wyjdź!- zdecydowane machnięcie ręką w stronę drzwi

Victor zmrużył oczy jakby w zainteresowaniu.

- Jak to....przed chwilą wręcz błagałeś o sprawę, z tego co słyszałem...

- Tak- warknął Sherlock- a pro pos tego. Nie obchodzi mnie czy masz dla mnie jakąś sprawę, czy jakieś pytania czy morderstwo do rozwiązania, czy jakiś seryjny morderca cię ściga. NIC nie ma dla mnie znaczenia, ponieważ NIC dla ciebie nie zrobię. Wyjdź.

Victor stał w drzwiach jakby się zamyślił. Patrzył, jakby Sherlock był ciekawym przypadkiem jakieś egzotycznego okazu kota. Przechylił głowę. Wyglądał jak wąż, którego ofiara zaczęła się właśnie dziwnie zachowywać do tego stopnia, że stało się to zabawne i na chwilę zrezygnował z zatopienia kłów w jej szyi. Patrzył dokładnie w ten sam sposób, w który patrzył na Sherlocka przez cały okres studiów. Wtedy ten wzrok wywoływał rumieńce i poczucie wyjątkowości. Teraz wywoływał mdłości i zimne dreszcze.

- Tak?- zapytał Trevor głosem tak delikatnym, jak palce gdy głaszczą ukochaną rzecz.

- Tak. Wyjdź

Odchrząknął

- Nie zapytałeś po co przyszedłem. Przecież nie bez powodu.

- Nie obchodzi mnie twój powód. Nigdy go nie potrzebowałeś by zakłócać mi życie. Wyjdź.

Victor schował ręce do kieszeni

- Zakłócałem, bo byłeś interesujący- powiedział jakby na usprawiedliwienie

- Byłem twoją zabawką.

- Ranisz mnie- powiedział z udawanym cierpieniem Victor- Byłeś bardzo interesujący. Cóż... do czasu. W każdym razie przyszedłem bo na ostatnim naszym spotkaniu zgubiłeś szalik- wyciągnął z kieszeni zwinięty niebieski materiał- przyszedłem ci go zwrócić

Sherlock zmierzył go spojrzeniem i spojrzał na ukochany materiał, którego faktycznie z wielkim zaangażowaniem ostatnio szukał. Jednak mimo iż chciał wyciągnąć rękę zapytał ostro

- A jaki jest haczyk?

Victor uśmiechnął się krzywo i westchnął jakby rozmawiał z wyjątkowo tępym dzieckiem i usiłuje mu wytłumaczyć, ze księżyc nie jest zrobiony z sera i nie mieszkają na nim myszy.

- Nie mogę po prostu zrobić czegoś miłego?

Sherlock parsknął ale w głębi zaczął się niecierpliwić i lekko niepokoić. Przebywanie w towarzystwie Victora powodowało lekkie podenerwowanie i poczucie bezbronności. Wiedział oczywiście, że nie ma racji nazywając go tymi wszystkimi okropnymi rzeczami ale w młodym wieku nauczył się wierzyć w pewne rzeczy i nie chciały one wyjść z jego głowy i pozwolić mu uwierzyć w ich nieprawdziwość na fundamentalnym poziomie egzystencji.

- Too...- jego gość bawił się materiałem szalika Sherlocka- chcesz go z powrotem?- zapytał od niechcenia

- Oczywiście, że Sherlock chce go z powrotem- zabrzmiał głos z korytarza- a potem się wynosisz z tego mieszkania tak, jak zostałeś poproszony.

Sherlock odwrócił się gwałtownie

- John....

- Ach, doktor Watson!- Victor skinął mu głową- My się już znamy

„już" o ile poznaniem się można nazwać dwie minuty podczas, których John nakłamał, że był partnerem Sherlocka a Rose to ich córka. Technicznie rzecz biorąc Rose nadal nie była jego córką, więc mówił prawdę.

John jak widać właśnie wrócił z zakupów po dość lekkim dniu pracy, w którym najcięższym przypadkiem był mały samochodzik, który znalazł się zbyt głęboko w nosie małego chłopczyka.

No tak. Dzieci.

Mimo wzburzenia widocznego na jego twarzy, że ktoś narusza ich przestrzeń nie okazał lęku (żołnierz) tylko podszedł bliżej Victora ustawiając się tak (świadomie lub nie) by zasłonić swoim ciałem Sherlocka

- Co tu się dzieje? Sherlock, wszystko w porządku?- zapytał zwracając się krótko do niego ale nie spuszczając wzroku z obcego.

Detektyw lekko skinął głową, chociaż byłoby lepiej gdyby jakaś niewidzialne, błogosławiona siła wywlekła Trevora przez drzwi, zostawiając tylko szlik. 

- Ależ nic złego. Chciałem tylko oddać Sherlockowi szalik. Ale nie wiedziałem- wyszczerzył zęby- że Sherlock potrzebuje ochroniarza - bezceremonialnie rzucił szalik na podłogę, tuż pod stopy Sherlocka, który natychmiast podniósł go i przytulił do siebie delikatną tkaninę jakby miała stanowić barierę i go obronić.

- Może ci socjopaci tak mają- dodał jeszcze Victor

Reakcja była natychmiastowa. John żelaznym uściskiem złapał Trevora za gardło

- Na twoim miejscu powstrzymał bym się od wygłaszania takich opinii, jeżeli gówno o nim wiesz. Jestem lekarzem, mogę złamać każdą kość w twoim ciele i nazwać ją- wysyczał groźbę jak wąż szykujący się do skoku by udusić swoją ofiarę.

Victor nie wyglądał na przerażonego. Spojrzał na Sherlocka z autentycznym zainteresowaniem w oczach po czym znów na Johna

- Ile Sherlock ci płaci za pełnienie roli jego prywatnego ABS-a?- zapytał, po czym natychmiast sapnął bowiem komentarz sprawił, że dłoń na jego gardle zacisnęła się mocniej.

- Mówiłeś coś?- zapytał cicho John

Victor chciał coś odpowiedzieć ale w tej chwili odezwał się inny cichy głos

- John... puść go- Ręka ze smukłymi i długimi palcami zacisnęła się na ramieniu lekarza na co ten powoli zareagował. Powoli, bo nie zsuwając ręki z gardła Victora, odwrócił się

- Sherlock... ten drań...

- Wiem co zrobił, John. Wiem. Ale... puść go, dobrze?

- Sherlock, czy ty...

- Wiem, John, wiem- przerwał mu- Ale- popatrzył z zimnym błyskiem na Victora- puść go. Nie jest tego wart.

John westchnął. Najchętniej wybiłby Victorowi za przeszłe czasy wszystkie jedynki i może i parę palców ale ufał Sherlockowi. Ufał mu, kochał go i nie chciał robić czegoś, czego nie chce detektyw, nie ważne jak bardzo irracjonalne to było. Zrobiłby o co prosi Sherlock. A Bóg wie, że ten człowiek rzadko prosił o cokolwiek. Więc tym bardziej. John nie mógł odmówić.

Jego ręka powoli zsunęła się z gardła a Trevor przełknął.

- Mogę wyjść?- zapytał wskazując ręką w kierunku drzwi

- Jasne- odparł Sherlock, machając ręką- I nie wracaj.

I wtedy Victor popełnił błąd, który kosztował go wiele bólu. Ale musiał to zrobić bo jego wrodzona duma i zgryźliwość i arogancja mu kazały. Bo musiał udowodnić sobie, że jest lepszy niż Sherlock. Chciał zademonstrować swoja siłę, wyższość i wyjść stąd jako zwycięzca.

Oparł się biodrem o próg i zapytał tonem, którym mówił do Sherlocka przez całe studia, tonem niskim i prowokacyjnym

- Nigdy? Już nigdy nie będziesz potrzebował nikogo do ogrzania ci łóżka czy do rozmowy by przekonać siebie, że nie jesteś tak popapranym socjopatą za jakiego cię biorą?

***



- John, spokojnie...

- Cholera, Sherlock, to boli

- Jego bolało bardziej, naprawdę, mój drogi- zacmokała pani Hudson.

- Pieprzony skurwysyn

- John, naprawdę- westchnął kolejny raz Sherlock- Nie bądź aż tak dramatyczny

- Ja jestem dramatyczny? To chyba twoja rola- odpowiedział ostro lekarz po czym znowu syknął gdy pani Hudson przyłożyła mu gazę do rany na skroni.

Po ostatniej odzywce Victora John nie wytrzymał i chcąc bronić swojego partnera rzucił się na Trevora jak rozwścieczone zwierzę i zaczął okładać go pięściami. Cała walka skończyła się dopiero w momencie gdy zaalarmowana wrzaskami, z dołu przybiegła pani Hudson i przy pomocy Sherlocka udało jej się rozdzielić obu mężczyzn. Victor został bezceremonialnie odprowadzony do drzwi wejściowych. John natomiast wylądował w kuchni u pani Hudson by mogła doprowadzić go do względnego porządku. Z Victorem nie było takiej potrzeby. Nikogo nie obchodziło czy aktualnie nie wykrwawia się w jakieś ciemnej uliczce czy dławi się własną krwią, w mieszkaniu czy barze. Nikogo to nie obchodziło, żeby nie powiedzieć, że ktoś miał nadzieję, że tak się właśnie dzieje.

Pani Hudson wreszcie skończyła swoje zabiegi po czym kazała Johnowi posiedzieć tak przez chwilę i sama poszła zrobić herbaty.

Gdy wyszła Sherlock natychmiast zajął jej miejsce przy boku Johna i delikatnie wziął go za rękę w geście wsparcia.

- Nie musiałeś tego robić, wiesz?- odezwał się cicho

Parsknięcie

- Byłbym okropnym materiałem na chłopaka gdybym nie czuł potrzeby obrony twojego socjopatycznego tyłka, nie sądzisz?

Sherlock uśmiechnął się po czym mruknął coś mało zobowiązującego i wtulił głowę ramię Johna. W ramię jego obrońcy i osoby która zawsze będzie przy nim.  W ramię jego anioła stróża i najlepszego przyjaciela. 

- Dziękuję- wyszeptał z zamkniętymi oczami

Lekarz zaśmiał się cicho

- Oczywiście. Zawsze, Sherlock  



 ściskam! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro